Читать книгу Bartoszewski. Opowieści przyjaciół - Jerzy Kubrak - Страница 14

Оглавление

Poznali się dużo wcześniej. Gdzieś na przełomie lat 50. i 60. Bartoszewski, po wyjściu z więzienia (najpierw na roczną przerwę zdrowotną, a w marcu 1955 r. Najwyższy Sąd Wojskowy anulował mu nie tylko wyrok, ale i akt oskarżenia) organizował sobie życie na wolności.

– Znalazłem skromną i źle płatną, ale uczciwą pracę redaktora technicznego wydawnictw szkoleniowych Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. Zajmowałem się broszurami o katalogach, meblach bibliotecznych i urządzaniu bibliotek. To było idealne oderwanie od polityki. Wróciłem do dziennikarstwa na fali odwilży 1956 r. Przyjęto mnie do tygodnika „Stolica” gdzie, poza redaktorem naczelnym, wszyscy byli bezpartyjni. Biuro Prasy KC PZPR wyrzuciło mnie stamtąd z trzaskiem pod koniec 1960 r. Bez podania przyczyn i z zakazem przychodzenia do budynku. Ale w tym czasie wychodził już „Tygodnik Powszechny”. Od 1 maja 1961 r. stałem się pracownikiem tej redakcji.

Zdzisław Najder: – Poznałem Bartoszewskiego w Pen Clubie albo w warszawskim Klubie Księgarza. Pracował nad książką „Ten jest z ojczyzny mojej” o Polakach pomagających Żydom podczas okupacji, którą później ogłosił wraz z Zofią Lewinówną, moją przyjaciółką z harcerstwa, redaktorką Państwowego Instytutu Wydawniczego, podobnie jak on więzioną po wojnie. Wiedziałem o nim, że jest zapalonym varsavianistą zbierającym dokumentację dotyczącą stolicy, zwłaszcza jej wojennych losów. Sprawiał wrażenie człowieka pochłoniętego własną pracą i dobrze zorganizowanego. Otaczała go legenda człowieka, który długo siedział za kratami, aura weterana więziennego. Ale wtedy nie podchodziło się jeszcze do Bartoszewskiego jak do relikwi. Byli inni, których tak traktowano. Pamiętam zebranie Pen Clubu, chyba w 1958 r., na które historyk Aleksander Gieysztor przyprowadził swego przełożonego z Armii Krajowej i WiN – pułkownika Jana Rzepeckiego, legendarnego szefa Biura Informacji i Propagandy AK i założyciela WiN. Albo inne spotkanie, w Klubie Księgarza, z Kazimierzem Moczarskim – żołnierzem AK, który siedział w celi śmierci z oficerem SS Jürgenem Stroopem i później opisał wszystko w swej słynnej książce „Rozmowy z katem”. To było rzeczywiście jak oglądanie relikwii.

Zajmowałem się wtedy studiowaniem filozofii, a potem pracą w miesięczniku literackim „Twórczość”. Z Bartoszewskim stykałem się czysto towarzysko. Obserwowałem go z daleka. Nie mieliśmy wspólnych płaszczyzn zainteresowania. Bliżej poznaliśmy się dopiero w późnych latach 70., kiedy zaczęliśmy razem konspirować (no i potem w latach 80., kiedy obaj byliśmy emigrantami). Wtedy przeszliśmy na „ty”, zaprzyjaźniliśmy się, spędzaliśmy wspólnie wakacje. Ale do tego jeszcze dojdziemy.

Od 1976 r. prowadziłem opozycyjną grupę podziemną – Polskie Porozumienie Niepodległościowe – która do stanu wojennego opublikowała w sumie pięćdziesiąt nielegalnych wydawnictw. Wśród działaczy znajdowali się m.in. późniejszy premier Jan Olszewski, krytyk literacki Andrzej Kijowski i pisarz Jan Józef Szczepański. Nasz program ogłosiliśmy w Londynie, a potem w paryskiej „Kulturze”. W pewnym momencie uznaliśmy, że trzeba napisać coś o stosunkach polsko-żydowskich. Postanowiliśmy zwrócić się z tym do Bartoszewskiego. Dotarłem do niego przez Jana Zarańskiego – dziennikarza i prawnika, który był już wciągnięty w naszą pracę, a przyjaźnił się z Bartoszewskim. Siedział z nim w więzieniu. Potem Władek opowiadał mi, że jak siedzieli, krytykował Zarańskiego za straszne gadulstwo. Bartoszewski sam miał wielki impuls do gadania, ale – jak twierdził – potrafił się pohamować, żeby za dużo w więzieniu nie paplać. A Jaś – mówił – był papla.

W końcu umówiłem się z Bartoszewskim w samochodzie, na rogu ulicy. Powołałem się na Jana Józefa Szczepańskiego, który był osobą budzącą ogromne zaufanie i jego nazwisko otwierało wiele drzwi. Bartoszewski słyszał o PPN, widział już jakieś nasze teksty. Rozmowa miała być sekretna. Wiedziałem, że nie jesteśmy podsłuchiwani. Mój Peugeot 404 był pod dobrą opieką. Gdyby mechanicy zauważyli w nim coś podejrzanego, na pewno bym o tym wiedział. Kiedyś uprzedzili mnie, że mam opony przedziurawione. Nie na bieżniku, tylko celowo przekłute z boku koła. Czuwali nad autem, by było „czyste”. Ale co z tego, skoro Władek, jak to on, rozmawiając, cały czas się wydzierał. Miałem wrażenie, że za chwilę szyby wylecą z samochodu pod naporem jego energii. Na szczęście nikogo nie było w okolicy.

Nie od razu zgodził się podjąć z nami współpracę. Poprosił o czas na zastanowienie. Myślę, że nie chciał się narażać, i sprawdzał, na ile jesteśmy szczelni. Nie trwało to długo. Zaufał nam, bo staraliśmy się dokładnie konspirować. Ale i tak zdarzyła się jedna wpadka. Kiedy pod koniec 1978 r. do Warszawy przyjechał mój kolega z Oksfordu, amerykański dyplomata Steve Gallup, skorzystałem z okazji, żeby przekazać przez niego list do prof. Leszka Kołakowskiego. SB zabrała mu ten list na lotnisku. Musiałem natychmiast ewakuować ze swojego mieszkania wszystkie podejrzane rzeczy. Od tej pory byłem pod obserwacją. W telefonie miałem zamontowany podsłuch. A po przeciwnej stronie ulicy SB-ecy władowali się komuś do domu i założyli punkt obserwacyjny. O podsłuchu zawiadomiła mnie dozorczyni, która widziała, jak w domu zakładano coś dziwnego. A ludzie, u których założono punkt obserwacyjny, nie znając mnie, sami przyszli do mnie i powiedzieli: „Proszę pana, nas zmuszono do tego, żebyśmy im oddali klucze do naszego mieszkania”. SB-ecy śledzili mnie stamtąd przez okno. Dlatego spotykałem się z Bartoszewskim niemal wyłącznie w samochodzie. Raz czy dwa rozmawialiśmy też na jakimś spacerze.

Poza ukradkowymi, konspiracyjnymi kontaktami, Bartoszewskiemu i Najderowi trafia się jednak okazja wygadania się do woli. Bez konieczności rozglądania się na boki, ściszania głosu (co w przypadku Bartoszewskiego okazywało się niewykonalne) i gubienia „ogonów”. Jesienią 1977 r. znienacka spotykają się... na Florydzie. Bartoszewski, który w przypływach łaskawości władz dostaje paszport i wyjeżdża za granicę (po raz pierwszy w 1963 r. przez Ateny do Izraela, gdzie za ratowanie Żydów podczas wojny dostaje dyplom „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata”), przebywa w USA na zaproszenie amerykańskiego Departamentu Stanu i prof. Zbigniewa Brzezińskiego, ówczesnego doradcy prezydenta Jimmy’ego Cartera ds. bezpieczeństwa. Z kolei Najder przyjeżdża do USA na międzynarodową konferencję o Josephie Conradzie.

– Dowiedziałem się, w którym hotelu zatrzymał się Bartoszewski, i poszliśmy na długi spacer nad morze. Wreszcie mogliśmy spokojnie wiele rzeczy sobie opowiedzieć i ustalić – opowiada Najder.

Pierwszym rezultatem był esej Bartoszewskiego „Polacy i Żydzi”, który anonimowo ukazał się w podziemiu jako publikacja zbiorowa Polskiego Porozumienia Niepodległościowego.

– Pracowaliśmy również nad jeszcze bardziej ważnymi politycznie tekstami o Polsce i Niemczech. Z rewolucyjną na owe czasy tezą, że nie ma niepodległej Polski bez zjednoczonych Niemiec i nie ma zjednoczonych Niemiec bez niepodległej Polski. To wywołało olbrzymie zamieszanie i ostre ataki na nas z różnych stron, m.in. narodowo-prawicowej prasy emigracyjnej. Zarzucano nam, że chcemy zjednoczonych Niemiec, które ponownie staną się zagrożeniem dla Polski. A dla mnie sprawa była prosta – jeżeli NRD pozostanie pod władzą sowiecką, to my nie mamy możności wyjść z okrążenia; a jeżeli Polska się nie wyzwoli, to Niemcy nie mają szans wyjścia z zakleszczenia. Bartoszewski był współautorem kolejnych publikacji o relacjach polsko-niemieckich. I już do końca działalności PPN brał udział w wymianie myśli wokół tekstów, które w kraju rozpowszechnialiśmy na powielaczach, a za granicą ogłaszane były one zwykle w paryskiej „Kulturze” bądź prasie emigracyjnej w Londynie. Tematy były rozmaite...

Najder przerywa, podchodzi do regału, czegoś uporczywie szuka. Rozmawiamy w jego nowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Jeszcze nie zdążył się tu zadomowić.

– Nie wiem, gdzie to stoi – wertuje stertę książek. – O, jest! – wyciąga tom w miękkich okładkach.

To zbiór publikacji PPN. Najder wskazuje palcem ważniejsze teksty: „Polska, Niemcy i inni”, „Polacy i Żydzi”, „Polska – Ukraina”, „Rachunek naszych słabości”, „Obywatel a Służba Bezpieczeństwa”. Odszyfrowuje autorów ukrywających się pod pseudonimami lub zbiorowymi podpisami typu „Zespół problemowy”: Władysław Bartoszewski, Jan Olszewski, Jan Józef Szczepański, Wojciech Roszkowski (ps. Andrzej Albert), Jerzy Holzer (ps. Ignacy Wilczek), Andrzej Micewski, Zdzisław Najder...

– Tak się zaczęła moja bliższa znajomość i współpraca z Bartoszewskim – mówi, odkładając książkę na półkę.


Bartoszewski. Opowieści przyjaciół

Подняться наверх