Читать книгу Piłkarska furia. - Jimmy Burns - Страница 8

Wprowadzenie

Оглавление

Obwiniam Mendizabala o moją trwałą obsesję na punkcie hiszpańskiej piłki.

To był hiszpański chłopiec o baskijskich korzeniach (pamiętam, że zwracaliśmy się do niego jedynie po nazwisku), który brutalnie zakończył moje pierwsze spotkanie z tą piękną grą. Miałem siedem lat i właśnie ruszyłem z piłką na bramkę przeciwnika. Jak szybko ten rajd się rozpoczął, tak szybko się skończył. Zostałem skoszony od tyłu przez wyższego i dwa razy cięższego ode mnie Mendizabala. Jego wejście powaliło mnie na zmarzniętą murawę boiska szkolnego, gdzieś w pobliżu mostu Hammersmith, w Londynie.

Mendizabal, pochodzący z Bilbao kolega z klasy, dostał naganę od naszego nauczyciela WF-u pana Atkinsona. Tymczasem ja zostałem na boisku, próbując opatrzeć krwawiącą dziurę w miejscu, gdzie chwilę wcześniej miałem część kolana, i trzymając jedną rękę w stanie bliskim agonii. Do dziś z dumą obnoszę swoją bliznę oraz złamany palec jako oznaki mojego męstwa. To one są moim paszportem do świata tego pięknego sportu, który towarzyszy mi od dzieciństwa przez lata dojrzewania po dorosłe życie. Od razu muszę dodać, że to przygoda kibica i amatorskiego zawodnika, a nie profesjonalisty. Moje marzenia o karierze zawodowej zakończyły się w dniu, w którym Mendizabal powstrzymał mój rajd, podobnie jak wiatrak skruszył kopię Don Kichota.

Teraz zaczynam dostrzegać, że moje doświadczenie z tym sportem zaczęło się w chwili moich narodzin. Przyszedłem na świat w Madrycie, jako syn Hiszpanki (Kastylijki) i ojca, który miał mieszane szkocko-angielsko-baskijskie i południowoamerykańskie korzenie. To sprawiło, że jeśli chodzi o piłkę nożną, moje przywiązanie i pasja wiązały się z różnymi kontynentami i samą Hiszpanią w całej geograficznej, kulturowej czy też politycznej różnorodności.

Jeśli Argentyńczyk Alfredo Di Stéfano był moim pierwszym piłkarskim idolem, to był nim z powodu dzieciństwa, które spędziłem – poza czasem nauki w angielskiej podstawówce z Mendizabalem – wraz z matką w Madrycie lat 50. XX wieku. To był okres, w którym Hiszpania pod wodzą generała Franco borykała się z problemami spowodowanymi izolacją kraju od reszty Europy. To były czasy, w których jeszcze nie istniała masowa turystyka. Hiszpania, a zwłaszcza Madryt, była uważana przez większość obcokrajowców za miejsce złowrogie, zacofane i represyjne. Sława kadry narodowej ledwo wykraczała poza granice państwa. Zarazem były to złote lata Realu Madryt, klubu, którego kibice przełamywali polityczne i narodowe bariery. Moja mama do swojej śmierci pozostała Madridista i nigdy nie była w stanie pojąć, dlaczego nie pozostałem lojalny wobec klubu występującego na Bernabéu. Odpowiedź bierze się stąd, że choć przychodziłem na świat, z wielkim płaczem, umazany we krwi, parę przecznic od tego stadionu, to mama nigdy mnie tam nie zabrała. I to pomimo że zabierała mnie na walki z bykami. Swoje wizyty na meczach Realu zawdzięczam wielkoduszności przyjaciela mojego dziadka Gegorio. Był to lekarz, który w młodości grał w piłkę, w czasach gdy ten sport dopiero w Hiszpanii raczkował.

Pamiętam, jak podczas mojej pierwszej wizyty na Bernabéu spojrzałem w górę i ujrzałem w ciemnościach stadion, który wyglądał jak rozświetlona katedra górująca nad pozostałymi budynkami, do tego poruszyła mnie szczera radość i podniecenie tłumu. Przypomina mi się także wszechobecna postać Di Stéfano, wokół którego obracała się nie tylko drużyna, ale i cała gra. Podczas gdy wszyscy trzymali się swoich pozycji, Di Stéfano był wszędzie. Wracał się, by wesprzeć obronę, a następnie poprowadzić niekończące się ataki na bramkę przeciwników. Cechowała go niesamowita energia i niespotykane zdolności. To za nie tłumy tak go uwielbiały.

Dla mnie atmosfera na głównej madryckiej arenie corridy – Las Ventas – oraz klimat na Bernabéu były do siebie całkiem podobne. W obu tych miejscach w taki sam sposób zachwycano się zdolnościami oraz dominacją nad przeciwnikiem, ale też pogardzano niepowodzeniami i poddawaniem się. Di Stéfano był odpowiedzialny za widowiskową grę, podobnie jak wielki torero za corridę. Z biegiem czasu zacząłem dostrzegać inne podobieństwa pomiędzy walką z bykami a hiszpańską piłką – furia i gracja, perfekcyjne uśmiercanie byka i akcje kończące się bramkami, niezdarne machanie płachtą oraz nieudane podania, łatwość, z jaką żywiołowe trybuny od okrzyków uwielbienia potrafią przejść do wyzwisk, znaczenie życia i śmierci oraz niebezpieczeństwa, z jakimi wiąże się dążenie do celu. Jedyną różnicę, jaką dostrzegłem między piłką a walką z bykami, stanowiły białe chusteczki. Na Las Ventas machano nimi, by nagrodzić walczącego, natomiast na Bernabéu wyciągano je na znak zgorszenia. Wywijano nimi, by okazać niezadowolenie z powodu decyzji sędziego, słabej gry Realu czy też meczu zakończonego kompromitacją.

Gdy dorosłem, moje horyzonty się poszerzyły. Oglądałem mecze hiszpańskiej piłki tam, gdzie uważałem, że gra się ją najlepiej. Z tego powodu często odwiedzałem Camp Nou, gdzie kilku Holendrów, a w szczególności Johan Cruyff, zaczarowało hiszpańską piłkę. Jednak w latach 50. XX wieku każdy, kto miał w sobie odrobinę hiszpańskiej krwi, zdawał sobie sprawę, że najlepszy piłkarz, jaki kiedykolwiek grał na boisku, to Di Stéfano, a klubem numer jeden na świecie jest Real Madryt. W tamtym okresie Królewscy byli maszyną strzelającą gole. Zawodnicy tego zespołu walczyli jak lwy, by zdobyć jak najwięcej bramek. W młodości zbierałem naklejki z Di Stéfano i patrzyłem na nie, wyobrażając go sobie w akcji. W serwisie YouTube można dziś zobaczyć zaledwie kilka fragmentów wspaniałej gry piłkarza, który miał tak niezwykłe umiejętności i osobowość, że swego czasu zdominował świat piłki nożnej. Dzięki Bogu mamy wspomnienia starszych osób.

Swoje wczesne dzieciństwo równie dobrze mogłem spędzić na jakimś stadionie w Londynie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mógłbym też stać się kimś takim jak Mendizabal, który kibicował Athleticowi Bilbao, najlepszemu hiszpańskiemu klubowi przed erą współczesnej piłki nożnej. Jednak stało się inaczej z powodu mojego ojca, który większość swojego czasu spędzał w Anglii. W latach szkolnych grał w tenisa, rugby oraz krykieta. Nie kibicował żadnej drużynie. Kiedy dorósł, w ogóle przestał się interesować sportem, co poniekąd było wynikiem tego, że wypadł mu dysk. W okresie wojennym swój czas wolał poświęcić działalności szpiegowskiej, niż oglądać Stanleya Matthewsa. Resztę życia poświęcił książkom, malowaniu i szachom. Natomiast moje lata szkolne, a także wakacje w Hiszpanii, oraz późniejsza praca dziennikarska pozwoliły mi zdobyć ogromne doświadczenie. Mogłem obserwować, jak Hiszpanie różnych pokoleń grali w piłkę, niezależnie od tego, kto akurat rządził ich krajem.

Przed sobą macie opowieść o tym, jak jedno z najuboższych państw w Europie przetrwało polityczne wstrząsy i przemieniło się w niewyczerpane źródło talentu sportowego. Przez lata pisałem o europejskiej i południowoamerykańskiej piłce, ale dopiero po jakimś czasie zdołałem zrozumieć, że tylko dzięki kontekstowi społeczno-politycznemu, a także zobrazowaniu otwartości na zagraniczne wpływy, zarówno Starego, jak i Nowego Świata, można wytłumaczyć rozwój futbolu w tym kraju. Ta książka obejmuje okresy historii, w których geograficzne epicentrum piłki nożnej wraz z jej angielskimi wpływami przesuwa się od Kraju Basków przez Atlantyk do Ameryki Południowej i z powrotem do Madrytu i Katalonii, do dwóch klubów – Realu Madryt i FC Barcelony. Obecnie te zespoły mają największą liczbę fanklubów w całym kraju, a do tego ich poczynania śledzą na bieżąco w telewizji czy w internecie fani futbolu z całego świata.

Hiszpania musiała przejść długą drogę, zanim była w stanie dać światu piłkę nożną o wysublimowanym stylu, pełną pasji i mającą wielkie walory rozrywkowe. Zaczęło się od brytyjskich inżynierów i żeglarzy, którzy pracowali w górniczych miasteczkach na południu kraju i w stoczniach w Bilbao. Po nich przyszedł okres wpływów gwiazd z Ameryki Południowej oraz państw europejskich. Przełamanie niechęci politycznej oraz kombinacja talentu miejscowego z zagranicznym stworzyły hiszpańską piłkę.

Ta książka zabierze nas w podróż po historii hiszpańskiej piłki i opisze niektóre niezwykłe postaci oraz mecze, które pomogły jej się określić. Zaczynając od wczesnych lat, kiedy to kilku entuzjastów kopało piłkę na opuszczonym placu terenów przemysłowych, po pierwszych profesjonalistów trenowanych między innymi przez Anglików. Później pojawi się opowieść o „ksenogamii” hiszpańskich i zagranicznych piłkarzy i o jej wpływie na sukcesy takich klubów jak FC Barcelona czy Real Madryt. To obecnie jedne z najpotężniejszych i najbardziej utytułowanych instytucji sportowych na świecie, które mają ogromny wkład w osiągnięcia pierwszej w historii reprezentacji Hiszpanii, która zdobyła mistrzostwo Europy i świata.

Podczas tej podróży poznacie krajobrazy, miasta, ludzi, mity i prawdziwe wydarzenia, które pozwoliły hiszpańskiej piłce przeobrazić się z ucznia w mistrza. La Roja to historia o tym, jak drużyna, która nie potrafiła wykorzystać swojego potencjału, stała się hegemonem piłki reprezentacyjnej. To opowieść o kraju, w którym się urodziłem, i o tym, jak tamtejszy futbol stał się piękny.

Jimmy Burns, Londyn/Madryt/Barcelona/Sitges, luty 2012 r.

Piłkarska furia.

Подняться наверх