Читать книгу Piłkarska furia. - Jimmy Burns - Страница 7

Prolog

Оглавление

Meksykańska fala zaczęła się w pewnej miejscowości w Republice Południowej Afryki i widziało ją ponad miliard osób. Im dalej się przesuwała na północ kontynentu, tym większej nabierała mocy. W mgnieniu oka znalazła się po drugiej stronie Morza Śródziemnego i widziano, jak przetaczała się po surowym krajobrazie Kastylii-La Manchy, by wreszcie wypłynąć na ulice Madrytu. Nagle duszący upał i kurz zostały orzeźwione przez najczystszą ludzką energię. W ułamku sekundy centrum stolicy wypełniły tłumy Hiszpanów, którzy przybyli przywitać swoich bohaterów, mistrzów świata z 2010 roku.

Najpierw piłkarzy ugościł w Pałacu Królewskim król Juan Carlos i jego żona, królowa Zofia. Następnie mistrzowie wsiedli do piętrowego autokaru z otwartym dachem. Pojazd powoli ruszył w kierunku rzeki Manzanares. Trasa wiodła od pałacu premiera José Luisa Zapatero przez Plaza de España, gdzie na samym środku stoi pomnik Cervantesa, twórcy Don Kichota. Krótka podróż zdołała oddać charakter całego tego narodu.

Historia Hiszpanii jest burzliwa. Możemy w niej znaleźć inwazje zagranicznych wojsk, zamachy stanu i wojny domowe. Krajem rządzili zarówno wielcy, jak i fatalni monarchowie czy przywódcy polityczni. Niegdyś popularny szef socjalistów Zapatero właśnie zbliżał się do politycznej śmierci spowodowanej nieudolnością jego rządu w obliczu kryzysu finansowego i gospodarczego w Europie. Natomiast król Juan Carlos utrwalał swój wizerunek symbolu zgody narodowej. To właśnie ten monarcha sześć lat po objęciu władzy, po śmierci dyktatora Franco, odparł próbę wojskowego zamachu stanu. Postąpił inaczej niż jego dziadek Alfons XIII, który w latach 20. XX wieku zachował się biernie wobec bezkrwawego powstania generała Miguela Primo de Rivery.

Być może najważniejszym aspektem przewrotu z 1981 roku nie było to, że został zorganizowany, ale to, że się nie powiódł. Dzięki temu Hiszpanie mogli się obudzić w demokratycznym państwie i mieli powody do świętowania. Kraj nieodwracalnie się zmieniał po mrocznych czasach Franco. Jednak to pomnik postaci literackiej, Don Kichota, wciąż przypominał wszystkim, że ucieleśnieniem tego narodu był bohater, którego szlachetność i dokonania – tak wielbione przez hiszpańskich filozofów dążących do postawienia swojego kraju na moralnym i politycznym piedestale – okazały się iluzoryczne.

W okresie poprzedzającym krwawą wojnę domową w 1936 roku prezydent Drugiej Republiki Hiszpańskiej Manuel Azaña stwierdził, że porażka i zawód Don Kichota były klęską samej Hiszpanii. Mógł poza tym dodać – patrząc w przyszłość – że piłka nożna także odzwierciedlała historię i politykę tego kraju. Pojawiali się w niej geniusze, ale od czasu do czasu można było obserwować wysiłek kolektywu. Koniec końców reprezentacja Hiszpanii grała poniżej swoich oczekiwań, natomiast ostro rywalizujące drużyny klubowe osiągały wielkie sukcesy międzynarodowe.

Jednakże latem 2010 roku w okolicach pomnika Don Kichota tysiące ludzi ustawiały się wzdłuż ulic i wszyscy przyłączali się do pochodu za odkrytym autokarem mistrzów. Każdy wyciągał ręce w akcie zbiorowego uwielbienia, choć niektórzy tylko po to, by się upewnić, że to nie jest sen.

To nie był zwyczajny powrót zwycięzców. Trzeba zaznaczyć, że triumf fetowano w całym kraju, od Sewilli na południu po Barcelonę na północy. W całej swojej okazałości objawiła się bogata mieszanka regionalnych tożsamości, którą odzwierciedlali mistrzowie. W tym samym czasie w Kraju Basków, gdzie organizacja terrorystyczna ETA wciąż prowadziła krwawą kampanię na rzecz odłączenia się od Hiszpanii, bandyci pobili pewnego sklepikarza za to, że świętował zwycięstwo. Natomiast prawicowi hiszpańscy „patrioci” pomalowali w czerwono-żółte barwy hiszpańskiej flagi pomnik nacjonalistycznego baskijskiego polityka. W Katalonii kilku radykalnych kibiców Barçy, którzy pragnęli niezależności od Madrytu, odmówiło oglądania mundialu. Do tego nacjonaliści zorganizowali w Barcelonie kontrdemonstrację. Lecz to były tylko pojedyncze przypadki. Tego wieczoru na ulicach całej Katalonii można było zobaczyć wysyp hiszpańskich flag narodowych, które powiewały nawet w najbardziej nacjonalistycznych, antyhiszpańskich osiedlach. Wyglądało to tak, jakby wszyscy z powodu piłki nożnej na moment odłożyli na bok odwieczne uprzedzenia polityczne, społeczne i kulturowe, które dzieliły Hiszpanów z różnych regionów. To była pierwsza reprezentacja tego kraju, która sięgnęła po mistrzostwo świata, do tego w stylu, który wielu uznało za najpiękniejszy futbol w historii.

Na tę drużynę wołano La Roja, czyli Czerwoni. Po raz pierwszy jej koncepcja wyłoniła się na jednej z początkowych konferencji prasowych selekcjonera drużyny narodowej, Luisa Aragonésa. Pod jego wodzą Hiszpanie zaczęli grać kreatywnie i zwyciężać, co przyniosło im mistrzostwo Europy w 2008 roku. Od kiedy kibice sięgają pamięcią, reprezentacja Hiszpanii grała w czerwonych koszulkach i spodenkach. Tylko z powodów politycznych nie można było na nich mówić tak, jak we Włoszech na Azzurrich czy na Les Bleus we Francji. Ale Aragonés uznał, że wystarczająco dużo czasu minęło, by Hiszpanie mogli nazwać czarne czarnym, a strój reprezentacji – czerwonym. W 2008 roku żyli jeszcze jednak tacy, co pamiętali wojnę domową i wspierali Franco – uważali oni słowa Aragonésa za prowokacyjne. Bycie w szeregach Roja w czasie wojny domowej oznaczało walkę przeciwko generałowi, poza tym Real Madryt gra w białych strojach i to Barça na swoich koszulkach miała kolor czerwony, a flaga Katalonii – więcej czerwonych fragmentów od flagi Hiszpanii. Już po objęciu stanowiska szefa rządu przez Zapatero kibice Królewskich nie byli zadowoleni z faktu, że po raz pierwszy premierem został człowiek, który publicznie przyznał się do kibicowania Barcelonie – i to pomimo że urodził się w kastylijskim miasteczku Valladolid.

Lato 2008 roku było „miesiącem miodowym” socjalistycznego rządu Zapatero. Jeszcze nie doszło do wybuchu światowego kryzysu, który został zdetonowany przez upadek banku Lehman Brothers. Wiosną tego roku partia socjalistyczna ponownie zwyciężyła w wyborach parlamentarnych. Zapatero otrzymał zielone światło do wprowadzenia swoich planów reform społecznych, politycznych i kulturowych. Zdawało się, że triumf po brutalnej kampanii wyborczej dawał premierowi możliwość zrealizowania swoich najodważniejszych obietnic, jak wycofanie wojsk z Iraku, przyznanie większej autonomii regionom czy też legalizacja małżeństw homoseksualnych.

Przyszłość zdawała się nabierać czerwonych barw. Do tego stopnia, że niektórzy prawicowcy oskarżali Aragonésa o polityczny oportunizm. Ale doświadczony szkoleniowiec nie był politykiem. W rzeczy samej miał opinię człowieka, który mówił to, co myślał, i robił to wtedy, kiedy miał na to ochotę. Nawet jeśli miałby się spotkać z zarzutami o niepoprawność polityczną. Przykładem chociażby sytuacja, w której doprowadził angielskie media do wściekłości rasistowskimi komentarzami na temat czarnoskórych piłkarzy tamtejszej reprezentacji. Mimo przeciwności nazwa La Roja się przyjęła, a jej popularność rosła. To nie dzięki, ale na przekór Aragonésowi (przed rozpoczęciem eliminacji do mistrzostw świata zastąpił go na stanowisku selekcjonera Vicente del Bosque) określenie zdawało się podświadomie oddawać nastrój narodu, i w pewnym sensie określało punkt, w którym Hiszpania przestała być nieudolnym państwem i stała się cywilizowanym narodem – potrafiącym dobrze grać w piłkę i odnaleźć w tym sporcie wspólny cel.

Słynący ze swych ciętych komentarzy dziewiętnastowieczny angielski podróżnik Richard Ford przejechał Hiszpanię wzdłuż i wszerz. Swoje doświadczenia opisał w prawdopodobnie jednej z najlepszych książek, jaką obcokrajowiec napisał o tym kraju: A Handbook for Travellers in Spain and Readers at Home (Poradnik dla podróżników po Hiszpanii i czytelników w domu). Ford doszedł do wniosku, że główną cechą narodową Hiszpanów była ich niemożność, czy też niechęć, do zaangażowania swojej energii we wspólny cel. Podróżnik nazwał tę przywarę „tendencją do rozłączania się”.

„Obecna Hiszpania jest taka jak zawsze. To zbiór małych ciał powiązanych ze sobą sznurem piasku, które będąc ze sobą związane, pozostają bez siły” – pisał w swojej książce Ford.

La Roja była pasją, która płynęła w żyłach tego narodu, a wobec wyzwań nowoczesności dała mu nowe życie. To był kolor osiągnięć sportowych, z którymi utożsamiali się kibice na wszystkich frontach. To nie była czerwień plutonów egzekucyjnych, które przez wieki oddzielały Hiszpanię od reszty świata. To był kolor piłki nożnej, w którą zawodnicy grali w pięknym stylu, łącząc siłę swoich charakterów w drodze do jednego celu. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Mistrzostwa świata w Republice Południowej Afryki zostaną zapamiętane z wielu powodów – ogłuszające wuwuzele, żałosna porażka Anglii, stosunkowo niespodziewany sukces Stanów Zjednoczonych, upokarzające odpadnięcie Francji w obliczu buntu w szatni, ekscentryczne zachowanie Maradony, bestialstwo Holendrów, dominująca radość miejscowych – ale przede wszystkim ludzie będą je wspominać dlatego, że wygrali najlepsi.

Nie wiem, ilu kibiców piłkarskich na świecie pamięta, gdzie byli w momencie, gdy w trakcie doliczonego czasu gry na stadionie Soccer City w Johannesburgu Andrés Iniesta ze stoickim spokojem opanował piłkę, którą odegrał mu Cesc Fàbregas, i pięknym półwolejem posłał ją do bramki Holendrów. Ja nigdy nie zapomnę tej chwili. Oglądałem mecz na żywo, pod gwiazdami, na plaży w południowej Hiszpanii. Byłem nieopodal miejsca, gdzie w 1887 roku grupa Anglików rozegrała między sobą pierwszy mecz piłki nożnej na hiszpańskiej ziemi. Kiedy Iniesta trafił do siatki, wiedzieliśmy, że ta drużyna wreszcie wygrała, i wszyscy rozpoczęliśmy zwycięski taniec.

Holendrzy zagrali w swoich tradycyjnych pomarańczowych barwach. Hiszpanie wystąpili w ciemnoniebieskich strojach, porzucając swoje zwyczajowe kolory, by można było rozróżnić obie ekipy. Ale i tak pozostali przy swojej nazwie La Roja – Czerwoni. To ona przyniosła im sukcesy po latach cierpienia. Najpierw zostali mistrzami Europy, a następnie świata – Czerwonym wreszcie się udało. Viva La Roja!

Piłkarska furia.

Подняться наверх