Читать книгу Ostatnia wdowa - Karin Slaughter - Страница 9
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ CZWARTY
ОглавлениеNIEDZIELA, 4 SIERPNIA, GODZINA 13:54
Sara odnotowała w pamięci przybliżony czas zgonu kierowcy porsche, sprawdzając uszkodzenie powłok czaszki kierowcy forda F-150.
– Wybuchł gaz. Musieliśmy stamtąd wiać. – Pasażer furgonetki wskazał na srebrnego chevroleta malibu. – To o nich powinniście się martwić. Gość z tyłu źle wygląda.
Sara ucieszyła się, że Will podąża za nią, gdy pobiegła do chevroleta. Coś jej się nie zgadzało w obrazie tego wypadku. Uderzenie furgonetki w tył auta nie było aż tak poważne, by spowodować złamanie kręgów szyjnych u kierowcy. Tę tajemnicę będzie musiał rozwikłać lekarz medycyny sądowej w Atlancie, to on wyda ostateczne orzeczenie. Ale nie wiadomo, ile czasu potrwa sprzątanie po wybuchu gazu. Co za szczęście, że na budowie nie było robotników.
Mimo to…
Skręcony kark. Żadnych innych urazów. Żadnych ran szarpanych.
Żadnych stłuczeń.
Dziwne.
Kierowca malibu powiedział do Willa:
– Przyjaciel potrzebuje pomocy.
– Ona jest lekarzem – wyjawił Merle.
– Proszę pana. – Sara kucnęła, by sprawdzić stan nieprzytomnego mężczyzny na tylnym siedzeniu chevroleta. Pasażer siedzący obok niego śledził każdy jej ruch. Drogi oddechowe czyste. Oddech normalny.
– Wszystko w porządku?
Za plecami słyszała imiona.
Dwight, Clinton, Vince, Merle.
– Dwight? – zapytała. Przyciemnione szyby były niemal czarne, przez co niewiele widziała. Przesunęła nieprzytomnego mężczyznę bliżej światła. Źrenice zareagowały. Kręgosłup nie był uszkodzony, a tętno mocne i regularne. Skóra lepka, ale w sierpniu wszyscy lepili się od potu.
– Jestem Hank – przedstawił się pasażer obok. – Jest pani lekarką?
Sara kiwnęła głową, ale tylko tyle mogła mu dać. Ten idiota stracił przytomność, ponieważ nie chciało mu się zapiąć pasów. Jednak wybuch gazu spowodowałby poważne rany: oparzenia, ciężkie urazy mózgu, zmiażdżenia, urazy mechaniczne.
Hank otworzył drzwi i wysiadł z auta.
Sara podniosła wzrok.
Tylna część nogawki Hanka była zakrwawiona.
Hank odwrócił się i oparł ręce na dachu auta. Z przodu za paskiem miał zatkniętą broń. Sara usłyszała, jak mówi:
– To niczyja wina, Clintonie.
Spojrzała na swoje dłonie. Nie były lepkie od potu. Lepiły się od krwi. Wytarła dłoń o plecy Dwighta. Otwór o nierównych brzegach w lewym ramieniu wskazywał na ten sam typ obrażenia co u Hanka.
Rana postrzałowa.
Złamane kręgi szyjne u kierowcy porsche. Krótkie ślady hamowania na drodze. Ślady krwi prowadzące do furgonetki. Imiona. Czy Will załapie, że są nieprawdziwe? Dwight Yoakam. Hank Williams. Merle Haggard. Vince Gill. Clint Black. Wszyscy byli muzykami country.
Wzięła głęboki wdech, by zapanować nad narastającą paniką.
Ostrożnie omiotła wzrokiem chevroleta w poszukiwaniu broni.
Kabura Dwighta była pusta. Na podłodze nic nie leżało. Zajrzała między przednie siedzenia i omal nie krzyknęła.
Jakaś kobieta leżała wciśnięta w miejscu na nogi. Drobna, o krótkich platynowych włosach. Mocno oplatała ramionami nogi. Przez cały ten czas nie poruszyła się, nie wydała z siebie głosu, ale teraz uniosła głowę i pokazała twarz.
Serce zamarło Sarze w piersi.
Michelle Spivey.
Zaginiona.
Jej oczy nabiegły krwią od łez. Miała spuchnięte policzki i popękane krwawiące wargi. Bezgłośnie wydobyła z siebie rozpaczliwe:
– Pomocy.
Sara otworzyła usta. Z trudem nabrała powietrza. Miała w uszach inne słowo; to samo, jakie przychodzi do głowy każdej kobiecie otoczonej przez agresywnych mężczyzn.
Gwałt.
– Will. – Drżącymi rękami wyjęła z kieszeni kluczyki. – Przynieś mi torbę lekarską ze schowka w moim aucie – powiedziała.
Błagam cię, powtarzała w myślach, weź stamtąd swoją broń i skończ z tym.
Will wziął od niej breloczek z kluczykami. Poczuła muśnięcie jego palców. Nie patrzył na nią. Dlaczego na nią nie patrzył?
– Pomóż nam, wielkoludzie – odezwał się Clinton. – Chodźmy.
– Czekajcie. – Sara usiłowała ich opóźnić. – On może mieć uraz szyi albo…
– Przepraszam panią. – Merle miał długą brodę, ale włosy obcięte na jeża. Był policjantem albo wojskowym. Wszyscy byli policjantami albo wojskowymi. Stali jednakowo, poruszali się jednakowo, wykonywali polecenia jednakowo.
Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Już i tak zdobyli przewagę.
Will najwyraźniej też kalkulował w ten sposób. Teraz spoglądał na nią. Czuła na sobie jego wzrok. Nie mogła się obejrzeć i skrzyżować z nim spojrzenia, ponieważ wiedziała, że wtedy się rozklei.
– Przyniosę ci torbę – powiedział.
Hank pokuśtykał wokół samochodu. Stanął za Sarą – niezbyt blisko, ale wystarczająco, by czuła go za plecami jak toksyczną substancję grożącą poparzeniem.
Will ruszył do bmw, zaciskając pięść na kluczykach. Był zły. To dobrze. W przeciwieństwie do większości mężczyzn, wściekłość u Willa przekładała się na jasność myśli. Miał napięte mięśnie. W tej chwili cała siła i nadzieja Sary spoczywała na jego szerokich barkach.
– Vale – powiedział Hank do Vince’a. Już nie używał pseudonimów. Koniec udawania. Albo Sara lub Will czymś się zdradzili, albo Hank zorientował się, że radiowozy policyjne jadące na sygnale zbliżają się i niedługo tu będą.
Hank dał Vale’emu znak głową, by poszedł za resztą do auta.
– Wyjdź – cicho rozkazał Michelle. Trzymał w ręku rewolwer. Mały, ale zawsze groźny.
Michelle skrzywiła się, przeczołgując się nad konsolą środkową. Podtrzymywała spodenki jedną ręką. Zamek był rozpięty. Krew spływała jej po zaciśniętej pięści i nogach.
Serce Sary zamarło.
Gołe stopy Michelle zetknęły się z asfaltem. Nagły zawrót głowy zmusił ją do oparcia się o auto. Między palcami stóp miała otwarte rany. Ślady igieł. Odurzali ją, cięli, a spomiędzy nóg płynęła krew.
Gwałt.
– Nie krzycz – powiedział Hank.
Zanim Sara zdołała zareagować, poczuła przeszywający ból biegnący od nadgarstka przez ramię po łopatkę. Została zmuszona, by paść na kolana, a drobinki asfaltu wbiły jej się w skórę. Hank znowu wykręcił jej rękę. Za chwilę trzymała już ręce za głową.
Will podszedł do bmw i zajrzał do środka.
Podniósł wzrok.
Zacisnął szczęki tak mocno, że Sara mogła zobaczyć kontur kości.
Śledziła drogę jego spojrzenia. Najpierw Hank celujący jej w głowę. Potem Michelle podtrzymująca zakrwawione spodnie. Trzech uzbrojonych mężczyzn wokół niego. Nie miał możliwości ocalenia Sary, nawet gdyby zdecydował się poświęcić siebie.
Pod wpływem tej prawdy na jego twarzy pojawiło się coś, czego Sara dotąd nie widziała.
Strach.
– Pozwoliłeś mu… – chrypliwym głosem powiedziała Michelle do Hanka. – Po… pozwoliłeś mu mnie zgwałcić.
Sara poczuła, jakby ktoś wbił jej nóż w serce.
– N…n…nie możesz… – zaczęła Michelle, głośno przełykając ślinę. – Nie możesz udawać, że t…to się nie dzieje. Teraz ci to mówię. Wiesz, że on…
– Dobra! – krzyknął Hank do Willa, nie reagując na jej słowa. – Powoli wyjdź z auta i podnieś ręce.
Sara mogła tylko patrzeć, jak Will wykonuje polecenie Hanka. Rzucał dokoła baczne spojrzenia. Jego mózg pracował na pełnych obrotach w poszukiwaniu wyjścia z sytuacji.
Nie było wyjścia.
Bandyci chcieli go zabić. Najpierw zmuszą ją do opatrzenia im ran, a potem rozerwą jej serce.
– Pozwoliłeś mu – wyszeptała Michelle. – Pozwoliłeś mu zrobić mi k…krzywdę. Pozwoliłeś mu…
– Potrzebujemy lekarza! – krzyknął do Willa Hank. – Bez urazy, bracie. Złe miejsce, dobry moment. Idziemy, szanowna pani. Wsiadaj do samochodu.
Sara czekała na tę chwilę, ale nie spodziewała się, jak zabrzmi jej odpowiedź:
– Nie.
Nie ruszyła się ani o milimetr.
Kolana przyrosły jej do asfaltu.
Była nieporuszona jak góra.
W college’u została zgwałcona. Zgwałcona brutalnie, okrutnie, barbarzyńsko. Odebrano jej możliwość posiadania dzieci. Odarto z poczucia własnej wartości, odebrano poczucie bezpieczeństwa. To tragiczne doświadczenie zmieniło ją na wiele sposobów, które po prawie dwudziestu latach ciągle odkrywała. Przysięgła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli, by spotkało ją coś podobnego.
Hank zacisnął palce na jej ramieniu.
– Nie! – Sara wyrwała rękę z jego uścisku. Strach uleciał. Wolała zginąć zamiast pozwolić się zabrać. Niczego w życiu nie była bardziej pewna jak tego. – Nie jadę z wami.
– Droga pani, kampus nie wyleciał w powietrze z powodu wybuchu gazu. – Hank zerknął na Willa. – Właśnie wysadziliśmy dziesiątki, może setki ludzi. Sądzisz, że twoja krew zrobi na mnie wrażenie?
Te słowa były dla niej jak cios obuchem w głowę. Pomyślała o chorych w szpitalach i o rannych. O studentach, o dzieciach, o personelu, który poświęcał się pomaganiu innym.
– Nie – powtórzyła. Płakała, nie kryjąc łez. Ostatecznie i tak ją zabiją. Jedyne, nad czym miała kontrolę, to te chwile między tym, co tu i teraz, a nieuniknionym końcem.
– Wsiadaj do auta, paniusiu.
– Nie pojadę z wami. Nie pomogę wam. Będziecie musieli mnie zabić. – Sara spojrzała na Willa z rezygnacją. Chciała, żeby zrozumiał, dlaczego odmówiła bandytom pomocy.
Will przełknął ślinę. Oczy zalśniły mu od łez.
Po chwili długiej jak wieczność powoli skinął głową.
– A jeśli zabiję ją? – Hank przytknął broń do głowy Michelle Spivey.
– Zrób to. No dalej, ty gnido – powiedziała tym razem bez zająknięcia. Ściskała pięścią spodnie w talii. Sara widziała zakrwawiony bandaż, pęknięte szwy na linii bikini.
Czyżby ją operowali?
– Ciągle uważasz się za porządnego człowieka – Michelle zwróciła się do Hanka. – Co powie twój ojciec, kiedy się dowie, kim naprawdę jesteś? Słyszałam, jak o nim mówisz; jak go podziwiasz; jak chcesz, żeby był z ciebie dumny. On jest chory. Umrze. A na łożu śmierci będzie myślał, jakiego potwora pomógł sprowadzić na ten świat.
Clinton wybuchnął śmiechem.
– A niech mnie, laluniu, pod wpływem twojego gadania zaczynam się zastanawiać, jak ciasna jest cipka twojej córki.
Nad głową Sary coś przemknęło. Hank odwrócił się gwałtownie i wycelował w Clintona.
Rozległo się metaliczne klik, klik, klik.
Rewolwer się zablokował.
– Ty skurw… – krzyknął Clinton, wyszarpując glocka z kabury.
Hank pociągnął Michelle na ziemię, gdy rewolwer wystrzelił. Sara zamknęła oczy. Zastygła na kolanach z rękami za głową i czekała na kulę.
Kuli nie było.
Usłyszała dwa strzały jeden po drugim.
Otworzyła oczy. Martwy Merle leżał na ziemi. Vince/Vale był ranny. Wypadł z otwartych drzwi auta. Plama krwi z rany w boku rosła w oczach.
To było dzieło Willa. Teraz odwracał się, by strzelić do Clintona, ale ten rzucił się na niego i przygwoździł do ziemi.
Sara podniosła się i zerwała do biegu.
Szarpnięcie osadziło ją w miejscu.
Hank unieruchomił jej szyję przedramieniem i odciął dostęp powietrza. Mroczki zaczęły latać jej przed oczami. Wbiła paznokcie w skórę Hanka.
– Puść mnie! – krzyknęła, łapiąc powietrze jak ryba, drapiąc go i kopiąc.
Kątem oka dostrzegła coś ciemnego. To była charakterystyczna długa lufa glocka 22. Nazywali go eliminatorem, ponieważ amunicja kaliber czterdzieści unieszkodliwiała człowieka raz na zawsze.
Hank celował w ziemię. Jego palec spoczywał nad kabłąkiem spustu, gotów do oddania strzału.
To nie było konieczne.
Clinton okładał Willa pięściami. Używał rąk jak młotka. Walił w tułów, w wątrobę, śledzionę, trzustkę, nerki.
– Powstrzymaj go – błagała Sara. – On zabije…
Ręka Willa dosięgła twarzy Clintona. Nóż sprężynowy. Dziesięciocentymetrowe ostrze. Z rany pociekła krew.
Clinton cofnął się gwałtownie.
Will dźgnął go w pachwinę.
Sara wstała, ale Hank nie pozwolił jej uciec, bo nadal oplatał przedramieniem jej szyję. Trzymał glocka skierowanego w dół, ale nie spuszczał palca z kabłąka spustu. Mięśnie jego ramienia były mocne jak lina.
– Will… – Głos uwiązł Sarze w gardle.
Will zakasłał, plując krwią. Przekręcił się na bok. Trzymając się za brzuch, próbował wstać i szukał wzrokiem rewolweru.
– Idziesz z nami albo strzelę mu w serce – powiedział Hank do Sary.
Szloch wyrwał jej się z piersi. Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby tym gestem mogła mu pomóc.
Will napiął mięśnie nóg. Znowu próbował wstać. Zwymiotował.
Z tyłu głowy kapała mu krew. Dźwignął się na kolana, ale padł jak kłoda.
Sara krzyknęła, jakby to ona runęła na ziemię.
– Pani doktor? – Hank uniósł broń, mierząc do Willa.
Ruszyła w stronę bmw. Ledwie mogła się wyprostować. Kolana uginały się pod nią z każdym krokiem. Will ciągle wił się na ziemi z bólu. Rzuciła okiem na ulicę. Na chodniku stała jej matka. Trzymała w rękach strzelbę. Starą dubeltówkę, która od pięćdziesięciu lat zbierała kurz nad kominkiem Belli.
Sara potrząsnęła głową, błagając Cathy wzrokiem, by się nie wtrącała.
Hank pociągnął Michelle w stronę bmw. Pchnął ją do Vale’a, by się nią zajął, a sam ruszył w kierunku Willa z glockiem u boku.
– Obiecałeś. – Już wypowiadając to słowo, Sara zdała sobie sprawę, jaką głupotą jest ufanie masowemu mordercy.
– Ty prowadzisz. – Vale popchnął ją mocno na siedzenie kierowcy. Przez otwarte drzwi po stronie pasażera widziała wszystko. Will był na czworakach. Z ust leciały mu wymiociny pomieszane z krwią. Miał zamknięte oczy. Pot ściekał mu po twarzy.
– Cholera – mruknął Clinton, zajmując miejsce za Sarą. – Jezu, ale syf. Wynośmy się stąd.
Sara patrzyła bezradnie, jak Hank robi zamach nogą. Chciał kopnąć Willa w głowę.
– Will! – krzyknęła z całych sił.
Will złapał Hanka za nogę i przewrócił na chodnik. Nie było walki. Will usiadł na nim okrakiem i zaczął okładać pięściami po twarzy.
Szybko, metodycznie, wściekle.
– Zostaw go! – wrzasnął Clinton.
Vale schylił się z wysiłkiem, by sięgnąć po rewolwer ukryty przy kostce. Przeraził się na widok koszuli przesiąkniętej krwią z rany w boku.
– Powiedziałem, zostaw go! – Clinton wycelował glocka w głowę Vale’a. – Ale już!
– Jezu, Carter! – Vale usadowił się na miejscu dla pasażera. – Nie możemy zostawić Hurleya.
Clinton. Hank. Vince.
Carter. Hurley. Vale.
– Ruszaj! – Sara dostała w tył głowy lufą glocka. – Jedź!
Uruchomiła silnik i zawróciła. Zobaczyła Willa w bocznym lusterku. Obok niego leżał martwy Merle. Will nadal siedział okrakiem na Hanku, Hurleyu czy jak mu tam było.
Jego też zabij, pomyślała. Zatłucz go na śmierć.
Rozległ się wystrzał. Cathy celowała w opony, ale trafiła w tylne oblachowanie.
– Kurwa! – krzyknął Vale. – Co jest, Carter?
– Stul pysk! – Carter walnął pięścią w siedzenie Sary. Krew kapała mu z rany ciętej na czole. Rękojeść noża Willa wystawała mu z uda. – W prawo! W prawo!
Sara zrobiła ostry skręt w prawo. Serce waliło jej tak mocno, że czuła zawroty głowy. Ściskało ją w żołądku. Miała pełen pęcherz i bała się, że za chwilę popuści. Vale siedział obok niej. Carter tuż za nią, przyciśnięty ramieniem do Michelle. Nieprzytomny Dwight zajmował miejsce za Vale’em, ale nie wiadomo było, jak długo potrwa ten stan. Znalazła się w pułapce z trzema potworami. Jedynym pocieszeniem był fakt, że Will nadal żyje.
– Cholera! – Vale potarł twarz, poziom adrenaliny opadał. Jego cia-ło zaczynało rejestrować szok wywołany raną postrzałową. Miał szybki urywany oddech. Panikował. – Trafił mnie w pierś, stary! Nie mogę… nie mogę oddychać!
– Zamknij się, mięczaku!
W ich stronę zmierzał policyjny radiowóz na sygnale. Sara modliła się w duchu, by się zatrzymał, ale przemknął obok w zawrotnym tempie.
– Skręć w lewo! – Głos Cartera był przenikliwy i ostry jak syrena radiowozu. – Tutaj! W Lewo!
Sara z piskiem opon wjechała w Oakdale. Póki się dało, śledziła wzrokiem radiowóz. Zobaczyła czerwone światła stopu, gdy skręcał w lewo w Lullwater.
W stronę Willa.
– Czuję, że powietrze ze mnie uchodzi! – W głosie Vale’a było przerażenie. Najpewniej brał udział w bombowym ataku na szpital, ale lamentował nad dziurą w boku. – Pomóż mi! Co robić?
Sara milczała. Myślała o Willu. Stłuczone żebra. Złamany mostek. Jeśli śledziona pękła, mogło dojść do krwotoku wewnętrznego w jamie brzusznej. Poświęciła się tylko po to, by on umarł na ulicy? A rozhisteryzowany facet żądał od niej pomocy?
– Jesteś lekarzem! – zawodził Vale. – Pomóż mi!
Nigdy w życiu nie odczuwała tak mało empatii dla innej ludzkiej istoty jak w tej chwili.
– Zatkaj ranę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Vale podwinął koszulę i trzęsącą się dłoń przyłożył do dziury po kuli.
– Wsadź palec do środka – poleciła, wiedząc, że to bzdura. Jama klatki piersiowej Vale’a wypełniała się krwią. Z każdym oddechem zasysał więcej powietrza do jamy opłucnej, która napierała na przebite płuco, powodując jego szybsze zapadanie się. W końcu ciśnienie przeniesie się na drugie płuco, serce i żyły, również powodując ich zapadnięcie.
Sara martwiła się tylko tym, że jego umieranie potrwa za długo.
– Jezu! – wrzasnął Vale. Ten idiota naprawdę wsadził palec do rany. Z bólu zaparło mu dech. Wytrzeszczył oczy tak mocno, że pokazały się białka. Na szczęście za bardzo cierpiał, by się poskarżyć.
Sara wiedziała, że to nie Vale jest jej zmartwieniem. Carter był wściekły i gotów na wszystko, byle tylko stąd uciec. Zdawała sobie sprawę, że w każdej chwili może wyciągnąć ręce i złapać ją od tyłu za szyję.
Sprawdziła czas.
Godzina 14:04.
Zegar odliczał czas złotej godziny Willa. Krwotok wewnętrzny można powstrzymać operacyjnie, ale jak szybko zdołają zawieźć go do chirurga? Musieliby przetransportować go śmigłowcem do centrum urazowego. Kto miałby to zrobić? Wszyscy policjanci w okolicy jechali na miejsce eksplozji.
Dwie bomby zdetonowane na terenie kampusu. Nie mogła o tym myśleć. Nie będzie o tym myśleć. Liczył się tylko Will.
– Wymiń ich! – wrzasnął Carter. – Wjedź na drugi pas!
Pomknęła pod prąd drugim pasem. Rozległ się przeraźliwy pisk opon. Jedno auto uderzyło w drugie. Vale znowu krzyknął. Sara dodała gazu. Zbliżali się do Ponce de Leon.
– Przejedź na czerwonym!
Sara zapięła pasy. Przejechała na czerwonym świetle. Zatrąbiły klaksony. Koła oderwały się od ziemi, gdy Sara walczyła, by utrzymać prosto kierownicę.
Właściwie po co?
Rozbić auto o jakieś drzewo. Wjechać w słup telefoniczny. W dom. W kierownicy miała poduszkę powietrzną. Zapięła pasy. Nie miała dziury w płucu, noża w nodze ani rany postrzałowej ramienia.
Michelle.
Michelle siedziała pośrodku na tylnym siedzeniu. Gdyby doszło do zderzenia, najpewniej wyleciałaby przez przednią szybę i złamała kręgi szyjne, a skręcony metal i rozbite szkło rozerwałyby tętnicę. Samochód mógłby po niej przejechać, zanim zdołałaby się odczołgać.
„Zrób to”, rzuciła Michelle Hankowi prosto w twarz, patrząc w czarny otwór lufy rewolweru. „No dalej, ty gnido”.
Przed nimi był ostry wiraż.
Sara postanowiła pojechać prosto. Rozbić samochód o ceglany dom tuż za światłami.
Will wiedział. Rozumiał, dlaczego powiedziała bandytom, żeby ją zastrzelili. Wiedział, że nie ma w tym jego winy.
Z barków i ramion Sary zeszło napięcie. Jej umysł był jasny. Wewnętrzny spokój, jaki ogarnął całe jej ciało, był wyraźnym znakiem, że postępuje słusznie.
Zakręt się zbliżał. Trzydzieści metrów. Dwadzieścia pięć. Dodała gazu. Zacisnęła dłonie na kierownicy. Znowu spróbowała odnaleźć Michelle w lusterku.
Michelle miała szeroko otwarte oczy. Płakała. Była przerażona.
W ostatniej chwili Sara skręciła kierownicę w prawo, potem w lewo, pokonując zakręt na dwóch kołach. Samochód opadł znowu na ziemię. Minęła dwa znaki stopu. Zdjęła nogę z gazu. Poszukała Michelle w lusterku, ale ta uniosła nogi i ukryła twarz między kolanami.
– K…kurwa. – Vale’owi zaświszczało w nosie, gdy próbował wcią-gnąć powietrze w zapadające się płuca. Zrozumiał zamiar Sary, ale nie był w stanie jej powstrzymać.
– Zwolnij – mruknął nieświadom sytuacji Carter. – Jezu, jaja mnie palą. – Walnął pięścią w oparcie Sary. – Jesteś lekarką. Powiedz, co mam robić.
Sara nie mogła mówić. W gardle miała watę. Gdzie się podziała jej wcześniejsza determinacja? Dlaczego przejęła się tym, co spotkało Michelle? Musiała zacząć myśleć o sobie: jak wydostać się z tej matni, czy to uciekając, czy decydując o momencie i rodzaju śmierci.
– Ej, gadaj! – Carter znowu walnął w oparcie jej siedzenia. – Co mam robić?
Sara sięgnęła do wstecznego lusterka. Trzęsącymi się rękami ledwie zdołała ustawić je pod kątem, który pozwalał zobaczyć ranę Cartera. Nóż tkwił po rękojeść w wewnętrznej stronie prawego uda. Will wbił ostrze od dołu. Mięsień trzymał je w miejscu.
Tętnica udowa. Żyła udowa. Nerw płciowoudowy.
Próbowała odchrząknąć. Język jej kołowaciał. Miała w ustach posmak żółci.
– Nóż uciska nerw. Wyciągnij go.
Carter wiedział swoje. Ostrze mogło blokować ranę w tętnicy.
– A potem potnę ci nim buźkę? Co ty na to? Skręć w prawo, potem na światłach w lewo.
Sara skręciła w prawo przy znaku stopu. Na zielonym świetle skręciła w lewo w Moreland Avenue. Little Five Points. Na ulicy widziała tylko parę aut. Parkingi przed sklepami i restauracjami były pustawe. Ludziom pewnie nakazano pozostać tam, gdzie są, albo siedzieli w domach i oglądali wiadomości. A może policja wyznaczyła tak ścisłe granice terenu wokół szpitala, że bmw znalazło się poza ich zasięgiem. – Wyłącz ten przeklęty dźwięk – warknął Carter.
Chodziło mu o sygnał informujący o niezapiętych pasach na siedzeniu pasażera. Dotąd Sara nie zwracała na to uwagi, ale teraz słyszała tylko ten dźwięk.
Jednak Vale nawet nie próbował zapiąć pasów, by przerwać drażniący sygnał. Zamknął oczy. Zacisnął usta. Nadal trzymał palec w ranie.
Każdy wybój, każdy skręt musiał być torturą.
Sara omiotła wzrokiem drogę w poszukiwaniu dziur i nierówności.
– Wyłącz to! – wrzasnął Carter. – I pomóż mu, do jasnej cholery!
Michelle pochyliła się do przodu i wsunęła rękę między siedzenia. Poruszała się wolno, z najwyższym wysiłkiem. Zaschnięta krew na jej dłoniach utworzyła bordową warstewkę. Michelle przeciągnęła pas nad kolanami Vale’a. Jej dłoń zawisła kilkanaście centymetrów nad klamrą.
Vale trzymał broń za paskiem dżinsów.
Sara zesztywniała. Modliła się, by Michelle wyrwała mu rewolwer zza paska i zaczęła strzelać.
Klamra kliknęła i sygnał zamilkł, a Michelle odchyliła się z powrotem na siedzenie.
Sara rzuciła okiem na kolana Vale’a.
Serce jej pękło na milion kawałków.
Michelle przycisnęła pasem bezpieczeństwa rewolwer do brzucha Vale’a.
Dlaczego?
– Stary, mam użyć swojego telefonu? – Z głosu Cartera przebijały nerwowość i niepewność.
Vale nie odpowiedział, tylko szczękał zębami.
– Stary? – ponaglił go Carter, kopiąc w tył siedzenia.
– Nie! – krzyknął Vale. Złapał za uchwyt przy drzwiach. Przez jego zaciśnięte zęby z sykiem wydostało się powietrze. – Rozkazy – powiedział. – Nie możemy… – Urwał wstrząsany paroksyzmem bólu.
– Cholera. – Carter starł krew z oczu i zwrócił się do Sary: – Jedź cały czas prosto. Do międzystanowej.
Czyli drogą dwieście osiemdziesiąt pięć. Było oczywiste, że jechali poza granice miasta, a kierunek nie wyglądał na przypadkowy. Jeśli ci mężczyźni naprawdę byli gliniarzami albo wojskowymi, na pewno mieli plan B, na przykład inny samochód, umówione miejsce spotkania, bezpieczną kryjówkę, w której mogli przeczekać, aż sprawa ucichnie.
Sara usilnie myślała nad sposobem zatrzymania auta przed wyjazdem na drogę międzystanową. Radiowóz policyjny, który skręcił w Lullwater, był jej jedyną nadzieją. Jeśli Will nie będzie w stanie tego zrobić, to Cathy poda policjantowi szczegóły, a policjant zawiadomi dowództwo, które roześle komunikat na wszystkie telefony i komputery na obszarze trzech sąsiadujących stanów.
Trzech podejrzanych rodzimych terrorystów. Uzbrojeni. Dwie zakładniczki.
Bmw było w pełni wyposażone. Radio satelitarne. Nawigacja GPS. Nad lusterkiem wstecznym przycisk SOS. Sara nigdy dotąd go nie używała. Wiedziała, że to element telemetrycznego systemu wspomagania, nie miała jednak pojęcia, czy wysyłał sygnał bezgłośnie, czy też po naciśnięciu rozlegnie się głos zadający pytanie: „W czym mogę pomóc?”.
– Dash? – Carter próbował ocucić mężczyznę na tylnym siedzeniu.
Nie Dwight.
Dash.
– Stary, obudź się. – Sięgnął ręką ponad Michelle i poklepał Dasha po policzku. – No już, otwórz oczy. Obudź się.
Dash poruszył ustami i zaczął coś mamrotać. Sara znowu zmieniła położenie wstecznego lusterka. Widziała, jak gałki oczne Dasha poruszają się w lewo i w prawo pod zamkniętymi powiekami.
Spojrzała na drogę, ale nie w poszukiwaniu wybojów i dziur w jezdni. Im bardziej oddalali się od Emory, tym więcej było aut na ulicach. Może powinna mrugać reflektorami? Może powinna jechać wężykiem? Czy naraziłaby na niebezpieczeństwo człowieka, który próbowałby przyjść z pomocą?
– Dlaczego on się nie budzi? – Carter odwracał głowę Dasha raz w prawo, raz w lewo. – Vale, podaj apteczkę ze schowka.
Vale się nie ruszył, ale Sara zobaczyła, że kluczyk ciągle jest w zamku. Broń.
– Dash! – krzyknął Carter, bijąc go po policzkach. – Niech to szlag!
– Powinien znaleźć się w szpitalu – powiedziała Sara, odrywając wzrok od kluczyka. – W apteczce mam tylko plastry i płyn do dezynfekcji.
– Cholera! – Carter huknął pięścią w tył jej siedzenia. – Dash, obudź się, stary!
Sara znowu odchrząknęła. Przycisnęła dłoń do piersi. Serce łomotało jej w tempie kliknięć stopera.
Myślmyślmyślmyśl.
– Jest nieprzytomny od prawie piętnastu minut – zwróciła się do Cartera. – Pewnie jest w śpiączce. – Kolejne kłamstwo, bo mózg Dasha właśnie próbował się zresetować. – Powinniśmy zostawić go w pobliżu jakiejś remizy, gdzie strażacy mu pomogą.
– Cholera, mówimy o Dashu! Nigdzie go nie zostawimy. – Carter znowu wyciągnął rękę ponad Michelle.
– Nie! – krzyknęła, usuwając mu się z drogi, to znaczy gramoląc się przez oparcie fotela do przestrzeni ładunkowej. Przywarła plecami do szyby, rozpostarła ramiona i spojrzała na Sarę z paniką w oczach.
Sara popatrzyła na Michelle we wstecznym lusterku. Potem jej wzrok powędrował na prawo.
Jej torba medyczna leżała w pojemniku.
Skalpele. Igły. Środki uspokajające.
Michelle zerwała kontakt wzrokowy. Zwinęła się w kłębek, przyciągnęła nogi do klatki piersiowej i oparła głowę na kolanach.
– Co z nim? – Carter pstryknął palcami tuż przed twarzą Dasha.
Powieki mu drgnęły i uniosły się lekko, ale Dash nie reagował.
– Dash? No, stary, ocknij się.
Sara zerknęła na zegarek.
Godzina 14:08.
Cathy zajmie się Willem. Dopilnuje, by zabrali go do szpitala. Wypyta lekarzy. Będzie przy nim, gdy obudzi się po operacji. Będzie go broniła jak Jeffreya.
Czy aby na pewno?
– Pani doktor?
Sara zerknęła w lusterko. To była Michelle.
– Niech mu pani pomoże. Dash nie jest… Jest zły, ale nie tak jak…
– Stul pysk! – warknął Carter. Jedyne, co powstrzymało go przed przeskoczeniem siedzenia, był nóż tkwiący w nodze po rękojeść.
Sara przesyłała Michelle bezgłośną prośbę: „Spójrz w prawo, otwórz czarną torbę”.
Michelle wpatrywała się w odbicie Sary. Potrząsnęła głową jeden raz. Wiedziała o torbie, ale nie zamierzała niczego zrobić.
Sara poczuła gorzki zawód. Została zupełnie sama.
– Ej! – Carter znowu uderzył Dasha w policzek na tyle mocno, że donośne plaśnięcie wypełniło całe auto. – Mów, co robić, suko.
Sara musiała szybko zapomnieć o rozczarowaniu.
– Potrzebny mu bodziec – powiedziała.
Carter powtórzył policzek.
– Przecież go stymuluję, do cholery.
– Wsadź palec do otworu po kuli w ramieniu.
– Tak, na niego zadziałało świetnie.
Sara popatrzyła na Vale’a beznamiętnym wzrokiem. Jego świszczący oddech spowolnił, wargi nabrały niebieskiego odcienia, a nozdrza kurczyły się i rozszerzały, gdy desperacko usiłował nabierać powietrza w zapadające się płuca.
– Ej, chyba się budzi – zauważył Carter.
Dash zamrugał, z jego gardła wydobył się bulgot. Podniósł ręce, prawą wyżej niż lewą, i rozcapierzył palce jak marionetka.
– Co on robi? – zapytał zaniepokojony Carter.
Sara milczała. Próbowała odszukać wzrokiem Michelle, ale znowu się skuliła i ukryła twarz.
– Co się dzieje? Co mu jest? – dopytywał Carter.
Dash otworzył oczy. Gulgotanie w gardle przeszło w serię pomruków. Mrugnął raz, potem drugi, i powoli potoczył wzrokiem po wnętrzu samochodu, spoglądając na pasażerów. Michelle. Carter. Vale. Potem ze zdumieniem spojrzał na Sarę.
– Kto to? – wybełkotał. – Co to za jedna?
– Z…zabraliśmy lekarkę – zająknął się Carter. Był wyraźnie przestraszony, co oznaczało, że Dash jest kimś ważnym. – Straciliśmy Hurleya i Morgana.
– Co… – zaczął Dash – Co…
– Zabraliśmy lekarkę – powtórzył Carter, nie odpowiadając na niedopowiedziane pytanie. – Mam w pachwinie nóż, z Vale’em jest źle.
Dash znowu zamrugał. Nadal był zdezorientowany, ale zaczynał dochodzić do siebie.
– Ma nieruchome źrenice – skłamała Sara. – To wygląda na krwawienie wewnątrzczaszkowe. Tętniak albo…
– Kurwa. – Carter otarł twarz z potu. Omiótł wzrokiem drogę.
Dash chrząknął.
– Co się stało? – Spojrzał na Sarę. – Co to za jedna?
– Mówiłem ci… – Carter się poddał, wiedział, że z Dashem w tym stanie się nie dogada, i zwrócił się do Sary: – Co mu jest?
– Amnezja pourazowa. – Zastanawiała się gorączkowo, jak przerazić go tak bardzo, by porzucił Dasha na poboczu. – To oznaka poważnego uszkodzenia mózgu. Musimy zostawić go w szpitalu. – Jasny gwint.
Dash uniósł dłoń i dotknął policzków. Zacisnął powieki. Czekały go mdłości i dezorientacja, ale wracał do siebie. Sara poznała to po jego kontrolowanych ruchach, po sposobie, w jaki skupiał wzrok na konkretnych obiektach.
– Szlag by to trafił. – Carter popatrzył przez przednią szybę. – Nawet nie próbuj zatrzymywać tego gościa.
Z naprzeciwka jechał radiowóz. Sara wstrzymała oddech w oczekiwaniu, aż policjant rozpozna jej bmw, które na pewno było już w systemie powiadomień.
Dash niezdarnie włożył rękę między siedzenia i oparł ją na ramieniu Sary. – Spokojnie, paniusiu.
Powiedział to cicho i łagodnie, ale to, że on tu rządzi, było oczywiste. Vale był mięczakiem, Carter miał gorącą głowę, natomiast Dasha wszyscy słuchali.
Sara patrzyła, jak radiowóz znika w bocznym lusterku. Światła stopu się nie zapaliły, radiowóz nie zwolnił. Z tyłu i z przodu był zamontowany skaner tablic rejestracyjnych i w konkretnych sytuacjach system uruchamiał alarm dźwiękowy. Ale nie uruchomił.
Co oznaczało, że bmw nie znalazło się w bazie systemu powiadomień.
Dash skrzywił się, opadając na siedzenie. Po odzyskaniu przytomności wyglądał starzej. Wokół oczu miał siateczkę zmarszczek.
– Czy kula ciągle tkwi w ranie? – zapytał Cartera.
– Tak, ale krew za bardzo nie leci.
– To może być dobry albo zły znak. – Dash próbował dokładnie wymówić każde słowo. Do końca mu się nie udało, ale starał się robić wrażenie, że panuje nad myślami i mową. – Prawda, pani doktor?
Sara nie odpowiedziała. Ramię to głównie kości i chrząstki. Wchodząc w ciało, kula była rozżarzona do białości, powodując przyżeganie tkanki.
Zła wiadomość dla Sary. Dobra dla Dasha.
Jęknął, podnosząc nogę i opierając ją na kolanie.
– Carterze, zdejmij mi sznurowadło i przywiąż nim nóż do nogi.
Chyba nie chcesz dalszych uszkodzeń. Zrób węzeł wężowy.
Carter zaczął rozwiązywać but Dasha.
– Pani doktor, potrzebujemy opieki medycznej. Wszyscy – powiedział Dash.
– Jestem pediatrą – odparła Sara, co z formalnego punktu widzenia było prawdą. Z tym że była jeszcze dyplomowaną specjalistką medycyny sądowej i śledczą badającą miejsca przestępstwa. – Nie jestem chirurgiem, a to są poważne przypadki medyczne.
– Rze…szyiście poo…waszne. – Dash znowu tracił kontrolę nad mową, a oczy zaczęły mu łzawić, bo światło słoneczne okazało się za silnym bodźcem. Najwyraźniej doznał wstrząśnienia mózgu. Sara nie wiedziała jednak, na ile silnego. Każdy mózg reagował na uraz po swojemu.
Dash chrząknął i potarł palcami załzawione oczy.
– Carterze, nie pomyślałeś, że jedziemy skradzionym wozem z GPSem i że można nas namierzyć?
– Nie mieliśmy wiele możliwości. – W najwyższym skupieniu pracował nad węzłem. – Musieliśmy stamtąd wiać. Prawda, Vale?
Vale wymruczał coś niewyraźnie. Jego palec wskazujący ciągle tkwił w ranie postrzałowej. Drugą dłonią trzymał się klamki w drzwiach.
Carter miał ręce zajęte przywiązywaniem noża. Dash miał opóźniony refleks. Mogła więc…
– Proszę pani… – Dash położył jej rękę na ramieniu – niech pani jedzie za tą furgonetką.
Biała furgonetka skręcała z Moreland Avenue w kierunku klubu ze striptizem. Na znaku z napisem Club Shady Lady widniała skąpo odziana kobieta. Parking wypełniały ciężarówki. Biała furgonetka zwolniła, po czym skręciła w prawo za budynek. Na boku miała logo chipsów Lays.
– Mamy szczęście. Jedź za nią.
Sara wjechała powoli w wąską uliczkę, potem w kolejny zakręt. Po prawej stał budynek, po lewej rosła gęsta kępa drzew. Wiedziała, że nie zdąży sięgnąć do schowka, otworzyć go i wyjąć broń Willa, zanim ją zastrzelą. Mogła otworzyć drzwi i wyturlać się z auta. Carter nie mógł jej gonić z nożem w nodze, Vale był zbyt przerażony, by się ruszyć, a Dash nie dałby rady jej ścigać.
Czy Michelle okazałaby jej pomoc? Czy raczej czekałaby biernie na rozwój wypadków?
Biała furgonetka zaparkowała obok wejścia służbowego. Dostawca wysiadł. Zerknął przelotnie w ich kierunku, otworzył drzwi wozu i zaczął wyjmować skrzynki.
– Stań tu – polecił Dash.
Gdy Sara przymierzała się do zaparkowania, muzyka z klubu ze striptizem dudniła tak głośno, że poczuła wibracje w klatce piersiowej.
Znowu spojrzała w stronę schowka.
– Vale – odezwał się Dash – czy mógłbyś podać mi to, co leży w schowku i budzi takie zainteresowanie naszej pani doktor?
Sara skierowała wzrok ku drzewom. Usłyszała kliknięcie zamka, a potem tłumiony okrzyk Vale’a na widok służbowej broni Willa.
Dash wyjął mu ją z rąk.
– Dziękuję uprzejmie – powiedział.
Sara zamknęła oczy. Pomyślała o środkach bezpieczeństwa w bmw. Drzwi blokowały się automatycznie już przy dwudziestu pięciu kilometrach na godzinę, a żeby je otworzyć, trzeba dwukrotnie pociągnąć za rączkę. Czy zdoła zrobić to na tyle szybko, by uciec?
Nagle Dash coś sobie uprzytomnił.
– A gdzie Hurley i Monroe? – zapytał.
– Nie żyją – odparł Carter. – Musieliśmy ich zostawić. Ten pieprzony koleś wyrósł jak spod ziemi, zupełnie jakbym okładał worek kamieni.
Sara zerknęła na niego we wstecznym lusterku. Miał opuszczoną głowę. Nadal był zajęty pracą nad węzłem.
Dash zwrócił się do Sary:
– Co jest naszemu przyjacielowi z przedniego siedzenia?
– Nie mam odpowiedniego sprzętu diagnostycznego – odparła, dając do zrozumienia, że takowy jest potrzebny – ale to mi wygląda na zapadanie się płuca.
– Proszę wybaczyć, ale nie może pani włożyć mu jakiejś rurki i napełnić płuca powietrzem?
Sara nie wiedziała, czy Dash ją sprawdza. Cienka folia spożywcza pewnie pomogłaby uszczelnić ranę. Poza tym w torbie medycznej Sara miała strzykawkę, którą mogłaby zmniejszyć ucisk na płuco.
Postanowiła odpowiedzieć pytaniem na pytanie.
– Włożyłby pan rurkę do flakowatej opony, żeby ją ponownie napompować?
Vale wziął kilka płytkich oddechów. Ciągle trzymał palec w otworze w boku. Sara miała ochotę polecić mu, żeby wsadził palec głębiej. Jeśli nie zabiłby go wstrząs wywołany bólem, to zrobiłaby to infekcja.
– Powinniśmy się poznać – stwierdził Dash. – Jak się do pani zwracać?
– Sara. – Obserwowała kierowcę białej furgonetki, który robił swoje, czyli układał pudła na wózku, raz po raz sprawdzając zamówienie na tablecie.
– A nazwisko?
Sara się zawahała. To nie było kurtuazyjne pytanie. Dash mógł poszukać informacji w Internecie, a Sara widniała na stronie GBI jako agentka specjalna powiązana z biurem koronera. Była przepaść między porwaniem pediatry a porwaniem agentki rządowej.
– Earnshaw – odparła, podając nazwisko panieńskie matki.
Dash skinął głową. Wiedział, że skłamała, co Sara wyraźnie wyczuła.
– Ma pani dzieci?
– Dwoje.
– Dobrze, pani doktor Saro Earnshaw. Wiem, że nie chce pani tu być, ale jeszcze przez chwilę będzie pani naszym kierowcą, a potem odstawimy panią do męża i dzieci.
Sara przygryzła wargi i również skinęła głową. Wiedziała, że Dash też kłamie.
Gdy otworzył drzwi, dudniące w klubie basy wprawiły w drgania bębenki w uszach.
Dash uniósł rękę, by osłonić oczy przed słońcem, po czym oznajmił:
– Michelle, dołącz do mnie.
Posłusznie przelazła przez tylne siedzenie i z odrazą odsunęła się od Cartera. Unikając pytającego spojrzenia Sary, wyskoczyła z auta. Wciąż rozpięte spodnie żałośnie na niej wisiały, a żwir musiał kłuć ją w bose stopy, ale niczego nie dała po sobie poznać.
Co jej zrobili, że zachowywała się tak ulegle?
– Idziemy. – Dash dał jej znać, żeby ruszyła w stronę furgonetki. Wsunął dłoń w przestrzeń między guzikami, tworząc prowizoryczny temblak. Kula ominęła kość ramienną, tylko uszkodziła mięsień, co powodowało ból przy każdym poruszeniu ręki, ale nie uniemożliwiało ruchów.
– Co on robi? – wymruczał Carter.
Sara wiedziała, co robi Dash, chociaż modliła się w duchu, by do tego nie doszło.
Dostawca wyszedł z budynku z pustym wózkiem. Zamykając drzwi furgonetki, stanął plecami do Dasha i Michelle. Dash wyjął z kabury broń Willa. Dostawca odwrócił się i to był ostatni świadomy ruch w jego życiu.
Dash dwukrotnie strzelił mu w twarz.
Sara obserwowała zamknięte drzwi na tyłach budynku. Nikt stamtąd nie wyszedł. Nie słyszeli strzałów, bo zagłuszyła je dudniąca muzyka. A może słyszeli, ale w tej okolicy odgłosy strzałów nie były niczym nadzwyczajnym.
– Jeśli mu powiesz, co się tam wydarzyło, gorzko pożałujesz – powiedział Carter.
Sara spojrzała w lusterko.
– O czym? Że zostawiłeś Hurleya? Czy że twój kumpel Hurley pró-bował cię zabić?
Carter spojrzał przez przednią szybę. W milczeniu obserwował, jak Dash i Michelle pakują ciało martwego dostawcy do furgonetki.
– Potrzebuję mniej niż dziesięciu minut, żeby zmienić to twoje złe nastawienie. Przez usta.
Sara poczuła, jak gardło jej się zaciska. Spojrzała na swoje palce kurczowo obejmujące kierownicę pokrytą skórą. Przeniosła na nią krew z rany na ramieniu Dasha. Krew Merle’a też musiała na niej być. Sara dotknęła jego rany na głowie na miejscu wypadku. Krew z nogi Cartera musiała wsiąknąć w tylne siedzenie jej auta, a Vale zostawił swoje DNA na przednim siedzeniu.
– Ciesz się tym uczuciem pieczenia w jajach – zwróciła się do Cartera, krzyżując z nim spojrzenia we wstecznym lusterku. – To ostatni raz, kiedy czujesz swoją mosznę. Po wyjęciu noża przestaniesz czuć cokolwiek.
Vale wciągnął ze świstem powietrze.
– Za…zamknij się! – Wymierzył w Sarę rewolwer. Ręka mu nie drżała. Trzymał broń pewnie. – Wysiadaj.
Sara wyciągnęła rękę w stronę klamki i spojrzała na zegarek.
Godzina 14:17.
Nie pociągnęła klamki.
Jej apple watch.
Carter otworzył tylne drzwi. Ostrożnie zsunął się z siedzenia i wysiadł. Zamknął drzwi. Stanął przy aucie i czekał.
Sara gorączkowo analizowała wszystkie możliwości, gdy powoli pociągała dwukrotnie za klamkę. Jej inteligentny zegarek miał funkcję telefonu i nawigacji GPS. Mogła zadzwonić, ale z mikrofonu byłoby słychać głos dzwoniącego, a wysłanie wiadomości było zbyt kłopotliwe. Miała w smartwatchu aplikację walkietalkie, ale musiałby wybrać ikonkę, przewinąć ekran z kontaktami, odnaleźć właściwą osobę i przytrzymać żółty przycisk wystarczająco długo, by wysłać powiadomienie.
Wysiadła z auta. Poruszała się powoli, by zyskać trochę czasu.
– Idź na przód auta i pomóż Vale’owi. – Carter pokazał jej glocka na wypadek, gdyby zapomniała o jego istnieniu. – Nie opieprzaj się, bo wpakuję ci kulkę w łeb.
Sara próbowała grać na zwłokę.
– Powinieneś go zostawić. On i tak umrze.
– Nie zostawiamy swoich.
– Czy Hurley o tym wie?
Carter uderzył ją w żołądek. Przeszywający ból dotarł do najdalszych zakamarów ciała. Sara zgięła się wpół i opadła na kolana. Dostała zawrotów głowy, nie mogła złapać powietrza.
– Wstań, suko.
Przycisnęła czoło do ziemi. Ślina poleciała jej z ust, ręce automatycznie powędrowały na brzuch. Kurcz mięśni potęgował ból. Zamrugała. Wyświetlacz zegarka się jarzył. Wybrała przycisk „walkietalkie”. Pierwszą na liście kontaktów była Faith. Wcisnęła żółte kółko, przytrzymała i powiedziała:
– Carterze, naprawdę uważasz, że gliny nie zauważą białej furgonetki z chipsami na dwieście osiemdziesiątej piątej?
– To nie twoje zmartwienie.
Pod kołami zachrzęścił żwir. Furgonetka zatrzymała się przed nimi.
Sara uniosła głowę. Świat dokoła niej wirował. Z trudem dźwignęła się z ziemi. Ból brzucha nie pozwolił jej się wyprostować. Starała się nie myśleć o Willu, który doświadczał tego samego, ale jeszcze intensywniej. Skulona dowlokła się do auta, przytrzymała się go i przeszła na drugą stronę.
Vale już otworzył drzwi. Jego wargi były sine, powieki opadły. Dekompensacja następowała szybciej, niż Sara się spodziewała.
– Daj mi to – powiedział Carter, odbierając rewolwer Vale’owi.
Sara nie miała wyjścia, musiała pomóc rannemu wysiąść z auta. Vale objął ją ramieniem, a drugą rękę wciąż trzymał przy tułowiu, zatykając palcem ranę postrzałową.
– Pośpiesz się. – Carter machnął rewolwerem w stronę Sary.
Vale usiłował podnieść się z siedzenia i stanąć na własnych nogach. Był muskularny, o wiele cięższy, niż się wydawało. Sara cofnęła się o krok, podczas gdy on spodziewał się, że postąpi krok naprzód. Instynktownie próbowała uratować go przed upadkiem, ale nie zdążyła.
Vale wylądował na plecach. Resztka powietrza, jaką jeszcze miał w płucach, uszła z niego jak z przebitego balonu. Z trudem łapał oddech szeroko otwartymi ustami. Miał błędny wzrok.
Sara opadła na kolana. Miała gdzieś rannego, po prostu chciała uniknąć następnego ciosu. Udawała, że bada Vale’a, czyli sprawdziła źrenice i przyłożyła ucho do serca. Miał podwiniętą koszulę. Z rany ciekła strużka krwi. Była jasnoczerwona, a więc tętnicza. Kula weszła przez pachę, gdzie spotykają się nerwy i tętnice.
Dash wysiadł z furgonetki, pomógł Vale’owi usiąść i zwrócił się do Sary:
– Zechce pani podać pomocną dłoń mojemu przyjacielowi?
W jego uprzejmym i spokojnym tonie było coś wręcz upiornie władczego. Dash nie był spanikowany jak Vale ani zaślepiony wściekłością jak Carter. Sara zaliczyła go do tego typu ludzi, którzy używają swojego gniewu jak niosącego zagładę miecza. Nigdy nie chciałaby tak bardzo mu się narazić, by ten miecz skierował przeciwko niej.
Podtrzymując Vale’a ramieniem, wraz z Dashem pomogła mu wstać i zaprowadzili go do furgonetki. Na tylne siedzenie Vale wdrapał się sam.
Sara poczuła na ramieniu dłoń Dasha.
– Zechce pani to zdjąć.
Zauważył jej zegarek.
Sara opuściła głowę i odpięła pasek, ale zamiast oddać smartwatcha Dashowi, wrzuciła go między drzewa.
– Dziękuję – powiedział Dash, jakby właśnie na tym mu zależało, po czym skinął na Michelle. Nie musiał udzielać jej instrukcji. Bez słowa pomogła przenieść ciało dostawcy z furgonetki do bmw.
Skąd w niej ta uległość?
– Zajebię cię – szepnął Carter do Sary. Wsiadł do vana na tyłku, ciągnąc sztywną nogę po podłodze.
Drzwi od strony kierowcy zostały zamknięte. Michelle zapięła pasy, przekręciła kluczyk w stacyjce i położyła ręce na kierownicy. Patrzyła przed siebie, czekając na dalsze instrukcje.
Dlaczego?
– Potrzebuję jeszcze chwili. – Dash otworzył wlew paliwowy w bmw, po czym wyjął z kieszeni flarę ostrzegawczą i zapalił czubek, który przypominał główkę gigantycznej zapałki. Strzeliły białe iskry jak z zimnych ogni. – Lepiej niech się pani pośpieszy – rzucił w stronę Sary.
Wsiadła na tył furgonetki. Przed zasunięciem drzwi zobaczyła, jak Dash wrzuca płonącą flarę do zbiornika z paliwem.
Po chwili wskoczył na przednie siedzenie. – Jedź.
Michelle wcisnęła gaz do dechy. Furgonetka szarpnęła i ruszyła gwałtownie, Michelle skręciła ostro za budynek.
Benzyna się paliła, ale tylko opary mogły wywołać eksplozję. Dash dobrze wszystko wyliczył. Byli czterdzieści metrów dalej, gdy podmuch wybuchu sięgnął furgonetki.
Kiedy policja znajdzie bmw, wszystkie ślady już strawi ogień.
Krew na kierownicy. Krew na siedzeniach. Ciało dostawcy.
Wszystko zniknęło.
– Cholera – mruknął Carter. – Jasna cholera. – Mimo jego wysił-ków nóż się przemieścił i Carter trzymał się za krocze. Trawiony bólem i wściekłością, bezsilnie zerknął na Sarę.
Odwróciła wzrok.
– W porządku, bracia?
– Tak – wymamrotał Vale.
– Tak, jasne – odparł Carter schrypniętym głosem.
Sara słuchała jednostajnego szumu kół. Włożyła rękę do pustej kieszeni. Kciukiem starannie wydobyła wszystko, co miała pod paznokciami. Gdy Vale upadł, podrapała go po plecach i zebrała jego naskórek.
Na miejscu wypadku dotknęła rany na głowie Merle’a i wytarła palce w szorty. Przejechała dłonią po przestrzelonym barku Dasha. Przeniosła krew Hurleya z tylnego siedzenia malibu. Miała zamiar włożyć dłoń w kałużę krwi kapiącej z nogi Cartera, kiedy porywacze będą wywlekać ją z furgonetki.
Znała statystyki. Zabierali ją do drugiej kryjówki. Szanse na przeżycie zmalały do dwunastu procent.
Nie chciała skończyć jak Michelle Spivey: niby żywa, lecz z obumarłą duszą.
Zrobi wszystko, co konieczne, by oni ją zabili. Jej jedynym zadaniem między obecną chwilą a chwilą śmierci było zabranie ze sobą cząstki każdego z nich.
Chciała dać najbliższym satysfakcję, że winni zostaną ukarani. Chciała dać Willowi możliwość zemsty.
Jej pot znajdował się na szortach z tej prostej przyczyny, że miała je na sobie. Komórki naskórka Vale’a były w kieszeni. Krew Merle’a zostanie pobrana z jej dłoni. Krew Dasha. I wreszcie krew Cartera.
Ich DNA ponad wszelką wątpliwość powiąże tych pięciu mężczyzn z nią, gdy w końcu ktoś odnajdzie jej ciało.