Читать книгу Ciałoterapia - Katarzyna Jasiewicz - Страница 7

Centrum

Оглавление

Joanna Heidtman

Od początków cywilizacji kobiecość była fascynująca, tajemnicza, a nawet stanowiła pewne tabu. Płodność była postrzegana jako cud, niezwykła moc i siła, budząc tyle samo zachwytów co lęków.

Kobiece narządy intymne, w przeciwieństwie do męskich, są ukryte wewnątrz ciała. Mają wpływ na naszą energię, samopoczucie, a w końcu siłę kreacji i utrzymania życia. Są „wewnętrznym światem” niedostępnym dla innych, a dla kobiety tylko wtedy, gdy się w niego wsłuchuje i reaguje na sygnały z niego płynące. To właśnie w dole brzucha czujemy miesiączkowy ból, ale i przyjemność erotycznego podniecenia, „motyle” w brzuchu we wczesnej fazie zakochania, ale i niepokój przed nową i niepewną sytuacją czy wręcz ostrzeżenie przed zagrożeniem, którego nie potrafimy empirycznie wyjaśnić. Jak to możliwe, że zdarza nam się „zapomnieć” o własnej mocy, odrzucić kobiecość, utracić kontakt z tym centrum energii, płodności, informacji i kreacji?

Anna nie zastanawiała się nad „głupstwami”, gdy przez całe dzieciństwo i wczesną młodość musiała opiekować się swoim głuchoniemym bratem. Tak sytuacja została zdefiniowana w rodzinie – jesteś silna, zdrowa i inteligentna, dasz sobie radę za siebie i za niego. Rodzice, choć troskliwi, dbali przede wszystkim o to, by dzieci były dobrze wykształcone, umiały się zachować w każdym towarzystwie („maniery”) i dokonywały w życiu racjonalnych wyborów. Anna nie zastanawiała się nad tym, czy jest szczęśliwa (dziwne słowo), czy jest zmęczona, a nawet nauczyła się kontrolować własną fizjologię. Kiedy była potrzeba, mogła nie jeść, nie pić, nie oddawać moczu przez długi czas. Kiedy zaczęła miesiączkować, ojciec udzielił jej wyczerpujących informacji, rysując na kawałku papieru przekroje miednicy i narządów rodnych. Inni podczas studiów bawili się, nawiązywali młodzieńcze przyjaźnie i romanse. Anna w tym czasie była już mężatką z małym dzieckiem i mnóstwem obowiązków. „Muszę walczyć”, mówiła, i rzeczywiście jej ciało oddawało to nastawienie. Z jednej strony zawsze gotowa pomagać innym i rozwiązywać ich problemy, z drugiej – zamknięta na emocje, wybrała karierę w korporacji, gdzie była ceniona głównie za wytrwałość, racjonalne podejście, poświęcenie. Nikt nigdy nie widział jej w sukience (może na ślubie?), jej biodra były zawsze „opasane” obcisłymi dżinsami, a chód przypominał żołnierza zmierzającego na obchód straży. Jej związek wynikał z konieczności i racjonalnej decyzji (ciąża i presja rodziny na szybkie zamążpójście). Nie pozwalała sobie na relaks czy „odpuszczanie” sobie, które w jej pojęciu, przekazanym przez rodzinę, było złem, na spontaniczność czy nie daj Boże „zakochanie” i związane z tym przeżycia. Z radością słuchała czasem opowieści koleżanek na ten temat, ale wtedy czuła się jak dziecko, któremu opowiada się bajki. Owszem, za siedmioma górami jest gdzieś jakaś księżniczka, ale nikt jej nigdy nie widział. Weszła w związek chłodny i zdystansowany, w którym pewne sprawy można było poukładać i ustalić, a później w miarę sprawnie funkcjonować.

Udawało się to aż do czterdziestki. Mniej więcej w okolicy „środka życia”, jak mówi o tym psycholog Carl Gustav Jung, cała pierwotna energia kobiecości, kreacji, siła, która nas zmienia przez doznania „z brzucha”, wcześniej wyparta, doszła gwałtownie do głosu. Zaczęło się od kryzysu – związku, kariery zawodowej, braku poczucia sensu i ostatecznie gwałtownego załamania organizmu (anemia, problemy kardiologiczne, ginekologiczne) i epizodu depresji. Lekarze nie byli w stanie określić przyczyn chorób. A wiązały się one ze zmianami w życiu Anny. Chociaż nie chciała się przyznać do tego sama przed sobą, zakochała się silnie, gwałtownie i nie tylko platonicznie w mężczyźnie, który po latach pojawił się w jej życiu. Jej wyszkolony i szybki umysł odrzucał jakiekolwiek możliwości wyjścia poza wyznaczone ramy, zrezygnowania z kontroli, przyznania się przed sobą do emocji i uczuć. Nie chciała tego słuchać. Czuła jednocześnie, że dotychczasowa, choć błyskotliwa kariera wypaliła się i nie daje jej już satysfakcji. Wszystko, co istotne w jej życiu, zostało podważone. W tym właśnie okresie, wychodząc z kryzysu i otrzymując tak gwałtowne sygnały z ciała, Anna zaczęła się „godzić” ze swoją kobiecością, by w końcu nauczyć się czerpać z niej jako siły twórczej. Miała odwagę, by kiedy było bardzo źle, wycofać się na kilka tygodni z aktywnego życia, spojrzeć na siebie z dystansu i dostrzec, że jest taka część jej samej, którą do tej pory odrzucała. Tym razem nie próbowała szybko się pozbierać. Powoli – także przy pomocy innych kobiet: ginekologa, psychologa, terapeuty – godziła się ze swoją kobiecością. Pozwoliła sobie czuć czasem bardzo gwałtowną energię płynącą z owego „centrum”. Energię, która po raz pierwszy obudziła w niej pełnię seksualności, a także nowe pasje i dała asumpt do nowego zawodu, nowej kariery. Zaczęła tworzyć naturalne łagodzące i odżywiające kosmetyki do ciała dla kobiet, zagłębiając się w zapachach, kolorach i kompozycjach – budząc zmysły i dając radość innym kobietom. Jej córka z okazji pierwszej miesiączki mogła doświadczyć miłości i radości, kiedy jej mama zorganizowała małe przyjęcie rodzinne – święto kobiecości. Nie przesadzę, mówiąc, że dziś nie ma sytuacji, która by odebrała Annie tę jej pierwotną radość płynącą „z miednicy i brzucha”. Bywają lepsze i gorsze dni, ale kiedy silne jest „centrum” i wiesz, gdzie jest twój dom (a jest w tobie), łatwiej przyciągać pozytywne wydarzenia i ludzi. I można takie wydarzenia tworzyć. Czy to nie jest piękne?

...dziś nie ma sytuacji, która by odebrała Annie tę jej pierwotną radość płynącą „z miednicy i brzucha”.



Ciałoterapia

Подняться наверх