Читать книгу Gniew - John Gwynne - Страница 9

Rozdział drugi
NATHAIR

Оглавление

Nathair stał w wielkiej sali Drassil i wpatrywał się w szkielet olbrzyma na tronie. Spomiędzy żeber sterczało mu grube drzewce włóczni, wykonane z ciemnego, przetkanego jasnymi żyłkami drewna. Widać było jedynie końcówkę czarnego, żelaznego ostrza, gdyż reszta nikła w korze wielkiego drzewa.

A więc to jest Skald, najwyższy król olbrzymów, a to włócznia z gwiezdnego kamienia, pomyślał Nathair. Skald, ostatni władca, który rządził w zjednoczonym imperium ludzi i olbrzymów. Czy ja będę kolejnym, który zjednoczy ten potrzaskany świat?

Starożytne kości znaczyły żółte i brązowe plamki. Czoło czaszki było szerokie i grube, a ciemne plamy oczodołów zdawały się spoglądać na Nathaira i kwestionować jego kompetencje.

„Czy jesteś tego godzien? Czy podołasz?”

Nathair westchnął.

Historia mnie osądzi. Tylko i wyłącznie historia, pomyślał.

Poczuł dotknięcie i odwrócił się, by spojrzeć na Caesusa, stojącego na czele sześciu dziesiątek zbrojnych. Młody wojownik został niedawno awansowany do rangi dowódcy hufca. Nie było bowiem wątpliwości, że Veradis przepadł na dobre.

Ach, Veradisie. Żyjesz czy zginąłeś, stary przyjacielu?, zastanawiał się Nathair. Nie mogę pogodzić się z tym, że ciebie tu nie ma. Że nie dzielisz ze mną wielkiego tryumfu.

Opowiedziano mu o zdradzie Veradisa i próbie odebrania Calidusowi życia, a potem o jego ucieczce z Alcyonem.

Veradisie, jak mogłeś mnie porzucić? Jak mogłeś złamać przysięgę, którą mi złożyłeś?

Nathair spojrzał na białe blizny na dłoni. Jedna z nich była pamiątką po krwawej przysiędze braterstwa, którą złożyli sobie nawzajem na oświetlonym blaskiem księżyca zboczu wzgórza w Tenebralu. Miał wrażenie, że miało to miejsce wiele lat temu. Że były to słowa i obietnice wypowiedziane przez zupełnie innych ludzi.

– Mój panie – rzekł Caesus. – Calidus pragnie cię ujrzeć.

Nathair spojrzał po raz ostatni na szkielet, a potem odwrócił się i przeszedł przez wielką salę. Nadal wynoszono z niej poległych we wczorajszej bitwie. Na kamiennej podłodze schła krew, wszędzie piętrzyły się cuchnące stosy trupów. Setki ciał – Kadoshim, Jehar, Vin Thalun, orlich gwardzistów, olbrzymów Benothi i wielu innych. Zdobycie Drassil okazało się bardzo kosztowne, o wiele kosztowniejsze, niż Nathair sądził, zważywszy na to, że mieli po swojej stronie element zaskoczenia.

Ale zwycięstwo to wciąż zwycięstwo, pomyślał. Forteca jest nasza, a wróg został pokonany.

Choć wielu obrońców zdołało uciec. Wciąż docierały meldunki o zaciekłych walkach toczonych poza murami Drassil.

Nathair zerknął na prawo, gdy mijał klapę w podłodze, wielką niczym wrota do Jerolin. Wciąż widniała przed nią czarna plama krwi.

Krew Meicala.

Głowa Ben-Elim została nadziana na włócznię, wbitą w dziedziniec przed główną bramą twierdzy. Nie była jedyna.

A co z Corbanem? Ich Jasną Gwiazdą? Gdzie on się podział?, zastanawiał się Nathair.

Zerknął nieufnie w głąb ciemnego tunelu. Wiedział, że Meical postanowił bronić przejścia po to, by dać czas wielu innym, którzy umknęli na zewnątrz.

Czy Corban był wśród nich?

Jak do tej pory nikt nie zameldował o tym, żeby widział Corbana podczas bitwy.

Czy on tu w ogóle był?

Mieli za sobą długą noc i Nathair nigdy w życiu nie czuł się bardziej wyczerpany. Caesus warknął rozkaz i orla straż uformowała wokół niego kolumnę.

– Drassil nie jest bezpiecznym miejscem – rzekł w odpowiedzi na pytające spojrzenie króla.

Dziedziniec również nosił ślady wczorajszej bitwy. Wokół zalegały ciała, w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi i wszędzie bzyczały muchy. Nathair miał przez chwilę wrażenie, że dostrzega szczenię wilkuna, szarpiące za nogę martwego Kadoshim, ale okazało się, że to był tylko mały piesek z jasnym futrem.

Skręcili za róg i Nathair ujrzał rzędy kamiennych budowli, a za nimi potężne, zewnętrzne mury. Widok przecinały grube konary drzewa.

Doprawdy niezwykłe miejsce, pomyślał.

Wznoszące się ku niebu gałęzie wydawały się masywne niczym wieże, a labirynt budowli z kamienia i żelaza, który otaczał konar, był ciaśniejszy niż pancerz ze skóry.

Drassil podobny jest żywej istocie, przeszło Nathairowi przez myśl. Drzewo to kości, a forteca jest ciałem.

Jego uwagę przykuł zgrzyt miecza wyciąganego z pochwy. Dostrzegł odzianego w czerń wojownika, który wypadł z zacienionego wejścia. Za nim wyskoczyli kolejni, błysnęło żelazo. Caesus nagle zaczął wykrzykiwać rozkazy. Orli gwardziści drgnęli, skoczyli na pozycje, stuknęły zwierające się tarcze, które zasłoniły Nathairowi widok.

Krew obryzgała twarz młodego króla, gdy stojący przed nim gwardzista padł na ziemię. W wyrąbaną w murze tarcz wyrwę wskoczył odziany na czarno Jehar i rzucił się na Nathaira.

Król Tenebralu wyciągnął miecz. W jego sercu zapłonął strach wzmocniony furią, jego wierni towarzysze. Krzyki i wrzaski toczącej się naokoło walki ucichły, liczyła się tylko wojowniczka stojąca przed nim, kobieta o ciemnej skórze i ostrych rysach twarzy, sprawiająca wrażenie niemalże delikatnej.

– Prawda i odwaga! – krzyknęła i podniosła swój zakrzywiony miecz.

Buchnęły iskry, gdy ich klingi się zwarły. Jehar uderzyła z taką mocą, że ścięgna nadgarstka eksplodowały mu bólem, który przeniósł się na ramię i bark. Mimo to rzucił się do ataku, wiedząc, że każdy krok do tyłu oznacza śmierć. Próbował przebić się przez jej gardę i wykorzystać to, że ma krótszy miecz, poręczniejszy podczas walki w ścisku. Zderzyli się i spletli, a Nathair pociągnął ją za sobą na ziemię. Miotali się, szarpali, tłukli, kopali i gryźli, przetaczając się po kamiennej ulicy, podczas gdy dookoła trwały zacięte zmagania. Jehar rąbnęła go z taką siłą, że pociemniało mu w oczach, a potem wbiła mu kolano w krocze. Fale wściekłego bólu przeszywały go raz za razem, odbierając mu siły. Wojowniczka wyzwoliła się z jego objęć i wstała, a on, kaszląc, skulił się na zimnych kamieniach i też próbował się podnieść, wiedząc, że jeśli tego nie zrobi, niechybnie zginie.

Gniew i strach przeszyły go nowym impulsem. Po ciele rozeszła się energia.

Nie zginę tu, powiedział sobie.

Jehar stała nad nim ze wzniesionym mieczem, a w jej oczach zalśnił tryumf.

Wówczas ktoś wpadł na nią i przewrócił ją na ziemię. Próbowała się podnieść, ale nowo przybyły kopnął ją w szczękę nogą w ciężkim bucie i posłał na ziemię. Postać była niewyraźna, rozmazana, otoczona bzyczącą chmurą.

Ktoś pochwycił go i pomógł mu wstać, w polu widzenia pojawiła się zatroskana twarz Caesusa. Z długiego skaleczenia na czole dowódcy ciekła krew. Nathair spojrzał jednak nad ramieniem mężczyzny na swego wybawcę, który wyciągnął miecz z pochwy na plecach i wzniósł go nad nieprzytomną Jehar.

To Kadoshim, pomyślał Nathair.

– Nie! – krzyknął.

Wojownik spojrzał na niego poprzez bzyczącą chmurę, która nagle się rozstąpiła.

Muchy, uświadomił sobie Nathair, rozpoznawszy go.

– Nie, Legionie. Chcę ją żywą.

Kadoshim przez moment wpatrywał się w niego zimnymi, czarnymi oczami.

– Martwa lepsza – oznajmił.

– Chcę ją żywą! – warknął Nathair. – Calidus może mieć do niej parę pytań.

– Martwa potem – rzekł Kadoshim i schował miecz. – Calidus chce z tobą gadać.

Mięśnie jego twarzy i szyi zafalowały, jakby przemieszczały się z własnej woli, jakby coś zostało uwięzione pod nimi, a teraz próbowało się wydostać.

Bitwa wokół nich niemalże dobiegła końca. Nathair rozejrzał się dookoła i naliczył prawie dwudziestu zabitych wojowników orlej straży na pięciu czy sześciu usieczonych Jehar.

– Ta część Drassil miała być bezpieczna! – warknął. – Jak oni się tu dostali?

Spojrzał na nieprzytomną Jehar u stóp Legiona.

– Zabierzcie ją – rzucił i odszedł.

* * *

Gdy Nathair wkroczył na dziedziniec przed bramami Drassil, usłyszał głuchy, wibrujący pomruk, dobiegający z jednej ze stajni na skraju placu. Spojrzał z uczuciem na drzwi, za którymi trzymano jego draiga.

Calidus stał przed zamkniętymi bramami twierdzy. Po obu stronach wznosił się las włóczni wbitych w ziemię. Na większości z nich zatknięto ludzkie głowy. Kilku Vin Thalun wbijało kolejne włócznie, a w cieniach za nimi czaili się Kadoshim. Przed Calidusem klęczała grupa obszarpanych, poranionych ludzi, którym związano nadgarstki i kostki. Było ich około trzystu, a wszyscy zostali wzięci do niewoli podczas bitwy. Na murach stali strzegący fortecy orli gwardziści.

Moi wojownicy, pomyślał Nathair.

Nie miał wątpliwości, że byli najlepiej wyszkolonymi ludźmi spośród tych, którzy zdobyli twierdzę. Kadoshim i wielu Vin Thalun rzucili się do pościgu za umykającymi niedobitkami wroga za murami Drassil, ale Nathair przypuszczał, iż większość spośród nich jest zajęta pijatyką i grabieżą fortecy.

A Kadoshim zajmują się jeszcze innymi rzeczami, jak choćby jedzeniem swych ofiar, dodał w myślach.

Przy Calidusie stał Lykos w asyście tuzina zahartowanych, muskularnych wojowników o zaciętych twarzach i pokrytych bliznami ramionach. Król piratów uniósł do ust bukłak i pociągnął tęgi łyk.

Założę się, że to nie woda, pomyślał Nathair.

Lykos zauważył go i skinął mu na powitanie. Młodzieniec z trudem ukrył obrzydzenie.

On i moja matka...

– Och, Nathairze – powiedział Calidus i uniósł lekko brew na widok krwi na twarzy króla. Potem zauważył Legiona, który wlókł po ziemi nieprzytomną Jehar, trzymając ją za kostkę.

– Calidusie.

Nathair ukłonił się lekko swemu staremu doradcy, który nie wyglądał najlepiej. Część jego twarzy była poczerniała, a skóra odchodziła z niej płatami. Ze srebrnych włosów pozostały zaledwie kępki, bo ogień pochłonął niemalże wszystkie.

– Wygląda na to, że ulice Drassil nie są jeszcze do końca puste – powiedział kwaśno Nathair, gdy Legion rzucił Jehar pod nogi Calidusa. Wojowniczka jęknęła i dźwignęła się na kolana, ale Legion złapał ją za ramię i unieruchomił.

– Jak się nazywasz, dziecko? – Calidus przyglądał się jej zimnymi oczami.

Ta splunęła krwią pod nogi starca i spojrzała na niego gniewnie.

– Ilta – odparła. – I nie jestem dzieckiem.

– Cóż, Ilto, zadam ci to samo pytanie co twoim towarzyszom. Gdzie jest Corban?

– Niebawem go ujrzysz – powiedział ktoś spośród więźniów. – Odnajdzie cię.

– A gdy to uczyni – Ilta spojrzała na Calidusa, Nathaira i Lykosa – pozabija was wszystkich.

– To zwykły chłopak, a do tego marionetka. Wasz prawdziwy pan już nie żyje – rzekł Calidus głosem pełnym złości i pokazał głowę Meicala.

– Mylisz się – rzekła Ilta. – Corban to nasz pan. Zabił najlepszego spośród was, Sumura, w walce jeden na jednego. Wszyscy to widzieliśmy. Z tobą zrobi to samo.

– Sumura? – Calidus zmarszczył brwi. – Widziałem jego głowę zatkniętą nad bramami...

– To dzieło Corbana! – znów zawołał jakiś głos, który wydał się Nathairowi osobliwie znajomy. Wśród więźniów powstała jakaś postać, smukła, z czarnymi, gładkimi włosami. – Odrąbał Sumurowi głowę i twoją też utnie!

Już wiem, pomyślał Nathair. To Cywen.

– A więc niech tu przyjdzie – rzekł Calidus i westchnął z udawaną irytacją. – Niczego bardziej nie pragnę.

Nathair miał jednak wrażenie, że w jego oczach widzi coś więcej. Czyżby zwątpienie?

– Na razie jakoś się do tego nie kwapi – ciągnął Calidus. – Może warto mu wysłać jakąś wiadomość, by się bardziej pośpieszył? – Przeniósł wzrok na Kadoshim. – Legionie, wybierz kogoś spośród jeńców i nadziej go na włócznię – nakazał.

Kadoshim pochwycił szamoczącą się Cywen i powlókł ją ku włóczniom. Calidus zatrzymał go ruchem dłoni.

– Wybierz kogoś innego – rzekł.

Legion złapał mężczyznę, który, sądząc po wyglądzie, pochodził z Isiltiru, bez wysiłku dźwignął go w powietrze i zaczął powoli nadziewać na włócznię.

Mężczyzna zaczął wrzeszczeć.

Niebawem wisiał już na włóczni niczym nadziana wiewiórka, przygotowana do usmażenia nad ogniskiem. Wił się, próbował miotać, a krew tworzyła wokół niego kałużę. Wrzeszczał bez opamiętania, a Nathair z trudem opierał się pokusie zasłonięcia uszu.

– Wstawaj! – Calidus zwrócił się do Ilty. – Ruszaj, by zawiadomić Corbana, co się dzieje z jego zwolennikami. Opowiedz mu o tym, co robię. Powiedz mu, że nie przestanę, póki nie stanie przede mną.

Legion pchnął wojowniczkę naprzód, a wtedy wrota rozchyliły się z głośnym hurkotem. Jehar spojrzała raz za siebie, po czym rzuciła się do biegu. Bramy zatrzasnęły się za nią.

Calidus wykrzyczał rozkaz i pozostali więźniowie zostali odprowadzeni. Nathair zdołał przechwycić spojrzenie Cywen. Ociekało nienawiścią.

– Musimy zamienić kilka słów. – Calidus zwrócił się do Nathaira i Lykosa. – Spotkajmy się w południe w wielkiej sali.

Potem odszedł.

Lykos uniósł brew i podał Nathairowi swój bukłak. Ten wziął go bez namysłu, pociągnął łyk i rozkaszlał się gwałtownie. Mało brakowało, by się udławił.

– Czy to...

– Tak, to miód – dokończył za niego Lykos. – Znalazłem tuzin wozów z beczkami.

Nathair oddał mu bukłak, a Lykos oddalił się, chichocząc pod nosem, w asyście swych wojowników.

Wówczas król Tenebralu wszedł po szerokich schodach na szczyt murów Drassil, aż zatrzymał się nad wielką bramą. Zapatrzył się na rozległy świat. Fortecę otaczała nieskończona puszcza, a z czystego, błękitnego nieba spływała słoneczna jasność. Zdołał jeszcze dostrzec Iltę, nim znikła wśród drzew. Za sobą słyszał kroki Caesusa i orlej straży, którzy utrzymywali narzucony szacunkiem dystans.

Z tego miejsca wrzaski nadzianego na włócznię jeńca były mniej słyszalne i przypominały żałosne skamlenie. Nathair nie mógł się doczekać, kiedy ten człowiek wreszcie umrze.

Jak mogłem pozwolić, by do tego doszło, pomyślał. Choć to wszystko dzieje się przecież dla większego dobra. Corban musi zginąć, bym wygrał tę wojnę. Corban musi zginąć, jeśli mam zaprowadzić pokój na Ziemiach Wygnanych.

Poczuł, jak jego serce na powrót napełnia się pewnością, ale nie przestawał słyszeć wrzasków jeńca, które przypominały mu o innych bitwach i śmierciach w imię wyższej potrzeby.

A teraz podążam ścieżką Kadoshim, demonów i samego Asrotha.

Pamiętał, co powiedział mu Calidus w Murias. Jego słowa wydawały się takie przekonujące. W chwili, gdy tłumaczył mu całą sytuację, wszystko wydawało się Nathairowi logiczne: każdy sojusz, każde kłamstwo, każde oszustwo, których zgromadziło się już tak wiele.

Ale prawda jest prostsza, szepnął mu jakiś głos w głowie.

W głębi serca dobrze o tym wiedział. Wszystko stawało się prostsze, gdy odrzucał przekonujące argumenty Calidusa oraz filozoficzne debaty na temat dobra i zła, czynów słusznych i błędnych, abstrakcyjnych pojęć przypisanych do nazwisk. Wszystko stawało się jasne, gdy zapominał o polityce, walkach o władzę i o tym, kto na co zasługiwał.

Szczera odpowiedź była bowiem o wiele prostsza od każdej z owych złożonych, wijących się refleksji, a uwydatniło ją krótkie starcie z wojowniczką Jehar.

Ja nie chcę przegrać, pomyślał Nathair.

Gniew

Подняться наверх