Читать книгу Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały - Julie Adair King - Страница 7

Część I
Zestaw podstawowych narzędzi
Rozdział pierwszy
Narzędzia służące do radzenia sobie z uczuciami… O co tyle hałasu z powodu uczuć?

Оглавление

Gdy dzieci nie czują się dobrze, nie mogą się dobrze zachowywać

Joanna


Większość rodziców na moich warsztatach niecierpliwi się, słysząc, jaki jest pierwszy temat zajęć: jak pomóc dzieciom z trudnymi uczuciami. Chcieliby przejść od razu do drugiej sesji: jak nakłonić dzieci, żeby zrobiły to, co im każesz! To nie znaczy, że uczucia naszych dzieci nas nie obchodzą, ale dla zmordowanych rodziców nie są na ogół priorytetem. Spójrzmy prawdzie w oczy. Gdyby dzieci robiły to, co im każemy, sprawy toczyłyby się gładko i wszyscy świetnie by się czuli!

Problem polega na tym, że do celu, jakim jest pozyskanie dziecka do współpracy, nie prowadzi droga na skróty. Możesz spróbować ją znaleźć, ale prawdopodobnie wpadniesz po same uszy w bagno konfliktu.


Przypomnij sobie sytuacje, kiedy cieszysz się w duchu, że nie występujesz w reality show. Czasami wydzierasz się na dziecko tak, że gardło cię boli, bo przecież setki razy powtarzasz synowi, żeby nie popychał młodszej siostry w stronę kuchenki i nie ciągnął za uszy leciwego psa: „On cię UGRYZIE! I będziesz miał ZA SWOJE!”. A dziecko oczywiście wciąż o tym zapomina.

Domyślam się, że w takich chwilach odczuwasz zmęczenie, stres albo przygnębienie z całkiem innego powodu. Gdyby to samo zdarzenie trafiło na twój dobry humor, łatwiej byłoby okazać łaskę nawet pod presją. Przecież wystarczyłoby wziąć na ręce małą czy cierpiącego katusze psa, uspokoić szybkim buziakiem bądź podrapać pod brodą, a młodego opryszka naprowadzić na właściwą ścieżkę pełnym zrozumienia śmiechem.

O co więc w tym wszystkim chodzi? O to, że nie możemy dobrze się zachowywać, jeśli nie czujemy się dobrze. I dzieci również nie mogą się właściwie zachowywać, kiedy nie pozwala na to ich samopoczucie. Jeżeli nie zadbamy o ich uczucia, to mamy niewielką szansę, by nakłonić je do współpracy. Pozostanie nam wtedy jedynie użycie większej siły. A ponieważ każdy z nas wolałby zachować te brutalne środki siłowe na sytuacje awaryjne, takie jak wtargnięcie dziecka na ulicę, to pierwsze, co musimy zrobić, jest zapoznanie się z kwestią uczuciową. A zatem do dzieła!


Większość z nas nie ma kłopotu z zaakceptowaniem pozytywnych uczuć dzieci. To naprawdę łatwe. „Super, że Jimmy jest twoim najlepszym przyjacielem na świecie. Uwielbiasz naleśniki dziadka? Ekscytuje cię myśl o narodzinach dzidziusia? Jak to miło. Cieszę się, że tak mówisz”.

Problem zaczyna się dopiero wtedy, kiedy dzieci wyrażają negatywne emocje.

„Co? Nienawidzisz Jimmy’ego? Przecież jest twoim najlepszym przyjacielem!”.

„Chcesz mu przyłożyć pięścią w nos? Ani mi się waż!”.

„Znudziły ci się naleśniki? Przecież to twoje ulubione danie”.

„Chcesz, żebym oddała dzidziusia? Co za straszne słowa! Nigdy nie wolno mówić takich rzeczy!”.

Nie chcemy zaakceptować negatywnych uczuć, ponieważ… są negatywne. Nie chcemy im dodawać mocy. Pragniemy je skorygować, pomniejszyć, a najlepiej sprawić, żeby zniknęły. Intuicja mówi nam, żeby zdecydowanie i jak najszybciej przegonić je na cztery wiatry. Ale w tej jednej sprawie intuicja prowadzi nas na manowce.

Moja matka zawsze mi powtarza: „Jeśli nie jesteś pewna, co jest dobre, wypróbuj to na sobie”.

To dobra rada. Zastanówmy się, jaka byłaby nasza reakcja w takiej sytuacji jak opisana poniżej.

Wyobraź sobie, że budzisz się w parszywym nastroju po nieprzespanej nocy i czujesz nadciągający ból głowy. W drodze do przedszkola, w którym pracujesz, wpadasz do kafejki na małą kawę i spotykasz koleżankę z pracy. Mówisz do niej: „Kurczę, nie mam ochoty iść dzisiaj do pracy i użerać się z tymi hałaśliwymi, kłótliwymi dzieciakami. Marzę o tym, żeby wrócić do domu, wziąć proszek od bólu głowy i zaszyć się w łóżku na cały dzień!”.

Jaka byłaby twoja reakcja, gdyby koleżanka…


…zaprzeczyła twoim uczuciom i zganiła cię za to kiepskie nastawienie?

„Hej, przestań narzekać. Dzieci nie są takie złe. Nie powinnaś o nich mówić w ten sposób. Przecież wiesz, że jak już tam będziesz, humor ci się poprawi. No dalej, uśmiechnij się”.


…udzieliła ci rady?

„Hej, musisz wziąć się w garść. Przecież potrzebujesz tej pracy. Powinnaś odstawić kawę, napić się ziołowej herbaty na uspokojenie i chwilę pomedytować w samochodzie, zanim zaczną się zajęcia”.


…palnęła krótkie filozoficzne kazanie?

„Posłuchaj, żadna praca nie jest idealna. Takie jest życie. Nie ma sensu na to narzekać. Skupianie się na negatywnych rzeczach jest bezproduktywne”.


…porównała cię z inną nauczycielką?

„Weź przykład z Liz. Zawsze z radością chodzi do pracy. A wiesz dlaczego? Bo jest perfekcyjnie przygotowana. Zawsze ma zaplanowane, co będzie robiła na lekcjach, i to na kilka tygodni do przodu”.


…zadała ci kilka pytań?

„Czy nie za krótko sypiasz? O której poszłaś wczoraj spać? Może łapie cię przeziębienie? Bierzesz witaminę C? Używasz tych chusteczek przeciwbakteryjnych, które wykładają w szkole, żebyśmy nie złapali zarazków od dzieci?”.


Oto reakcje uczestników zajęć na zaprezentowane scenariusze:


„Więcej z TOBĄ nie gadam!”, „Co z niej za przyjaciółka!”, „Co ty tam wiesz!”, „Nienawidzę cię! Idź do diabła!”, „Bla, bla, bla”, „ZAMKNIJ SIĘ!”, „Nigdy więcej nie powiem ci o moich problemach. Od dziś będę z tobą gadać tylko o pogodzie!”, „Czuję się winna, że narobiłam tyle szumu”, „Zastanawiam się, dlaczego nie radzę sobie z dzieciakami”, „Jestem żałosna”, „Nienawidzę Liz”, „Czuję się jak na przesłuchaniu”, „Ale mnie oceniła. Musi myśleć, że jestem głupia”, „Nie mogę tego powiedzieć na głos, ale powiem pierwsze litery: pier… się!”.


Ta ostatnia odpowiedź doskonale ilustruje, że odczuwamy silną wrogość wobec osoby, która zaprzecza naszym negatywnym uczuciom. Gdy ktoś zwraca się do nas w ten sposób, kiepski nastrój szybko może przerodzić się we wściekłość. Podobnie dzieje się z dziećmi.

Jakie słowa byłyby pomocne w takiej sytuacji? Sądzę, że gdyby ktoś po prostu potwierdził, że rozumie nasze negatywne uczucia i je werbalnie zaakceptował, marne samopoczucie poprawiłoby się być może chociaż odrobinę.


„To okropne, kiedy musisz iść do pracy, a nie czujesz się dobrze. Zwłaszcza gdy trzeba pracować z dziećmi. Przydałaby się jakaś mała burza śnieżna albo niegroźny huragan, żeby zamknęli szkołę chociaż na jeden dzień”.


Ludzie czują ulgę, gdy ich uczucia zostaną zaakceptowane: „Rozumie mnie. Lepiej się teraz czuję. Może nie będzie tak źle. Może dam radę”.

Czy rzeczywiście mówimy do dzieci w ten sposób – korygujemy je, napominamy, przepytujemy i prawimy im kazania, gdy tylko wyrażą negatywne uczucie? Uczestnicy zajęć bez problemu podrzucili stosowne przykłady. Oto najbardziej rozpowszechnione.


Zaprzeczanie uczuciom

„To nieprawda, że nienawidzisz szkoły. Będziesz się tam dobrze bawić. Przecież lubisz budować z klocków”.


Czy jakiekolwiek dziecko odpowiedziało na to: „O tak, masz rację. Dziękuję, że mi przypomniałaś, że przecież kocham szkołę!”?


Filozofowanie

„Posłuchaj, dzieciaku, życie nie jest sprawiedliwe! Przestań wciąż powtarzać, że ‘on dostaje więcej, a ona ma coś lepszego’”.


Jakie jest prawdopodobieństwo, że twoje dziecko odpowie na to: „Ojej, było mi smutno, ale jak mi wyjaśniłeś, że życie nie jest sprawiedliwe, to czuję się dużo lepiej. Dzięki, tato!”?


Pytania

„Dlaczego rzuciłeś piaskiem, skoro cię prosiłam, żebyś tego nie robił?”.


Które dziecko odpowie: „Hm, dlaczego to zrobiłem? Chyba bez powodu. Dziękuję, że mi na to zwróciłaś uwagę. To się więcej nie powtórzy”.


Porównywanie

„Zobacz! Olivia siedzi spokojnie i czeka na swoją kolej!”.


Czyje dziecko odpowiedziałoby: „O rety, postaram się być taka jak Olivia!”? Bardziej prawdopodobne, że zdzieliłoby Olivię w głowę.


Kazania

„Dlaczego zawsze chcesz zabawkę, kiedy twój brat zaczyna się nią bawić? Minutę temu nawet na nią nie spojrzałeś. Chcesz mu ją zabrać i tyle. To nie jest miłe. Poza tym to zabawka dla maluchów, a ty już jesteś dużą dziewczynką. Powinnaś mieć więcej cierpliwości do młodszego braciszka”.


Czy znacie dziecko, które odpowie: „Mów dalej, kochana matko. Tak wiele się uczę z tej przemowy. Pozwól, że zanotuję sobie to na moim iPadzie, żebym później mogła przestudiować te przemyślenia”?


– No dobra, dobra – powiecie zapewne. – Łatwo okazać empatię dorosłej koleżance. Dorośli są cywilizowani! A małe dzieci nie. Nie myślą aż tak logicznie. To nie przez przyjaciół zawalam nocki. No, może czasami. Przyjaciół nie muszę zmuszać, żeby poszli do szkoły, umyli zęby albo przestali bić rodzeństwo. Udawanie, że moje dziecko jest dorosłe, niczego nie zmieni. Gdyby dorosła przyjaciółka zachowywała się tak jak moje dziecko, szybko przestałaby być moją przyjaciółką.


W porządku, rozumiem. Nie możemy traktować dzieci tak, jak traktujemy dorosłych. Ale jeśli oczekujemy z ich strony chęci do współpracy, a nie wrogości, to musimy znaleźć sposób, aby użyć tej samej zasady akceptowania uczuć w stresującej sytuacji.

Zajrzyjmy do naszego zestawu narzędzi i zobaczmy, jak możemy zmodyfikować na użytek młodszych odbiorców to, czym dysponujemy.

Narzędzie nr 1. Zaakceptuj uczucia słowami


Kiedy następnym razem twoje dziecko wypowie się negatywnie albo prowokacyjnie, postępuj według poniższych punktów:

1. Zaciśnij zęby i powstrzymaj chęć natychmiastowego sprzeciwu!

2. Pomyśl o emocjach, jakie odczuwa dziecko.

3. Nazwij te emocje i wypowiedz zdanie, którym je określisz.

Przy odrobinie szczęścia zobaczysz, że złe emocje radykalnie osłabną.

Dopóki się ich nie uwolni, nie ma miejsca na dobre uczucia. Jeśli podejmiesz próbę stłamszenia złych uczuć, będą się kisić i przybiorą na sile.

Oto przykłady:


Dziecko mówi: „Nienawidzę Jimmy’ego. Nigdy więcej nie będę się z nim bawić”.

Zamiast reagować słowami: „Oczywiście, że będziesz. Jimmy jest twoim najlepszym przyjacielem! I nie używamy słowa »nienawidzić«”,

spróbuj powiedzieć: „O rety, wygląda na to, że w tej chwili jesteś naprawdę zły na Jimmy’ego!” albo: „Jimmy musiał zrobić coś, co cię naprawdę wkurzyło!”.


Dziecko mówi: „Dlaczego zawsze jemy naleśniki? Nie cierpię naleśników”.

Zamiast reagować słowami: „Przecież uwielbiasz naleśniki! To twoja ulubiona potrawa”,

spróbuj powiedzieć: „Zdaje się, że jesteś rozczarowany, że mamy naleśniki na śniadanie. Masz apetyt na coś innego”.


Dziecko mówi: „Te puzzle są za trudne!”.

Zamiast reagować słowami: „Wcale nie. Są łatwe. Poczekaj, pomogę ci. Zobacz, tu jest kawałek do narożnika”,

spróbuj powiedzieć: „O tak, układanie puzzli bywa denerwujące! Składanie tych drobnych kawałeczków może człowieka doprowadzić do szału”.

BARDZO WAŻNE

Można zaakceptować wszystkie uczucia. Należy ograniczyć niektóre działania!

Nie sugeruję, żeby zagrzewać Juniora, kiedy ten wali w nos swojego przyjaciela Jimmy’ego, ani że masz natychmiast usmażyć omlet serowo-grzybowy przedszkolakowi, który narzeka, że znowu są naleśniki. Zaakceptuj tylko uczucia. Często zwykłe ich potwierdzenie pomaga zapobiec potencjalnemu wybuchowi. A w sytuacjach, w których to nie wystarczy, użyjesz innych narzędzi – będzie o nich mowa w rozdziale drugim. (Co? Niecierpliwisz się? Chcesz, żeby cała książka została upchnięta do pierwszego rozdziału? Słyszę, słyszę! Takie przeciąganie jest wkurzające. Gdybym potrafiła pomieścić wszystko w jednym akapicie, to bym tak zrobiła).


Z akceptowaniem uczuć jest tak jak z innymi wielkimi zadaniami: łatwiej powiedzieć, niż wykonać. Opowiem o kilku sytuacjach (z wielu), kiedy podążanie tą pozornie łatwą ścieżką przysporzyło mi trudności. Z tych historii płynie jednak najpiękniejsza nauka – można się mylić bez końca i nic takiego się nie stanie. To da się naprawić! Możesz zboczyć ze ścieżki, utknąć na bagnach, wydostać się z nich, podrapać się po nogach pokąsanych przez komary i pójść dalej wytyczoną drogą. Ślady ukąszeń znikną, bagienne błoto obeschnie, a twoja podróż znów przez jakiś czas będzie całkiem przyjemna.

Kiedy rozmowa zaczynała zamieniać się w sprzeczkę, moja matka zwykle wykonywała gest ścierania tablicy i mówiła: „Wymazać i zacząć od nowa!”. To była stara szkoła. Należy do pokolenia, które znało tablice i kredy. Czy dzisiejsze dzieci o tym słyszały? Niektórzy rodzice w moich grupach mawiali: „Przewinąć taśmę”, po czym wychodzili z pokoju i wracali, wypowiadając słowa akceptacji. Ale nawet to brzmi staroświecko w czasach, w których kaset już się nie używa. Jak można by w nowoczesny sposób wyrazić prośbę o drugą szansę? Wołając: „Control, alt, delete!” albo „Reset!” i wykonując palcem ruch naśladujący wciśnięcie klawisza?


Nie jest istotne, jak to nazwiemy, najważniejsze, żeby bez końca dawać sobie drugą szansę. Poniżej przedstawiam kilka przykładów z czasów, gdy byłam mamą przedszkolaków. W zaprezentowanych sytuacjach udało mi się zmienić kurs na środku rzeki i uratować moją rodzicielską tratwę przed wywróceniem na wzburzonych wodach.

Rozczarowanie gąbkowym stworkiem

W wieku trzech lat Sam miał małe gąbkowe jaja, z których po zanurzeniu w ciepłej wodzie wykluwały się różne zwierzątka z gąbki. Postanowił, że będzie zużywał jedno dziennie, aby mieć je dłużej. Doprowadzał mnie do szału ciągłymi pytaniami: „Czy już jest następny dzień?”, ale trzymał się planu. Trzeciego dnia z jaja wykluły się dwa małe koniki połączone nosami.

SAM: Co to jest?

JA (chcąc udowodnić, że to jest ładne): Och, zobacz, skarbie, to mamusia konik i jej dzidziuś.

SAM: Wcale nie. Nawet nie widać ich twarzy.

JA: Ależ widać. Zobacz, dają sobie buzi.

SAM: Nie podobają mi się.

JA (z narastającą desperacją): Mogłabym im dorysować nosy długopisem.

SAM: Nigdy nie będą mi się podobać.

JA (z głupim uporem): Mogłabym ich rozdzielić nożyczkami, to będzie łatwiej zobaczyć twarze.

SAM: NIGDY, NIGDY ICH NIE POLUBIĘ! SĄ BRZYDKIE!!!

JA (widząc nareszcie światełko w tunelu): Och, rozumiem. Nie podoba ci się, że są połączone twarzami.

SAM: Tak. Pobawię się pingwinami.

Dlaczego tak długo nie chciałam zaakceptować jego uczuć? Desperacko pragnęłam naprawić sytuację, rozwiązać problem, uchronić moje dziecko przed smutkiem i rozczarowaniem. Powiedzmy uczciwie: chciałam uchronić siebie samą przed smutkiem, który odczuwał! Kto lubi, jak dziecko marudzi? Sam z kolei desperacko potrzebował, żebym zaakceptowała jego rozczarowanie. I dopiero wtedy mógł zrobić miejsce dla szczęśliwszych uczuć.

Oto kolejny przykład, kiedy Sam był rozczarowany, a dla mnie zaakceptowanie jego uczuć okazało się na początku kłopotliwe.

Gdzie się podziała Carmen Sandiego1 (na taśmie wideo)?

W tej historii Dan ma pięć lat, a Sam trzy.

JA: Dan, nagrałam ci Bill Nye the Science Guy2.

SAM: A nagrałaś mi Carmen Sandiego?

JA: Nie.

SAM: O nie! (zaczyna płakać)

JA: Nie prosiłeś, żebym nagrała. Dan poprosił mnie o nagranie Billa Nye.

(Ile razy wam się zdarzyło, żeby takie racjonalne wyjaśnienie uspokoiło płaczące dziecko?).

SAM (dalej płacze, głuchy na mój logiczny argument)

JA (poirytowana, że jest takim beksą): Sam, to leci codziennie. Możesz jutro obejrzeć.

SAM (płacze coraz mocniej, co grozi totalną klapą)

JA (zmieniając front): Ojej, ale jesteś rozczarowany! Tak bardzo lubisz ten film!

SAM (przestaje płakać): To mój ulubiony film.

JA: A co ci się w nim podoba najbardziej?

SAM: Podoba mi się, jak tancerze wirują, jak maszyny robią dym i że ścigają złego faceta. To jest super.

I skończyło się na tym, że odbyliśmy miłą i kulturalną rozmowę na temat tego, dlaczego film o Carmen Sandiego jest superfilmem.


Dlaczego przy całej swojej wiedzy miałam trudności z zaakceptowaniem negatywnych uczuć? No cóż, skoro pytacie, to wam odpowiem. Byłam przekonana, że mój syn reaguje przesadnie na drobne sprawy. Uważam, że przegapienie programu w telewizji nie jest warte tego, żeby rozpaczać. Ale emocje dziecka są dla niego tak samo ważne i realne, jak dla nas, dorosłych, nasze uczucia. I jeśli chcemy, aby dziecko sobie z nimi poradziło, to musimy mu pomóc.

Oto jeszcze jedna historia, która pokazuje, że zaakceptowanie uczuć było dla mnie poważnym wyzwaniem.

Klockowe wojny

Patrząc, jak roczny Sam podchodzi do trzyletniego Dana, który buduje coś z klocków, odczuwam dobrze znany lęk.

JA: Dan, daj mu kilka klocków. Chce się tylko z tobą pobawić.

DAN: Nie, nie. Coś buduję.

JA: Daj spokój, Dan, przecież za minutę się znudzi. Wiesz, jakie są maluchy.

Sam zawisa nad klockami. Dan popycha go, a maluch upada i płacze.

JA: Dan, co ty wyprawiasz? Doprowadziłeś go do płaczu.

To nie jest, rzecz jasna, rozmowa budująca szacunek do samego siebie. W rodzicielstwie najlepsze jest jednak to, że jeśli za pierwszym razem coś schrzanisz, to prawie zawsze masz drugą szansę. W tym konkretnym przypadku podstawowy scenariusz powtarzał się kilkaset razy, więc miałam mnóstwo okazji do ćwiczeń. Oto mój lepszy moment:


Dan osłania klocki, mały się zbliża…

DAN: Nie! Nie! Nie!

JA (potwierdzając i nazywając jego uczucia): O nie, pracujesz nad wyjątkową budowlą, a to wielkie dziecko znowu chce ci zabrać klocki. Można się zdenerwować!

DAN: Proszę! Proszę! Proszę! (Szybko rzuca garść klocków na podłogę, żeby odwrócić uwagę małego, i przenosi swoją budowlę na stolik do kawy).

JA: O, wymyśliłeś, co zrobić, żeby Sam był zadowolony.

Dlaczego za pierwszym razem potwierdzenie uczuć mojego dziecka było dla mnie takie trudne? Chyba dlatego, że byłam przekonana, iż należy natychmiast uzmysłowić dziecku, że nie wolno odczuwać pragnienia, by walnąć brata w głowę klockami, bo to coś bardzo złego. Uważałam, że nie można nawet na sekundę folgować takim agresywnym instynktom. Jednak dopiero okazanie szacunku dla jego pracy i silnych uczuć, jakimi ją otaczał, pomogło mu opanować ten instynkt agresji. Kiedy próbowałam odrzucić jego uczucia, był zmuszony walczyć nie tylko z bratem, ale i z matką.

Robimy to automatycznie – chronimy dzieci przed uczuciem smutku, odrzucamy to, co uważamy za błahe emocje, zniechęcamy do odczuwania złości. Nie chcemy wzmacniać negatywnych uczuć. Zaakceptowanie ich wydaje się działaniem wbrew intuicji.

Pewnie się zastanawiasz: „Czy nie ma sytuacji, kiedy należy wytłumaczyć dziecku, dlaczego musi coś zrobić, i czy nie powinno się wymagać od dzieci, aby respektowały uczucia innych ludzi?”.

Odpowiedź brzmi „tak”… ale jeszcze nie pora na to. Dopóki uczucia dziecka nie zostaną zaakceptowane, będzie ono głuche nawet na najlepsze wyjaśnienia i najbardziej uczuciowe przemowy. Pewnego dnia uzmysłowiła mi to bardzo dosadnie moja mała sąsiadka zza płotu. Obiecałam, że zaopiekuję się Jackie, żeby jej mama mogła się zająć ważną papierkową pracą.

Porażka babysitterki

JACKIE (trzy lata): Chcę do domu.

JA: Dopiero tu przyszłaś. Pobawmy się chwilę na podwórku. Możemy się pohuśtać.

JACKIE: NIE! Chcę do domu!

JA: Twoja mama musi coś zrobić. Będziemy się dobrze bawić.

JACKIE: NIE! (biegnie do swojego domu)

JA (wołam do jej matki): Jak tam Jackie?

MAMA JACKIE: W porządku.

JA: Przykro mi, że nie wypaliło. Czy powiedziała, dlaczego nie chciała zostać?

MAMA JACKIE: Powiedziała tylko, że Joanna mówiła: „bla, bla, bla, bla, bla!”.


Jak śmiała? Jestem specjalistką od komunikacji!

Ponieważ nie zaakceptowałam jej uczuć, wszystko, co powiedziałam, żeby ją zatrzymać, było dla niej tylko „bla, bla, bla”.

Nazwanie uczuć dzieci jest naszą powinnością, ponieważ w ten sposób mogą się dowiedzieć, kim są. Jeśli tego nie zrobimy, odbierają niewypowiedziany przekaz: „Nie myślisz tego, co mówisz, nie wiesz tego, co wiesz, nie czujesz tego, co czujesz, nie możesz ufać własnym zmysłom”.

Doceniając uczucia naszych dzieci, pomagamy im wyrosnąć na ludzi, którzy wiedzą, kim są i co czują. Kładziemy również podwaliny pod to, żeby stały się osobami szanującymi potrzeby i uczucia innych osób.

„No dobra, to możemy teraz przejść dalej?” – zapytacie. „Chcemy już do rozdziału drugiego!”. Nie nalegam, aby pozostać w pierwszym rozdziale. Przeskocz dalej, jeśli chcesz. Ale ja zamierzam tu zostać jeszcze chwilę. Idea akceptowania uczuć jest tak wielka i ważna, że przeanalizuję różne wariacje tego tematu, zanim przejdę do drugiego rozdziału. Założę się, że gdybym poświęciła więcej czasu na akceptowanie uczuć w trudnych sytuacjach, to wielu konfliktów udałoby się uniknąć, nawet bez zaglądania do rozdziału drugiego!

Poniżej przedstawiam kilka pomysłów na zastosowanie w praktyce tego potężnego narzędzia, jakim jest akceptowanie uczuć.

BARDZO WAŻNE

Nie używaj „ale”

Trudno oprzeć się pokusie, żeby po perfekcyjnie sformułowanej akceptacji uczucia nie wstawić ALE. Obawiamy się, że dzieci pomyślą, iż potwierdzając negatywne uczucie, akceptujemy również ich złe zachowanie. Dlatego sabotujemy własne dobre intencje, mówiąc:

„Rozumiem, że jesteś wściekły, ALE nie wolno ci bić siostry!”.

„Słyszę, jak się zdenerwowałeś, że brat rozwalił ci budowlę z klocków, ALE musisz zrozumieć, że jest jeszcze mały”.

„Wiem, że chcesz jeszcze zostać i się pobawić, ALE musimy odebrać twojego brata”.

„Wiem, że masz ochotę na ciasteczka z czekoladą, ALE nie mamy takich w domu”.


„Ale” odbiera ten dar, który właśnie daliśmy dziecku. To tak, jakbyśmy powiedzieli: „Słyszę, jak się czujesz, i mam zamiar ci wyjaśnić, dlaczego to uczucie jest niewłaściwe”. Wyobraź sobie, że ktoś mówi do ciebie: „Przykro mi, że twoja matka umarła. Ale wiesz, jeden umiera, drugi żyje, łzy tego nie zmienią. Pogódź się z tym!”.

Jeśli czujesz, że masz na końcu języka to „ale”, możesz je zastąpić wygodnym wyrażeniem:

Problem w tym, że…

„Jakie to irytujące, kiedy maluch przeszkadza w budowie statku kosmicznego! Problem w tym, że małe dzieci nie potrafią układać lego”.

„Co za rozczarowanie! Miałeś ochotę na ciastka, a tu puste pudełko. Problem w tym, że jest za późno, żeby iść do sklepu”.

Wyrażenie „problem w tym, że” sugeruje, iż można ten problem rozwiązać, nie zaprzeczając uczuciom. Możesz układać lego na stole, który jest poza zasięgiem malucha. Możesz dopisać czekoladowe ciastka wielkimi czerwonymi literami do listy zakupów i powiesić ją na lodówce.

Toni, pewna rzeczowa matka uczestnicząca w prowadzonych przeze mnie warsztatach, narzekała, że nie podoba jej się to wyrażenie.

– Przecież nie zawsze chodzi o jakiś problem! – zaprotestowała. – Dlaczego wszystko musi urastać do dużego problemu? Nie ma w tej chwili ciasteczek. I trzeba to przeboleć!

Musiałam się zastanowić. Do licha, ta kobieta odrzuca mój sposób szukania rozwiązania. Muszę zaakceptować jej uczucia. Trzeba szybko coś wymyślić. Na szczęście przyszedł mi do głowy zwrot, którego używała moja matka.

– Proszę spróbować inaczej… – zaproponowałam.

Chociaż wiesz, że…

„Chociaż wiesz, że jest za późno, żeby jechać po ciasteczka, chciałbyś dostać je zaraz!”.

„Chociaż wiesz, że już czas odebrać brata z przystanku autobusowego, to i tak jesteś poirytowany, że trzeba zostawić plac zabaw, kiedy najlepiej się bawisz”. (Dodatkowy bonus: nauczyłaś go słowa „poirytowany”!).

Zwrot „chociaż wiesz, że” nie brzmi zniechęcająco, ponieważ daje dziecku możliwość zrozumienia problemu, a jednocześnie zapewnia je, że rozumiesz jego silne uczucia.

Narzędzie nr 2. Zaakceptuj uczucia na piśmie


Spisanie uczuć i pragnień dzieci może być bardzo potężnym narzędziem, nawet w przypadku tych, które jeszcze nie potrafią czytać. Zabieraj ołówek, gdy idziesz na zakupy, aby móc dopisywać kolejne punkty do dziecięcej „listy życzeń”. Okaże się to bardzo przydatne, gdy udasz się na nieuniknioną, okropną wyprawę do sklepu z zabawkami, by kupić prezent urodzinowy dla cudzego dziecka, a twoje własne zostanie skonfrontowane z tysiącami pokus, absolutnie nie rozumiejąc ograniczeń finansowych. Zamiast wyjaśniać dziecku, że nie powinno marudzić o nową zabawkę, bo miało urodziny w zeszłym miesiącu, i wymawiać mu, że zachowuje się jak rozpieszczony bachor (czy taka przemowa kiedykolwiek odniosła skutek?), zapisz na kartce wszystko, co chce dodać do swojej listy życzeń. Dziecko będzie zadowolone, że ma konkretny, fizyczny spis swoich pragnień. Możesz przypiąć kartkę w domu na tablicy ogłoszeń i czerpać z niej pomysły na urodzinowe i świąteczne prezenty.

– Ale czy to nie utwierdzi dziecka w przekonaniu, że każda jego zachcianka może zostać spełniona? – spytała Toni z właściwą sobie uczciwością.

– Przeciwnie – zaprotestowałam. – Ile razy ulegamy i kupujemy jakąś głupią rzecz tylko po to, żeby uniknąć ataku histerii w miejscu publicznym? Spisanie życzeń to inny sposób na uniknięcie histerii, bez rozpieszczania dziecka. Spójrz na to jak na możliwość zaakceptowania uczuć, ale ograniczenia działań.

Zaakceptowanie uczuć pomaga dzieciom zaaprobować fakt, że nie mogą dostać wszystkiego, czego chcą. W sklepie z zabawkami możesz powiedzieć: „Ale ten jednorożec jest naprawdę super! Podoba ci się jego mieniąca się grzywa… i te różowe i pomarańczowe gwiazdki na jego tyłku. Dopiszmy go do twojej listy życzeń”. Kto wie, może uzbiera z kieszonkowego albo dostanie w prezencie na urodziny od cioci Berthy. Może też za kilka tygodni czy miesięcy gust jej się zmieni i jednorożec zostanie wykreślony z listy. Najważniejsze, że ma rodzica, który wsłuchuje się w jej uczucia i rozumie, jak bardzo czegoś pragnie, rodzica, który pomaga jej nabyć ważną życiową umiejętność odkładania spełnienia marzeń na później.

A jeśli jedno z naszych dzieci ma różne zachcianki, a drugie nigdy niczego nie chce? Czy wydajemy z żalem pieniądze, aby w domu panował spokój? Znosimy poczucie krzywdy i marudzenie? Mając tę umiejętność, możemy uczciwie wyrazić zrozumienie dla uczuć dziecka: „Chociaż wiesz, że nie potrzebujesz nowej piżamy, to jest ci przykro, że twój brat dostał nową. Może zapiszemy, jakie kolory lubisz, żebyśmy wiedzieli, jaką kupić, kiedy będzie ci potrzebna”.

Po sesji o akceptowaniu uczuć Michael, tata, który prawie zawsze ma ochotę eksperymentować, opowiedział grupie historię ze swojego domu.

Opowieść Michaela. Ciasteczkowa magia

Moja dwuletnia córka Kara chciała ciasteczka z kawałkami czekolady. Napisałem słowo CIASTECZKO w środku koła, które miało symbolizować ciastko. Dodała kropki będące kawałkami czekolady. I z zadowoleniem chodziła po domu z kartką papieru. Zdumiewające! Jakby zapisane słowo było jakimś magicznym talizmanem. Zwykle nie poddaje się, gdy czegoś chce, nawet jak powtarzamy po kilka razy, że nie ma tego w domu.

Narzędzie nr 3. Zaakceptuj uczucia za pomocą sztuki


Czasami słowa – ani wypowiedziane, ani napisane – nie wystarczą, żeby wyrazić bardzo silne emocje. Jeśli czujesz w sobie twórczą moc, spróbuj to zrobić za pomocą sztuki. Nie trzeba być Rembrandtem – wystarczy kilka kresek.


Maria jest matką rocznej Isabel oraz trzyletniego Benjamina – chłopca, który kilka razy dziennie wpada w złość.

Opowieść Marii. Zniszczony pociąg

Benjamin ma ostatnio bzika na punkcie pociągów. Uwielbia układać skomplikowane tory i krzyżówki, puszcza pociągi pod górkę i na dół, ale czasami coś nie wychodzi. Wciąż zaskakuje mnie fakt, że Benjamin tak szybko wpada w złość, a potem w histerię. Rzuca wtedy pociągami i torami. Gdy niedawno siedziałam przy stole z kolejką, pociągi oczywiście wjechały na górkę, ale zjeżdżając, zaczęły wypadać z torów. Nastąpiła chwila zawieszenia i widziałam, że za chwilę Benajmin się rozzłości, ale ponieważ uczestniczyłam w warsztatach, nie powiedziałam jak zwykle:

– Nic się nie stało, zaraz to naprawimy, nie martw się.

Wiedziałam, że od razu zacząłby krzyczeć i rzucać przedmiotami. Tym razem wtrąciłam szybko:

– Jakie to denerwujące! Nie lubisz, kiedy pociągi wypadają z torów.

Popatrzył na mnie i nie zaczął krzyczeć.

Obok stołu z kolejką stoi tablica, więc chwyciłam ją i zaproponowałam:

– Narysujmy, jak się czujesz.

Narysowałam smutną buźkę.

– Czy tak się czujesz?

Skinął głową. Dorysowałam łzę w kąciku oka, a syn powiedział:

– Narysuj jeszcze jedną.


Dorysowałam więcej łez. Sięgnął po kredę i dostrzegłam nieznaczny błysk w oku. Narysował kilka gigantycznych łez. Potem nakreśliłam drugą twarz, która nie była już taka smutna. Dostrzegłam cień uśmiechu u Benjamina, więc narysowałam wesołą buźkę. Zaczął chichotać. Wróciliśmy do zabawy kolejkami. Histerii udało się uniknąć.


Anton cierpi na spektrum autystyczne i szczególnie trudno jest mu zrozumieć, że jego oczekiwania nie zawsze mogą być spełnione. Oto historia, którą podzieliła się z grupą jego matka Anna.

Opowieść Anny. Tragiczna drzemka

Obiecałam Antonowi, że kiedy będziemy wracali od jego cioci i wujka, zatrzymamy się na wyjątkowo atrakcyjnym placu zabaw, który jest po drodze. Ale późno od nich wyszliśmy i zanim dotarliśmy do placu zabaw, Anton zdążył już zasnąć w samochodzie. Oczywiście nie zamierzałam go budzić. Miałam nadzieję, że prześpi całą noc, ale obudził się, kiedy tata przenosił go z auta. Gdy sobie uświadomił, że nie był na placu zabaw, zaczął płakać i powtarzać:

– Skłamałaś, skłamałaś!

Starałam się być cierpliwa. Wyjaśniłam, że spał, ale to go tylko bardziej rozzłościło. W końcu powiedziałam:

– Naprawdę lubisz ten plac zabaw. I chociaż spałeś, to i tak chciałeś się tam pobawić. Chciałeś, żebyśmy cię obudzili!

– Tak!

Wzięłam kartkę papieru i ołówek i zaczęłam rysować.

– Co ci się najbardziej podoba na tym placu zabaw?

– Huśtawki – odpowiedział, więc je narysowałam.

– Narysuj jeszcze dużą zjeżdżalnię. – Dorysowałam zjeżdżalnię. Narysował na niej kulkę śniegu.

– A mostek?

– Tak!

Narysowałam mostek. Na mostku kota i chłopca. Chciał powiesić obrazek na ścianie, więc umieściliśmy go nad jego łóżkiem. W ten sposób udało się ocalić wieczór!


Michael miał entuzjastyczne nastawienie do działania za pomocą sztuki i chciał ten sposób wypróbować. Oto jego historia.

Opowieść Michaela. Ogniowe kule

Poszedłem obudzić czteroletniego Jamiego do przedszkola. Zakopał się pod kołdrą i powiedział, że nie wstaje, nie idzie do przedszkola, że nienawidzi przedszkola!

Potarmosiłem go trochę i powiedziałem:

– Widzę, że nie jesteś gotowy, żeby wstać. Idę na dół zrobić śniadanie. Przyjdź, kiedy będziesz gotowy. Przygotuję w kuchni papier i kredki, żebyś mógł mi narysować, jakie okropne jest przedszkole.

Po jakichś pięciu minutach Jamie zbiegł z tupotem po schodach i opadł na krzesło przy kuchennym stole.

– Gdzie kartka i kredki?

Ups, chyba w gruncie rzeczy nie wierzyłem, że da się na to zwabić. Szybko zorganizowałem przybory. Zaczął z wściekłością rysować. Spojrzałem na niego i zapytałem:

– Co to są te wielkie czerwone kule skaczące po kartce?

– To są ogniowe kule w przedszkolu – odpowiedział stanowczo.

Brzmiało to tak przekonująco, że zapytałem go, czy rzeczywiście były w szkole kule ognia.

– Nieeeee! – odpowiedział z taką pogardą, na jaką może się zdobyć czterolatek.

Potem zjadł śniadanie i zadowolony poszedł do przedszkola. Niczego więcej się nie dowiedziałem o tych ogniowych kulach.


Czasami czysta sztuka nie wystarczy. Trzyletni syn Marii, Benjamin, często ma takie ataki złości, że bije siebie i mamę. Oto, co się wydarzyło, kiedy zachęciła go, żeby narysował, co czuje.

Opowieść Marii. Sztuka performance’u

Benny był wściekły, ponieważ nie mógł w ten weekend pojechać do taty. Snuł się po domu i kopał przedmioty. Wyjęłam blok i kilka kredek, po czym powiedziałam:

– Pokaż mi, jaki jesteś wściekły.

– Nie! – odparł Ben i zrzucił kredki na podłogę.

Metoda nie działała, ale musiałam coś opowiedzieć na warsztatach, więc próbowałam dalej.

Sama wzięłam kredkę i powiedziałam:

– Jesteś taki zły!


Robiłam na kartce pełne wściekłości znaki, jakbym atakowała papier. Kredka zrobiła dziurę w kartce, co w końcu przykuło uwagę Benny’ego. Złapał kredkę i zaczął dźgać papier. To mu wystarczyło. Potem złapał kartkę w dwie ręce i zaczął ją drzeć na drobne kawałki. A ja powtarzałam tylko:

– Ojej, jesteś aż taki wściekły!

Kiedy kartka leżała w strzępach, spojrzał na stertę kawałków i zaczął chichotać:

– Zobacz, jaki byłem wściekły, mamusiu!

– O tak, byłeś naprawdę wściekły. Biedna kartka. Wygląda, jakby ją tygrys rozszarpał.

Odszedł i poprosił o przekąskę. Dałam mu kilka plasterków jabłka. Tego dnia co jakiś czas podchodził do skrawków papieru i mówił z wielkim zadowoleniem:

– Zobacz, jaki byłem wściekły!

BARDZO WAŻNE

Dorównaj emocjom dziecka. Zdobądź się na dramatyzm!

Część rodziców opowiadała, że kiedy starali się potwierdzić uczucia, to dzieci wpadały w jeszcze większą wściekłość. Metoda nie działała. Poprosiłam, żeby podali jakiś przykład.

– Oznajmiłam mojemu synowi, Thomasowi: „Wyglądasz na złego” – odezwała się Toni. – Zareagował irytacją: „Wcale nie wyglądam. JESTEM zły!”.

Kiedy usłyszałam cichy, uspokajający ton głosu Toni, powiedziałam:

– Aha! Twoje słowa informują mnie, że rozumiesz, ale ton głosu mówi, że mam się uspokoić. Nie ma nic bardziej wkurzającego niż prośba, żeby się uspokoić, kiedy człowiek jest zły.

Do rozmowy włączyła się Sarah, która natychmiast mnie poparła:

– Zakazałam mężowi tak do mnie mówić. Jeśli się ośmieli, urwę mu łeb!

– Wyobraź sobie taką sytuację. Dzwonisz do mnie i mówisz: „Ale miałam okropny dzień. Dzieciaki rozpierała energia, a na zewnątrz lał deszcz, więc chodziły po ścianach. W końcu udało mi się wszystkich ogarnąć i zabrać do kina, ale okazało się, że w gazecie podali złą godzinę seansu, więc musieliśmy wrócić do domu. W aucie był zbiorowy płacz i marudzenie”.

Przybrałam najbardziej irytująco łagodny, uspokajający, śpiewny ton, na jaki tylko potrafiłam się zdobyć, i powiedziałam:

– Och, wydajesz się sfrustrowana. To nic dziwnego, że przy twoich dzieciach czujesz się czasem sfrustrowana.

Uczestnicy zajęć przewrócili oczami i pomachali zaciśniętymi pięściami.

– Już dobrze, dajcie mi jeszcze jedną szansę! Czy tak jest lepiej? – Tym razem powiedziałam z uczuciem: – O rety, jakie to frustrujące. Czasem są takie okropne dni, kiedy człowiek myśli, że wszystko się sprzysięgło przeciwko niemu.

Tym razem rozległo się zbiorowe „Tak!” i poczułam się trochę bezpieczniej. Dobrze mieć w ręku narzędzia, za pomocą których można uspokoić rozzłoszczony tłum.

– To by był przynajmniej dobry początek – rzuciła Toni. – Nie lubię tych przesłodzonych, fałszywych kawałków.

Potwierdzając uczucia, staraj się to robić z zaangażowaniem. To bardzo ważne. Nikt nie lubi, gdy się nim manipuluje. Sięgnij do swojego wnętrza i znajdź odpowiednie emocje. Szczerość to podstawa!

Moja grupa wróciła do domu i zabrała się do pracy. Na kolejnym spotkaniu opowiedzieli o wielkim zmianach.

Opowieść Marii. Nowy rower

Wiecie już, że Benjamin wybucha złością z najmniejszego powodu. Uświadomiłam sobie, że często przybieram wobec niego ten fałszywie uspokajający ton z obawy, że wyprowadzę go z równowagi. Ale to nigdy nie działa! Wczoraj wieczorem wpadł w gniew, kiedy poprosiłam, żeby odstawił swój nowy, duży rower na czas kolacji. Tym razem zamiast przybierać uspokajający ton, powiedziałam głośno i dramatycznie:

– Chcesz dalej jeździć na rowerze!

– Tak – odpowiedział drżącymi wargami, powstrzymując łzy.

– Kogo obchodzi, że jest pora kolacji? – dodałam. – Założę się, że byłbyś szczęśliwy, gdybyś mógł jeść, jeżdżąc na rowerze!

Benny potwierdził kolejnym „tak”.

– Założę się, że chciałbyś nawet jeździć w łóżku, kiedy idziesz spać! I nawet przez sen.

– Tak – odpowiedział znowu, ale przestał płakać i patrzył na mnie z zaciekawieniem.

– Byłbyś szczęśliwy, gdybyś mógł na nim jeździć pod wodą podczas jutrzejszej lekcji pływania!

W końcu się roześmiał. I jakby nigdy nic poszedł na obiad.

Opowieść Michaela. Wolny duch

Moja żona Jan ma rano kłopot z ubraniem naszej córki. Chociaż Kara ma dopiero dwa lata, potrafi urządzić niezłą scenę. Kręci się i wierci, bo lubi być na golasa. To naprawdę niezłe zapasy. Jan stara się delikatnie potwierdzić jej uczucia i wyjaśnić, dlaczego musi pójść ubrana do przedszkola, ale to nie pomaga.

Po naszych ostatnich zajęciach Jan zdecydowała się na bardziej dramatyczną strategię. Słyszałem, jak krzyczy:

– Lubisz być golaskiem! Goła przez całą noc i przez cały dzień! Goła w domu, goła w samochodzie, goła w przedszkolu!

A Kara na to wołała:

– Golasek, golasek, golasek!

Domyślam się, że jednocześnie Jan wkładała jej rzeczy, bo Kara zeszła na dół całkowicie ubrana, a mama powiedziała, że poszło jak z płatka.

Narzędzie nr 4. Zamień pragnienia dziecka w fantazję


Czasami dziecko chce czegoś, co jest niemożliwe do uzyskania. Naszym pierwszym impulsem jest wyjaśnianie, dlaczego nie może, nie powinno czy nie wolno mu spełnić gorącego pragnienia. To racjonalne podejście.

Jak to się sprawdza u ciebie w domu? Niezbyt dobrze, powiadasz? Twoje dziecko nie przejmuje się logiką? Gdy tylko zaczynasz wyjaśniać, zakrywa uszy i krzyczy? Witaj w klubie! Nie da się uspokoić logicznym dyskursem dziecka, które przeżywa emocjonalny stres.

W takich momentach wspaniałym narzędziem jest pofantazjowanie o tym, czego dziecko nie może mieć w rzeczywistości. Jeżeli twoje dziecko płacze w samochodzie, bo wciąż myśli o cukierkach, których mu nie kupiłaś w supermarkecie, to nie próbuj wygłaszać kazania o próchnicy zębów – nie pora na to. Przecież dobrze wiesz, że słodycze są smaczne! „Czy nie byłoby fajnie, gdyby można było jeść cukierki codziennie bez ryzyka, że zepsują się zęby? Co byśmy jedli na śniadanie? M&M’sy czy lizaki? A na lunch?”. Zachęć dziecko, by się do tej wyliczanki włączyło. Przypominam sobie pamiętną drogę do domu, kiedy moi trzej synowie mieli doskonałą zabawę, wyobrażając sobie świat, w którym samochód był zrobiony ze słodyczy, a chodniki wyłożone cukierkami. Jeśli komuś przyszła ochota na przekąskę, mógł się zatrzymać i possać zderzak auta albo oderwać kawałeczek chodnika.

* * *

Sarah z naszej grupy jest nauczycielką wychowania przedszkolnego, a także matką siedmioletniej Sophii, pięcioletniego Jake’a oraz Mii, która właśnie skończyła trzy lata. Opowiedziała nam historię o stresującym okresie w swoim życiu, kiedy fantazja pomogła jej przetrwać.

Opowieść Sarah. Różowy dom

Wynajmowaliśmy mieszkanie z jedną sypialnią, ale kiedy pojawiło się drugie dziecko, zrobiło się ciasno. W końcu zbliżał się dzień wielkiej przeprowadzki. Kupiliśmy dom. Byliśmy podekscytowani, ale i niespokojni, ponieważ nasz budżet był napięty do granic możliwości. Przez całą drogę do banku rozważaliśmy, czy dobrze robimy. Kiedy pewnego ranka odwoziłam Sophię do przedszkola, zaczęła płakać:

– Nienawidzę nowego domu!

Wiem, że małe dzieci nie lubią zmian i że smutek z powodu przeprowadzki jest dla nich czymś naturalnym, ale i tak od razu mnie zirytowała. Warknęłam, żeby przestała zawodzić. A potem palnęłam mowę, że stare mieszkanie jest o wiele za małe i w złej dzielnicy i że w nowym domu będzie miała własną sypialnię.

Mówiłam i mówiłam, aż zauważyłam w lusterku, że wciąż płacze. Szybko zmieniłam front.

– Ojej, naprawdę nie lubisz nowego domu. Wybrałabyś inny dom.

– TAK! – powiedziała.

– A gdybyś mogła wybrać taki dom, jak chcesz, to jaki by on był?

– RÓŻOWY!

– Och, różowy dom.

– Tak, miałby różowe ściany, różowy dach i różowe łóżko.

– A może też różową trawę w ogródku? – dorzuciłam.

– Maaamooo, nie ma różowej trawy. Ale mogą być różowe kwiaty.

Przez resztę drogi prowadziłyśmy wesołą rozmowę o tym, co jeszcze w domu może być różowe. Nastrój się poprawił. Później nawet kupiliśmy różową pościel do jej łóżka. A tego ranka zostawiłam w przedszkolu radosne dziecko zamiast chlipiącego nieszczęśnika.


Na następnych zajęciach Sarah podzieliła się z nami historią, która przydarzyła się w jej grupie przedszkolaków.

Opowieść Sarah. Zabawa bez końca

W zeszłym tygodniu jedno z dzieci nie chciało sprzątnąć po sobie klocków. Zamiast wygłaszać standardowe kazanie na temat sprzątania, zaakceptowałam jego uczucia, mówiąc:

– Denerwuje cię, że masz już sprzątać, a przecież jeszcze nie skończyłeś swojej budowli.

Tylko popatrzył na mnie. Postanowiłam spełnić jego pragnienie w fantazji.

– Chciałabym, żebyś mógł się bawić sto godzin dłużej.

– A ja chciałbym się bawić sto milionów miliardów godzin dłużej! – odparł chłopiec i zaczął zbierać klocki. Zdumiewające.

Opowieść Marii. Szczęśliwa moneta

Benjamin znalazł w parku jednego centa i schował monetę do kieszeni. Kiedy jechaliśmy do domu, chciał ją wyjąć, ale nie mógł dosięgnąć, bo był zapięty w foteliku. Zaczął krzyczeć i płakać. Zwykle powiedziałabym:

– Już dobrze, wyjmiesz ją, kiedy dojedziemy do domu.

Ale to, oczywiście, wcale by nie pomogło. Albo próbowałabym zanurkować po monetę w czasie prowadzenia auta, co naraziłoby na niebezpieczeństwo ludzi na sąsiednim pasie. Jednak tym razem przypomniałam sobie o idei spełnienia życzenia w fantazji, więc powiedziałam:

– Jakie to denerwujące! Wiesz, jakie mam życzenie? Żeby tutaj był przycisk. – I pokazałam miejsce na kokpicie. Benjamin spojrzał na ten punkt. – Za każdym naciśnięciem tego guziczka wysypywałyby się strumienie centów, o, stamtąd. – Pokazałam na lampkę na suficie auta. – Nie tylko centów, ale wszelkich możliwych monet, z różnych krajów. I spadałyby ci na kolana, i mógłbyś kupić, co byś tylko chciał. Co byś kupił za tyle pieniędzy?

– Wielkiego misia! – powiedział Benjamin.

– Jak wielkiego? Takiego dużego jak ty?

– Tak!

Wciągnął się w tę historię i był szczęśliwy. Nie wpadł w złość z powodu centa, co jest naprawdę zdumiewające w przypadku mojego syna.

BARDZO WAŻNE

Opanuj chęć wypytywania zdenerwowanego dziecka

Nie zadawaj roztrzęsionemu dziecku pytań w stylu: Jesteś smutny? Czy to cię rozzłościło? Dlaczego płaczesz? Gdy dziecko jest zdenerwowane, może odebrać jako przesłuchanie nawet najbardziej ostrożne pytania. Może nie wiedzieć, dlaczego odczuwa smutek, albo nie być w stanie wyrazić tego jasno słowami. Nawet dorośli czują się zagrożeni, gdy stawia się im takie pytania. Mamy wrażenie, że wymaga się od nas, abyśmy wyjaśnili, dlaczego czujemy to, co czujemy, i obawiamy się, że nasze tłumaczenie wyda się błahe osobie pytającej. („Och, i to wszystko? Nie powinieneś płakać z takiego powodu!”). Wypowiadając zdanie twierdzące zamiast pytania, akceptujemy uczucia i nie żądamy wyjaśnień. Aby okazać empatię, nie trzeba znać przyczyny, która wywołała takie czy inne emocje. Możesz powiedzieć: „Wyglądasz na smutnego”, „Coś cię zasmuciło” albo tylko: „Coś się stało”. Takie wprowadzenie zachęca dziecko do rozmowy, jeśli ma na nią ochotę, ale też niesie pocieszenie, jeżeli nie chce w tym momencie rozmawiać.


Toni, matka sześcioletniego Thomasa i czteroletnich bliźniaczek, Elli i Jenny, była nastawiona do tego sceptycznie, ale chciała spróbować.

Opowieść Toni. Wyzwanie

Od kilku tygodni Thomas ma dobry nastrój w samochodzie, gdy jedziemy do szkoły, ale jak tylko dotrzemy na miejsce, siada na krawężniku i nie chce wejść do środka. Kiedy pytam, o co chodzi, odpowiada:

– O nic!

Czasami zrywa się na równe nogi i biegnie do szkoły, gdy tylko pojawi się któryś z kolegów z klasy.

Thomas nie lubi odpowiadać na pytania, kiedy jest przygnębiony, ale bardzo chciałam się dowiedzieć, co się dzieje. Poczekałam, aż zjemy kolację, i kiedy był zrelaksowany, zagadnęłam:

– Widzę, że nie czujesz się szczęśliwy, kiedy jesteśmy przed szkołą. Z jakiegoś powodu nie chcesz wejść do środka.

Thomas powoli skinął głową. A potem wyjaśnił, że kiedy wchodzi do środka jednocześnie z drugoklasistami, to przezywają go dzidziusiem, a przecież nie jest dzidziusiem. (Rozpiera go duma, że jest dużym chłopcem i najstarszym z rodzeństwa). Lubi poczekać, aż wszyscy drugoklasiści wejdą do szkoły albo przynajmniej pojawi się jakiś kolega, żeby nie wchodził sam. Nie zdawałam sobie sprawy, że wejście do szkoły jest taką skomplikowaną sprawą. Mam teraz dla niego rano więcej cierpliwości, bo wiem, co się dzieje w jego głowie.

Opowieść Sarah. …i co dalej?

Jake wpadł do domu czerwony na twarzy i zapłakany. Bawił się z dziećmi z sąsiedztwa na ich podwórku. Było widać, że jest bardzo przygnębiony. Dawniej zapytałabym go: „Co jest nie tak?” albo „Co się stało?”. A on pewnie odpowiedziałby tak jak zwykle: „Nie wiem” albo „Nic”.

Tym razem zamiast go wypytywać, spróbowałam przekazać mu w inny sposób, że rozumiem, jak się czuje.

– Jake, wyglądasz na rozzłoszczonego i smutnego jednocześnie.

To otworzyło tamę. Opowiedział mi długą, skomplikowaną historię o tym, jak jeden z sąsiadów zepchnął go z huśtawki, potem obrzucili się wyzwiskami w stylu „głupek” i „tępak”, a następnie tamten chłopiec wygrażał mu kijem. Mówił i mówił, a potem spojrzał na mnie i… no cóż, nie widziałam, co mam dalej powiedzieć.


Problem polega na tym, że rodzicem nie przestaje się być po trzech stronach, które zajmują komiksowe rysunki w naszej książce. Bez paniki. Czytaj dalej.

Narzędzie nr 5. Zaakceptuj uczucia z (prawie) milczącą uwagą

(Nic nie mów. Po prostu bądź!)


Pora na drobne i niezbyt imponujące narzędzie o wielkiej mocy. Nazywam je (prawie) milczącą uwagą. Słuchając dziecka, możesz dodawać empatyczne wtrącenia w rodzaju „mhm”, „och”, „hm”. To często wystarczy. Nastawiając z uwagą ucha, zaciskając mocno usta czy wydając pełne zrozumienia pomruki, pomagamy dzieciom dojść do ładu z uczuciami. Dajemy im dar nieprzeszkadzania w tym procesie różnymi reakcjami: radami, pytaniami, korygowaniem. Najważniejsze jest poświęcenie im całej uwagi i obdarzenie zaufaniem, że same to przepracują.

Oto, co o użyciu tego narzędzia opowiedziała Sarah.

Opowieść Sarah. Nareszcie spokój

Udało mi się! Moja siedmioletnia córka przyszła do mnie wieczorem tuż przed snem, żeby poskarżyć się na młodszego brata… po raz kolejny. O tej porze nie mam już wiele cierpliwości. Myślę tylko: „Kiedy to się skończy?”. Wszedł do jej pokoju, dotknął jej zabawki bez pytania, dokuczał jej i tak dalej. Zwykle staram się wytłumaczyć córce, że on jest jeszcze mały i że powinna mieć więcej cierpliwości, ale skutek jest taki, że powtarza swoje oskarżenia głośniej i bardziej emocjonalnym tonem. Tym razem ograniczyłam się tylko do: „Mhm… hm… och… rozumiem”, trzymając się scenariusza. I zdarzyło się coś cudownego. Po pięciu minutach powiedziała:

– No dobrze, to pójdę sobie poczytać.

I pocałowała mnie na dobranoc. Nie musiałam niczego rozstrzygać. Czuję się wyzwolona!

Opowieść Michaela. Bardzo zły dzień

Po powrocie ze szkoły Jamie powiedział:

– Miałem okropny dzień. Nikt mnie nie lubi.

Zwykle zacząłbym temu zaprzeczać. Jak przedszkolak może mieć okropny dzień, skoro zajmuje się tylko zabawą, malowaniem i słuchaniem historyjek? Nie musi przecież wypełniać formularzy podatkowych ani stać w korkach! Poza tym to nieprawda, że nikt go nie lubi. Zacząłbym wyliczać ludzi, którzy go kochają: rodzice, siostra, babcia i dziadek, przyjaciele.

Ale tym razem ograniczyłem się tylko do pełnego współczucia „mhm” i otoczyłem go ramieniem. Usiadł i powiedział, że jego przyjaciel Max jest naprawdę wkurzający. Znów zacisnąłem usta, żeby mu nie przypominać, że sam czasami bywa wkurzający i że Max jest jego najlepszym przyjacielem. Syn opowiedział mi wtedy długą i smutną historię o tym, jak razem z Maxem grywali w Gwiezdne wojny, a teraz Max gra w Ghostbusters z nowym kolegą i nie chce już grać z nim. A on, Jamie, nie lubi Ghostbusters, bo to głupia gra i nie wie, jak się w nią gra, a teraz wszystkie dzieciaki w to grają. Kiedy się wygadał, poszedł coś przekąsić.

Byłem zdumiony, bo nigdy wcześniej tak ze mną nie rozmawiał. Nie miałem pojęcia, że życie towarzyskie przedszkolaków jest takie skomplikowane. Zrobiło mi się smutno, ale myślę, że zdoła sam znaleźć rozwiązanie. Gdy zwierzył mi się z tego, co go gryzie, miał o wiele lepszy humor.


Zajęcia dobiegały końca, ale chociaż zostało niewiele czasu, Toni nalegała, żeby opowiedzieć jeszcze swoją historię.

Opowieść Toni. Siostry pomagają sobie same

Wracałyśmy do domu po odebraniu burgerów na wynos. Ella chciała zacząć jeść już w samochodzie. Byłyśmy zmęczone, więc marudzenie córki doprowadzało mnie do szału. Wyjaśniłam jej, że dostanie jedzenie, jak tylko dotrzemy do domu, a w samochodzie nie wolno jeść, bo się nabrudzi. Powtarzałam to w kółko, a ona wciąż nawracała, aż jej siostra Jenna powiedziała:

– Wiem, Ella, czasami trudno jest na coś czekać.

To był punkt zwrotny.

– Święte słowa! – poparłam ją. – Czasami trudno jest na coś czekać, prawda?

Ella potwierdziła:

– Tak. Trudno jest czekać.

I przez resztę drogi do domu w samochodzie panował większy spokój. Jenna zrozumiała, że siostra potrzebowała empatii, a nie logicznego rozumowania. To zabawne, że czterolatka wiedziała to, z czego nie zdawała sobie sprawy jej mama. Pocieszyłam się, że na pewno naśladowała empatyczną odpowiedź, której udzieliłam dzień wcześniej. Moje córki w wieku czterech lat mają opanowane to, czego ja dopiero się uczę!

* * *

Na końcu tego rozdziału znajdziesz kartę z przypomnieniem, którą można skopiować i powiesić w ulubionym miejscu. Wiem, że jesteś świeżo po lekturze, ale to nie znaczy, że będziesz jasno myśleć w okopach pod ostrzałem. Kiedy niemowlę płacze, mleko się rozlało, grzanki się przypalają, a pies ucieka z pampersem w pysku, musisz rozważyć dostępne opcje w mgnieniu oka!




PRZYPOMNIENIE

Narzędzia do radzenia sobie z emocjami

1. Zaakceptuj uczucia słowami.

„Tak się cieszyłeś na tę zabawę. Co za rozczarowanie!”.

„Można się zdenerwować, kiedy tory kolejki się rozlatują”.


2. Zaakceptuj uczucia na piśmie.

„No nie! Nie mamy wszystkich składników! Zróbmy listę zakupów”.

„Bardzo ci zależy na tym podwodnym zestawie lego. Dopiszmy go do twojej listy życzeń”.


3. Zaakceptuj uczucia za pomocą sztuki.

„Wydajesz się taki smutny”. (Narysuj kreskami postać, z oczu której płyną duże łzy, albo po prostu podaj dziecku kredkę czy ołówek).

„Ale jesteś zły!”. (Narysuj linie świadczące o gniewie albo zgnieć papier).


4. Zamień pragnienia dziecka w fantazję.

„Chciałbym się bawić milion miliardów godzin dłużej”.


5. Zaakceptuj uczucia z (prawie) milczącą uwagą.

„Mhm”, „hm”, „och”, „ach”.

BARDZO WAŻNE

● Można zaakceptować wszystkie uczucia. Należy ograniczyć niektóre działania!


● Nie używaj „ale”. Zamiast tego zastosuj: „Problem w tym, że…” albo „chociaż wiesz, że…”.


● Dorównaj emocjom dziecka. Zdobądź się na dramatyzm!


● Opanuj chęć wypytywania zdenerwowanego dziecka.

1

Amerykański serial animowany o najsławniejszej na świecie złodziejce Carmen Sandiego, emitowany w latach 1994-1998. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).

2

Amerykański program telewizyjny przybliżający tematykę naukową, emitowany w latach 1993-1998.

Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały

Подняться наверх