Читать книгу Ostatnia wdowa - Karin Slaughter - Страница 10
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIĄTY
ОглавлениеNIEDZIELA, 4 SIERPNIA, GODZINA 14:01
– Dokąd ją zabierają? – Will złapał Hanka za koszulę i potrząsnął nim potężnie. – Gadaj, do jasnej cholery!
Hank patrzył na niego tępo. Jego twarz przypominała miazgę. Miał wybite zęby, złamany nos i przestawioną szczękę.
Will podniósł z chodnika rewolwer. Odciągnął kurek Wycelował.
– Nie zabijaj go! – krzyknęła Cathy.
Will przeżył powtórny wstrząs. Usłyszał głos Sary, ale to nie była ona.
– Zniknęła! – Cathy trzymała strzelbę w obu rękach, trzęsąc się z nerwów. – Pozwoliłeś im porwać moją córkę!
Oczy Willa zaszkliły się od łez. Słońce go raziło, musiał zmrużyć powieki.
– To przez ciebie! – Cathy patrzyła prosto na niego. Prosto w niego. – Mój zięć nigdy by do tego nie dopuścił.
Te słowa zabolały Willa bardziej niż jakikolwiek przyjęty cios. Zwolnił kurek. Powoli wytarł usta wierzchem dłoni. Uciszył tę część swojego mózgu, która przyznawała Cathy rację.
Zawyła syrena i radiowóz policji zahamował z piskiem opon niecałe dziesięć metrów od nich.
Will rzucił rewolwer na chodnik, podniósł ręce i zwrócił się do Cathy:
– Odłóż b…
– Rzuć broń! – krzyknął policjant, opierając swoją na otwartych drzwiach radiowozu. – Rzuć broń! Natychmiast!
Cathy powolnym ruchem położyła dubeltówkę u swoich stóp i uniosła ręce.
– Jestem z GBI. – Will starał się mówić spokojnie. – To jeden z ludzi, którzy podłożyli bombę. Miał wspólników. Uprowadzili kob… – Gdzie twoja odznaka?
– Nie mam przy sobie portfela. Numer mojej odznaki to trzy–dziewięć-osiem. Kobieta została… – Will urwał. Zawartość żołądka podeszła mu do gardła. Musiał zwymiotować. – Została porwana. Srebrne bmw. Numer rejestracyjny… – zawiesił głos. Nie pamiętał numeru. Czuł, jakby zamiast mózgu miał balon, który za chwilę wzbije się w powietrze. – Bmw X5 hybryda. Jest jeszcze czterech mężczyzn.
Trzech.
Cholera!
Musiał zamknąć oczy, by świat przestał wirować. Trzech czy czterech? Ciało Merle’a leżało między nim a policjantem. Hurleya pozbawił przytomności.
– Trzech mężczyzn – sprecyzował. – Powiadom kolegów. Bmw X5. Kobieta… Dwie kobiety uprowadzone.
– Komunikacja radiowa jest zablokowana. – Policjant się zawahał.
Chciał wierzyć Willowi. – Telefony nie działają. Nie mogę… Will nie miał czasu na tłumaczenia.
Dźwignął Hanka z ziemi i rzucił na maskę radiowozu. Wykręcił mu nadgarstki i chwycił jedną ręką. Kopniakiem rozstawił mu nogi. Obszukał kieszenie. Telefon z Androidem. Złożone banknoty. Kilka monet. Prawo jazdy i karta ubezpieczenia.
Zdjęcie z prawa jazdy było zdjęciem Hanka, ale litery układające się w imię i nazwisko skakały Willowi przed oczami jak pchły. Podał dokumenty policjantowi ze słowami:
– Nie mam okularów.
– Hurley – przeczytał policjant. – Robert Jacob Hurley.
– Hurley – powtórzył Will. Zauważył otwór po kuli w tylnej części jego nogi. Miał ochotę wsadzić tam ołówek. – Wykrwawi się. Musimy zawieźć go do szpitala.
Złapał Hurleya za kołnierz koszuli. Zatoczył się, ziemia pod nogami wygięła się jak w beczce śmiechu.
– Dobrze się… – zaczął policjant.
– Otwórz drzwi. – Will wepchnął Hurleya na tylne siedzenie i trzasnął drzwiami tak mocno, że wóz się zakołysał.
Oparł ręce na dachu. Zamknął oczy, próbując odzyskać równowagę. Nagle poczuł palący ból w całym ciele. Dotarło do niego, w jakim jest stanie. Miał rozharatane kłykcie, po szyi ciekły strużki krwi, szarpiący ból targał wnętrzności. Miał wrażenie, że każdy organ ma ciasno spięty tysiącem gumek recepturek. Żebra stały się ostre jak brzytwy.
Obszedł radiowóz. Przednie drzwi były dalej niż powinny. Zamrugał oczami. Z trudem dosięgnął klamki.
Radiowóz ruszył, kiedy tylko Will wgramolił się do środka.
Nie patrzył na Cathy, gdy odjeżdżali.
Zwróciła się do niego po imieniu.
Will.
Głos Sary, a jednak nie jej.
– Chyba się odblokowało – powiedział policjant. Trzymał telefon przy uchu. – Jest sygnał.
– Kobieta była… – Willa chwyciły mdłości. Pochylił się i zwymiotował na podłogę radiowozu. Wymiociny zabryzgały wszystko dokoła.
Musiał wytrzeć twarz. – Przepraszam.
Policjant opuścił przednie okna.
Willowi zamykały się oczy. Czuł, że jego ciało chce się poddać.
– Srebrne bmw. Była z nimi Michelle Spivey – powiedział.
– Mich… – policjant otworzył szeroko usta.
– To była jedna grupa. Gliniarze. Wojskowi.
– Cholera, przestał dzwonić. – Policjant odłożył słuchawkę i ponownie wybrał numer. Radiowóz wjechał w pustą uliczkę. Przejechał przez Emory Village. W stronę szpitala biegli ludzie. W Druid Hills mieszkali lekarze, personel szpitala i pracownicy Centrów Kontroli i Prewencji Chorób. Robili to, co zrobili Will i Sara – zmierzali na miejsce katastrofy najszybciej, jak to możliwe.
Will spojrzał na zegarek. Zamazane cyfry tańczyły mu przed oczami.
Wiele wysiłku kosztowało go skupienie wzroku i odczytanie godziny. Godzina 14:06.
– Nareszcie – wymamrotał policjant. – Tu trzydwadziewięć-dziewięć–cztery.
Willowi ciężar spadł z serca. Policjant w końcu uzyskał połączenie.
– Muszę rozmawiać z dowódcą. Aresztowałem jednego z podejrzanych o wywołanie wybuchu. Mam szczegóły dotyczące…
– S…s…srebrne bmw – zaczął Will. Język mu się plątał. – T…t…trzej po…podejrzani. Uprowadzili dwie ko… – urwał. Głos wiązł mu w gardle. Głowa nie chciała trzymać się prosto. – Amanda Wagner. Zawiadomcie ją, że oni… mają Sarę. Powiedzcie jej… – Musiał zamknąć oczy. Słońce go oślepiało. – Powiedzcie jej, że schrzaniłem sprawę.
Ciężkie powieki Willa uniosły się nieco. W tej samej chwili tysiące igieł wwierciły mu się w źrenice. Z kącików oczu pociekły łzy, gdy siłą woli starał się zachować przytomność. Nie dotknęła go ani chwilowa dezorientacja, ani amnezja. Dokładnie pamiętał, co się stało, i wiedział, gdzie jest.
Gdy przerzucił nogi przez krawędź szpitalnego łóżka, omal nie runął jak długi na podłogę.
– Spokojnie. – Nate, policjant z radiowozu, ciągle z nim był. – Straciłeś przytomność. Jesteś na ostrym dyżurze.
Will ledwie go słyszał w szpitalnym zgiełku.
– Znaleźli Sarę?
– Jeszcze nie.
– A samochód? – dociekał. – Nie mogą znaleźć samochodu?
– Trwa obława na wielką skalę. Znajdą ją.
Willowi zależało nie tylko na odnalezieniu Sary. Chciał, by odnaleźli ją żywą. Musieli odnaleźć ją żywą.
– Może powinieneś się położyć, stary – powiedział Nate.
Will potarł oczy. Jaskrawe fluorescencyjne światło wywoływało ból. Zorientował się, że siedzi na jednym z dziesiątek łóżek ustawionych po obu stronach holu. Pacjenci krwawili, jęczeli, płakali. Ich twarze pokrywał szary pył. A jednak mimo tej fali odgłosów panował tu niezwykły spokój. Nikt nie krzyczał, nie strzelał, tylko pielęgniarki i lekarze w rutynowym pędzie biegali w tę i z powrotem z tabletami pod pachą. Personel szpitala był na to przygotowany. Prawdziwa panika panowała na ulicach.
– Ilu ludzi zginęło? – zapytał.
– Nie ma jeszcze oficjalnych danych. Może dwudziestu, a może pięćdziesięciu.
Mózg Willa nie był w stanie przyswoić tych liczb. Gdy usłyszał eksplozje, rzucił się na pomoc ocalałym, w jednej sekundzie był gotów na wszystko, byle uratować jak najwięcej ludzi.
Jednak w tej chwili obchodziła go tylko Sara.
– Ewakuują każdy budynek po kolei. Szukają więcej…
Will zsunął się z łóżka. Czekał na ponowny atak nudności albo zawrotów głowy. Ani jedno, ani drugie nie wróciło, ale głowa pulsowała mu w rytm uderzeń serca.
Zacisnął powieki, wziął kilka głębokich oddechów.
– Co z bmw? – zapytał.– Jest w systemie, ale system… – Która godzina?
– Druga trzydzieści osiem.
To oznaczało, że Sara zniknęła ponad pół godziny temu. Głowa opadła mu na piersi. Żołądek wykonywał dzikie harce w jamie brzusznej. Dłonie mu krwawiły od okładania Hurleya, kiedy te zbiry uprowadzały Sarę.
„Mój zięć nigdy by do tego nie dopuścił”.
Jej zięć.
Mąż Sary.
Szef miasta.
Nigdy by do tego nie dopuścił.
– Ej, chcesz wody albo czegoś innego? – zapytał Nate.
Will potarł brodę palcami. Nadal czuł na dłoniach zapach Sary.
– Will! – zawołała Faith, pędząc ku niemu korytarzem. Za nią podążała Amanda, która rozmawiała przez telefon satelitarny.
Miał tak suche gardło, że ledwie wykrztusił pytanie.
– Znalazłaś ją?
– Cały stan jej szuka. – Faith przycisnęła dłoń do jego czoła tym samym gestem, jakim sprawdzała, czy Emma ma gorączkę. – Dobrze się czujesz? Co się stało?
– Pozwoliłem, żeby ją uprowadzili.
Faith znowu dotknęła jego czoła.
– Zatrzymaliśmy się, żeby im pomóc. – Will podał szczegóły wypadku. – Odjechali The By Way. Tam widziałem ją ostatni raz. Nie wiem… – Urwał i zakasłał. Miał wrażenie, że znowu ktoś go okłada po brzuchu. – Nie wiem, dlaczego z nimi pojechała.
– Czemu jesteś taki zgięty?
Zanim zdążył odpowiedzieć, Amanda podniosła mu koszulę. Czerwone i fioletowe plamy zdradzały miejsca uszkodzonych naczyń krwionośnych pod skórą.
– Jezu – szepnęła Faith.
Amanda zwróciła się do Nate’a:
– Może pan odejść. Proszę złożyć meldunek w swoim oddziale. Faith, znajdź lekarza. Powiedz, że Will może mieć krwotok wewnętrzny.
– Ja nie… – Will próbował słabo zaprotestować.
– Przymknij się. – Amanda siłą posadziła go z powrotem na łóż-ku. – Nie mam zamiaru bawić się z tobą w kotka i myszkę. Nie wyślę cię do domu, żebyś mi gdzieś po drodze zniknął. Zatrzymam cię przy sobie. Usłyszysz wszystko, co ja usłyszę, ale pod warunkiem, że zrobisz dokładnie to, co ci powiem.
Will pokiwał głową na znak zgody, ale tylko po to, by Amanda mówiła dalej.
– Po pierwsze musisz to wziąć. To aspiryna. Pomoże na ból głowy.
Will popatrzył na okrągłą tabletkę w jej dłoni. Nienawidził leków.
Amanda przełamała tabletkę na pół.
– Ostatni raz idę na kompromis. Albo przestrzegasz moich zasad, albo nie.
Will wrzucił tabletkę do ust i połknął bez popijania. A potem czekał.
– Dziś rano Michelle Spivey została przyjęta na ostry dyżur – zaczęła Amanda. – Pękł jej wyrostek. Od razu wylądowała na stole operacyjnym. Robert Jacob Hurley przedstawił ją jako swoją żonę, Veronicę Hurley. W chwili przyjęcia pokazał na recepcji swoją kartę ubezpieczenia grupowego. Rozwiódł się z żoną, ale nadal figuruje na jego SHPB jako uprawniona do ubezpieczenia.
– Stanowy program ubezpieczeń zdrowotnych – powiedział Will. – A więc Hurley jest gliniarzem.
– Jeszcze półtora roku temu służył w stanowej policji drogowej. Zastrzelił nieuzbrojonego mężczyznę podczas próby zatrzymania.
– Hurley – powtórzył Will. Powiązanie tego nazwiska ze stanową drogówką przypomniało mu, w jakim kontekście je usłyszał. Śledził tę historię jak każdy policjant śledzi tego typu zdarzenia z nadzieją, że strzał był uzasadniony, ponieważ w przeciwnym wypadku wchodziło w rachubę oskarżenie o morderstwo pierwszego stopnia. – Hurley został oczyszczony z zarzutów – powiedział.
– Zgadza się, ale sam nie potrafił sobie przebaczyć. Rzucił służbę pół roku później. Prochy i alkohol. Żona go zostawiła.
– Kto był z nim? Kto podłożył bomby?
– Nieznani sprawcy. FBI używa programu do rozpoznawania twarzy do analizy nagrań z monitoringu. Jeden z nich zostawił odciski palców, ale nie ma ich w najnowszym systemie FBI.
Najnowszy system identyfikacji działał w taki sposób, że jeśli nieznany sprawca kiedykolwiek służył w organach ścigania czy w wojsku albo został poddany przeglądowi swojej przeszłości w procesie rekrutacji lub starań o prawo jazdy, jego dane miały być przechowywane w bazie wraz z danymi przestępców.
– Dokąd mogli ją zabrać? – zapytał Will. – Wysadzenie szpitala zaplanowali. Sarę uprowadzili przypadkiem.
Ciągle miał w uszach słowa Hurleya: „złe miejsce, dobry moment”. – Dokąd jadą? Czego chcą? Dlaczego wysadzili…
– Doktorze, tutaj! – Amanda przywołała gestem mężczyznę w stroju chirurga.
– Rozczaruję panią. Więcej niż pielęgniarza pani nie dostanie. – Mężczyzna uniósł koszulę Willa i zaczął przesuwać palce po jamie brzusznej. – Czy w którymś miejscu boli bardziej niż według pana powinno?
Przy pierwszym dotknięciu Will zacisnął zęby z bólu. Pokręcił przecząco głową.
Pielęgniarz przykładał stetoskop w różne miejsca i słuchał. Kiedy skończył, odezwał się do Amandy zamiast do Willa:
– Wszystkie urządzenia do rezonansu są zajęte. Możemy zrobić tomografię komputerową i sprawdzić, czy nie ma krwotoku wewnętrznego.
– Ile to trwa? – zapytał Will.
– Pięć minut, jeśli da pan radę zejść sam po schodach.
– On może chodzić. – Amanda pomogła Willowi wstać z łóżka. Czubek jej głowy znalazł się na wysokości jego pachy. Will wsparł się na niej mocniej, niż powinien. Mięśnie brzucha paliły go jak przypiekane na wolnym ogniu.
– Dlaczego podłożyli bombę w szpitalu? – zapytał.
– Żeby uciec – wyjaśniła Amanda. – Potrzebowali Michelle, ale nie mamy pojęcia dlaczego. Musimy działać wedle założenia, że bomba w szpitalu miała odwrócić uwagę. Mogli dokonać o wiele większych zniszczeń, spowodować o wiele więcej ofiar śmiertelnych i rannych w wielu innych lokalizacjach. Nie możemy skupiać się na „co”. Musimy dokopać się do powodów.
Will zacisnął powieki. Nie był w stanie logicznie przeanalizować słów Amandy. Mózg miał pełen szklanych paciorków. – Sara. Nie mogłem, nie… – Znajdziemy ją.
Faith dołączyła do nich na schodach. Ruszyła przed nimi i idąc tyłem, podawała Amandzie najnowsze wieści.
– Znaleźli uszkodzony telefon z klapką w bocznej uliczce. Spece od materiałów wybuchowych uważają, że użyto go do detonacji bomb. Zabieramy aparat do laboratorium, może znajdą odciski palców. Ze wstępnych ustaleń wynika, że są takie same jak te, które zostawił jeden ze sprawców.
Will skrzywił się, gdy stopa zsunęła mu się ze schodka. Żebra zamieniły się w noże.
– GPS – powiedział. – W bmw Sary jest…
– Robimy, co możemy. Przekazujemy informacje najszybciej, jak możemy – przerwała mu Amanda.
– Tutaj. – Pielęgniarz, który czekał na dole schodów, przytrzymywał otwarte drzwi.
Will nie ruszył się z miejsca.
Było coś, o czym mu nie mówiły. Wyczuwał napięcie między Amandą a Faith. Jedna z nich była doskonałym kłamcą. Druga także, z wyjątkiem sytuacji, kiedy chodziło o niego.
– Czy ona nie żyje? – zapytał Faith.
– Nie – odpowiedziała Amanda. – Oczywiście, że nie. Gdybyśmy coś wiedziały, powiedziałybyśmy ci o tym.
Will nie spuszczał wzroku z Faith.
– Obiecałam, że jeśli się dowiemy, gdzie ona jest, to ci powiem.
Will postanowił uwierzyć Faith tylko dlatego, że musiał.
– W prawo – oznajmił pielęgniarz.
Amanda poprowadziła Willa korytarzem do pracowni. Pośrodku stał ogromny metalowy pierścień z wysuwanym stołem. Will dotknął dłonią potylicy. Wyczuł pod palcami ostry brzeg klamry spinającej rozciętą skórę głowy.
Kiedy to się stało?
– Zaczekamy na zewnątrz – oznajmiła Amanda.
Drzwi pracowni się zamknęły.
Kobieta obsługująca urządzenie pomogła Willowi położyć się na stole, po czym zniknęła w ciasnej kabinie i wyjaśniła, co ma robić. Kazała mu leżeć bez ruchu, nabrać powietrza, zatrzymać w płucach i po chwili wypuścić. Potem stół zaczął przesuwać się w przód i w tył przez pierścień, a Will musiał zacisnąć powieki, ponieważ metalowy pierścień zamienił się w ćwierćdolarówkę wirującą na krawędzi.
Nie myślał o Sarze. Myślał o swojej żonie.
Byłej żonie.
Angie znikała, robiła to nieustannie. Też wychowała się w placówkach opiekuńczych i właśnie tam Will ją poznał. Miał wtedy osiem lat. Kochał ją całym sercem, jak się kocha to jedyne, czego można się uczepić.
Angie nie wytrzymywała długo w jednym miejscu. Nie winił jej, że odchodziła, i w skrajnym napięciu czekał na jej powrót. Nie dlatego, że tęsknił. Kiedy Angie go porzucała, robiła straszne rzeczy. Raniła ludzi, robiła to celowo i bezsensownie. Zawsze czuł się odpowiedzialny, gdy po przebudzeniu widział, że jej rzeczy zniknęły. Zupełnie jakby była wściekłym psem, którego nie zdołał upilnować przed zerwaniem się z łańcucha.
Z Sarą było zupełnie inaczej.
Utratę Sary – bo dopuszczał tę myśl, że mu ją ukradli – odczuwał jak własne umieranie. Jakby Sara tchnęła w niego życie, a bez niej to życie z niego uchodziło.
Już nie umiał być sam.
– W porządku.
Skanowanie tomografem dobiegło końca. Kobieta wyszła zza przepierzenia i pomogła Willowi zejść ze stołu. Potarł oczy, bo znowu widział podwójnie.
– Chce pan usiąść? – zapytała.
– Nie.
– Nudności? Zawroty głowy?
– Nic mi nie jest. Dziękuję. – Ruszył do wyjścia, by zrobić miejsce kolejnej osobie. Pacjentką okazała się pielęgniarka w kitlu. Strużki krwi płynęły jej po twarzy. Była pokryta betonowym pyłem. Mamrotała pod nosem, by ktoś zawiadomił jej męża.
Will zastał Amandę w pokoju po drugiej stronie holu. Światła były wyłączone, co uznał za dar niebios. Palący ból oczu stopniowo przechodził w nieznaczne pieczenie.
Na jego widok znany mu już pielęgniarz uniósł lekko brodę.
– Brzuszki się opłaciły, stary.
– To dolna okolica pańskiego brzucha. – Radiolog wskazywał na ekranie niewyraźne kształty, które według przypuszczeń Willa były jego organami wewnętrznymi. – Nie widzę krwawienia. Większość stłuczeń jest powierzchowna. Co do brzuszków, to pełna racja. Wyćwiczony mięsień brzucha stworzył wokół organów wewnętrznych swoisty gorset. Ale tutaj ma pan mikrouszkodzenie okostnej. – Lekarz zatoczył kółko wokół żebra, które wyglądało, jakby nadal było w jednym kawałku. – Okostna to cienka błona osłaniająca kość od zewnątrz. Musi pan robić zimne okłady trzy razy dziennie. Niech pan weźmie advil albo coś silniejszego, jeśli będzie trzeba. Umiarkowana aktywność jest dopuszczalna, ale forsownego wysiłku należy unikać. – Lekarz spojrzał na Willa. – Szczęście panu dopisało, ale teraz potrzebuje pan spokoju.
Faith zerknęła w telefon.
– Amando, właśnie dostałam wideo.
Will nie zapytał, o jakim wideo mowa. Najwyraźniej robiły coś za jego plecami.
– Chodźmy gdzie indziej. – Amanda ruszyła ku schodom zlokalizowanym naprzeciwko tych, którymi schodzili. Wskazała Willowi stopień. – Siadaj – zarządziła.
Posłuchał jej, ponieważ i tak musiał usiąść.
Amanda wyjęła z torebki kawałek gumy w papierku. Usłyszał cichy trzask, potem Amanda podsunęła mu to pod nos.
Cofnął się gwałtownie. Serce załomotało mu w piersi. Umysł odzyskał jasność. Wszystko stało się wyraźniejsze. Nagle zobaczył spoinę między betonowymi blokami.
Amanda pokazała mu paczuszkę, którą wziął za gumę do żucia.
– Ampułka z amoniakiem – wyjaśniła.
– Odurzyłaś mnie? – Will wpadł w panikę.
– Nie bądź dzieckiem. To sole trzeźwiące. Obudziłam cię, bo musisz się skupić.
Leciało mu z nosa, więc Amanda podała mu chusteczkę higieniczną, a potem usiadła obok niego.
Faith stanęła po drugiej stronie barierki i wyciągnęła rękę z telefonem, by wszyscy mogli obejrzeć nagranie.
Było czarnobiałe, ale wyraźne. Will zobaczył parking. Kobieta szła z córką w stronę subaru.
Ciemne włosy, drobna budowa ciała. Will rozpoznał w niej kobietę z relacji medialnych sprzed miesiąca, nie tę, którą widział dzisiaj.
Michelle Spivey.
Jej córka szła przed nią. Patrzyła w ekran telefonu. Machała torbami z zakupami. Michelle grzebała w torebce, najwyraźniej w poszukiwaniu kluczyków, kiedy ciemna nieoznaczona furgonetka zatrzymała się przy córce. Przez szybę nie było widać twarzy kierowcy. Boczne drzwi się otworzyły. Ze środka wyskoczył mężczyzna. Córka uciekła.
Mężczyzna rzucił się na Michelle.
Faith zatrzymała nagranie i powiększyła twarz napastnika.
– To on – powiedział Will. Był to kierowca chevroleta malibu. – Clinton. Tak się do niego zwracali, ale to na pewno fałszywe imię. – Gdy Faith mruknęła coś pod nosem, spytał: – Kto to?
– Nie ma go w systemie. – Amanda dała znak Faith, żeby zamknęła plik. – Pracujemy nad sprawą. To kolejny kawałek układanki.
Will potrząsnął głową. Amanda popełniła błąd, używając soli trzeźwiących. Stan przymulenia minął.
– Okłamujesz mnie – powiedział.
W tej samej chwili zadzwonił telefon satelitarny Amandy. Gestem nakazała im milczenie i odebrała.
– Tak?
Will wstrzymał oddech.
Amanda pokręciła głową.
Nic.
Weszła do holu. Drzwi zamknęły się za nią.
Will nie patrzył na Faith, gdy zapytał:
– Znasz jego nazwisko, prawda?
Faith westchnęła ciężko.
– Adam Humphrey Carter. Siedział parę razy za kradzież mienia o dużej wartości, kradzież z włamaniem, przemoc domową, groźby karalne.
– I gwałt – dopowiedział Will.
Faith wzięła głęboki wdech.
– I gwałt – potwierdziła.
To słowo zawisło między nimi, przejmując Willa grozą.
Drzwi na klatkę się otworzyły.
– Faith. – Amanda przywołała ją do siebie, po czym szepnęła jej coś na ucho.
Faith ruszyła schodami w górę. Położyła Willowi dłoń na ramieniu, ale ten gest wcale nie dodał mu otuchy.
– Windy są za wolne – powiedziała Amanda. – Dasz radę pokonać sześć pięter?
Will chwycił się poręczy i dźwignął na nogi.
– Mówiłaś, że powiesz mi wszystko.
– Powiedziałam, że usłyszysz wszystko, co ja usłyszę. Chcesz mi towarzyszyć w rozmowie z Hureleyem czy nie? – Amanda nie czekała na niego, tylko zaczęła wspinać się po schodach. Jej wysokie obcasy stukały głośno na każdym stopniu. Na półpiętrze zakręciła, nie oglądając się za siebie.
Will mozolnie piął się za nią. Mózg podsuwał mu wydobyte z pamięci obrazy. Sara w drzwiach szopy. Sara biegnąca przed nim do chevroleta. Przerażenie na jej twarzy, kiedy podawała mu kluczyki z breloczkiem. Wiedziała, że coś jest nie tak, zanim on to wiedział. Dała temu wyraz już przy porsche. Powinien był odciągnąć ją do bmw i zabrać do domu.
Spojrzał na zegarek.
Godzina 15:06.
Minęła ponad godzina od zniknięcia Sary. W tej chwili mogła już przekraczać granicę Alabamy. Mogła leżeć gdzieś w lesie związana i rozrywana przez Adama Humphreya Cartera na pół.
Ścisnęło go w żołądku. Znowu zbierało mu się na wymioty.
„Pozwoliłeś zabrać moją córkę”.
– Stańmy. – Amanda zatrzymała się na podeście schodów czwartego piętra. – Na minutkę.
– Nie potrzebuję minuty.
– To może spróbuj wejść w tych obcasach. – Amanda zdjęła but i pomasowała stopę. – Muszę złapać oddech.
Will spoglądał w dół schodów. Starał się odsunąć od siebie wszystkie czarne myśli. Znowu zerknął na zegarek.
– Jest siedem po trzeciej. Sara zniknęła ponad…
– Dziękuję, Captain Kangaroo. Znam się na zegarku. – Amanda wsunęła nogę do buta. Zamiast kontynuować wchodzenie, rozpięła zamek w torebce i zaczęła w niej grzebać.
– Ten facet… Ten Carter to gwałciciel.
– Nie tylko.
– Ma Sarę.
– Wiem.
– Może ją skrzywdzić.
– Może ratować swoje życie.
– Nie jesteś ze mną całkiem szczera.
– Wilburze, nigdy nie jestem całkiem jakakolwiek.
Will nie miał siły kręcić się w kółko. Oparł się o ścianę. Zacisnął dłonie na poręczy. Spojrzał na swoje sportowe buty. Miały zielone plamy od koszenia trawy. Na łydkach zobaczył smugi zaschniętej krwi zmieszanej z ziemią. Nadal czuł na kolanach dotyk zimnej kamiennej podłogi szopy. Zamknął oczy. Próbował przywołać na pamięć ten szczęśliwy moment sprzed chwili, w której wszystko poszło źle, lecz wspomnienia zamierały w dręczącym poczuciu winy.
– Siedziała za kierownicą – powiedział, a gdy Amanda spojrzała na niego znad torebki, mówił dalej: – Kiedy odjechali, to Sara prowadziła. Nie musieli jej ogłuszyć ani… – Potrząsnął głową. – Powiedziała, żeby ją zabili. Nie chciała z nimi jechać. Ale pojechała. Sama ich stamtąd wywiozła.
Opuścił wzrok. Amanda ścisnęła go za rękę. Miała chłodną skórę i szczupłe palce. Zawsze zapominał, że jest taka drobna.
– Od dziecka tak się… – Był idiotą, że jej to wyznaje, ale desperacko pragnął rozgrzeszenia. – Od dziecka tak się nie bałem. – Amanda pogładziła kciukiem jego nadgarstek. – Ciągle myślę o tym, co mogłem zrobić, ale może… – Próbował ugryźć się w język, ale nie potrafił. – Może postąpiłem źle, bo się bałem.
Amanda znowu ścisnęła mu dłoń.
– Tak to jest, kiedy kogoś kochasz, Will. To osłabia.
Zabrakło mu słów.
Amanda poklepała go po ramieniu, dając tym gestem znak, że chwila zwierzeń minęła.
– Zbierz się do kupy. Robota czeka. – Ruszyła dalej schodami.
Will powlókł się za nią. Próbował rozszyfrować sens jej słów. Nie wiedział, czy było to potępienie, czy wyjaśnienie.
A może ani jedno, ani drugie. Nie całkiem.
Na szczycie kolejnego podestu wziął głęboki wdech. Przeszywający ból w żebrach przeszedł w tępe ćmienie. Przemieszczając się, Will poczuł lekką poprawę. Pulsowanie w głowie ustało, przelewająca się w brzuchu lawa zaczęła się uspokajać. Odzyskiwał ostrość widzenia. Mózg, który ulatywał mu z głowy jak balon zerwany z uwięzi, wrócił na swoje miejsce w czaszce.
Wybiegł myślą naprzód, poza przesłuchanie Hurleya. Był pewien, że niczego się od niego nie dowiedzą. Musiał jechać do domu po samochód. Poszuka Nate’a, żeby go podwiózł. W szafie w korytarzu miał policyjny skaner. Chciał go zabrać i urządzić poszukiwanie w miejscach, w których nikt inny nie szukał. Dorastał w samym śródmieściu. Znał złe ulice, zrujnowane domy, gdzie ukrywali się przestępcy.
Po dotarciu na szóste piętro Amanda otworzyła drzwi prowadzące z klatki schodowej na długi korytarz. Will zobaczył policjantów, dwóch na obu końcach korytarza, jednego przy windzie, dwóch pozostałych przy rozsuwanych szklanych drzwiach.
Tym przy drzwiach Amanda pokazała odznakę.
Drzwi się rozsunęły.
Will spojrzał na próg i zobaczył metalowe szyny wpuszczone w płytki. Wciągnął w płuca tyle powietrza, ile zdołał. Nie mógł zmusić się do zapomnienia, że Sarę uprowadził człowiek skazany za gwałt, ale mógł zachować pozory spokoju, by zrobić wszystko, czego Amanda będzie od niego wymagać, byle tylko uzyskać informacje od Hurleya.
Wszedł do szpitalnej sali.
Hurley był przykuty do łóżka. Toaleta i umywalka znajdowały się na otwartej przestrzeni. Prywatność zapewniała jedynie cienka zasłonka. Przez otwarte żaluzje wpadało do środka słońce. Jaskrawe światła były zgaszone. Rozjarzony monitor rejestrował pracę serca.
Hurley spał. A może tylko udawał. Szwy upodobniły jego twarz do monstrum doktora Frankensteina. Złamany nos został nastawiony, ale szczęka zwisała krzywo.
Serce biło miarowo, jak wahadło regularnie wychylające się w lewo i w prawo.
Amanda otworzyła kolejną ampułkę z solami trzeźwiącymi i podsunęła Hurleyowi pod nos.
Wzdrygnął się gwałtownie, odrzucił głowę, otworzył szeroko oczy.
Nozdrza rozszerzyły mu się nienaturalnie.
Monitor pracy serca rozbrzmiał jak alarm pożarowy.
Will spojrzał w stronę drzwi, spodziewając się pielęgniarki.
Nikt nie przybiegł.
Policjanci nawet nie odwrócili się w tę stronę.
Amanda wyjęła odznakę.
– Amanda Wagner, zastępczyni dyrektora GBI. Agenta Trenta już miałeś okazję poznać.
Hurley spojrzał na odznakę, potem na Amandę.
– Nie przeczytam ci twoich praw, ponieważ to nie jest oficjalne przesłuchanie. Dostałeś morfinę, więc nic, co powiesz, nie zostanie użyte przeciwko tobie w sądzie. – Urwała, czekając na jego reakcję, ale Hurley milczał. – Lekarze ustabilizowali twój stan. Masz zwichniętą szczękę. Zrobią ci operację, kiedy skończą się zajmować pilniejszymi pacjentami. A teraz mamy kilka pytań w związku z dwiema uprowadzonymi kobietami.
Hurley zamrugał. Czekał. Demonstracyjnie ignorował Willa. Co Willowi odpowiadało, ponieważ gdyby facet spojrzał na niego krzywo, mogłaby zostać z niego krwawa miazga.
– Chcesz pić? – Amanda rozsunęła zasłonkę przy umywalce i toalecie. Sięgnęła po plastikowy kubeczek, odkręciła kran.
Will oparł się plecami o ścianę. Wsadził ręce do kieszeni.
– Byłeś policjantem. – Amanda napełniła kubek wodą. – Znasz zarzuty. Zamordowałeś lub współuczestniczyłeś w zamordowaniu kilkudziesięciu cywilów. Pomogłeś w uprowadzeniu dwóch kobiet. Uczestniczyłeś w spisku mającym na celu użycie broni masowego rażenia. Nie mówiąc o wyłudzeniu świadczenia zdrowotnego na podstawie fałszywych danych. – Amanda podeszła do łóżka z kubkiem wody. – To przestępstwa federalne, Hurleyu. Nawet jeśli jakimś cudem ława przysięgłych nie będzie zgodna co do kary śmierci, i tak nigdy więcej nie odetchniesz świeżym powietrzem.
Hurley sięgnął po kubek. Kajdanki zadzwoniły o ramę łóżka.
Amanda przez długą jak wieczność chwilę trzymała kubek, w ten sposób komunikując Hurleyowi, kto tu rządzi. W końcu przysunęła mu kubek do ust. Końcami palców docisnęła mu dolną część szczęki, by mógł chwycić wargami krawędź kubka.
Przełykał głośno każdy haust wody. Opróżnił cały kubek.
– Jeszcze? – zapytała.
Nie odpowiedział, tylko opadł na poduszkę i zamknął oczy.
– Te kobiety muszą wrócić do domu całe i zdrowe, Hurleyu. – Amanda wyjęła z torebki chusteczkę. Przetarła nią kubek i wyrzuciła go do kosza. – To jedyna chwila w całej tej historii, kiedy dysponujesz jakąkolwiek siłą przetargową.
Will wpatrywał się w kubek.
Co Amanda właśnie mu dała?
– Średnio piętnaście lat zajmuje administracji federalnej zarządzenie kary śmierci. – Amanda przysunęła sobie krzesło i usiadła przy łóżku Hurleya. Założyła nogę na nogę. Strzepnęła kłaczki ze spódnicy. Spojrzała na zegarek. – To ironia losu, ale czy wiesz, że Timothy McVeigh wpadł przez wykroczenie drogowe?
Zamachowiec z Oklahoma City. McVeigh zdetonował bombę umieszczoną w ciężarówce przed budynkiem władz federalnych. Zabił prawie dwieście osób, ranił prawie tysiąc.
– McVeigh został skazany na karę śmierci. Spędził cztery lata w wię-zieniu o podwyższonym rygorze we Florence, zanim złożył wniosek do sądu o wyznaczenie daty egzekucji.
Hurley znowu oblizał wargi. Coś się zmieniło. Jej słowa – a może to, że podstępem skłoniła go do napicia się wody – zachwiały jego spokojem. Amanda ciągnęła swój wywód.
– Ted Kaczynski, Terry Nichols, Dzokhar Tsarnaev, Zacarias Moussaoui, Eric Rudolph… – Przerwała wyliczanie krajowych terrorystów odsiadujących wielokrotne dożywocie w rzędzie cel zwanym „Rzędem Zamachowców”. – Wiesz, jak jest w ADX?
Amanda pytała Willa, nie Hurleya.
Will wiedział, mimo to zapytał:
– Jak?
– Więźniowie siedzą w celach przez dwadzieścia trzy godziny na dobę. Jeśli dostaną pozwolenie, mogą je opuścić tylko na godzinę. Decyzja o tym zależy od uznania strażników. A myślisz, że strażnicy są łaskawi dla ludzi, którzy wysadzają innych w powietrze?
– Nie – odparł Will.
– Właśnie – powiedziała Amanda. – Ale w celi jest wszystko, co potrzebne do przeżycia. Toaleta jest twoją umywalką i wodotryskiem. Jest czarnobiały telewizor, jeśli masz ochotę oglądać programy edukacyjne albo religijne. Przynoszą ci jedzenie. Okienko ma szerokość dziesięciu centymetrów. Myślisz, że przez dziesięć centymetrów da się zobaczyć wiele nieba, Will?
– Nie – powtórzył.
– Prysznic bierzesz w pojedynkę. Jesz w pojedynkę. Jeśli masz fart i zezwolą ci wyjść na spacerniak, niewiele użyjesz. Mają tam dół, który wygląda jak pusty basen. Z jednego końca na drugi jest dziesięć kroków. Trzydzieści, jeśli zaczniesz chodzić w kółko. Ma ponad cztery metry głębokości. Widzisz niebo, ale nie możesz napisać o tym do domu. Przestali dawać osadzonym ołówki, ponieważ rozdzierali sobie nimi gardła.
Hurley otworzył oczy. Wbił wzrok w sufit.
Amanda znowu spojrzała na zegarek.
Will zrobił to samo.
Godzina 15:18.
– Hurleyu – ciągnęła Amanda – nie obchodzą mnie inne twoje zarzuty. Zależy mi na bezpiecznym powrocie obu kobiet. Oto moja propozycja… – zawiesiła głos.
Hurley czekał.
Will poczuł ściskanie w żołądku.
– Umrzesz w więzieniu. Na to nic nie poradzę. Ale mogę ukryć twoją tożsamość przed mediami. Mogę dać ci nowe nazwisko, nową kartotekę policyjną. Szeryfowie nadzorują wielu więźniów w ramach programu ochrony świadków. Będziesz siedział z innymi więźniami, w zaostrzonym rygorze, ale nie będziesz trzymany w klatce jak zwierzę, powoli tracąc rozum. – Przerwała na moment. – Jedyne, co musisz zrobić, to powiedzieć mi, gdzie znaleźć te kobiety.
Hurley prychnął. Odwrócił głowę w stronę okna na spotkanie błękitnego nieba i słońca na twarzy. Rytm serca wrócił do normalnego stanu. Był spokojny, ponieważ czuł, że to on kontroluje sytuację, tak samo jak na miejscu wypadku.
Przynajmniej póki Michelle Spivey nie otworzyła ust i nie zaczęła mówić o jego ojcu.
„Jest twoim bohaterem… chciałeś, żeby był z ciebie dumny”.
– Twój ojciec jest chory, prawda? – odezwał się Will. – To mówiła Michelle. Że umrze.
Hurley gwałtownie odwrócił głowę w jego stronę. Oczy zapłonęły mu z wściekłości.
To tak można było do niego trafić. Nie obchodzili go ludzie, których zamordował. Cokolwiek skłoniło go do popełnienia aktu terroryzmu, nie skłaniało go do pójścia na kompromis. Każdy człowiek ma słaby punkt. Dla wielu mężczyzn będących na bakier z prawem tym słabym punktem był ojciec.
– Twój stary był gliną? – Will spojrzał w okno ponad głową Hurleya. – Dlatego poszedłeś do drogówki?
Hurley spiorunował go wzrokiem. Monitor pokazał przyśpieszone wartości tętna.
– Założę się, że był z ciebie dumny, kiedy zacząłeś pracę. Złożyłeś przysięgę jak on. Jego. Syn. – Will wyartykułował te słowa pojedynczo. Wiele razy słyszał weteranów, którzy tak mówili o swoich dzieciach. Nie jak o indywidualnych osobach, lecz jak o przedłużeniu siebie. – Założę się, że nie poczuje dumy, gdy się dowie, że pomogłeś gwałcicielowi uprowadzić następną kobietę.
Tempo sygnałów przyśpieszyło.
– Pamiętam, kiedy umierał mój ojciec. Byłem z nim w szpitalu, gdy wydał ostatnie tchnienie.
Amanda milczała. Wiedziała, że Will zobaczył twarz swojego ojca pierwszy raz, gdy identyfikował jego ciało.
– Nigdy przedtem nie trzymałem go za rękę. Może kiedy byłem mały i potrzebowałem pomocy przy przejściu przez ulicę, ale w dorosłym życiu nigdy. Był zupełnie bezbronny. Ja też czułem się bezbronny. Tak jest, kiedy się kogoś kocha. Czujesz się słaby. Chcesz ulżyć ukochanej osobie w bólu. Zrobisz wszystko, żeby była bezpieczna.
W kąciku oka Hurleya zawisła łza.
– Pod koniec dłonie i stopy taty były zimne – ciągnął Will. – Wło-żyłem mu skarpetki. Rozcierałem mu skórę, ale już nic nie mogło go rozgrzać. Tak działa ciało. Całe ciepło kieruje do mózgu i organów wewnętrznych. Trzymasz umierającego za rękę, ale nie możesz go zatrzymać.
Amanda zwolniła mu krzesło. Will usiadł. Przysunął się bliżej Hurleya. Zapanował nad odrazą, gdy ujął go za rękę.
Robił to dla Sary.
Dzięki temu mieli ją odnaleźć.
– Nie wymażesz tego, co zrobiłeś, Hurleyu, ale możesz spróbować to naprawić. – Poczuł, jak palce mężczyzny zaciskają się wokół jego palców. – Ocal te dwie kobiety. Nie pozwól ich skrzywdzić. Daj swojemu tacie następny powód do dumy.
Hurley głośno przełknął ślinę.
– Powiedz nam, gdzie znaleźć te kobiety – ciągnął Will, chcąc za wszelką cenę uniknąć błagalnego tonu. – Nie jest jeszcze za późno na zapobieżenie temu, co je spotka. Niech w ostatniej chwili życia twój tata pomyśli, że jego syn był dobrym człowiekiem, który wyrządził zło.
A nie złym człowiekiem, który nie potrafił czynić dobra.
Hurley znowu zamknął oczy. Poduszka zaczęła wilgotnieć od jego łez.
– Już dobrze. – Will spojrzał na ich splecione dłonie. Hurley ściskał go tak mocno, że zdarta skóra na kłykciach Willa znowu zaczęła krwawić. – Powiedz nam tylko, jak je uratować. Bądź takim człowiekiem, jakiego chce cię widzieć ojciec.
Hurley spazmatycznie wciągnął powietrze. Łzy ciekły mu jak grochy. Spojrzał nie na Willa, lecz na Amandę, a gdy poruszył wargami, w szczęce coś mu przeskoczyło z cichym chrupnięciem.
– Ghh… – Hurley zmarszczył twarz z wysiłku. Nie mógł ułożyć warg, by wypowiedzieć słowo. – Gaa…
– Gilder? Gwinnett? Gordon? – Po trzeciej nazwie hrabstw Amanda dała za wygraną i zajrzała do torebki. – Mam kartkę i długopis, możesz to napisać.
– Waa… – Hurley wyrwał dłoń z uścisku Willa . – W… Waaah… – zirytowany nie dawał za wygraną.
Will przysunął się i wytężył słuch.
– Wa… – Hurley złapał ramę łóżka i potrząsnął nią wściekłe. – Wal się.