Читать книгу Oblężenie - Kathryn Lasky - Страница 9

Rozdział trzeci W Wielkim Drzewie Ga’Hoole

Оглавление

Konary Wielkiego Drzewa Ga’Hoole trzęsły się od uderzeń pierwszej tej zimy wichury. Była to pora białego deszczu, kiedy pnącza zwisające z drzewa uzyskiwały kolor połyskującej kości słoniowej. Najlepsze mleczne jagody zostały zebrane dawno temu, w czasie deszczu miedzianej róży, kiedy pnącza były w różowym odcieniu miedzi. Brygada pogodowa, do której należał Soren, właśnie wróciła z zajęć lotu, prowadzonych przez Ezylryba, kapitana brygady. To był pierwszy lot Ezylryba, od kiedy został uratowany z Diabelskiego Trójkąta. Zajęcia były wspaniałe — hałaśliwe, rozkrzyczane, z mnóstwem żartów o mokrych zadkach i śpiewów. Pomimo ponurych przewidywań Otulissy, że jeśli nie przestaną wesołkować, to niczego się nie nauczą, wracali z dobrymi wieściami. Wesołkowanie to sowi zwrot oznaczający wygłupianie się. Niektórzy z kapitanów brygad, na przykład Strix Struma, nigdy nie pozwalali na takie zachowanie, ale Ezylryb był inny. Wierzył, że wesołkowanie jest dobre — buduje zaufanie i poczucie wspólnoty.

Otulissa z kolei, poważna i ułożona samica puszczyka plamistego, nie znosiła wesołkowania, a przede wszystkim dowcipów o mokrych zadkach, co stanowiło temat niekończącej się dyskusji między nią a Sorenem.

— Sorenie, ja po prostu nie sądzę, że wymiana dowcipów o mokrych zadkach z mewami powinna być częścią jakiejkolwiek misji.

Otulissa i Soren, członkowie brygady pogodowej, siedzieli na gałęzi tuż przed dziuplą jadalną, czekając, aż Matrona ogłosi, że pora na świdanie. Świdanie to posiłek, który sowy jadają tuż przed wschodem słońca. Po tym kładą się do łóżek i śpią, aż na niebie pojawią się pierwsze oznaki nocy, przyciemniające niebo.

— Od mew sporo można się nauczyć, Otulisso — mówił Soren.

— Pozwolę się z tobą nie zgodzić. Ten rechot i chichotanie z ich żałosnych dowcipów zakłóca odbieranie zmian frontów atmosferycznych.

Puszczyki plamiste znane były z wrażliwości na wszelkie zmiany ciśnienia atmosferycznego, które pojawiały się ze zmianami pogody.

— Ale zarejestrowałaś fakt, że za tą wichurą nadejdzie śnieżyca, i popatrz, zaczyna padać śnieg. Nie widzę więc, w jaki sposób zakłóciło to twoją prognozę.

— Mogłabym o wiele dokładniej przewidzieć, kiedy i jak mocno będzie padał śnieg, gdybyście tyle nie wesołkowali. Poza tym żarty o mokrych zadkach zwyczajnie mnie nie śmieszą. Jako sowy powinniśmy być dumni z naszych układów trawiennych i wyjątkowego sposobu wydalania.

— Po prostu powiedz „zwracanie”, na miłość Glauksa. — Wielki puszczyk mszarny o imieniu Zmierzch wylądował na gałęzi obok nich. Zmierzch był jednym z najbliższych przyjaciół Sorena.

— Nie chodzi tylko o zwracanie, Zmierzchu. To, że upychamy kości i futro zwierzyny w małe, schludne paczuszki, które potem wydalamy, to coś niespotykanego w ptasim królestwie. To wyjątkowe, że tak mało naszych odchodów jest płynnych — powiedziała Otulissa.

— Widziałeś jedną wypluwkę, widziałeś je wszystkie — warknął Zmierzch.

— Robi się zimno — powiedział Soren. — Kiedy podadzą świdanie? Zjadłbym coś ciepłego.

Przed misją sowom z brygady pogodowej nie pozwalano na jedzenie pieczonego mięsa. Ezylryb nalegał, żeby mięso było surowe i ze wszystkimi „włosami”, jak nazywał futro. Oczywiście, jedzenie pieczonego mięsa było cechą wyjątkową dla sów z Wielkiego Drzewa Ga’Hoole. Większość sów jadała surowe i krwawe mięso, ponieważ w przeciwieństwie do sów z wielkiego drzewa, nie wiedziały, jak używać ognia. Mieszkańcy Wielkiego Drzewa Ga’Hoole posiadali wiedzę nieznaną sowom w innych królestwach. Używając jej starali się chronić sowy żyjące poza drzewem Ga’Hoole. Jednak ostatnimi czasy w sowim świecie było coraz bardziej niebezpiecznie. Jednym z zagrożeń były złe sowy z Akademii dla Osieroconych Sów imienia św. Ajgoliusza, w której Soren był kiedyś uwięziony. Tam poznał swoją najlepszą przyjaciółkę, kaktusówkę Gylfie. A teraz pojawiła się kolejna, jeszcze bardziej niszczycielska grupa, zwana Czystymi. To podczas misji podjętej w celu uratowania Ezylryba Soren dowiedział się, że jego brat, Kludd, był ich przywódcą.

Matrona, garbata samica puszczyka kreskowanego, wysunęła dziób z otworu obok gałęzi, na której siedział Soren z przyjaciółmi.

— Świdanie! — zawołała wesoło.

— Nareszcie! — powiedział Soren.

— Ooo, nietoperze! Czuję pieczone skrzydła nietoperza. — Nagle znikąd pojawiła się Gylfie.

— Gdzie byłaś? — zapytał Soren.

— Pomagałam Oktawii w bibliotece.

— Oktawii? W bibliotece? Dlaczego? — zapytał Soren.

— Chyba rozkaz z góry. Miałyśmy poukładać wszystkie książki o wyższej magnetyce i drobinkach.

Soren poczuł szarpnięcie w mielcu. Nigdy nie przyzwyczai się do słowa „drobinki”.

— Ale Oktawia? Dlaczego ona? W czym pomoże ślepy wąż w bibliotece? Bez obrazy, Pani P. — powiedziała Otulissa, kiedy wszyscy zebrali się wokół Pani Pyton, innej ślepej wężycy.

— Nie ma problemu, moja droga — odpowiedziała wężyca o różanych łuskach.

Od wieków ślepe węże pracowały jako służące w sowich gniazdach, dbając, by nie pojawiło się w nich robactwo ani szkodniki. W Wielkim Drzewie Ga’Hoole pomagały również w innych zadaniach. Wśród nich było służenie jako stoły, przy których jadały sowy. W łatwy sposób mogły się wydłużać tak, by wokół zmieściło się więcej ptaków.

W odpowiedzi na pytanie Otulissy Gylfie powiedziała:

— Dlaczego Oktawia? Cóż, może jest niewidoma, ale tak długo służyła Ezylrybowi, że wie najlepiej, jakich książek będzie potrzebował na specjalnej półce na książki o wyższej magnetyce. Dla matrony pracującej w bibliotece to byłoby za dużo pracy. Nie zna zbioru tak dobrze, jak Oktawia — a przynajmniej nie tych książek. Ale oczywiście nagle zjawiła się Fałda i zaczęła nam rozkazywać.

Sowy westchnęły. Fałda to najnudniejsza z nauczycielek, czy rybów, Wielkiego Drzewa Ga’Hoole.

— A ona co robiła w bibliotece? — zapytał Soren. — Wyższa magnetyka nie ma nic wspólnego z tym, czego uczy.

Otulissa nastroszyła piórka.

— Och, nieważne. Jestem tak podekscytowana nauką wyższej magnetyki, że nie potrafię tego wprost wyrazić.

— To siedź cicho — powiedział Zmierzch.

— Tak, oszczędź nam, o oświecona — mruknęła Gylfie ledwie słyszalnym szeptem do Sorena, który się zaśmiał. Otulissa była bardzo bystrą sową. Nikt by temu nie zaprzeczył. To ona odkryła, w jaki sposób działał Diabelski Trójkąt, i jak zniszczyć go za pomocą ognia. Znała ochronne właściwości mumetalu, który osłaniał ich przed zagrożeniem ze strony magnetycznych drobinek. Ale nie była skromna i wciąż się chwaliła swoją wiedzą, aż z czasem innym się to znudziło. Szczególnie teraz, gdy zaczęła wymieniać całą listę swoich znanych przodków, którzy byli uczonymi. Jej genialna praprapraciotka, Strix Emerilla, napisała całe mnóstwo naukowych książek. Otulissa bez przerwy o niej opowiadała. Strix Emerilla to, Strix Emerilla tamto. Po jakimś czasie pozostałe sowy przy stoliku Pani P. zaczęły ją ignorować i zaczęły rozmawiać między sobą.

Gylfie zwróciła się znów do Sorena, szepcząc mu do ucha:

— Zauważyłeś, że nie ma tu ani Ezylryba, ani pozostałych członków parlamentu?

Soren skinął głową.

— Coś się dzieje — powiedziała Gylfie i mrugnęła jednym okiem. Soren poczuł przypływ podekscytowania. Gylfie pewnie o czymś wie. Sorenowi przyda się coś, co odwróci jego uwagę od ostatnich wydarzeń. Jego życie zmieniło się wraz ze wstrząsającym odkryciem, że jego brat uwięził Ezylryba w Diabelskim Trójkącie i przysiągł, że zabije Sorena. Zbyt dużo czasu Soren spędzał na przywoływaniu obrazu brata odlatującego z metalową maską wtopioną w twarz i krzyczącego „Śmierć Nieczystym! Śmierć Sorenowi!”.

Mój brat. Mój własny brat jest Metalowym Dziobem i chce mnie zabić — myślał.

Po posiłku sowy udały się do swoich dziupli. Na zewnątrz szalała śnieżyca. Silny wiatr sprawił, że niebo stało się białe. To w noc taką jak ta, w samym środku śnieżycy, Soren, Gylfie, Zmierzch i Kopek po raz pierwszy dotarli do Wielkiego Drzewa Ga’Hoole. Teraz, kiedy czwórka przyjaciół i siostra Sorena, Eglantyna, zostali sami, Gylfie wyszeptała:

— Jak już mówiłam Sorenowi, dzieje się coś dużego.

— Skąd wiesz? — zapytał Kopek.

— Żaden z członków parlamentu nie zjawił się dzisiaj w dziupli jadalnej. Wygląda na to, że odbywa się właśnie jakieś ważne zebranie.

— Pewnie szykujemy się do wojny! — powiedział Zmierzch. — Jestem pewien, że każdemu z nas przydzielą dywizjon, którym będziemy dowodzić.

— Nie chodzi o wojnę, Zmierzchu. Przykro mi, jeśli cię zawiodłam — powiedziała Gylfie.

Zmierzch naprawdę był zawiedziony. Uwielbiał walczyć, a jego szybkość i zajadłość udowadniały, że nie ma sobie równych.

— Nie, nie chodzi o wojnę — powtórzyła Gylfie — tylko o wyższą magnetykę.

— Na miłość Glauksa — warknął Zmierzch. — Co za nudy. Tak jakbyśmy nie słyszeli od Otulissy wystarczająco dużo na temat WM, jak na to mówi.

— To ważne, Zmierzchu. Musimy się nauczyć na czym ona polega — stwierdził Kopek.

— I w tym cały problem — cicho syknęła Gylfie. — Cały ten temat jest pokątny.

— Pokątny? — pozostałe trzy sowy zawołały równocześnie.

— To znaczy, że to zakazana wiedza — odpowiedziała Gylfie. Dziuplę wypełniła cisza.

— Zakazana wiedza? Nie, Gylfie, to niemożliwe — powiedział Soren. — W Wielkim Drzewie Ga’Hoole nic nie jest pokątne, to wbrew postępowaniu Strażników. Nigdy nie zakazaliby zdobywania wiedzy. Przecież chcą tylko, żebyśmy się uczyli.

— Być może nie zawsze będzie to zakazane, ale przynajmniej część wiedzy jest w tej chwili pokątna — odpowiedziała Gylfie.

— Nie podoba mi się to — powiedział twardo Soren. — Jestem przeciwko zakazywaniu wiedzy.

— Ja też — dodał Zmierzch.

Kopek zamrugał, po czym odpowiedział powoli, jak miał w zwyczaju, gdy rozmyślał nad jakimś problemem:

— Tak, to straszne, że ukrywa się wiedzę przed młodymi sowami. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby Otulissa nie mogła przeczytać tej książki o Diabelskim Trójkącie. Być może nigdy nie uratowalibyśmy Ezylryba.

— Sądzę, że powinniśmy pójść powiedzieć, że to niewłaściwe — Eglantyna odezwała się po raz pierwszy.

— Zanim cokolwiek zrobimy — znów twardo powiedział Soren — musimy zbadać sprawę.

— Do korzenia, Soren? — zapytała Gylfie.

— Tak ty się dowiedziałaś, prawda? — zapytał Soren.

Gylfie skinęła głową. Była nieco zawstydzona, bo w ten sposób przyznała się, że podsłuchiwała posiedzenie parlamentu.

Przez Wielkie Drzewo Ga’Hoole wiły się tysiące korytarzy, a kilka miesięcy temu Gylfie, która miała problemy z zaśnięciem i wstała w środku dnia, by spacerować po drzewie, odkryła miejsce głęboko w korzeniach drzewa, w którym zachodziło coś dziwnego. Działo się tam coś z drewnem, sprawiając, że dźwięki dochodzące z parlamentu odbijały się echem wśród korzeni. Samo wejście w najniższą część drzewa było skomplikowane, ponieważ korzenie były wielkie i poplątane, ale Soren i przyjaciele znaleźli idealne miejsce, z którego wszystko słyszeli.

— Jestem taka podekscytowana! — Eglantyna niemal podskakiwała. — Słyszałam, jak mówicie o schodzeniu do korzeni, ale nigdy jeszcze tu nie byłam. Nie mogę się doczekać!

Zapadła nagła cisza, a pozostałe cztery sowy wymieniły się spojrzeniami.

— No chyba mnie tu nie zostawicie? Nie możecie! To niesprawiedliwe! — powiedziała zrozpaczona Eglantyna.

— Po prostu nie jestem przekonany, Eglantyno — powiedział Soren. — Przede wszystkim musiałabyś przysiąc, że o niczym nie powiesz Pierwiosnkowi.

Pierwiosnek, samica sóweczki, była najlepszą przyjaciółką Eglantyny, i o wszystkim sobie mówiły.

— Nie powiem, obiecuję! Posłuchajcie, przecież gdyby nie ja, cały ten bałagan z wyższą magnetyką nawet by się nie zaczął — powiedziała siostra Sorena.

Tak było naprawdę. Gdyby nie Eglantyna, która została porwana przez Czystych, uwięziona w kamiennej krypcie w ruinach zamku i narażona na niszczycielskie siły drobinek, nic z tego by się nie wydarzyło.

— No dobrze — powiedział w końcu Soren. — Ale ani słowa nikomu, obiecujesz?

— Obiecuję. — Młoda płomykówka kiwnęła z powagą swoją śliczną głową w kształcie serca.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Oblężenie

Подняться наверх