Читать книгу Gniew - John Gwynne - Страница 10
Rozdział trzeci
CORALEN
ОглавлениеCoralen siedziała oparta plecami o drzewo i wpatrywała się w półmrok lasu, bezwiednie obracając nóż między palcami. Wokół siebie widziała śpiące postacie kilkudziesięciu – może sześćdziesięciu – towarzyszy, z którymi umknęła z Drassil. Wśród nich była Brina, której szare włosy wystawały spod płaszcza, a dalej ogromny Farrell spleciony w uścisku z Laith. Dostrzegła też Akara, który stał na straży po drugiej stronie obozu.
Wyczerpanie podkradało się coraz bliżej i niczego nie pragnęła bardziej, jak tylko zatracić się w nicości snu. Nie mogła jednak zasnąć, gdyż jej myśli nie przestawały wirować. Co rusz nawiedzały ją oderwane od siebie wspomnienia tego, co rozegrało się wczoraj, a w jej sercu znów pojawiał się żal, strach oraz wściekłość. Wszelkie przemyślenia sprowadzały się jednak do jednego pytania:
Gdzie jest Corban?
Znów podkradło się do niej nieubłagane znużenie, ale Coralen wiedziała, że na sen nie ma co liczyć. Groza i szok, pozostawione przez wczorajsze wydarzenia, wcale nie słabły.
Usłyszała ciche kroki, a potem ktoś stanął przy niej.
Gar.
Na zwykle nieprzeniknionej twarzy władcy Jehar pojawiły się głębokie bruzdy niepokoju. Miał na sobie brudną, pokrwawioną kolczugę, na plecach zakrzywiony miecz, a u pasa toporek do rzucania. Nawet on nie uniknął rany – czoło miał obwiązane zakrwawionym bandażem.
– Burza jest przy nim – rzekł, jakby czytał jej w myślach.
Pewnie równie łatwo je wyczytać z mojej twarzy jak z jego, pomyślała. A Burza...
Cóż, myśl o wilkunicy stanowiła pociechę. Coralen wiedziała, że Burza potrafiła lepiej zapewnić bezpieczeństwo niż tuzin przybocznych, ale...
– Znajdziemy go – rzekł Gar. – Znajdziemy.
Coralen widziała dobrze sobie znane ślady łap Burzy w tunelu, co było przyczyną, dla której wyszli z niego akurat w tym miejscu. Po krótkim poszukiwaniu odkryła ich więcej, aż dotarli na to wzniesienie, gdzie dopadł ich zmierzch. Frustracja była nie do zniesienia, ale poszukiwanie śladów w nocy nie miało sensu.
Ale gdzie on może być, zastanawiała się. Co się mogło z nim stać? Przecież na pewno usłyszał zgiełk bitwy w Drassil, nawet jeśli znalazł się tak daleko.
Pewna złośliwa myśl, którą uparcie odrzucała od siebie w mrokach nocy, znów powróciła.
A co, jeśli zginął? Cóż innego mogło go powstrzymać przed powrotem do Drassil?
Zimny strach znów wgryzł się w jej brzuch, ale nie chciała o nim myśleć.
On żyje. Musi żyć.
Pokiwała głową, wstała i wsunęła nóż do pochwy. Jednocześnie odezwały się dziesiątki skaleczeń, stłuczeń i siniaków, ale zignorowała je wszystkie.
– Trzeba ruszać – powiedziała.
– Tak – zgodził się Gar, wpatrzony w wyjście z tunelu. – Miałem nadzieję, że Meical do nas dołączy. Że zdołał uciec.
Coralen przypomniała sobie, jak Ben-Elim wzniósł dwuręczny miecz i stanął na szeroko rozstawionych nogach przed wejściem do tunelu w wielkiej sali Drassil, osłaniając ich odwrót. Nadal oczami wyobraźni widziała rozbryzgi krwi, gdy jego klinga zaczęła zataczać śmiertelne kręgi. Powstrzymywał napór wroga. Chronił ich. Dawał im czas na ucieczkę.
– Już by do nas dotarł, gdyby mógł – rzekła.
Gar westchnął i potaknął.
Coralen przechyliła głowę i nasłuchiwała przez moment, spoglądając w dół zbocza. Coś się przedzierało przez zarośla, kierując się ku wejściu do tunelu. Gar również zwrócił na to uwagę. Oboje bez słowa rozdzielili się i wślizgnęli w cienie, bezszelestnie zmierzając w kierunku obcego.
Znów zaszeleściły krzaki i strzeliła gałązka. Coralen przez mgnienie oka widziała czyjeś ciemne włosy. Już wiedziała, że nie był to Corban.
Nawet on nie jest taką niezdarą, pomyślała.
Z zarośli wystrzeliła jakaś postać. Był to młodzieniec w skórzanym pancerzu i wełnianym płaszczu. Miał rozczochrane włosy i ślad po draśnięciu na czole. Zatrzymał się jak wryty na widok dziewczyny. Otworzył szeroko oczy i złapał za broń wiszącą przy pasie.
– Znam cię! – odezwała się Coralen, choć nie pamiętała jego imienia. – Twoim ojcem jest Atilius.
Przypomniała sobie również, iż Atilius był dobrym wojownikiem i skromnym człowiekiem, a do niedawna również niewolnikiem na galerze Vin Thalun.
Chłopak pokiwał głową. Wargi mu zadrżały.
– Pax, co ty tu robisz? – szepnął Gar i wyszedł z cieni, na co młody wojownik znów podskoczył.
– Chodźcie szybko! – wyrzucił z siebie. – Chodźcie! Mój ojciec, Corban, olbrzymy...
– Corban? – zasyczała Coralen.
– Tak! – Po twarzy Paxa płynęły łzy, żłobiąc kanaliki w brudzie i zastygłej krwi. – On nie żyje!
Coralen zamarła. Miała wrażenie, że na jej sercu zacisnęła się wielka pięść.
– Biegłem... – powiedział Pax, który zaczął się trząść. Mimowolny dreszcz z każdą chwilą stawał się coraz bardziej gwałtowny.
– Gdzie jest Corban? – wycharczała Coralen, próbując opanować narastającą panikę. Złapała rozszlochanego chłopaka i potrząsnęła nim z furią.
– Przestań! – Gar zacisnął dłoń na jej ramieniu. – Pax, musisz nam wszystko opowiedzieć! Najlepiej jak umiesz? Gdzie jest Corban? Gdzie jest twój ojciec? Co się wydarzyło?
Po zboczu schodzili już inni. Coralen zauważyła Datha i Kullę, kilku Jehar oraz ogromną Laith za nimi.
– Usłyszeliśmy odgłosy walki – zaczął niepewnie Pax. – Wiedzieliśmy, że Corban gdzieś tam jest i... I zastaliśmy go, jak walczył z olbrzymami. I niedźwiedziami.
Co takiego?, pomyślała Coralen. Przecież z Nathairem nie było żadnych olbrzymów!
– Ojciec rzucił w jednego włócznią. Potem uciekaliśmy. Już myśleliśmy, że ich zgubiliśmy, gdy...
– Mówże! – ponaglił go Gar.
Grupa, która zgromadziła się wokół nich, słuchała w absolutnej ciszy.
– Wyszli znikąd. Mój ojciec... – Chłopak przetarł oczy i odetchnął ciężko. – Mój ojciec zginął w walce. Corban kazał mi uciekać. Ściągnąć pomoc.
– Kiedy to się stało? – Nawet Gar nie był w stanie ukryć niepokoju w głosie.
– Wczoraj. Po południu. – Pax bladł coraz bardziej i wyglądał jak trup. – Biegłem, ale przewróciłem się i uderzyłem o coś głową. – Dotknął ręką skaleczenia na czole. – Kiedy oprzytomniałem, było już ciemno. Od tej pory próbuję was znaleźć.
– Zaprowadź nas tam – rzekł Gar.
– Spróbuję! – Pax pokiwał głową. – Zgubiłem się i przez moment nie mogłem odnaleźć drogi, ale wiem, że było to mniej więcej tam! – Wskazał kierunek.
Gar rzucił kilka rozkazów i cała grupa ruszyła naprzód. Coralen znalazła się na czele wraz z Paxem, a Gar biegł obok chłopaka i co rusz kładł mu rękę na ramieniu, by go uspokoić i dodać mu otuchy.
Corban i Burza, samotnie stawiający czoła olbrzymom. Wczoraj, myślała Coralen.
W duchu zmówiła cichą modlitwę do Elyona, jedną z wielu, którą kierowała do niego przez ostatnich kilkanaście godzin.
Daj mu przeżyć. Ocal go.
Była jedną z pierwszych, którzy weszli na polanę, kończącą się nagłym uskokiem, pod którym płynęła wartka rzeka. Od razu poczuła ostry, metaliczny zapach krwi i rozkładu.
Śmierć. Chmary much, unoszące się nad trupami.
Naliczyła trzy zabite olbrzymy oraz Atiliusa, przybitego potężnym toporem do pnia wielkiego dębu. Nigdzie nie widziała Corbana ani Burzy. Przypadła do pierwszego olbrzyma, który leżał na plecach. W jego brzuchu ziała wielka dziura, a gardło zostało rozcięte płynnym uderzeniem. Na nadgarstku nosił straszliwe ślady, które pozostawić mogły tylko kły wilkuna. Nie widziała pozostałych, którzy wybiegli w ślad za nią, nie słyszała szlochu Paxa, który padł na kolana przed zwłokami ojca. Podbiegła do pozostałych olbrzymów, leżących blisko siebie. Trawa wokół nich była zdeptana i nadal lepka od krwi. Jeden z nich, poraniony i zmaltretowany, zginął, gdy Burza rozerwała mu gardło.
Nie ma go tu, pomyślała Coralen. Ani jego, ani Burzy!
Ulga była ogromna, choć wiedziała, że brak trupów wcale nie oznacza, iż oboje są bezpieczni. Nie miała nawet pewności, czy żyją, ale widziała przynajmniej, że stawili czoła olbrzymom i zwyciężyli.
Zabili trzy olbrzymy!
Poczuła nagły przypływ dumy. Wiedziała, iż tej nocy przy ognisku długo będą o tym rozmawiać, a opowieść dołączy do legend, opowiadanych o Corbanie i jego towarzyszce.
Drugi z olbrzymów leżał na brzuchu. Gar i Coralen wspólnymi siłami próbowali go odwrócić. Chmary much uniosły się wokół nich z gniewnym bzyczeniem, ale głowa olbrzyma okazała się ciężka niczym głaz. Z pomocą przyszli im Farrell i Laith. Razem przetoczyli poległego na plecy, a wtedy buchnął w nich smród rozkładu i zepsucia.
– To jeden z klanu Jotun. – Laith splunęła.
A czego oni tu szukali?, zastanawiała się Coralen.
Naraz jej uwagę przyciągnął błysk skóry i metalu w krzepniejącej krwi. Pochyliła się i zacisnęła dłoń na rękojeści miecza wbitego głęboko w udo olbrzyma, ostrzem skierowanego ku kroczu. Ostrze wyślizgnęło się z głuchym mlaśnięciem. Wojowniczka uniosła je i pokazała wszystkim – rękojeść przypominała wyjącego wilkuna. Ulga, którą czuła jeszcze przed chwilą, naraz umknęła, przytłoczona strachem.
– To miecz Bana – powiedział Dath, który podszedł bliżej. Kulla stanęła za nim.
Coralen przez chwilę wpatrywała się w nich ze współczuciem.
Są małżeństwem od niecałych dwóch dni, pomyślała.
Gar wziął miecz z jej rąk i obejrzał go uważnie.
– Widziałem, jak ojciec Bana wręczył mu tę broń – rzekł.
– Na Jarzębinowej Łące w Dun Carreg – dodał Farrell. – Pamiętam to.
– Ja też – mruknął Dath.
Coralen odwróciła się. Rozglądała się w poszukiwaniu jakichkolwiek innych śladów.
Nie ma go tu. Burzy też nie, myślała. A więc uciekli, ale nie wrócili do Drassil. Dlaczego?
Brina klęczała obok olbrzyma. Stara uzdrowicielka trzymała w ręce fiolkę, a w drugiej nóż, którym próbowała zebrać krew ze stratowanej trawy. Jedna część jej twarzy nadal była poparzona i zaczerwieniona od eksplozji, którą wywołała wczoraj w Drassil.
Coralen nie miała pojęcia, po co staruszka zbiera krew olbrzyma, ale czuła, że robi to w jakimś konkretnym celu i nie miała zamiaru jej przeszkadzać. Sama spojrzała dalej i dostrzegła pasmo zgniecionej, zbryzganej krwią trawy niedaleko skraju urwiska, prowadzące ku przepaści.
Zupełnie jakby ktoś coś wlókł w tamtą stronę, pomyślała.
Podeszła tam i uklękła na jedno kolano, by spojrzeć na płynącą w dole rzekę. Na jednym z głazów dojrzała ciemną plamę.
Krew.
– Zeskoczyli do rzeki! – zawołała.
Gar przypadł do niej jako pierwszy. Natychmiast zauważył to samo co ona i złapał ją za nadgarstek.
– Ruszajmy za nimi – rzekł.
Coralen pobiegła wzdłuż skraju urwiska, wymijając gęste zarośla i mocno zakorzenione drzewa, nie spuszczając wzroku ze ścieżki oraz skarpy. Po kolejnym zakolu zobaczyła jakieś ciało na zarośniętym trawą brzegu. Jej serce przestało bić, gdy ujrzała pozlepiane krwią futro.
Burza...
Zatrzymała się na skraju urwiska, nad ciałem wilkunicy, odruchowo rejestrując ślady wielkich butów na trawie. Czepiając się korzeni i pnączy, opuściła się na dół.
Burza leżała nieruchoma jak kamień, zbryzgana krwią. Nad jej łapą widniała wielka rana.
Coralen przykucnęła. Bała się jej dotknąć, bała się uzyskać potwierdzenia tego, co już mówiły jej oczy. Próbując powstrzymać napływające łzy, przypomniała sobie chwilę, gdy po raz pierwszy ujrzała Burzę. Gdy zagroziła, że obłupi wilkunicę ze skóry i zrobi z niej płaszcz. Już wtedy widziała niezwykłą więź między Corbanem a jego wiernym, czujnym cieniem, a wkrótce sama zaczęła wypracowywać własną więź z wilkunicą, która stała się dla niej bardziej towarzyszką broni niż zwykłym zwierzęciem.
Gdy Gar podszedł bliżej, Coralen ostrożnie wyciągnęła dłoń i ułożyła ją na ciele Burzy.
Niczego nie poczuła.
Nie. Proszę, Elyonie, błagam...
Zacisnęła mocno oczy i przycisnęła dłoń do szerokiej piersi Burzy, modląc się o to, by wyczuć jakiekolwiek oznaki życia: wciąganego powietrza, bicia serca wilkunicy, czegokolwiek. Z każdą upływającą chwilą jej nadzieje słabły, a w sercu pojawiała się pustka, rozpływająca się wokół niczym atrament w czystej wodzie.
I wtedy to poczuła.
Drobne, ledwie wyczuwalne uderzenia serca w ogromnej piersi Burzy. Coralen otworzyła oczy i ujrzała wpatrzone w nią bursztynowe ślepie wilkunicy. Zwierzę zaskomlało cichutko, żałośnie, ale w sercu dziewczyny pojawiła się dzika radość. Ogon Burzy uderzał miękko o trawę.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.