Читать книгу Dzieci 44. Wspomnienia dzieci powstańczej Warszawy - Jerzy Mirecki - Страница 11
Urszula Markiewicz, wówczas Ula Witek, lat 7
ОглавлениеZ trudem znajduję w sobie jakieś obrazki ze Złotej 44. Kiedy wchodziło się do kamienicy, zawsze czuć było przyjemny zapach pieczonych ciastek z małej cukierni („Amerykanka”) na parterze pod naszym mieszkaniem. Z uchylonych drzwi cukierni zawsze buchało ciepło i pachniało wanilią. Po drugiej stronie ulicy tuż przy rogu Złotej i Sosnowej był postój dorożek i kwiaciarnia, w której najchętniej kupowałam fiołki. Kilka kroków dalej było przedszkole, do którego chodziłam. Pozostało mi z niego zdjęcie grupowe i wspomnienie śpiewanej przeze mnie piosenki na jakimś przedstawieniu: „Idzie niebo ciemną nocą, ma w fartuszku pełno gwiazd, gwiazdy błyszczą i migocą, aż wyjrzały ptaszki z gniazd”.
1 sierpnia 1944 roku z okna naszego mieszkania zobaczyłam grupę młodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami na rękawach, jak budowali barykadę, a jedna z moich dużo starszych sióstr, Irena, jakoś dziwnie poważnie pożegnała się z rodzicami i ze mną. „Musisz być dzielna, Żabusiu” – powiedziała do mnie i odeszła. Tuż potem nasze życie przy Złotej 44 przeniosło się do piwnic. Pamiętam, że ktoś, o kim mówiło się, że jest mu zawsze duszno w piwnicy, często wychodził na zewnątrz i pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że zginął od pocisku czy bomby.
Najpierw była to piwnica pod trzecią klatką, ale któregoś dnia spadła bomba i zasypała nam wyjście i kawałek piwnicy. Ale zanim to się stało, mój Ojciec wiedziony jakimś nadzwyczajnym przeczuciem, wbrew ogólnemu powątpiewaniu współtowarzyszy piwnicznych, z pomocą jakiegoś łomiku, cegła po cegle, wykuł malutki otwór w ścianie do piwnicy sąsiedniego budynku, chyba na ulicę Sosnową. Było to akurat w przeddzień zasypania wyjścia z naszej piwnicy! Dodatkowo jeszcze rozbił szybę w okienku piwnicznym, by był dostęp do powietrza. W tumanach kurzu poranił sobie nogę, tak że pozostała mu w tym miejscu blizna do końca życia. Wówczas ja, mała dziewczynka, zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z dramatu sytuacji. Pierwsza bomba, która zburzyła dom vis-à-vis naszego, spowodowała, że potężny podmuch wywołany wybuchem wyrzucił sadzę z komina. Twarze ludzi pokryły się warstwą sadzy. W tej dramatycznej sytuacji widok czarnej twarzy i czerwonych ust naszej najelegantszej piwnicznej współtowarzyszki (jak dziś pamiętam – pani Michałowskiej) wywołał u mnie i u Wieśka Wyżykowskiego (kolegi z podwórka) niepowstrzymany atak śmiechu i to wtedy, kiedy nasze życie wisiało na włosku! No cóż, byliśmy dziećmi! Ta bomba, która spadła tak blisko nas, chyba nie wybuchła, bo by nas zasypało na dobre. Pamiętam jak sąsiedni dom na Złotej palił się, tysiące iskier na czarnym niebie i dym. Czy to była noc? Nie wiem. Czy to działo się, kiedy nas zasypało po raz pierwszy, czy może kiedy indziej, kiedy byliśmy już w drugiej piwnicy, na lewo od bramy? Ojciec pomagał gasić ten palący się dom, bo była poważna groźba zapalenia się naszego domu od palącego się sąsiada. Utkwił mi w pamięci zapach tego dymu i nawet już po wojnie, kiedy w pobliżu przejeżdżał pociąg, a z lokomotywy leciał dym, stawałam jak sparaliżowana i wąchałam tę dziwną mieszaninę dymu i pary przypominającą tamten palący się dom na Złotej.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Urszula Markiewicz, Gdańsk 2012