Читать книгу Śmierć nad Donem - Jonathan Trigg - Страница 5

Prolog

Оглавление

Mam za sobą uniwersyteckie studia historyczne i karierę wojskową w jednym z elitarnych pułków piechoty armii brytyjskiej. Czytelników może zaskakiwać fakt, że tak późno zająłem się pisaniem na temat historii militarnej. Analiza przyczyn tej pozornej zagadki przywiodła mnie do przekonania, że to w istocie moje doświadczenia z wojska opóźniły wszelkie rodzące się w moich myślach zamiary podjęcia poważniejszych badań nad dziejami wojny. W Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst podczas (obecnie już zlikwidowanego) skróconego, siedmiomiesięcznego kursu dla absolwentów i młodszych oficerów na nieliczne prelekcje o historii wojskowości, wygłaszane przez oczytanych cywilnych wykładowców, chętnie zapisywali się kadeci tacy ja, aby nieco odespać godziny marnowane każdego wieczoru na polerowaniu butów i prasowaniu poszczególnych części garderoby.

Podjęcie służby w przydzielonym batalionie przypominało wyrwanie się z czyśćca, jednak ze studiowaniem dziejów wojen wcale nie było lepiej. Praca w jednostce piechoty jest wymagająca, wyczerpująca fizycznie i drobiazgowa. Zajmuje bez reszty wszystkich w mesie oficerskiej. W tej, do której sam uczęszczałem, było, czego jestem pewien, podobnie jak w większości innych, przeznaczonych dla oddanych służbie zawodowców, decydujących o wartości armii brytyjskiej i nie bez powodu czyniących z niej coś, co budzi podszyty zawiścią podziw obcokrajowców. Sprawność fizyczna, prawość i uczciwość, znajomość fachu, pełne zaangażowanie w sprawy podkomendnych i całego pułku – i nieszczędzenie starań na rzecz tego wszystkiego – angażowało nas bez reszty. Do bardziej intelektualnych refleksji na temat konfliktów zbrojnych, ich przeszłości i przyszłości odnoszono się w naszym gronie nader niechętnie. Tylko raz pewien nowy dowódca zlecił swoim młodszym oficerom, w tym mnie, napisanie eseju na wybrany samodzielnie temat z dziedziny militarnej. Przygotowałem rozprawkę na temat tego, jak inne państwa Unii Europejskiej coraz chętniej „płacą” armii brytyjskiej – usługami logistycznymi, dostawami, danymi wywiadowczymi itp. – w zamian za podejmowanie roli „legii cudzoziemskiej”, interweniującej w lokalnych konfliktach; czynią to z obawy, że żołnierze z ich krajów nie spisaliby się w nich należycie.

Później jakiś cudem skierowano mnie do wydziału dla młodszych oficerów w prestiżowym Kolegium Sztabowym Armii Brytyjskiej (JDSC). Należałem do trójki najmłodszych słuchaczy na kursie. Umożliwiało to młodszym oficerom, takim jak ja, bliższe zapoznanie się z przebiegiem nieustannych wojen w dziejach ludzkości. Nagle okazało się, że badanie „historii naszej profesji” to nie tylko przedmiot teoretyczny. Po raz pierwszy, odkąd wstąpiłem do wojska, sześć lat wcześniej, zacząłem prowadzić emocjonujące rozmowy ze swoimi kolegami oficerami o kolejnych okresach służby w Irlandii Północnej, gdzie toczyła się niewypowiedziana wojna, oraz wnioskach, które można było wyciągnąć z incydentów na Falls Road (w Belfaście) i w Crossmaglen, East Tyrone i Short Strand, Divis Flats i Bogside. Poza tym odczuwaliśmy głębokie niezadowolenie i wstyd z powodu bezsilności sił wojskowych ONZ-u w Chorwacji i Bośni – właśnie w czasie pobytu w JDSC poznałem się z oficerami, którzy znaleźli się tam, bezradni i pozostawieni sami sobie w obliczu przerażających okrucieństw, jakich dopuszczali się wszyscy uczestnicy tej krwawej wojny domowej, a oficjalną wymówką zarówno polityków, jak i dowódców wyższych rang był argument, że „nie mamy upoważnienia ONZ-u” do energicznego interweniowania. Na zawsze zapamiętam swojemu przełożonemu w czasie naszej misji w Chorwacji i Bośni (choć nawet teraz nie wymienię go z nazwiska, tak na wszelki wypadek) to, że wydał nam wszystkim krystalicznie jasne instrukcje, iż, niezależnie od wszelkich „mandatów ONZ-u”, mamy postępować zgodnie z własnym sumieniem i poczuciem tego, co złe, a co dobre. Gdybyśmy uznali, że życie niewinnych jest zagrożone, mieliśmy działać, tak jak podpowiadało nam sumienie. Nasz pułkownik był dobrym człowiekiem i świetnym oficerem.

Jednakże wypadki rozgrywające się w czasie wspomnianych operacji wojskowych wywołały głębokie poczucie zaniepokojenia u niektórych ze starszych oficerów, mających pod swoimi rozkazami pokolenie młodszych dowódców, którzy zaczęli spoglądać na lata sprzed zimnej wojny i jasne podziały na „swoich i obcych”; chcieli się właściwie przygotować na warunki zupełnie innej epoki. Nigdy nie umknie mi z pamięci pewien wysoki stopniem oficer, który odwiedził nas w JDSC. Po solidnym obiedzie uraczył nas, grono słuchaczy złożone z młodych wiekiem kapitanów, banialukami typowymi dla niezbyt dobrze przygotowanego prelegenta. Cóż, działo się to upalnego dnia; mieliśmy za sobą wyjątkowo ciężką pracę i trochę puszczały nam nerwy. W pewnej chwili myślałem, że zawyję z wściekłości, gdy kolejni oficerowie zaczęli zasypywać wykładowcę celnymi pytaniami – na temat możliwych rozwiązań impasu w Ulsterze, prymatu celów politycznych nad wojskowymi, przyszłości BOAR (Brytyjskiej Armii Renu – brytyjskiego kontyngentu w składzie kontynentalnych sił NATO, od dziesięcioleci najsilniejszego zgrupowania brytyjskich wojsk), wreszcie o koszmarny system okresowej służby w rejonach ogarniętych konfliktami zbrojnymi. Wszystko to prelegent skwitował stwierdzeniem, że „nie jest rzeczą młodszych oficerów dopytywanie się albo próby zrozumienia kwestii wykraczających ponad ich stopień”.

Właśnie wtedy zrozumiałem, że jeśli mam zostać badaczem historii – a przecież to wojny zdominowały większość tejże historii – to nie mogę pozostać w składzie armii brytyjskiej. Wypada wszak stwierdzić, że do nielicznych pozytywnych aspektów niedawnych, wciąż niezakończonych wojen w Iraku i Afganistanie należy rzeczywiste rozbudzenie wśród rzeszy młodych oficerów świadomości o wpływie historii militarnej na ich obecną sytuację i znaczeniu zwyciężania z honorem – choć takie przebudzenie może jeszcze długo potrwać.

Jeśli chodzi o mnie, to niniejsza książka jest moją szóstą rozprawą z dziedziny historii wojskowości oraz piątą poświęconą drugiej wojnie światowej. Pod względem tematycznym stanowi jednak dla mnie osobiście coś nowego, gdyż we wcześniejszych publikacjach skupiałem się niemal całkowicie na osiągnięciach i bitwach „drugiej armii” nazistowskich Niemiec, czyli Waffen-SS, zwłaszcza na problematyce wielkiej liczby obcokrajowców (nie-Niemców), którzy z rozmaitych powodów walczyli w szeregach tej formacji. Po napisaniu kilku książek o francuskich, flamandzkich, muzułmańskich i skandynawskich ochotnikach miałem poczucie, że w znacznej mierze przedstawiłem wyczerpująco dany temat – może poza kwestią setek tysięcy etnicznych Niemców z Europy Wschodniej, służących w jednostkach Waffen-SS.

Tak się złożyło, że w swoich rozprawach koncentrowałem się głównie na walkach na obszarach Związku Sowieckiego, gdyż przede wszystkim tam Waffen-SS toczyło wojnę. Pisząc o gigantycznych kampaniach na froncie wschodnim, ledwie poruszałem tematykę sowieckiego zwycięstwa pod Stalingradem i ofensyw nad Donem – formacje SS nie brały udziału w tych bataliach – i długo odnosiłem wrażenie, że wspomnianą bitwę stalingradzką dokładnie i wielokrotnie opisali historycy najwyższej klasy, na czele których stoi, moim zdaniem, Antony Beevor. Jak to bywa z pasjonującymi historiami, pewne jej elementy wydają się bardziej pasjonujące niż inne, a dla mnie takim tematem był los niemieckich sojuszników – Rumunów, Węgrów, Włochów, Chorwatów i Słowaków.

Muszę przyznać, że do czasu przystąpienia do pracy nad tą książką wiedziałem o ich losach stosunkowo niewiele i były to zwykle typowe ogólnikowe informacje – że odegrali oni rolę drugoplanowych graczy w wojnie niemiecko-sowieckiej, że wystawili przestarzałe wojska z minionej epoki (a ich armie składały się rzekomo z wieśniaków z widłami), a kiedy natknęli się na prawdziwych żołnierzy nieprzyjaciela z nowoczesną bronią, od razu podali tyły. Zgodnie z legendą właśnie do tego doszło pod Stalingradem, co przypieczętowało los okrążonej niemieckiej 6. Armii. Na beznadziejną wartość bojową niemieckich sprzymierzeńców z państw Osi nałożyła się megalomania Hitlera, który uparcie nie chciał słuchać argumentacji swoich doradców z grona zawodowych wojskowych.

Po kapitulacji Paulusa sojusznicze wojska praktycznie zniknęły z widoku, tylko na krótko ponownie się wyłoniły dopiero wówczas, kiedy zwycięska Armia Czerwona wtargnęła do ich krajów i narzuciła niemal w każdym sowiecką wersję komunizmu. Nie muszę chyba wyjaśniać, że im bardziej zagłębiałem się w ten temat, owe mity zaczęły się kruszyć i rozwiewać, a w końcu większość z nich okazała się bajkami. Nie oznacza to, że nie było ziarna prawdy w większości domysłów dotyczących prowadzenia wojny przez sojuszników Rzeszy – ostatecznie przecież z takiego ziarna zazwyczaj wyrastają legendy – lecz jasne jest także to, iż upływ czasu i powtarzane banały zrobiły swoje. Mam nadzieję, że moja książka rzuci nieco światła na tragedię setek tysięcy żołnierzy, z których większość poszło na wojnę, której ani nie rozumieli, ani nie chcieli, a wielu z nich skończyło w zimnych, mrocznych grobach na żyznych czarnoziemach Związku Sowieckiego.

Śmierć nad Donem

Подняться наверх