Читать книгу Oblężenie - Kathryn Lasky - Страница 7
Rozdział pierwszy Pielgrzym
ОглавлениеKetupa bosonoga spojrzała w górę i zamrugała. Ostatnim razem czerwona kometa przelatywała tędy prawie trzy miesiące temu. Czym był ten święcący punkt na niebie? Pędził w kierunku jeziora z zatrważającą prędkością. Wielki Glauksie, wykrzykuje najwstrętniejsze, najbardziej plugawe przekleństwo, jakie można sobie wyobrazić!
Sowa wyszła dalej na gałąź jaworu, rosnącego nad jeziorem. Być może trzeba będzie ją ratować. Prawie wszystkie gatunki sów, z wyjątkiem kilku rodzajów puchaczy, zupełnie nie radziły sobie w wodzie. Ketupa bosonoga rozpostarła skrzydła i przygotowywała się do lotu. Ruszyła ułamek sekundy przed tym, jak usłyszała plusk.
Gdy Kludd wpadał do wody słychać było skwierczenie, następnie pojawiły się kłęby pary. Szymon, samiec ketupy bosonogiej, jeszcze nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego — sowa, wpadając do wody, świeciła jak rozżarzony węgiel. Czy to sowa-górnik? Ale oni przecież znali się na rzeczy i nigdy by się tak nie poparzyli — co było wyjątkową dla nich cechą. Szymon złapał spadającą sowę za szpony w ostatniej chwili. Ale aż ścisnęło go w mielcu, gdy zobaczył jej szlarę — pokaleczoną i zdeformowaną, pokrytą stopionym metalem i piórami. Co to jest?
Cóż, lepiej się tym teraz nie przejmować. Przynajmniej przeżył. A zadaniem Szymona, jako pielgrzyma Zakonu Braci Glauksjańskich z Północnych Królestw, nie było kwestionować, nawracać czy prawić kazania, ale pomagać, dać ukojenie, pokój i miłość. Ta sowa wydawała się potrzebować każdej z tych rzeczy. I właśnie dlatego bracia robili sobie długie przerwy od studiów w odosobnieniu, by wylecieć do świata i spełnić swój święty obowiązek. Brat Przełożony często mawiał: „Zbyt długie nauki w azylu mogą stać się niewybaczalnym pobłażaniem względem siebie. Wypada nam dzielić się tym, czego się nauczymy, praktykować dzielenie się z innymi wiedzą, którą zdobyliśmy z książek”.
To był pierwszy sezon pielgrzymowania Szymona, a to wyglądało na pierwsze duże wyzwanie. Poparzona sowa potrzebuje opieki, to nie ulegało wątpliwości. Ratowanie sówek, które wypadły z gniazda, dbanie o pokój między walczącymi frakcjami kruków — bracia glauksjańscy to jedne z niewielu sów, które potrafiły przemówić krukom do rozumu — to wszystko było niczym w porównaniu z tym przypadkiem. By pomóc tej biednej sowie, Szymon będzie musiał użyć wszystkich swoich zasobów ziół i wiedzy medycznej.
— Spokojnie, spokojnie, kolego — mówił Szymon cichym, kojącym głosem, gdy pomagał rannej sowie dostać się do dziupli w jaworze. — Zaraz się tobą zajmę.
Przydałby mu się tutaj wąż albo dwa do pomocy. Jakim luksusem było ich wsparcie, gdy mieszkał w azylu w Królestwach Północnych. Jednak pielgrzymi powinni żyć jak najskromniej. Korzystanie z usług ślepych węży, które często zajmowały się gniazdami sów, dbając, by nie pojawiły się w nich szkodniki, nie było uznawane za stosowne dla pielgrzymów, którzy sami mieli służyć. Uczono ich, by żyli jak najskromniej. Szymon sam będzie musiał wyjść i wykopać lecznicze robaki. Na tego typu rany najlepsze były pijawki, a jako ketupa całkiem nieźle sobie radził z ich zdobywaniem.
Gdy tylko ułożył Kludda w łóżku zrobionym z puchu, który wyskubał z własnej piersi i kilku rodzajów mchu, wyruszył zebrać pijawki. Gdy leciał do zakątka jeziora obfitującego w pijawki, zastanawiał się, dlaczego ta sowa, która prawdopodobnie była płomykówką, stawiała opór, kiedy chciał mu wyczyścić pióra. To było bardzo dziwne. Jeszcze nigdy nie spotkał sowy, która by się w ten sposób zachowywała. Pióra tej sowy były brudne i zmierzwione. To, że w ogóle była w stanie latać, było niesamowite. Bez gładkich piór nie było mowy o udanym locie. Na każdej lotce są malutkie, prawie niewidoczne haczyki, zwane promykami, które łączą się ze sobą, tworząc równą powierzchnię, po której ślizga się powietrze. Promyki tej sowy porozczepiały się w najgorszy możliwy sposób. Trzeba było je ułożyć i wygładzić. Ale gdy Szymon próbował to zrobić, sowa się cofnęła. Dziwne, bardzo dziwne.
Szymon wrócił niedługo później z dziobem pełnym pijawek i zaczął układać je przy wygiętych brzegach dziwnej metalowej maski, która wtopiła się w niemal połowę szlary. Nawet nie próbował jej zdejmować. Przyjrzawszy się bliżej, Szymon upewnił się, że ta sowa to płomykówka, i to wyjątkowo duża. Z kawałków nasączonego mchu wycisnął jej do dzioba kropelki wody. Czasem płomykówka otwierała nagle oczy, ale było jasne, że majaczy. Bez przerwy wyrzucał z siebie przekleństwa i wygłaszał tyrady o zemście oraz groził śmiercią komuś o imieniu Soren.
Szymon zajmował się tą dziwną płomykówką dniami i nocami, zmieniając okłady z pijawek, wyciskając kropelki wody pod powykręcane kawałki metalu, które znajdowały się w miejscu, gdzie kiedyś był dziób. Gorączka sowy zmalała; mniej było też zajadłych przekleństw — na szczęście, bowiem bracia glauksjańscy byli łagodnym zakonem, który wystrzegał się walki. Przez dwa dni płomykówka spała nieprzerwanie, a teraz, trzeciego dnia, zamrugała i otworzyła oczy. Szymon stwierdził, że tym razem jest w pełni świadoma. Ale pierwsze słowa, jakie wyszły z jej metalowego dzioba, zszokowały pielgrzyma prawie tak bardzo, jak wcześniejsze przekleństwa.
— Nie jesteś jednym z Czystych.
Czystych? O czym, na Glauksa, mówi ta sowa? — pomyślał Szymon.
— Wybacz mi, ale obawiam się, że nie wiem, o czym mówisz — odpowiedział.
Kludd zamrugał. Powinien się bać — pomyślał.
— Nieważne. Chyba powinienem ci podziękować.
— Ależ nie trzeba. Jestem pielgrzymem. Spełniam tylko mój glauksjański obowiązek.
— Obowiązek względem kogo?
— Naszego gatunku.
— Nie należymy do tego samego gatunku! — warknął Kludd z wściekłością, która zszokowała Szymona. — Ja jestem płomykówką, tyto alba. Ty jesteś — Kludd wydawał się wąchać — sądząc po twoim smrodzie, ketupą. To nie mój gatunek.
— Oczywiście, mówiłem ogólnie. Mój glauksjański obowiązek spełniam wobec wszystkich sów.
Kludd odpowiedział niskim pohukiwaniem przypominającym warknięcie i zamknął oczy.
— Zostawię cię samego — powiedział Szymon.
— Jeśli lecisz polować, to wolę czerwone mięso od ryb. Ściśle mówiąc, nornice.
— Tak, dobrze. Zrobię co w mojej mocy. Jestem pewien, że poczujesz się lepiej, gdy przyniosę ci trochę mięsa.
Kludd rzucił Szymonowi gniewne spojrzenie. Przy mnie niczego nie możesz być pewien — pomyślał Kludd. Glauksie, co za paskudna sowa: płaska głowa, wymieszane kolory piór, ni to brązowe, ni to białe czy szare. Żałosne, małe kępki piór przy uszach. Mało jest sów brzydszych od ketupy bosonogiej.
Wydawało mu się, że kiedyś słyszał coś o tych sowach-pielgrzymach. Postanowił dowiedzieć się więcej.
— Mówisz, że jesteś pielgrzymem. Skąd pochodzisz?
Szymon był szczęśliwy, że sowa w ogóle go zauważała.
— Z Królestw Północnych.
To zainteresowało Kludda. Słyszał o Królestwach Północnych. Stamtąd pochodził sowi starzec, wspaniały Ezylryb, którego prawie udało mu się pojmać. To przez niego niemal zginął w ostatniej walce.
— Myślałem, że Królestwa Północne znane są ze swoich wojowników, a nie pielgrzymów.
— Sowy z Królestw Północnych są bardzo zawzięte, ale zawzięcie można kochać i dbać o pokój albo nienawidzić i walczyć.
Glauksie, ale irytowała go ta sowa. Miał ochotę zwrócić tuzin wypluwek na jego paskudną gębę.
— Rozumiem — odpowiedział. Oczywiście wcale tego nie rozumiał, ale czasem potrzebna była dyplomacja. A to według Kludda była dyplomatyczna odpowiedź dana sowie, która sprawiała, że przewracało mu się w mielcu.
— Dobrze, to może polecisz i zdobędziesz dla mnie trochę dobrego czerwonego mięsa, tłustego i futrzastego, z mocnymi kościami? Mój mielec koniecznie musi coś przetrawić.
A ja potrzebuję czasu, by pomyśleć.
Królestwa Północne! Samo ich wspomnienie przez tę obrzydliwą ketupę rozpaliło umysł Kludda. Musiał teraz ostrożnie zaplanować kolejny ruch. Próba porwania Ezylryba zakończyła się spektakularną porażką. Oczywiście trudno było to nazwać genialnym planem. Nie, genialnym planem było zbudowanie siły tak potężnej, by oblegać Akademię dla Osieroconych Sów imienia św. Ajgoliusza, która od lat porywała małe sówki i szkoliła je między innymi do wydobywania drobinek. Drobinki mogły zostać użyte do stworzenia broni o niespotykanej sile. Broni, która nie tyle zabijała, ile mąciła sowom w głowach. W akademii znajdował się największy znany magazyn drobinek. Ale sowy z akademii nie wiedziały, co z nimi zrobić. Jednak, mimo że były kompletnie niedouczone, znalazły twierdzę Czystych w ruinach zamku i próbowały porwać sówki, które zostały złapane przez Kludda i dziesiątki sów z rodziny Tyto. Oczywiście Czyści walczyli, by odzyskać to, co według nich było ich własnością. To spowodowało Wielkie Strącenie. Dziesiątki małych sów zostało zrzuconych na ziemię, podczas gdy walczyły o nie dwie potężne i bezprawne siły. I to właśnie Wielkie Strącenie zaalarmowało sowi świat — a przede wszystkim szlachetne sowy, znane jako Strażnicy Ga’Hoole, które pod osłoną nocy wyruszały z Wielkiego Drzewa — że istniało coś straszniejszego niż akademia.
Przed Wielkim Strąceniem Czyści byli tajną organizacją, co zapewniało im czas i możliwość pozyskiwania siły i obmyślania strategii. Wielkie Strącenie zaprezentowało pełnie sił sów z Ga’Hoole. A co najważniejsze, przyniosło ze sobą również legendarnego wojownika z Królestw Północnych, znanego tam jako Lyza z Kielu, a tu, w Królestwach Południowych, jako Ezylryba. Ale to nie Lyz z Kielu, wojownik, interesował Kludda. Interesował go Ezylryb, uczony. Mówiło się, że ta sowa ma głęboką wiedzę na każdy temat — od pogody, przez ogień, aż po pierwiastki życia i ziemi. I że najlepiej rozumiała moc czającą się w drobinkach.
Kiedy więc Czyści przegrali walkę o sowiątka, ich nowe źródło siły, Kludd, nagle zdecydował o zmianie taktyki. Porwanie takiej sowy, jak Ezylryb, było warte więcej niż sto małych sówek. Jedyny sposób, w jaki udałoby się to zrobić, to zastosowanie Diabelskiego Trójkąta. Kładąc trzy worki z drobinkami na trzech różnych drzewach tak, by utworzyły trójkąt, Kludd zastawił pułapkę, która usidliła starego syczonia, powodując zakłócenia w jego umiejętnościach nawigacyjnych. Drobinki utworzyły pole magnetyczne. Zniszczenie pola było nie tylko niespodziewane, ale również katastrofalne w skutkach. Ezylryb został uratowany przez sowy, które złamały siłę pola jak kruchą gałązkę. Wyższa magnetyka! Ezylryb miał wiedzę na temat tych mrocznych nauk. I właśnie dlatego Kludd go potrzebował.
Rozgorzała zaciekła walka z sowami, które przybyły uratować Ezylryba. Ku przerażeniu Kludda jedną z nich był jego młodszy brat, Soren, którego wyrzucił z rodzinnego gniazda, gdy był jeszcze sówką zbyt młodą, by latać. Kludd myślał wtedy, że dostarcza swojego młodszego brata do Wielkiego Najczystszego Tyto — taki bowiem był warunek. By zapewnić sobie wstęp do najwyższych rangą Czystych, trzeba było poświęcić członka rodziny. Ale coś poszło nie tak. Zjawiły się sowy z akademii i porwały jego brata. A teraz ten sam brat prawie go zabił. I nie dość, że Czyści stracili nowych rekrutów i Ezylryba, to jeszcze ich twierdza została odkryta. Musieli znaleźć nowe miejsce, w którym będą mogli osiąść — kwaterę główną, z której będą mogli planować wojnę o władzę nad światem.
Ale nie pora teraz o tym myśleć. Są inne, ważniejsze sprawy, którymi trzeba się zająć — na przykład wyższa magnetyka.
Cały ten czas — myślał Kludd — śniłem o drobinkach, o kontrolowaniu sowiego świata i oczyszczeniu go. Marzyłem o podbiciu akademii z jej wielkimi magazynami drobinek i tysiącami sów do ich zbierania. Potem marzyłem o porwaniu Ezylryba. Ale teraz już wiem, co powinienem zrobić. Muszę przystąpić do oblężenia wielkiego drzewa na Wyspie Hoole, pośrodku Morza Hoolemer. Tak, Wielkie Drzewo Ga’Hoole musi być nasze, ze wszystkimi jego sekretami na temat ognia i magnetyki, z wojownikami i uczonymi. To wszystko musi być nasze. Nie będę się spieszył. Odzyskam siłę. Odnajdę moją rozproszoną armię i wtedy powstaniemy — tysiąc razy silniejsi niż kiedykolwiek, przeciwko Strażnikom Ga’Hoole.
— Tłuściutka nornica dla pana. Mocne kości i dużo zimowego futra. To powinno wprawić twój mielec w ruch. — Sowi pielgrzym powrócił.
Tak jak i ty, pielgrzymie — pomyślał Kludd. Podjął decyzję, że jak tylko odzyska siły, zabije go. To, że przeżył, musi pozostać przez jakiś czas tajemnicą, jeśli jego plan ma zadziałać. Tak, jutro, z mielcem napędzonym kośćmi nornicy, będzie gotowy, by zabić tę śmierdzącą sowę. Kludd, jak na najlepszego zabójcę przystało, był cierpliwy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki