Читать книгу Pokochaj poniedziałki. Jak poradzić sobie z wypaleniem zawodowym? - Joanna Karpeta - Страница 10
ОглавлениеRozdział 2 Przyczyny wypalenia zawodowego
Ewo, o czym ty w ogóle mówisz?! – Tomek szeroko otwartymi oczami patrzył na swoją narzeczoną, która z entuzjazmem opowiadała mu o pomyśle, na jaki wpadła z rodzeństwem. – Jakie wypalenie zawodowe?! Za kogo ty mnie masz?! Skąd pomysł, że ten problem mógłby mnie dotyczyć?! – W głosie mężczyzny słychać było silne emocje, będące mieszanką niedowierzania, złości i strachu.
– Tomuś, ja nie powiedziałam, że jesteś wypalony. Chodzi mi o to, że wypalenie zawodowe może dotknąć każdego, dlatego wspólnie z Justyną i Rafałem postanowiliśmy mu przeciwdziałać.
– I Rafał się na to zgodził? – zapytał z powątpiewaniem Tomek.
– No może nie wpadł w euforię, ale nie powiedział „nie”. Mamy to przegadać z naszymi połówkami i wrócić do tematu. Dlatego ci o tym mówię. Potrzebujemy silnego zespołu, w którym będą reprezentowane różne zawody, bo to nam da pogląd na sprawę z wielu stron.
– Nie wchodzę w to. Nie mam czasu na takie bzdury. Mam wystarczająco dużo poważnych rzeczy do zrobienia. I dlatego muszę już lecieć, bo się spóźnię na spotkanie z klientem. Kocham cię, pa! – powiedział Tomek, po czym dopił ostatni łyk porannej kawy i wyszedł z domu.
Tego dnia Ewa zaczynała pracę o dwunastej, więc nie spiesząc się, dalej jadła śniadanie, przerwane niespodziewanym wyjściem narzeczonego. Była zdziwiona reakcją Tomka. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego on tak emocjonalnie zareagował na jej propozycję. Miała wrażenie, że wręcz się zdenerwował, a przecież nie powiedziała nic, co mogłoby go tak poruszyć. Zastanawiała się, czy narzeczonemu nie spodobał się pomysł stworzenia rodzinnej grupy wsparcia, czy też hasło „wypalenie zawodowe” obudziło w nim jakieś głęboko skrywane lęki. „Czyżby Tomek był wypalony?” – przemknęło jej przez głowę. „Eee, na pewno nie. To silny facet, który jest mocno zaangażowany w to, co robi. Nie dopuściłby do wypalenia. Pewnie nie spodobał mu się pomysł zabawy w psychologów, ale go przekonam” – podsumowała swoje myśli Ewa i zabrała się za porządkowanie kuchni po posiłku. Przed wyjściem do pracy musiała jeszcze napisać sprawozdanie na zbliżającą się radę pedagogiczną. Przypomniała sobie też o konieczności przygotowania ćwiczeń dla Mateusza, z którym pracuje indywidualnie.
Tymczasem Tomek przedzierał się przez korki, pędząc na pierwsze tego dnia spotkanie. Choć wciąż czuł lekkie podenerwowanie, nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego propozycja Ewy wywołała w nim tak gwałtowną reakcję. Potrząsnął głową i skupił się na kliencie, do którego jechał. Zaczął powtarzać sobie informacje na jego temat: „Facet jest po pięćdziesiątce, właśnie wysłał na studia do Londynu jedyną córkę. Muszę pamiętać, by zapytać, czy córce podoba się uczelnia i jak on i żona radzą sobie sami w opuszczonym gnieździe. Zapytam też o uprawę pomidorów, która stała się jego hobby ostatniej wiosny. Chyba powinien mieć już pierwsze zbiory… Czy pomidory rosną tak szybko? Hm, muszę to sprawdzić jeszcze przed spotkaniem. I co to był za gatunek, którego szczepek przywiózł z Hiszpanii…? Kurczę, nie pamiętam nazwy, a dobrze by było ją znać” – zakończył nie do końca zadowolony.
Spotkanie wypadło świetnie i po dwóch godzinach Tomek wracał do biura z podpisanym kontraktem. Klient był bardzo podekscytowany rozmową o swojej małej uprawie, zwłaszcza że – jak powiedział – nigdy wcześniej niczego nie wyhodował. Opowiadał, jak bardzo go to relaksuje i pozwala zapomnieć o opustoszałym domu. A na koniec, bez specjalnego namawiania ze strony Tomka, złożył zamówienie na kolejne oprogramowanie dla swojej firmy. Nowaczyk miał powód do dumy. Kiedy wrócił do biura, w holu spotkał szefa, który zapytał o wynik spotkania. Usłyszawszy, że kontrakt został podpisany, szef zapytał jedynie o jego wartość, po czym klepnął Tomka w ramię, dodając: „Dobra robota, kolego. Premia murowana”, i oddalił się do swojego gabinetu.
Tomek po raz kolejny tego dnia poczuł ucisk w żołądku. Z przykrym i trudnym do nazwania uczuciem zasiadł za swoim biurkiem. Włączył komputer, by przejrzeć bazę i sprawdzić, co ma jeszcze na dziś zaplanowane. O czternastej był umówiony z panią Sarnowską, właścicielką sieci salonów kosmetycznych. To było ich pierwsze spotkanie, ale mimo to chciał się wcześniej czegoś dowiedzieć o klientce, by nawiązać z nią lepszą relację. Spojrzał na koleżankę siedzącą w boksie obok i to u niej postanowił zasięgnąć języka.
– Izo, mogę ci na chwilę przerwać? – zagaił.
– Pewnie. O co chodzi?
– Czy wiesz, z jakich usług najchętniej korzystają obecnie kobiety w salonach kosmetycznych? Mam dziś spotkanie z właścicielką salonów i chciałbym się czegoś dowiedzieć o jej branży. Możesz mi podpowiedzieć jakieś nowinki?
– Oj, Tomku, gdybyś miał kobietę, nie musiałabym mówić ci takich rzeczy – koleżanka teatralnie pokręciła głową, a Tomek znów poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku.
– Skąd wiesz, że nie mam?! – zapytał z tłumionym gniewem.
– A masz? Byłam przekonana, że jesteś zatwardziałym kawalerem, nastawionym tylko na sukces i zarabianie pieniędzy.
Tomek już miał otworzyć usta, by powiedzieć Izie o swojej narzeczonej, ale koleżanka straciła zainteresowanie jego prywatnym życiem i zaczęła opowiadać, z jakich zabiegów najczęściej korzysta w salonach kosmetycznych. Jednak Nowaczyk, choć była to dla niego cenna wiedza, nie potrafił skupić się na słowach koleżanki. Anonimowość. To słowo wyświetlało mu się przed oczami niczym neon w nocnym klubie. „Nikt w mojej pracy mnie nie zna, podczas gdy ja wiem wszystko o wszystkich. Nawet o tym, jakie cholerne pomidory uprawia mój klient! Czy szef wie, jak się nazywam i jakie mam hobby? Raczej nie. Najczęściej mówi do mnie »kolego«. Ale za to doskonale zna moje wyniki. Współpracownicy kojarzą mnie jako chodzącą encyklopedię technik sprzedaży, lecz czy wiedzą coś o moim życiu prywatnym? Nie. Ja o klientach wiem na tyle dużo, że dla większości mógłbym być osobistym asystentem. A co oni wiedzą o mnie? Nic. Większość pewnie nawet nie pamięta mojego imienia, tylko kojarzy twarz z logo firmy. Kurczę, gdyby ktoś z mojej pracy miał wygłosić mowę pożegnalną na moim pogrzebie, to najwięcej mógłby w niej powiedzieć o sobie samym” – Tomek gorzko podsumował swoje przemyślenia. Poczuł się jak maszynka do robienia pieniędzy.
Tymczasem w drugiej części miasta Ryszard Wolski, mąż Justyny, bez większego entuzjazmu sięgnął po kolejny segregator z zeznaniami podatkowymi szarych obywateli. Bolały go plecy i czuł nieprzyjemny ucisk w skroniach. Potarł czoło i westchnął. Był sam w pokoju, gdyż jedna z koleżanek od ponad miesiąca była na zwolnieniu lekarskim, a druga kilka dni wcześniej wyjechała na urlop. Choć bywały dni, kiedy niełatwo mu było wytrzymać z trajkoczącymi bez przerwy paniami, to panująca obecnie cisza okazała się jeszcze trudniejsza do zniesienia. Rysiek przeglądał segregator strona po stronie, lecz po jakimś czasie zreflektował się, że nie wie, co przeczytał. Westchnął i wrócił do początku. Zamiast jednak wczytać się w dokumenty, postanowił zrobić sobie przerwę na papierosa. Choć zganił się za to – ponieważ od pewnego czasu odczuwał negatywny wpływ nikotyny na zdrowie – nie miał innego pomysłu, jak oderwać się od monotonnej pracy. A czuł, że koniecznie potrzebuje przerwy.
W tajnej palarni urzędników skarbówki, znajdującej się na prawo od głównego wejścia dla klientów, Rysiek spotkał swoją szefową Anitę, atrakcyjną brunetkę w wieku około czterdziestu lat. Lubił ją, bo była dobrą i sprawiedliwą przełożoną. Na co dzień mieli jednak ograniczony kontakt, gdyż Anita była szefową jeszcze trzynaściorga pracowników i pracowała na innym piętrze niż Rysiek.
– Jak miło, że nie muszę palić sama – uśmiechnęła się na widok swojego podwładnego.
– Też się cieszę, że widzę żywą duszę, bo w pokoju mam tylko teki nazwisk i żadnego śladu życia.
– Czyżbym słyszała w twoim głosie frustrację? – Anita życzliwie spojrzała na Ryśka.
– Może trochę – odpowiedział mężczyzna. – Mam już po dziurki w nosie przeglądania zeznań podatkowych statystycznych Kowalskich. Tam nic nie ma, a ja czuję się, jakbym wykonywał sztukę dla sztuki. Moja praca jest nikomu niepotrzebna i ta świadomość skutecznie mnie demotywuje. Kiedy siedziałem w okienku w biurze obsługi interesanta, miałem chociaż poczucie, że pomagam ludziom, którzy przychodzą do urzędu. Coś im wytłumaczyłem, sprawdziłem, podpowiedziałem. Tamta praca, choć często niewdzięczna, miała sens. Teraz, przeglądając stosy segregatorów w dziale kontroli, mam poczucie totalnego bezsensu. Zdaję sobie sprawę, że wykrywając nieprawidłowości, zyskuję dodatkowe złotóweczki dla naszego państwa, ale często to naprawdę rozbija się o złotówkę lub dwie, co niczego nie zmienia w budżecie krajowym. W niczyim budżecie zresztą.
– Rysiu, czy ty mi się nie wypalasz? – Anita popatrzyła z troską na swojego pracownika. – Słyszę, co mówisz, i chyba wiem, o co ci chodzi. Zdaję sobie sprawę, że może być ci trudno wykonywać bieżące zadania, jeśli nie wiesz, czemu służą. Tak bardzo się ucieszyłam, że pozyskałam cię do zespołu, że chyba cię trochę zaniedbałam. Chcę, byś wiedział, że zależało mi na tym, abyś to właśnie ty był odpowiedzialny za kontrolę w naszym dziale. Bardzo cenię twoją skrupulatność. Nigdy nie znalazłam żadnych nieprawidłowości w dokumentach, które przeszły twoją wstępną kontrolę. Dlatego najbardziej się cieszę, kiedy dokumenty przechodzą przez ciebie. Nie muszę ich wtedy bardzo dokładnie przeglądać, bo mam przekonanie, że ty już to zrobiłeś. To bardzo mi pomaga i skraca pracę, której – jak wiesz – mam niemało. Nie chcę, byś myślał, że biorę cię pod włos, ale gdy będziesz przeglądać kolejny segregator, pamiętaj, że kiedy on później trafia do mnie, mam banana na twarzy, bo wiem, że szybko mi pójdzie jego sprawdzenie i będę mogła o czasie wyjść do domu. Uwierz, że nie każdy zapewnia mi taki komfort pracy jak ty. Dziękuję ci za to.
– Jejku… – Rysiek był wyraźnie poruszony słowami szefowej. – Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że moja praca komuś służy, a teraz wiem, ile ona daje tobie. Dzięki, że mi o tym powiedziałaś. Myślę, że teraz będzie mi łatwiej. Może wciąż nudno, ale łatwiej.