Читать книгу Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction - Jarosław Prusiński - Страница 6
Kontakt
ОглавлениеMasterson klął pod nosem, wysiadając z samochodu, jednocześnie walcząc z parasolem, który próbował otworzyć pomimo wiatru i zacinającego z ukosa deszczu. Było już po północy i nie mógł sobie darować, że odebrał telefon od szefa. Rano powiedziałby, że już spał i nie słyszał melodyjki telefonu. Niestety odruchowo odebrał i teraz brodził po kostki w kałużach, idąc w stronę wejścia obserwatorium. Listopadowy deszcz padał pod takim kątem, że parasol i tak się do niczego nie przydał. Masterson zdążył wypowiedzieć wszystkie znane mu przekleństwa, zanim cały mokry znalazł się w środku. Griszin czekał na niego w holu z uśmiechem na twarzy.
– Dobrze, że wpadłeś Jarred – rzucił, wyciągając dłoń na powitanie, choć pożegnali się zaledwie kilka godzin temu.
– Ja też się cieszę – Masterson warknął przez zęby, składając parasol.
– Jeszcze nie, ale zaraz się będziesz cieszył.
– Ależ skąd. Ja już się cieszę, że zamiast się wyspać, zapieprzam w deszczu 50 kilometrów, żeby się z tobą spotkać. Przecież spotkanie jutro, a właściwie dzisiaj rano byłoby takie trywialne! – Jarred nie krył rozgoryczenia, idąc za profesorem do pomieszczeń nasłuchowych. – Gdybym chociaż miał samochód służbowy, tak jak ty.
W pomieszczeniu, które znał jak własną kieszeń i w którym spędził ostatnie dziesięć lat, stała kobieta. Szczupła brunetka z wąskimi ustami i wydatnym nosem patrzyła na wchodzących z kamienną twarzą. Bodajże pierwszy raz zawitała tu kobieta. W dniu w którym projekt nasłuchu przestrzeni kosmicznej został zawieszony z powodu braku funduszy. Zawstydził się trochę, zdając sobie sprawę, że pomieszczenie nasłuchu, zazwyczaj nie wyglądające cudownie, zawalone monitorami komputerów, oscyloskopami i dziesiątkami kabli oraz rozmaitych złączek z kategorii takich, co „mogą się przydać”, teraz dodatkowo szpeciły kartony, w które zaczęto już pakować sprzęt.
– To Justin – Griszin nie zawracał sobie głowy wyszukanymi formami prezentacji. – Specjalistka od CP. A to Jarred, nasz as przestworzy.
– Cywilizacje Pozaziemskie? – Masters patrzył z niedowierzaniem na kobietę. – Ktoś finansuje takie etaty?
– Jest po północy i nie mam czasu na głupoty, więc od razu przejdę do rzeczy. – Profesor ulokował tyłek na kanapie, gestem zapraszając pozostałych do zajęcia miejsc siedzących. – Rano zrobi się dym, dlatego też chciałbym, żebyśmy ustalili wspólną wersję.
– Czego? – spytał odruchowo inżynier, siadając na jednym z kartonów i dając tym samym do zrozumienia Justin, żeby usiadła na jego fotelu.
– Z powodu kryzysu kończymy naszą działalność nasłuchową – szef stacji patrzył na kobietę. – Zainstalowaliśmy tydzień temu nowy program do archiwizacji danych, który porządkuje wszystkie sygnały chronologicznie na podstawie z góry określonego klucza, a właściwie kilku kluczy, po pasmach, interwałach…
– Ty znowu z tym swoim programem do archiwizacji – mruknął Jarred. – Zanudzisz panią na śmierć.
– Skracając – Griszin obrzucił go wrogim spojrzeniem. – Program zarchiwizował wszystkie dane z całego okresu nasłuchu. Ze stu lat!
– Brawo!
– Zaraz przestaniesz dowcipkować, Masters. Wykryliśmy systematyczność szumów w dużych interwałach, których nikt wcześniej nie badał. Przedział szumu to w przybliżeniu dwadzieścia trzy lata. Kazałem naszym chłopcom od dekodowania obrobić ten sygnał, dopóki jeszcze dla nas pracują i dopóki my jeszcze pracujemy dla kogokolwiek. Normalny sygnał w szerokim paśmie elektromagnetycznym, nic wyszukanego i dość prosta sekwencja. Skończyli około dwudziestej drugiej.
– I co? – Jarred poczuł, że nagle zrobiło mu się sucho w ustach.
– Przekaz brzmi: „…ie mieszkańcy trzeciej planety”.
– Czy to pewne? – odezwała się Justin do tej pory sprawiająca wrażenie nieobecnej.
– Sam sprawdzałem – obruszył się profesor. – Prosta sekwencja tyle, że z cholernie dużym interwałem. Gdybym chciał się skontaktować z inną cywilizacją użyłbym najprostszej możliwej sekwencji i wysłałbym ją w najszerszym możliwym paśmie, żeby każdy debil mógł odczytać wiadomość. Właśnie taki przekaz otrzymaliśmy!
Zapadło milczenie, w którym trzask zapalniczki Justin rozległ się jak strzał z pistoletu. Jarred również przypalił papierosa i oboje palili w milczeniu. Profesor zakaszlał, próbując ręką odpędzić dym, a potem podszedł do okna.
– O kurwa! – inżynier ocknął się z letargu. – To znaczy, że nawiązaliśmy kontakt i nawet o tym nie wiedzieliśmy?!
– Mnie zastanawia co innego – powiedziała Justin. – Czy dobrze zrozumiałam, że sekwencja powtarza się co dwadzieścia trzy lata? I dlaczego pierwszy wyraz jest urwany?
– Niezupełnie – Griszin łapał powietrze przez otwarte okno jak ryba wyjęta z wody. – To znaczy, że każdy wyraz był nadawany w ciągu dwudziestu trzech lat, a między wyrazami jest mniej więcej osiem lat przerwy. Myśmy to rejestrowali, ale braliśmy to za zwykły szum otoczenia, bo zbyt wolno się zmieniał. Dopiero program do katalogowania wszystko zagęścił w sposób, w jaki zagęszcza się zapis cyfrowy przy kompresji. Zamiast pisać sto razy parametry jakiegoś sygnału, pisze się tylko jeden raz dodając liczbę sto. Rozumie pani? Kompresja ujawniła ten przekaz.
– Skąd to przyszło? – Inżynier wytarł pot z czoła.
– Trzeba zrobić obliczenia. Myślę, że działanie naszego obserwatorium zostaną wznowione. Wysłałem już e-mail do Centrum Badań Kosmicznych. Spodziewam się, że jutro zleci się tu tłum dziennikarzy.
– Jeśli przekaz jest rozciągnięty na przestrzeni stu lat – specjalistka od Cywilizacji Pozaziemskich nie wykazywała entuzjazmu – to niewielkie będą korzyści z jego odczytania. Ich czas jest najwidoczniej inny niż nasz. To tak, jakby neutrino istniejące milionową część sekundy chciało porozmawiać z górą. Zakładaliśmy do tej pory, że czas jest wielkością mniej więcej stałą dla wszystkich potencjalnych istnień pozaziemskich…
– A jeśli przekaz wiązki został nadany z tak dużą prędkością, że uległ anomalii czasowej? – wtrącił się Jarred. – Może rozciągnął się w czasie po prostu?
– Fala elektromagnetyczna ma swoją prędkość – skrzywił się Griszin. – Chcesz powiedzieć, że obcy nadali ją z prędkością, powiedzmy, światła?
– Może nawet z większą niż światła. Na jakiejś nośnej. W przeciwnym wypadku musiałaby pochodzić z czasu odległego od nas o setki milionów lat.
– To, czy istnieją cywilizacje pozaziemskie, jest pytaniem zupełnie nieistotnym – kobieta wypuściła kłąb siwego dymu. – Mamy całkowitą pewność, że istnieją. Tylko czy istnieją takie, z którymi da się porozumieć i czy można z tego porozumienia wyciągnąć jakiekolwiek korzyści dla nas.
– Bardzo pragmatyczne myślenie. – Nie wiadomo czy Griszin wyraził się z uznaniem, czy z przyganą. – A skąd pani czerpie taką pewność, że obcy istnieją?
– Z naszej historii – prychnęła. – Wiemy o kilku okresach masowego wymierania na Ziemi. Przyjmuje się mylne hipotezy, że nie wszystkie formy zwierzęce uległy zagładzie, ale nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego. Dlaczego wyginęły wszystkie dinozaury, a ssaki nie?
– Bo stałocieplne – wtrącił Jarred.
– Bzdura! Zostały krokodyle, jaszczurki i masa innych zmiennocieplnych. Wszystkie okresy wymierania charakteryzuje to, że były one wybiórcze. I żadna teoria tego nie wyjaśnia w sposób wiarygodny. Na przykład, jeden gatunek meduzy przetrwał w formie niezmienionej 500 milionów lat. Nie poddał się siłom ewolucji, oparł się masowemu wymieraniu. Dlaczego? Bo jego budowa była idealna? Ewolucja niczego nie chciała przy niej majstrować? A przy wszystkich innych organizmach gmerała? Żadna z popularnych teorii nie daje nam odpowiedzi na te pytania.
– Ale co to ma do rzeczy? – Griszin sprawiał wrażenie lekko poirytowanego.
– Bo jest hipoteza, która to wyjaśnia – Justin spojrzała na niego z ukosa. – Wymieranie było całkowite, a życie odradzało się ponownie. W niektórych przypadkach bardzo podobnie. Na tyle podobnie, że nie można znaleźć różnic w szkieletach. Może miały inne ubarwienie, jakieś wypustki skórne czy błony, ale układ kostny odtworzył się taki sam. Dlatego mamy gady bardzo podobne do niektórych żyjących miliony lat temu, a nie mamy na przykład tyranozaura. Stąd wniosek, że życie zawsze pojawi się w sprzyjających warunkach, tak jak trawa na zagrabionej ziemi. A więc na innych planetach także się ono pojawiło. Ja nie mam żadnych wątpliwości.
– Dlaczego w takim razie przestrzeń kosmiczna nie jest wypełniona tysiącami albo milionami sygnałów? – spytał inżynier, podpalając kolejnego papierosa.
– Może jest – rzuciła, poszukując w torebce swojej paczki, żeby pójść w jego ślady. W końcu ją znalazła i drżącymi dłońmi, będącymi jakby w opozycji do spokojnej twarzy i lekko sennego głosu, okiełznała zapalniczkę i zaciągnęła się dymem. – Takimi jak ten. Wszyscy ludzie i zwierzęta na Ziemi są ukształtowani przez z grubsza to samo środowisko. Wszystkie procesy życiowe są identyczne, oparte na tych samych zasadach. A co, jeśli obce formy życia są zupełnie niepodobne do naszych? Wyobraźcie sobie rozmowę bakterii z górą albo człowieka z cywilizacją inteligentnych owadów posiadających wspólną świadomość. Jak z nimi rozmawiać, skoro otrzymują i przetwarzają miliardy bodźców na raz? Nasze słowa stanowiłyby tak nieistotny promil ich bodźców, że trudno byłoby otrzymać odpowiedź, która byłaby dla nas zrozumiała. A jeśli jest cywilizacja rezydująca na którymś elektronie w kawałku jakiejś materii? Na przykład w pana brudzie za paznokciami, profesorze? Jak sobie z nią pogadamy? I o czym? Jeśli nasza minuta, to dla nich tysiąclecie?
– Rozumiem, co pani ma na myśli. – Griszin dyskretnie zerknął na paznokcie, po czym schował dłonie do kieszeni. – Możemy nawiązać kontakt z cywilizacją z grubsza podobną do naszej. Albo bardzo podobną do naszej, z taką samą mentalnością, używającej podobnego języka, która musiałaby być blisko nas i która chciałby się z nami komunikować. Dodatkowo musiałaby użyć zrozumiałych dla nas komunikatorów. To tak, jakbyśmy próbowali nadawać sygnał radiowy do jaskiniowców…
– Właśnie. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nikt się z nami do tej pory nie kontaktuje. Jeśli jakaś cywilizacja osiągnie poziom rozwoju, który umożliwia kontakt, to w tym samym momencie przestaje on być tej cywilizacji potrzebny. Czy człowiek, który chce poznać życie antylop na sawannie, podchodzi do nich i się przedstawia czy siedzi w krzakach i dba o to, żeby nie zostać zauważonym? Czy z jaskiniowcami, których pan przytoczył jako przykład, próbowalibyśmy rozmawiać czy wolelibyśmy ich obserwować z ukrycia?
– To takimi teoriami zajmują się specjaliści od CP? – wtrącił się inżynier. – I co? Udało wam się odszukać jakiegoś obserwatora siedzącego w krzakach? Macie jakieś ciekawostki o UFO?
– To nie musi być UFO – Justin zignorowała jego ironiczny ton głosu. – My, niestety, ciągle myślimy kategoriami jaskiniowców. Jeszcze kilkaset lat temu, żeby zrozumieć prawa grawitacji, człowiek stawał pod jabłonią i czekał, aż jabłko spadnie mu na głowę. Teraz możemy wszystko obliczyć. Być może dostatecznie rozwinięta społeczność jest w stanie wymodelować całą naszą cywilizację i dowiedzieć się o nas więcej, niż my sami wiemy o sobie. Może wcale zielone ludziki nie muszą się czaić w krzakach, żeby się wszystkiego dowiedzieć? Myślimy kategoriami zbyt fizycznymi.
– Myślimy kategoriami takimi, jakie są dla nas dostępne – profesor podrapał się po brodzie. – Umiemy myśleć porównawczo. I tylko tak. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie czegoś, co jest podobnie do niczego. Zawsze musimy się odnosić do jakiegoś wzorca.
– Trochę uciekła pani od mojego pytania, Justin – drążył Jarred. – Macie jakieś wiarygodne informacje o obserwatorach pozaziemskich? Cokolwiek, co by uzasadniało wydawanie pieniędzy podatników na wasze biuro? Coś musicie tam robić poza piciem kawy.
– Zajmujemy się przede wszystkim analizą ryzyka oraz kalkulacją korzyści płynących z ewentualnych kontaktów…
– Sygnał, który ciągnie się przez stulecie – dokończyła po chwili, gasząc papierosa – nic nam nie daje. Niczego nie wnosi.
– Wnosi – Jarred pstryknął swoim niedopałkiem przez otwarte okno, ignorując karcący wzrok profesora. – Daje nam pewność. Do tej pory mieliśmy tylko nadzieję. Rozumiesz, Justin? Potrafisz pojąć różnicę?
– Ciekawe, co zrobi Watykan – zaśmiał się profesor. – Będą nas chcieli spalić na stosie za herezję czy dopasują się do nowej sytuacji? Tylko w jaki sposób? Istnienie obcej cywilizacji podważa wszystko, co zostało napisane w Biblii… Będą mieli z tym poważny problem.
– Mało kto ją czyta – powiedział inżynier. – A z tych, co czytają, jeszcze mniej rozumie. Nauka już dawno podważyła większość z tego, co tam napisano. Ludzki strach przed śmiercią jest silniejszy niż rozum.
– Z pewnością włączą się do naszej dyskusji największe autorytety w swoich dziedzinach – powiedziała chłodno Justin. – Jutro rano. Nie ma sensu marnować reszty nocy, zwłaszcza na rozważania teologiczne.
– Zagadnienia filozoficzne są nie mniej ciekawe od samego zdarzenia! – zaprotestował profesor, potrząsając energicznie głową – A może właśnie, to jest najciekawsze?
– Możliwe, ale sądzę, że akurat wy nie jesteście dość kompetentni, żeby rozstrzygać dylematy wiary. Z tego, co mówicie, sądzę, że nie należycie do osób wierzących, mam rację?
– Ma pani rację tylko w tym, że jutro z pewnością będzie okazja do rozmów na ten temat. Może faktycznie powinniśmy spróbować się przespać kilka godzin, zanim zlecą się tu dziennikarze z całego globu. Tak, jutrzejszy dzień z pewnością zmieni świat!
– Nie muszę wam przypominać, że wszystko podlega tajemnicy służbowej? – powiedział mężczyzna w czarnym płaszczu, zamykając drzwi obserwatorium. – Wasze odkrycie nie zostało potwierdzone i nie będzie miało, żadnego praktycznego zastosowania. Będzie więc utajnione.
Justin wzruszyła ramionami, profesor zagryzł wargę, a Jarred patrzył tępym wzrokiem, jakby mu ktoś dał kijem po łbie.
– Macie wypowiedzenia do końca tygodnia, więc radziłbym zacząć szukać roboty. – Usta mężczyzny poruszyły się, jakby nie mogły się zdecydować czy się uśmiechnąć, czy okazać pogardę. – Dziękuję za współpracę.
Wyciągnął do nich dłoń, która zawisła w powietrzu. Cała trójka odwróciła się jak na komendę i wolnym krokiem odeszła w stronę parkingu.