Читать книгу Fabryka Smoków - Jonathan Maberry - Страница 8

Rozdział drugi

Оглавление

Cmentarz Najświętszego Zbawiciela, Baltimore, Maryland,

sobota, 28 sierpnia, 8.06

Czas pozostały na Zegarze Wymierania:

99 godzin, 54 minuty

Grób Helen znajdował się na drugim końcu cmentarza, w jednej z nowszych części. Cały teren był płaski jak deska, ale krypty i większe pomniki zapewniały minimalną osłonę. Choć psy mnie widziały, mogłem sobie pozwolić na pewną swobodę, pod warunkiem zachowania ostrożności. Kątem oka widziałem, jak Nos i jeden z pozostałych gości – blondyn o urodzie surfera – idą drogą dojazdową, by zajść mnie z boku.

Uśmiechnąłem się. Ta czwórka razem mogła mieć szansę. W chwili gdy się rozdzielili, utracili całą przewagę poza obserwacją. Przy obecnej odległości mogłem doprowadzić do walki dwóch na jednego albo z Bloczkiem i jego wsparciem, albo z Nosem i Surferem. Taki stosunek sił mi odpowiadał.

Do grobu dotarłem na autopilocie. Przełożyłem kwiaty i butelkę z wodą do lewej ręki, a prawą wsunąłem do kieszeni. Ćwiczyłem ukradkowe szybkie wybieranie i teraz paznokciem kciuka wybrałem numer i trzycyfrowy kod sytuacji.

Przychodzenie tutaj zawsze bolało, ale rezygnacja z cotygodniowych odwiedzin bolała jeszcze bardziej. W ciągu dwóch lat od samobójstwa Helen zdarzyło mi się to może cztery razy. W tym raz przed tygodniem, bo właśnie przeprowadzałem nalot na laboratorium w Wirginii, gdzie para całkowicie ześwirowanych naukowców próbowała stworzyć nowy szczep wirusa SARS, przenoszony drogą powietrzną, a następnie sprzedać go terrorystom. Musieliśmy ich zniechęcić. Uznałem, że Helen by mi wybaczyła.

Kiedy położyłem kwiaty na jaskrawozielonej trawie na jej grobie, komórka zawibrowała mi w kieszeni.

– Wybacz mi, kochanie – szepnąłem, dotykając chłodnego nagrobka – ale muszę to wyjąć.

Wyciągnąłem telefon i ukląkłem, jakbym się modlił, by osłonić komórkę ciałem. Otworzyłem ją. Na wyświetlaczu nie było imienia, ale wiedziałem, że to mój szef.

– Ten ranek zapowiada się ciekawie. – „Ciekawie” było umówionym hasłem.

– Linia jest bezpieczna. Raport – polecił pan Church.

Pracowałem dla niego od prawie dwóch miesięcy i wciąż nie znałem jego prawdziwego nazwiska. Ludzie mówili o nim Diakon, pułkownik Niesamowity, Kościelny albo jeszcze inaczej, lecz kiedy się poznaliśmy, przedstawił się jako pan Church, więc tego nazwiska używałem. Oceniałem, że jest po sześćdziesiątce, ale nie było tego po nim widać. Moi chłopcy zakładali się, czy jest byłym rewolwerowcem z Delty, czy może szpiegiem CIA, który awansował do kierownictwa.

– Wnerwiliśmy ostatnio kogoś w Waszyngtonie?

– Dziś rano jeszcze nie. A czemu pan pyta?

– Jestem na cmentarzu. Paru sztywniaków z NSA poprosiło mnie, żebym im towarzyszył, twierdząc, że to sprawa bezpieczeństwa narodowego, ale odpowiadali wymijająco, kiedy próbowałem się dowiedzieć, o co chodzi.

– Jakieś nazwiska?

– Tylko jedno. John Andrews. – Opisałem jego i pozostałych. – Nie machają nakazami, ale wyraźnie widać, że to nie prośba.

– Muszę zadzwonić w parę miejsc. Niech pan nic nie robi do chwili, aż oddzwonię.

– Te zbiry na mnie czekają.

– Przeszkadza to panu?

– Nie bardzo.

– Mnie też nie.

Rozłączył się. Uśmiechnąłem się do ważek, które unosiły się nad nagrobkiem Helen, i pozwoliłem, by minęło kilka minut. Wewnątrz się gotowałem. O co w tym wszystkim chodzi? Choć wiedziałem, że nie zrobiłem nic aż tak złego, by zasłużyć na takie traktowanie, w środku wciąż czułem się winien. To dziwne, bo nie myślałem, że obecność glin tak wpływa na inne gliny.

Jak na razie nic nie miało sensu. Zamknąłem ostatnią misję i nie miałem nic nowego w kolejce, a ostatni raz otarłem się o NSA przed miesiącem, ale tamto zadanie skończyło się ku zadowoleniu wszystkich zainteresowanych. Żadnych nadepniętych odcisków ani urażonych uczuć. Dlaczego więc chcieli mnie zwinąć?

Mój licznik niepokoju podskoczył o parę punktów, kiedy zobaczyłem, jak przez bramę przejeżdżają dwa rządowe fordy crown victoria i parkują po obu stronach mojego jeepa explorera. Wysiedli z nich czterej kolejni agenci NSA i szybko zajęli stanowiska przy oczywistych drogach wyjścia. Cztery wyjścia, cztery dwuosobowe drużyny. Bloczek stał przy samochodach, a Nos i kolejny agent między moim samochodem a wyjazdem.

– A niech to.

Komórka zawibrowała, a ja odebrałem.

– Niech pan mnie posłucha. Najwyraźniej nadepnęliśmy na odcisk komuś w Waszyngtonie i sytuacja się skomplikowała. Jak pan wie, prezydent przechodzi operację wszczepienia bypassów, a do czasu jej zakończenia oficjalnie rządzi wiceprezydent. Wice nigdy nie lubił WDN i mówił to głośno. Wygląda na to, że próbuje go rozwiązać.

– Na jakiej podstawie?

– Jakimś sposobem przekonał prokuratora generalnego, że szantażowałem prezydenta, by dał WDN niespotykane uprawnienia i swobodę działania.

– Ale to w pewnym sensie prawda.

– W bardzo dużym uproszczeniu, w każdym razie NSA może zgodnie z prawem aresztować cały personel WDN, zająć wszystkie obiekty i tak dalej.

– Czy on może to zrobić?

– Tak. Pełni obowiązki głównodowodzącego. Choć kiedy prezydent się obudzi i znów obejmie władzę, wice pewnie będzie miał kłopoty z tego powodu, ale to dopiero za kilka godzin, a wice może w tym czasie narobić dużo szkód. Cioteczka Sallie mówi, że dwa śmigłowce NSA wylądowały na Floyd Bennett Field. Ci mają nakazy.

Cioteczka Sallie była zastępczynią Churcha i dowódcą Hangaru, kwatery głównej WDN na Brooklynie. Nie miałem okazji jej poznać, ale wśród personelu WDN krążyły najdziwniejsze pogłoski na jej temat.

– Wice nie ma dużo czasu – stwierdził Church. – Musimy go powstrzymać do chwili, kiedy prezydent odzyska władzę. Ja mogę opóźnić działania prokuratora generalnego.

Prawie się roześmiałem.

– Tu chodzi o MindReadera, prawda?

– Najpewniej.

MindReader był systemem komputerowym, który Church albo stworzył, albo zamówił – wciąż nie wiedziałem, która wersja jest prawdziwa – a który mógł obejść wszelkie zabezpieczenia i dotrzeć do każdego twardego dysku, dopóki istniało jakiekolwiek łącze, przewodowe lub bezprzewodowe, i wydostać się z niego bez pozostawiania śladów. O ile wiedziałem, na całym świecie nie było niczego podobnego, i uważam, że wszyscy powinniśmy być za to wdzięczni – to MindReader sprawiał, że WDN pozostawał o krok przed głównymi siatkami terrorystów. Moja przyjaciółka major Grace Courtland zwierzyła mi się z podejrzenia, że to dzięki MindReaderowi Church miał wystarczająco silną pozycję, by prezydent i inni urzędnicy rządowi nie stali mu nad głową. Skuteczność WDN zależała od swobody działania, bo dzięki niej unikaliśmy biurokracji, która tak spowolniła Bezpieczeństwo Krajowe.

MindReader był bardzo niebezpiecznym narzędziem z wielu różnych powodów, a wszyscy mogliśmy jedynie mieć nadzieję, że Church jest człowiekiem dość dalekowzrocznym i prawym, by używać go jedynie we właściwych celach. Gdyby wice przejął kontrolę nad systemem, bylibyśmy ugotowani. Poza tym Church nie oddałby MindReadera w cudze ręce. Nie wierzył w szlachetniejsze pobudki polityków. Rozsądnie.

– Major Courtland mówi, że trzy nieoznaczone humvee zaparkowały przed Magazynem – stwierdził Church.

– Jaki plan ma wice?

– Nie wiem. Wątpię, by nawet jako pełniący obowiązki prezydenta zaryzykował użycie siły, by nas powstrzymać. To daje nam trochę pola manewru.

– Ale dlaczego chce mnie? Nie mam dostępu do MindReadera, o ile osobiście mnie pan do niego nie zaloguje.

– On tego nie wie. Oddziały NSA otoczyły cztery pozostałe biura WDN i dowódców oddziałów. Szykują obławę. Ale cokolwiek robią, musi być bezkrwawe, i dlatego pewnie agent Andrews dał panu kilka minut z panią Ryan.

– Może, ale wezwał wsparcie. Właśnie wjechały dwa kolejne samochody. Dużo Indian, tylko jeden kowboj.

– Uda się panu wydostać?

– Zależy, jak będę mógł się do tego zabrać.

– Niech się pan nie da pojmać, kapitanie, albo zniknie pan w systemie. Minie pół roku, zanim pana znajdę, a wtedy już na nic mi się pan nie przyda.

– Aż czuję tę miłość – mruknąłem, ale on mnie zignorował.

– Sytuacja jest delikatna – ostrzegł mnie Church. – Jeśli ktoś naciśnie na spust, wykorzystają to, by zlikwidować WDN.

– Może będę musiał poszczerbić paru z tych chłopców.

– Z tym mogę żyć.

Rozłączył się.

Kiedy chowałem telefon do kieszeni, kątem oka zobaczyłem ruch. Moje dziesięć minut minęło. Andrews i jego Drużyna Zbirów się zbliżali.

Ci goście nie powinni tu przychodzić. Nie tutaj.

– W porządku – powiedziałem. – Zatańczmy.

Fabryka Smoków

Подняться наверх