Читать книгу Chicago Bulls. Gdyby ściany mogły mówić - Kent McDill - Страница 5

Przedmowa

Оглавление

Stare powiedzenie głosi, że „w życiu najważniejszy jest odpowiedni timing”. Ocena dokonywanych przez nas wyborów – dobra bądź zła – często zależy tylko od momentu, w którym je podejmujemy.

Kiedy opowiadasz dowcip, kiedy przyrządzasz suflet, albo kiedy rzucasz do kosza – co jest najważniejsze?

Odpowiedni timing.

Gdy Kent poprosił mnie o napisanie przedmowy do jego książki, pomyślałem, jak dużo miałem szczęścia, że trafiłem do Bulls właśnie w takim momencie. Byłem we właściwym wieku i nie brakowało mi motywacji, żeby stać się częścią czegoś wyjątkowego. Miałem 31 lat i po dziewięciu wyczerpujących latach gry w New York Knicks byłem gotowy na zmianę. Nowy Jork to poważny sprawdzian charakteru dla każdego zawodowego sportowca. Jego mieszkańcy są zazwyczaj twardymi wielkomiejskimi obywatelami świata. Nie boją się wypowiedzieć swojego zdania, niezależnie od tego, czy kogoś ono interesuje. Są po prostu cholernie krytyczni, zwłaszcza kiedy mówią o sporcie.

Media odzwierciedlają i potęgują taki sposób myślenia. Albo trafiasz na szczyt, albo na ostatnią stronę „New York Post”, z nagłówkiem „Sprzedajcie go”. Dziennikarze bywają naprawdę podli. Mają jeden cel – upokorzyć cię. I szukają tylko mankamentów.

Kiedy więc pojechałem na wakacje na Hawaje po zakończeniu sezonu 1987/88 i zadzwonił do mnie Jerry Krause, dyrektor generalny Chicago Bulls, który poinformował mnie o transferze, odetchnąłem z ulgą. Pochodzimy z żoną z Sacramento, więc Środkowy Zachód był nam bliższy niż Wschodnie Wybrzeże. Mieliśmy nadzieję, że Chicago może nam dać coś, czego Nowy Jork nie był w stanie zaoferować.

Już po kilku godzinach szefostwo Bulls przywitało mnie na lotnisku, po czym przewieziono mnie do hotelu Knickerbocker na spotkanie z Jerrym. Rozmawialiśmy o drużynie i o moim miejscu w jej składzie. Jako starszy zawodnik miałem odgrywać rolę jednego z przywódców.

Wkrótce poznałem chicagowskich dziennikarzy, między innymi młodego Kenta McDilla. W ciągu dziewięciu lat spędzonych w Nowym Jorku nauczyłem się nieufności w stosunku do dziennikarzy, ale szybko się zorientowałem, że Kent i jego kumple nie mają złych zamiarów. Chcieli po prostu opisywać to, co dzieje się w Bulls. Byli raczej pomocni, niż szkodliwi, a ich pytania dotyczyły przede wszystkim drużyny i tego, jak zamierzam się w nią wpasować. Była tam grupa zawodników, która miała się stać rdzeniem zespołu – Scottie Pippen, Horace Grant, Michael Jordan, John Paxson i ja. Na ławce siedzieli Sam Vincent, Craig Hodges, Charles Davis, Brad Sellers i Dave Corzine. Nasz trener, Doug Collins, miał fantastyczny sztab szkoleniowy. Collins, Johnny Bach, Tex Winter, Phil Jackson i Jim Cleamons wnosili do niego wiele lat doświadczenia, koszykarską wiedzę i kreatywność. Doug uwielbiał doświadczonych graczy, przyjął mnie zatem z otwartymi ramionami i dał mi swobodę działania.

Chicago było dla mnie i dla mojej drużyny dużo lepszym miejscem do życia – zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Podobały nam się Instytut Sztuki, Muzeum Historii Naturalnej, zoo w Parku Lincolna, centrum wystawiennicze McCormick Place, Akwarium Shedda i Oceanarium Abbotta. No i ludzie. Mieszkańcy Chicago są uprzejmi i mają raczej pozytywne nastawienie. Jeśli jesteś po ich stronie, to będą cię bronić.

Podobne podejście charakteryzowało dziennikarstwo sportowe. Wszyscy koszykarze nawiązują z mediami relację opartą na mieszaninie miłości i nienawiści. Dziennikarze chicagowscy pragną tego samego, co nowojorscy – chcą opisywać sensacyjne historie, które zainteresują ich czytelników, i chcą się w te historie zagłębiać. Nie wiem, czy dziennikarze z Chicago wykazują więcej empatii niż ich koledzy po fachu z Nowego Jorku, ale z pewnością są od tamtych bardziej odpowiedzialni. Zwłaszcza ci, którzy zajmują się opisywaniem tylko jednego klubu. Kent należał właśnie do takich dziennikarzy – towarzyszył drużynie zarówno podczas wszystkich delegacji, jak i meczów rozgrywanych na własnym parkiecie. Kiedy go lepiej poznałem, byłem w szoku. To facet godny zaufania, potrafiący słuchać, skromny, radosny, taki, z którym po prostu fajnie się pracuje. Jak to w ogóle możliwe, żeby dziennikarz sportowy miał wszystkie te wspaniałe cechy?

Jako zawodnik chcesz, żeby dziennikarz zadawał ci interesujące pytania, które pomogą mu spojrzeć na daną historię z różnych perspektyw. Możesz jedynie mieć nadzieję, że dziennikarz będzie na tyle uczciwy, by pamiętać również o twoim interesie. Szukasz w nim partnera, któremu będziesz mógł zaufać w szczerej rozmowie. A że tak wielu dziennikarzy zawiodło już twoje zaufanie, wcale nie jest to takie łatwe.

Ale Kent okazał się właśnie takim gościem. Był jedną z osób, dzięki którym lata spędzone w Chicago wspominam z przyjemnością. Był uczciwy, a kiedy trzeba – ostry, ale nawet po gorszym meczu nie musiałem się martwić, że przeczytam następnego dnia coś jednostronnie negatywnego albo bolesnego. A kiedy nasza drużyna grała coraz lepiej, moja więź z Kentem pozostała silna. Po prostu poznaliśmy się w idealnym momencie.

Mówiąc inaczej – timing nie mógł być lepszy.

Bill Cartwright

Maj 2014

Chicago Bulls. Gdyby ściany mogły mówić

Подняться наверх