Читать книгу Tylko jedno kłamstwo - Kathryn Croft - Страница 10

3

Оглавление

Budzi mnie głośne walenie do drzwi, ale nie ruszam się z miejsca. Może coś sobie wyobraziłam? Po chwili jednak rozlega się znowu. Bum, bum, bum. Tym razem jestem już pewna, że się nie przesłyszałam. I nie ma żadnych wątpliwości, że to nasze drzwi wejściowe.

– Mamo? Próbują nam wyłamać drzwi. – Rosie staje w progu mojej sypialni. Nadal ma na sobie piżamę, a jej włosy są potargane od snu.

Siadam na łóżku.

– To tylko ktoś puka – uspokajam.

Ale wtedy przypominam sobie, co się wydarzyło, i cudowna bańka chwilowego zapomnienia natychmiast pęka.

Rosie cmoka zniecierpliwiona.

– Przecież wiem. To był sarkazm, mamo.

Zerkam na budzik przy łóżku. Dopiero ósma… Za wcześnie, żeby ktokolwiek dobijał mi się do domu w niedzielę rano. Może chodzić tylko o Lee.

– Ja otworzę – mówi Rosie i rusza w stronę schodów.

– Nie! Ja pójdę. Nie wiadomo, kto to jest.

Wyskakuję z łóżka, ściągam szlafrok z haczyka na drzwiach sypialni i biegiem wymijam Rosie, która ignoruje moje słowa i schodzi za mną na dół.

Bum, bum, bum.

Nie mogę jej pozwolić mnie wyprzedzić, ale nie chcę jej też przestraszyć.

– Czekam na przesyłkę – wołam do niej. – Może być ciężka. Puść mnie.

– Och. – Rosie traci zainteresowanie. Ale po sekundzie odwraca się w moją stronę i jestem pewna, że przejrzała moje kłamstwo na wylot. – Co zamówiłaś?

Nie mam czasu, żeby wymyślić coś przekonującego, bo potem to może do mnie wrócić w najmniej oczekiwanym momencie, nawet jeśli teraz wydaje się banalne.

Bum, bum, bum.

– Po prostu daj mi otworzyć drzwi, Rosie.

– Sorry – mówi, ale czuję na sobie jej wzrok, kiedy idę przez korytarz.

Żołądek wywraca mi się na drugą stronę.

Nie powinnam być zszokowana, kiedy staję twarzą w twarz z umundurowanym policjantem. Przyszli po mnie, a teraz moja córka zobaczy, jak wyciągają mnie z domu w kajdankach. Ten widok zostanie z nią na resztę życia, a moja niewinność nie będzie miała żadnego znaczenia.

Policjant zerka na mój szlafrok.

– Przepraszam, że panią obudziłem, ale po drugiej stronie był wypadek, pod numerem piątym. Rozmawiamy ze wszystkimi sąsiadami, żeby sprawdzić, czy ktoś coś widział.

Ogarnia mnie fala ulgi. Nie przyszli po mnie. Nie tym razem.

Patrzę nad ramieniem policjanta na dom Lee i Sereny. Teraz kręci się tam mnóstwo ludzi. Policja i inne służby, których nie potrafię nazwać, uwijają się pospiesznie, skoncentrowani na swoich obowiązkach. Wchodzą i wychodzą przez otwarte drzwi do domu. Ktoś ustawił barierki; podwórko otacza policyjna taśma, którą widziałam wcześniej tylko w telewizji. Przez chwilę stoję jak zahipnotyzowana.

– Proszę pani?

– Eee, tak, przepraszam, ale… co… co się stało? – Policjant pomyśli, że moje wahanie jest spowodowane szokiem na ten widok.

Nie odpowiada.

– Czy widziała pani cokolwiek pod numerem piątym w piątek wieczorem albo w sobotę wcześnie rano?

Przeraża mnie, że znają już dokładne ramy czasowe, ale zakładam, że poskładali to w całość na podstawie informacji przekazanych im przez Serenę.

Może nie wolno mu powiedzieć, że kogoś tam zamordowano. Czy mają takie wytyczne?

– Ja… cóż, byłam w domu, ale nic nie widziałam. Co dokładnie się wydarzyło? Czy z Sereną i Lee wszystko w porządku?

Policjant znów ignoruje moje pytania.

– Jak dobrze zna pani sąsiadów z naprzeciwka?

– Przyjaźnimy się – mówię.

To może go zachęcić do wyjawienia czegoś więcej. Może już wie, kto to zrobił. Po raz pierwszy od sobotniego poranka pojawia się we mnie iskierka nadziei.

– Co się stało, mamo? – Rosie pojawia się obok mnie i wpatruje w policjanta. A potem, zupełnie jak ja chwilę wcześniej, dostrzega scenę rozgrywającą się po drugiej stronie ulicy. – O, Boże. Mamo? Co tu się dzieje? – Jej głos jest teraz wyższy, na granicy histerii.

Chcę ją przed tym chronić, ale już za późno.

– Proszę pani? – Policjant próbuje zwrócić jej uwagę. – Proszę zachować spokój, chciałbym się tylko dowiedzieć, czy ktoś coś widział.

– Ale co się stało?

Rosie zwraca się z tym pytaniem do mnie i dreszcz przechodzi mi po plecach. Dlaczego ona myśli, że znam odpowiedź? Wszystko, co mogę zrobić, to chwycić jej dłoń.

– Czy widziała pani cokolwiek, choćby najdrobniejszą rzecz, pod numerem piątym w piątek wieczorem albo wcześnie rano w sobotę?

Rosie nagle się uspokaja. Przeistacza się w zupełnie inną dziewczynę niż ta, którą trzymałam za rękę jeszcze przed chwilą.

– Nie było mnie w domu – wyjaśnia. – Wróciłam dopiero wczoraj wieczorem.

Policjant pyta jeszcze o nasze imiona i nazwiska i pospiesznie zapisuje informacje w formularzu. Po zakończeniu dziękuje nam i prosi o kontakt z policją, gdyby coś nam się przypomniało.

Potem on odchodzi, a ja już zamykam drzwi, kiedy nagle Rosie mnie powstrzymuje i otwiera szerzej.

– Mamo, patrz!

Wiem, że nie powinnam tego robić, ale wyglądam na zewnątrz, żeby zobaczyć, co przyciągnęło jej uwagę. Zabierają go na noszach, twarz ma przykrytą czarną folią. Z daleka widać, że to martwe ciało.

Rosie wrzeszczy i chwyta się mnie mocno, wbijając mi paznokcie w skórę.

– Mamo! Kto to jest?

Właśnie mam jej powiedzieć, że nie wiem, że trzeba zamknąć drzwi i nie podglądać, kiedy pojawia się Serena. Jakaś kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałam, obejmuje ją mocno i podtrzymuje, bo nawet z takiej odległości widać, że ta ledwo trzyma się na nogach.

– O, Boże, to Serena. Więc to musiał być Lee pod tą… Mamo, coś się stało Lee!

***

Dopiero po półgodzinie udaje mi się uspokoić Rosie. Siedzimy w kuchni – to podstęp z mojej strony, żeby Rosie nie mogła obserwować zamieszania po drugiej stronie ulicy – i gapimy się na nietknięte szklanki z wodą.

– Może umarł z przyczyn naturalnych – stwierdza moja córka. – No wiesz, w końcu był dość stary, nie?

Mówi to z pełną powagą – jakby stwierdzała niepodważalny fakt. W innych okolicznościach zwróciłabym uwagę, że Lee miał jakieś trzydzieści pięć lat i że to w żadnym wypadku nie jest podeszły wiek, chociaż dla siedemnastolatki pewnie tak to wygląda. Ale to nie czas na takie idiotyczne dyskusje.

Mam ochotę powiedzieć jej, że tak, właśnie tak musiało być, ale przecież ona już za chwilę się zorientuje, że to nie może być prawda.

– A nie, czekaj – poprawia się Rosie. – Wtedy nie byłoby tu policji, prawda? – Przez chwilę zastanawia się nad własnymi słowami, a ja obserwuję wyraz jej twarzy, podczas gdy ona ocenia całą sytuację, i czuję ukłucie zazdrości.

Moja córka może mówić o tym tak swobodnie, dlatego że jej to w ogóle nie dotyczy. Zaraz pewnie zadzwoni do Libby, żeby o wszystkim opowiedzieć, i będą wspólnie spekulować przyciszonymi, podekscytowanymi głosami. A ja nie jestem w stanie o tym mówić ani myśleć, bo natychmiast ogarnia mnie dławiące przerażenie.

– Ktoś został zamordowany na naszej ulicy – ciągnie Rosie. – Może to seryjny morderca? Może wróci po kogoś z nas?

– Nie wygłupiaj się, Rosie. I nie mów takich rzeczy, to nie są żarty. Zginął człowiek. Nasz przyjaciel. – Ale wiem, że ona specjalnie sobie teraz ze mną pogrywa. Zawsze tak robi.

– Twój przyjaciel. Ja go prawie nie znałam.

To nie jest prawda. Zarówno Serena, jak i Lee zawsze mieli czas dla Rosie i Spencera, więc nie potrafię pojąć, jak moja córka może być teraz taka oschła.

Biorę głęboki oddech i staram się zachować spokój.

– Tym razem puszczę ci to płazem, bo jesteś jeszcze w szoku. Ale nie chcę więcej słyszeć, jak mówisz coś takiego.

Rosie ignoruje moją przestrogę.

– Nie mogę w to uwierzyć. Muszę zadzwonić do Libby.

Ucieka z kuchni, a ja nasłuchuję dudnienia jej stóp na schodach, gdy biegnie podzielić się plotkami z przyjaciółką.

***

Staję na progu i zbieram całą odwagę przed czekającym mnie zadaniem. Mogę to zrobić. Będę przy Serenie i zaoferuję jej wsparcie, bo liczy się wyłącznie jedno: nie zabiłam Lee.

Z drugiej strony wiem, że milczenie to też forma kłamstwa. A niedługo stanę się jeszcze bardziej winna, kiedy spojrzę Serenie w twarz i powiem, jak mi przykro, zamiast wyznać, co wiem o śmierci jej męża, i podzielić się wszystkimi szczegółami, których ona tak desperacko potrzebuje.

Drzwi otwiera ta sama kobieta, którą widziałam wcześniej obok Sereny. Kiedy wyjaśniam, kim jestem, odsuwa się na bok i wpuszcza mnie do środka. Mówi, że ma na imię Gwynn i jest oficerem kontaktowym z policji. To wysoka, dobrze zbudowana kobieta, ale wydaje się zupełnie niegroźna; ma zbyt przyjazną twarz.

Wiedziałam, że trudno mi będzie tu wrócić, ale jestem zupełnie nieprzygotowana na uczucie, które ogarnia mnie w chwili, kiedy przekraczam próg. Mój umysł bombardują urywki wspomnień z tamtego wieczoru, ale żaden z nich nie pokazuje tego, co muszę wiedzieć. Nie pamiętam nic poza tym, że Lee wpuścił mnie do mieszkania, nalał wina, zaczął się przede mną otwierać.

Dopiero teraz, kiedy Gwynn prowadzi mnie przez korytarz i mówi coś o tym, że Serena chce się ze mną zobaczyć, uświadamiam sobie, jak straszliwy błąd popełniłam.

Tamtej nocy Lee i ja piliśmy wino – możliwe, że więcej niż jedną butelkę – ale nie przyszło mi do głowy, żeby umyć swój kieliszek albo się go pozbyć, kiedy uciekałam z jego domu. Myślałam wyłącznie o tym, żeby wyjść jak najprędzej i ukryć się przed koszmarem, w którym się znalazłam. Ale teraz dociera do mnie, że przecież na szkle znajdą moje odciski palców, a w resztkach wina ślady mojego DNA.

Mam wrażenie, że stoję w żywym ogniu, moje ciało powoli płonie. Trzeba było zadzwonić na policję. Serena by mnie znienawidziła, nigdy by nie uwierzyła, że nie przespałam się z jej mężem, ale przynajmniej miałabym po swojej stronie sprawiedliwość. Zachowałabym się uczciwie. Teraz już na to za późno.

– Tara.

Ledwie rozpoznaję jej głos. Nawet z wyglądu nie przypomina kobiety, którą znałam. Serena zawsze jest taka porządna, każdy blond włos idealnie na swoim miejscu – bez względu na okoliczności, nawet kiedy wypłakuje mi się w rękaw nad dzieckiem, którego tak bardzo pragnie. Teraz jednak wygląda jak cień tamtej perfekcyjnej kobiety: jej długie jasne włosy są przetłuszczone, a twarz ma umazaną smugami makijażu. Dawna Serena byłaby przerażona, gdyby ktokolwiek zobaczył ją w takim stanie. Ale oczywiście teraz to wszystko nie ma znaczenia.

– Tara – mówi znowu, jakby potrzebowała potwierdzenia, że to naprawdę ja przed nią stoję.

Cała sztywnieję w oczekiwaniu, że zacznie obrzucać mnie oskarżeniami. Ale nic takiego nie następuje. Zamiast tego podchodzi do mnie prędko i zarzuca mi ramiona na szyję, uwieszając się na mnie bezwładnie całym ciężarem, aż prawie ściąga mnie na podłogę.

– Lee… nie żyje! Ja… – wydaje z siebie zwierzęcy skowyt, świadectwo cierpienia.

To mi przypomina, że ja również mam w tym swój udział.

– Tak mi przykro – szepczę w jej włosy. – Tak strasznie mi przykro.

Wtedy się odsuwa i patrzy mi prosto w twarz.

– To nie ma żadnego sensu. On… Znaleźli go w łóżku… zadźganego nożem. Mówią, że nie wiadomo jeszcze na pewno, ale wygląda na to, że nóż wszedł mu prosto w serce, dlatego nie było dużo krwi. I że w takim razie przynajmniej to… nie trwało długo. Ale nikt nie włamał się nam do domu! Więc jak to się mogło stać? Nie mógł sam sobie tego zrobić, powiedzieli mi, że to niemożliwe. Więc… więc jak? Kto?

Ściskam ją za ramię. Gorączkowo szukam jakichś słów otuchy, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

– Chodź, usiądź – mówię w końcu.

Gram na czas; mam nadzieję, że w drodze do salonu zdążę się trochę pozbierać.

Serena kiwa głową i pozwala, żebym ją prowadziła. Natychmiast omiatam wzrokiem cały pokój, ignorując kręcących się wszędzie wokół ludzi. Rozglądam się za kieliszkami, z których Lee i ja piliśmy wino. Ale nigdzie ich nie widzę, nie ma też żadnych butelek. Może Lee wszystko posprzątał, zanim znaleźliśmy się na górze. Wzdrygam się na samą myśl o tym, że poszliśmy razem do sypialni. Na pewno nic takiego się nie wydarzyło. Najpewniej policja zabrała już kieliszki jako dowód. Może uda mi się coś wyciągnąć z Sereny, jeśli ostrożnie ją podpytam. Ale będę musiała poczekać na odpowiedni moment.

Znów koncentruję się na zrozpaczonej kobiecie siedzącej naprzeciwko mnie.

– Sereno, jestem przy tobie, gdybyś czegokolwiek potrzebowała, w dzień czy w nocy. Jestem tuż obok, po drugiej stronie ulicy, tak?

Przytakuje z wdzięcznością. Ledwie mogę na nią patrzeć. Przewraca mi się w żołądku. Jeszcze sekunda i wybiegnę na dwór. „Uspokój się. Wiesz, że tego nie zrobiłaś, więc wytrzymaj jeszcze trochę”.

– Ja go znalazłam, Taro, to było okropne. Gdybym tylko nie pojechała na ten idiotyczny panieński, on by dalej żył, prawda?

Z trudem powstrzymuję wrzask: „Tak, on by nadal żył. Dlaczego musiałaś wyjechać i wprawić w ruch całą tę lawinę koszmarnych wydarzeń?”. Ale oczywiście to nie jej wina.

– Nie mogłaś przewidzieć, że wydarzy się coś takiego. Sereno, nie jesteś niczemu winna.

Znów wybucha płaczem, a ja mogę tylko trzymać ją za rękę.

– A właśnie że to jest moja wina! Pisałam do niego w piątek i całą sobotę, ale on nie odpowiedział na ani jeden SMS. Gdybym wiedziała, że coś jest nie tak, wróciłabym prosto do domu i może… może znalazłabym go wciąż żywego i… i zadzwoniłabym po pomoc.

Nie mogę pozwolić jej w to wierzyć.

– Sereno, to nie twoja…

– Strasznie się pokłóciliśmy przed moim wyjazdem. Powiedział, że nie wie, czy chce jeszcze raz próbować z in vitro, a ja się wściekłam. Więc sądziłam, że mnie ignoruje, bo jest na mnie taki zły. Robił tak czasami, a ja zwykle po prostu pozwalałam, żeby się boczył, aż mu przejdzie. Ale… ale nie miałam pojęcia… – Resztę jej słów zagłusza szloch.

Niewiele mogę powiedzieć, żeby ją pocieszyć; nic nie przywróci jej Lee. Ale staram się ze wszystkich sił sprawić, by zrozumiała, że się myli: nie jest niczemu winna.

– To nie ty mu to zrobiłaś – mówię. – Tylko jedna osoba jest za to odpowiedzialna. Ten, kto… – Nie udaje mi się wydusić z siebie tych słów, choć nie mogę zapomnieć widoku okaleczonego ciała Lee.

Serena kiwa nieznacznie głową przez łzy.

– Ale kto mógłby życzyć mu śmierci? Przecież on nic nigdy nikomu nie zrobił. Nie zasługiwał na taką śmierć.

Mam ochotę odpowiedzieć, że życie nie zawsze jest sprawiedliwe. Że nie ma nienaruszalnych zasad. Że każdemu z nas może przytrafić się cokolwiek, bez względu na to, czy jesteśmy dobrzy czy źli. Ale ona nie potrzebuje tego słuchać. Serena potrzebuje, żebym się z nią zgodziła, więc właśnie to robię.

Siedzimy tak jeszcze przez kilka chwil: razem, ale każda sama z własnymi myślami, a wokół nas uwijają się funkcjonariusze z wydziału kryminalnego. Dla nich to po prostu kolejny dzień pracy. Dla nas to początek końca.

***

Kiedy wracam do domu, Rosie siedzi na schodach z twarzą zwróconą ku drzwiom, jakby na mnie czekała.

– Byłaś tam? – pyta. – Zobaczyć się z Sereną?

– Tak, wołałam do ciebie, że wychodzę, ale chyba mnie nie słyszałaś – wyjaśniam, chociaż jestem pewna, że słyszała. Tak samo jak nie mam wątpliwości, że słyszałam jej odpowiedź znad basów huczących z głośników. Ale może umysł płata mi figle.

– Pewnie jest w totalnej rozsypce – stwierdza Rosie. – Biedna kobieta. Ale jest całkiem ładna. Na pewno w końcu znajdzie sobie kogoś nowego.

Otwieram usta, żeby na nią nakrzyczeć, ale się opanowuję. Rosie zawsze nas podpuszcza i chce, żebyśmy złapali przynętę, ale dziś nie zamierzam tego robić. Więc zamiast tego odpowiadam najspokojniej, jak tylko potrafię, żeby zastanowiła się na tym, co właśnie powiedziała.

– Wyobraź sobie przez chwilę, jak ona się czuje, zanim powiesz coś jeszcze o niej albo o Lee. Albo o kimkolwiek innym, skoro już o tym mowa.

Rosie wygląda na zaskoczoną, że nie złajałam jej ostrzej, ale przytakuje na zgodę.

Muszę skupić się na czymś innym, więc pytam, co chciałaby zjeść na obiad. Zawsze w niedzielę mamy tradycyjny rodzinny obiad i nie zamierzam teraz łamać tej tradycji. Będziemy tylko we dwie – moi rodzice nakarmią Spencera, zanim pojadę go odebrać, a Noah wraca dopiero po jedenastej wieczorem.

– Może te kieszonki z ciasta francuskiego z wołowiną, które czasami robisz, co? – proponuje Rosie. – Jesteśmy tylko we dwie, więc nie ma sensu się za bardzo wysilać. Uwielbiam je.

Dobrze: przepis jest prostszy niż przygotowanie całej pieczeni, ale dostatecznie wymagający, żebym musiała odciąć się od innych myśli – cóż, mogę przynajmniej spróbować.

Jestem zaskoczona, kiedy Rosie idzie za mną do kuchni i oferuje pomoc. Ale daję jej coś do roboty i przez kolejną godzinę panuje spokój. Łatwo udawać, że na świecie nie istnieje nic poza tym domem i moją rodziną.

– To okropnie smutne, co, mamo? – zagaduje Rosie, obierając ziemniaki. – No wiesz, jak Serena ma teraz urodzić dziecko?

Zamieram w połowie krojenia cebuli i odwracam się do niej.

– Skąd o tym wiesz? – Serena zaciekle broni swojej prywatności. Wiem o ich problemach z dzieckiem tylko dlatego, że przypadkiem byłam z nią, kiedy po raz pierwszy poroniła. Nie było jej łatwo ze mną o tym porozmawiać, ale ostatecznie udało mi się zdobyć jej zaufanie. Ale Rosie? Nie wierzę, że Serena rozmawiała z moją siedemnastoletnią córką o swojej niepłodności.

I nie ma mowy, żeby Lee jej to zdradził. Nawet z Noah mało o tym rozmawiał. Podczas naszej piątkowej rozmowy powiedział na ten temat więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

Tylko jedno kłamstwo

Подняться наверх