Читать книгу Od pierwszego dotyku - Joanna Łukowska - Страница 6

Poczekalnia uczuć

Оглавление

Mglista ponura pogoda odpowiadała mojemu nastrojowi. Niby wiosna, pąki na drzewach, świat budzi się do życia, ale w moim sercu nadzieja zapadła w letarg. Wyszłam na spacer do parku mimo mżawki, gdyż pełne troski spojrzenia rodziców przyprawiały mnie o klaustrofobię.

Wróciłam do nich, bo zwyczajnie nie miałam się gdzie podziać. A do przedszkola mogłam stąd chodzić piechotą. Ha! Choć jeden plus tej dołującej sytuacji. Trzy miesiące temu Dawid wykopał mnie ze swojego życia i mieszkania. Sądziłam, że mamy przyszłość przed sobą, a jego dom jest moim domem. Błąd. Iście angielska aura stanowiła więc idealne tło dla mojej chandry. I wcale się nie zdziwiłam, gdy z mgły wyłonił się pies Baskerville’ów. Podbiegł, zagradzając mi drogę.

– Czego? – burknęłam. Warknął i zarzucił głową, a łeb miał jak u cielaka. Wielkością też przypominał małą krowę; sięgał mi pyskiem do pasa. I czegoś wyraźnie chciał.

– No, o co ci chodzi? – spytałam łagodniej. Co pies winny, że Dawid mnie nie kochał?

Psisko znowu wydobyło z siebie gardłowy bulgot, potrząsając łbem. Potem przysiadł na przednich łapach i podskoczył, kręcąc zadkiem, jakby chciał się bawić. No jasne! Lubiłam psy i nie bałam się ich bez względu na rozmiary. Na wsi u babci, gdzie spędzałam każde wakacje, roiło się od czworonogów. Niestety mieszkając przez sześć lat z Dawidem, o zwierzęcym towarzystwie musiałam zapomnieć. Mój wybranek był pedantem. Chorobliwym. Widok kłaków na ubraniu czy na obiciach mebli przyprawiał go o mdłości i dreszcze zgrozy. Mnie też naraz zrobiło się słabo... Słabo z wściekłości! Bo, do ciężkiej cholery, czym ja dla niego byłam przez te lata?! Uczuciową poczekalnią? Przystankiem do czegoś lepszego? Najwyraźniej, choć liczyłam na znacznie więcej. Na obrączkę, na biały domek z ogródkiem i gromadkę dzieci. Własnych, nie cudzych. Naiwna idiotka. Wiedziałam, że kocham bardziej, a w każdym razie idę na większe ustępstwa. Dlaczego? Bo też czekałam, aż mnie doceni. No i doczekałam się. Dawid wyprosił mnie ze swego życia bez pardonu, ledwie na horyzoncie pojawiła się lepsza opcja. Młodsza, ładniejsza, do tego spryciara. Nie prosiła, nie pytała, po prostu zaszła w ciążę i cześć.

No nic. Mówi się trudno i żyje się dalej.

– Chcesz się bawić? – spytałam rottweilera. – Ale w co?

Jakby mnie zrozumiał. Tuż u moich stóp wypluł małą piłeczkę, której wcześniej nie zauważyłam, bo zniknęła w jego wielkiej paszczy.

– Okej. – Wzięłam piłeczkę i rzuciłam ją daleko przed siebie. Pies w podskokach pobiegł za nią. W tym samym momencie usłyszałam dobiegający zza moich pleców znajomy głos:

– No tak, gnam tu z wywieszonym ozorem, by wyjaśnić przerażonej niewieście, że nie ma się czego bać, bo Borys tylko tak groźnie wygląda. Spuściłem go ze smyczy, żeby sobie pobiegał. Nie sądziłem, że kogoś spotkamy w taką paskudną pogodę. A tu... pani. Zaklinaczka dzieci. I psów też, jak widzę.

Adam, ojciec jednego z moich ulubionych wychowanków, uśmiechał się do mnie od ucha do ucha. Mareczek już skończył przedszkole. Teraz był statecznym uczniem pierwszej klasy, ale jego tata wciąż zdawał się mnie lubić. Choć dałam mu kosza.

– Groźne? To urocze, łagodne cielę? – Wskazałam brodą Borysa, turlającego się po trawie.

– Przy pani każdy zamienia się w owieczkę... Boże, jak miło panią widzieć! – zakrzyknął, patrząc na mnie przyjaźnie, życzliwie, niemal miłośnie. Nie zaliczał się do przystojniaków. Miał głębokie zakola, a jego zębom, z tego co pamiętałam, przydałby się aparat. Ale nie sam wygląd jest ważny, prawda? Był dobrym człowiekiem. Tylko... Boże, czemu nie można pokochać na zawołanie ludzi, którzy na to zasługują? Czemu wolałam zdradzieckiego Dawida od tego sympatycznego, troskliwego faceta? Poczułam, że zbiera mi się na płacz.

– Co u Mareczka? Jak w szkole? – wybąkałam.

– Radzi sobie dzielnie. Gdy z czymś ma problem, powtarza, czego pani go nauczyła, że „wszystko jest trudne, nim stanie się łatwe”. Jak wiązanie butów.

– Prawda, gdy do nas przyszedł, nie umiał jeszcze tej skomplikowanej czynności – wspomniałam z nostalgią.

Przywiązałam się do Marka, bo był trudnym wychowankiem. Tak to już jest, że ci wymagający więcej zachodu bardziej zapadają w serce i pamięć. Może dlatego Dawid tak mną zawładnął... Dość o nim! Ciężko obrażony na świat czterolatek trafił do mojej grupy krótko po rozwodzie rodziców i wyjeździe matki za granicę. Nie rozumiał ani tego, co się stało, ani targających nim emocji. Swój żal i poczucie krzywdy okazywał różnie: moczył się, nie chciał jeść, złościł się o byle drobiazg. Najgorsze były napady szału. Pierwszym zaskoczył mnie, gdy deszcz pokrzyżował nam plany wyjścia na plac zabaw. Rozczarowany Marek rzucił się wtedy na podłogę, wyjąc jak syrena, tłukąc głową i kończynami. Całe przedszkole postawił na baczność. Zaalarmowana dyrektorka wezwała ojca, ale do czasu jego przyjazdu musiałam zadziałać. Dzieciak gotów był sobie zrobić krzywdę. Wzięłam go pod pachę i wierzgającego wyniosłam do pustej sali obok. Potem, z dala od przerażonych dzieci, objęłam go i przytrzymałam. Mocno. Miotał się jak w amoku! Był silny, ale ja silniejsza. Nabił mi kilka siniaków, wyrwał kępkę włosów, ale kiedy jego ojciec dotarł po dwóch godzinach, Marek już tylko cicho szlochał. Zmęczony, pogodzony z losem. Nieco obawiałam się reakcji tatusia. Przewrażliwiony mógłby mieć pretensje, jednak on mi podziękował. Było za co, bo Mareczek – mimo wizyt u psychologa – jeszcze parę razy próbował swoich sił. W końcu doszliśmy do porozumienia. Właściwie to nawet więcej.

– Jak będę duży, to się z panią ożenię. Bo ja panią kocham! – oświadczył mi się rok później.

– Ja też cię kocham, skarbie. Ale zanim ty będziesz duży, ja już będę stara i raczej zajęta. Planuję wyjść za mąż nieco wcześniej.

– Aha. – Zmarszczył brwi w zadumie. – Rozumiem. Więc powiem tacie, żeby on się z panią pobrał, nim ktoś nam panią ukradnie!

Roześmiałam się rozczulona i rozbawiona.

A dopiero się wesoło zrobiło, kiedy nazajutrz ojciec Marka podszedł do mnie i zagadnął:

– Czyli co, jesteśmy zaręczeni, pani Alu? Ja nie miałbym nic przeciwko. – Puścił do mnie oko. – Zawsze kieruję się dobrem syna, więc skoro on panią wybrał, ja już nie mam tu nic do gadania! – Wyszczerzył się, prezentując swój krzywy zgryz.

Żartował. Jednak gdzieś, pod lekkim tonem, wyczułam, że chyba naprawdę nie miałby nic przeciwko. Przez jedną szaloną chwilę rozważałam taki mariaż i musiałam przyznać, iż nie brakowało mu sensu. Przynajmniej z punktu widzenia samotnego ojca, który myślał o stałym związku. Marek mnie akceptował – więcej niż połowa sukcesu. Zaś Adamowi podobałam się fizycznie. Może nie tracił tchu na mój widok, ale do pocałunków nie musiałby się zmuszać. Kobieta czuje takie rzeczy. Świetnie nam się zawsze gadało i bez trudu byśmy się zaprzyjaźnili. Nie wątpiłam również w uczciwość, solidność i odpowiedzialność Adama. Czy można na takiej bazie zbudować małżeństwo? Bez fajerwerków namiętności, bez romantycznego uczucia? Wtedy uważałam, że nie można, bo miłość przez duże M jest najważniejsza. Wtedy byłam zapatrzona w Dawida, poświęcając czekaniu na niego najlepsza lata swego życia.

– Jestem zajęta – odparłam więc z przepraszającym uśmiechem.

– Szkoda, ale gdyby nie wypaliło, proszę o mnie pamiętać. O nas. Wspólnie z Mareczkiem machnęlibyśmy się za panią choćby jutro!

Ciekawe, czy po prawie dwóch latach propozycja nadal była aktualna? Zamyśliłam się i umknęły mi ostatnie słowa Adama. Chyba coś właśnie mówił w temacie wierności uczuć.

– ...bardzo lubi i często panią wspomina, ale co do miłości... ma już inny obiekt. Aktualnie jego sercem niepodzielne włada pewna piegowata Monika. Przykro mi, choć z drugiej strony lepiej dla mnie, konkurencja mniejsza, o ile nie odstraszy pani to ustrojstwo! – Wyszczerzył się w uśmiechu, pierwszy raz pokazując zęby. Błysnęły metalicznie. Założył sobie aparat! Tego było mi już za dużo, rozpłakałam się.

– Boże, aż tak kiepsko? – przejął się; ale raczej nie swoim wyglądem, bo zaraz potem wyciągnął do mnie ramiona. Utonęłam w nich bez wahania. – Nie udało się, tak? – domyślił się. – Na pocieszenie, droga Alu, przypomnę, że ja wciąż czekam...

– Ale ja... ja cię nie kocham. Przepraszam. I nie chcę, żebyś był moją uczuciową poczekalnią. Sama za taką robiłam i... i nie jest miło. Wyszłam z niej bez niczego i jeszcze złudzenia straciłam. Za bardzo cię lubię, by fundować ci coś podobnego – chlipałam.

– Chwila. – Odsunął się, patrząc mi uważnie w oczy. – Lubisz mnie i to na razie wystarczy. Ja też cię nie kocham. Jeszcze... W końcu, bez cudów, nawet na jednej randce nie byliśmy! Ale wierzę, że możemy się pokochać. A na pewno może być nam dobrze razem, bezpiecznie, acz nie nudno. Pragnę żony, prawdziwego domu, z gromadką psów i kotów oraz z rodzeństwem dla Marka. Jeżeli się na to zgadzasz, dalej nie zamierzam szukać ani czekać. Już dziś mogę ci się oświadczyć. Uwierz, przeżyłem swoją wielką miłość od pierwszego wejrzenia i dziękuję uprzejmie za powtórki. Teraz chcę uczucia z rozsądku. Syn nas wyswatał. Cóż w tym złego?

Patrzyłam to na niego, to na Borysa, warującego u naszych stóp. Jego psi wzrok zdawał się mówić: „zgódź się, będzie fajnie, nie bój się, nie zwlekaj, nauczysz się nas kochać, szczęście cicho puka do drzwi, nie przegap go, czekając na coś lepszego, zgódź się, zgódź...”.

– Nic w tym złego – odparłam. – Zgadzam się.

Adam tak się ucieszył, że odważył się mnie pocałować. Ciekawe doświadczenie, nie tylko ze względu na aparat. Nie myliło mnie przeczucie, absolutnie nie musiał się zmuszać, a jego ochoczość okazała się na dokładkę bardzo zaraźliwa.

Od pierwszego dotyku

Подняться наверх