Читать книгу W Szwajcarii - Juliusz Słowacki - Страница 3

III

Оглавление

Poszedłem za nią przez góry, doliny,

I szliśmy razem u stóp tej lawiny,

Gdzie śnieg przybiega aż do stóp człowieka

Spłaszczoną płetwą jak delfin olbrzymi;

Para mu z nozdrza srebrzystego dymi,

A Rodan z paszczy błękitnej ucieka.

Pamiętam chwilę… poranek był skwarny.

Tameśmy szmerem spłoszyli dwie sarny;

Te, jakby szczęścia ludzkiego świadome,

Stanęły blisko złote, nieruchome;

I utopiły oczów błyskawice

W kochanki mojej błękitne zrennice;

I długo patrząc, nieruchome obie,

Głowy promienne pokładły na sobie.

Rzekłem: „One się zakochały w tobie!”

Rzekłem – i za to z ust zamkniętych skromnie

Najpierwszy uśmiech jej przyleciał do mnie,

Przyleciał szybko i wrócił z podróży

Do swego gniazda, do pereł i róży;

A gdy zobaczył, że oczów nie mrużę,

Całą jej białą twarz zamienił w różę.

A wiecie? ani tak za serce chwyta

Rumieniec kwiatu, co świeżo rozkwita;

Ani tak oko wędrowca zachwyca

Gór nadalpejskich śnieżysta dziewica,

Kiedy od słońca różane ma lica,

Jak ten rumieniec bez wstydu i grzechu,

Co się na twarzy urodził z uśmiechu.


W Szwajcarii

Подняться наверх