Читать книгу Cena wolności - K.J. Howe - Страница 10

Rozdział 4

Оглавление

Santorini, Grecja

25 grudnia

6.00

W czasie, gdy większość mieszkańców wyspy obchodziła święta, Thea szykowała się do przyjęcia z okazji urodzin ojca. W tym dniu spotykali się tradycyjnie w pełnym gronie – ojciec, córka, syn oraz ich ukochany pies rasy Rhodesian ridgeback, Aegis Drugi – choćby nie wiem jak bardzo byli zajęci. Każdego roku Christos, Thea i Nikos przylatywali do Aten, wsiadali na pokład „Afrodyty”, jachtu Christosa, i przepływali sto mil morskich na Santorini, na pamiątkę skromnych początków patriarchy rodu, który urodził się na wyspie jako syn rybaka. I każdego roku w miarę powiększania się rodzinnej fortuny świętowano z coraz większym rozmachem.

Z salonu dobiegał donośny głos ojca:

– Nie obchodzi mnie, czy będziesz musiał własnoręcznie przekopać się przez smołę: masz zdobyć tę ropę. Przestań się martwić Kanadyjczykami. Jestem pewien, że kiedy ropa zacznie płynąć, grzecznie ci podziękują.

Gdy był w trybie biznesowym, nie przyjmował żadnych wymówek. Potrafił być niezmiernie wymagający.

Aegis szturchnął Theę pyskiem. Pies potrzebował regularnych, intensywnych ćwiczeń, a ona zawsze z ochotą mu ulegała.

– Wkrótce wyjdziemy. – Pogłaskała pasmo płowej sierści biegnące w przeciwnym kierunku do reszty. – Chodź, przywitamy się najpierw z baronem naftowym. – Weszła do salonu w chwili, gdy ojciec skończył rozmawiać.

– Hronia polla, Papo. Widzę, że nadal tkwisz w epoce kamienia łupanego. – Lubiła naśmiewać się z jego niesłabnącego przywiązania do swojego telefonu.

– Jeśli był dostatecznie dobry dla Baracka Obamy…

Trafna uwaga. Wielu znaczących ludzi używało przestarzałych komórek ze względów bezpieczeństwa. Niemniej nawet światowi przywódcy będą zmuszeni znaleźć inny sposób zaspokojenia obsesji na punkcie bezpieczeństwa komunikacji mobilnej i klawiatur klawiszowych: BlackBerry Limited definitywnie zaprzestało produkcji telefonów.

– Na wieczorne obchody przylatuje trzystu prominentów. – Wieloosobowa ekipa prowadziła już przygotowania do przyjęcia, które miało się odbyć w ulubionej restauracji ojca na szczycie słynnych santorińskich klifów. – I to niespełna tydzień przed negocjacjami w Kanzi. Gazety okrzyknęły to największym odkryciem złóż ropy od czasów pola naftowego Ghawar Field w Arabii Saudyjskiej. – Znalezisko w afrykańskim kraju graniczącym z Zimbabwe i Zambią mogło odmienić polityczne oblicze przemysłu naftowego. Przeszła na drugą stronę kabiny i cmoknęła Christosa w czubek siwiejącej głowy.

– Atheno Constanopolous Paris, te szorty są nieprzyzwoite. Będziesz na językach całej Firy. – Jego ciemne, poważne oczy wyrażały dezaprobatę.

– Ale właśnie idę biegać po schodach. – Obciągnęła nieco spodenki Nike, po czym znów je podciągnęła. Łatwiej było spacyfikować nigeryjskich rebeliantów niż Papę.

Twarz ojca rozpromienił szeroki uśmiech.

– Mam cię!

Potrząsnęła głową i odwzajemniła uśmiech. Rzeczywiście dała się nabrać.

– Miałam powiedzieć, że to bezcenna rada z ust mężczyzny, który właśnie dorobił się piątej żony.

– Au. Jesteś nieodrodną córką swojego ojca. Napawa mnie to dumą.

Zaśmiała się.

– Espresso?

– Z cynamonem? – Ojciec podrapał Aegisa za uszami i przesłał jej całusa.

Kawa od dawna miała w rodzinie Parisów status podstawowego produktu spożywczego, ale to Thea zaczęła dodawać cynamon. Podeszła do ekspresu, żeby odprawić swoje czary. Po chwili do małych filiżanek zaczęła kapać parująca ciesz w kolorze toffi, a salon wypełnił się niebiańskim aromatem.

Postawiła espresso na stoliku kawowym i usiadła naprzeciwko ojca, dyskretnie poprawiając pompę insulinową ukrytą poniżej linii biustonosza. Szybki odczyt wskazań aplikacji na telefonie potwierdzał, że poziom cukru w jej krwi pozostawał w normie. Pomiędzy 3.00 a 7.00 rano hormony wzrostu produkowane przez wątrobę podwyższały poziom glukozy, co było typowe przy cukrzycy typu 1. Na razie nie potrzebowała niczego jeść: wystarczy, żeby pokonać schody.

Aegis przysiadł obok niej. Potężne, niemal czterdziestokilogramowe psisko było w ich rodzinie od ośmiu lat i zajmowało miejsce pierwszego psa o tym samym imieniu, który dożył sędziwego wieku dwunastu lat.

– Jak tam twoje ostatnie wyniki A1C? – Ojciec wiele dowiedział się o jej chorobie.

– Bardzo dobrze. Według Dextera przez ostatnie kilka miesięcy nie zaliczyłam żadnej wpadki na froncie cukrowym. – Starała się podchodzić do choroby z humorem; nadała nawet imię Dexter urządzeniu CGM do stałego monitoringu stężenia glukozy marki Dexcom.

– Nigdy nie udałoby mi się utrzymać równej dyscypliny. – Christos zerkał na nią z poważną miną. – A z innej beczki, latria mou, chcę, żebyś śledziła Petera. Czuję, że coś kombinuje.

– Peter Kennedy to jeden z najbardziej utalentowanych CFO, jakich kiedykolwiek zatrudniałeś, nawet jeśli jest przy tym próżny jak paw. Czy przypadkiem kolejny raz nie usiłujesz dorzucić mi się do czynszu? Bez obaw: Hakan nie daje mi się nudzić. – Praca dla Quantum International Security wiązała się z nadgodzinami, niekończącymi się podróżami i ciągłym niebezpieczeństwem. Jej ojciec tego nie pochwalał.

– Z Peterem jest coś nie w porządku. Od kilku tygodni nie patrzy mi w oczy.

– Cóż, Papo, potrafisz onieśmielić zwykłych śmiertelników.

– Ale nie ciebie. Chciałbym cię przekonać, żebyś dołączyła do mnie w Paris Industries. – Na twarzy ojca malowała się nadzieja.

– Dziś jest twój dzień, więc nie odpowiem bezceremonialnie „nie”. Co powiesz na „przemyślę to?”.

– Rozumiem, że praca przy porwaniach jest dla ciebie ważna. Ale czy nie mogłabyś wspierać organizacji charytatywnych pomagających byłym zakładnikom zamiast stale jeździć na niebezpieczne akcje?

– Wolę działanie od zbierania datków. – Uśmiechnęła się słabo. Prawda była taka, że musiała znajdować się w samym środku akcji, mieć realny wpływ na przebieg wydarzeń. Kiedy jej brat Nikos miał dwanaście lat, został uprowadzony zamiast niej. Miała sporo do odpokutowania.

– Zbyt rzadko podkreślam, jak bardzo jestem dumny, że sprowadziłaś do domu tylu zakładników. Ale za każdym razem, gdy podejmujesz się kolejnej misji, nie mogę zaznać spokoju, póki nie mam pewności, że znów jesteś bezpieczna.

– Przykro mi, Papo. Taka praca. – Okropnie czuła się ze świadomością, że przysparzała mu stresu, ale musiała jeździć tam, gdzie dochodziło do uprowadzeń. Państwa takie jak Szwajcaria czy Kanada nie plasowały się pod tym względem szczególnie wysoko.

– Firma się rozrasta. Potrzebuję kogoś, komu mogę ufać: członka rodziny.

W młodości Christos odkładał każdego centa, jakiego zarobił, tyrając na łodzi rybackiej ojca na Santorini. W końcu zatrudnił się na platformie wiertniczej i wyjechał do Stanów. Zmywał podłogi, naprawiał maszyny. Zaczynał na samym dole, ale konsekwentnie piął się po szczeblach kariery, po drodze ucząc się fachu.

Dzięki solidnej etyce zawodowej awansował w zawrotnym tempie i wkrótce objął stanowisko brygadzisty. Wówczas zaproponował swego rodzaju spółkę baronowi naftowemu, któremu zależało, aby interes prowadził ktoś, kto zna się na rzeczy. Ojciec negocjował transakcje, podejmował ogromne ryzyko i odnosił sukcesy. Wszystko, co osiągnął, zawdzięczał sobie. Ostatecznie przejął firmę i przemianował ją na Paris Industries. Teraz stał na czele jednego z trzech największych koncernów naftowych na świecie. Dzięki porozumieniu, które miał zawrzeć w Kanzi, stałby się numerem jeden.

Zawahała się, lecz po chwili postanowiła wypowiedzieć na głos to, co chodziło jej po głowie:

– Zawsze pozostaje Nikos. Robi znakomitą robotę dla naszego Afrykańskiego Sanktuarium dla Dzieci i ma niezbędne doświadczenie biznesowe. Może on mógłby pomóc ci przy negocjacjach w Kanzi? – Jej brat zasłynął jako importowo-eksportowy guru.

Gdy usłyszał imię swojego syna, jego twarz spochmurniała:

– Musimy poważnie porozmawiać na temat Nikosa. Ale pozwól mi najpierw napić się kawy.

Imię jej brata kładło się cieniem na każdej rozmowie z ojcem. Nikos wracał do domu na większość świąt i każdego roku na jej urodziny, ale przez resztę czasu pracował, jeżdżąc po świecie. Tęskniła za nim, ale w każdy piątek przesyłał jej zdjęcie z miejsca, w którym akurat się znajdował, i pozostawali w stałym kontakcie w kwestii kanzyjskiej organizacji dobroczynnej, którą wspólnie prowadzili.

Najbardziej w życiu pragnęła zjednoczonej i szczęśliwej rodziny, jednak sprawienie, aby jej brat i ojciec poczuli się swobodnie, przebywając w jednym pokoju, było niemożliwe. Całe szczęście, że mieli Aegisa. Był spoiwem trzymającym rodzinę razem: cała trójka konkurowała ze sobą o czas z ukochanym zwierzakiem.

– Helena przylatuje dziś po południu? – spytała, zmieniając temat. Ostatnia żona ojca, światowej sławy dekoratorka wnętrz, była najsympatyczniejszą i najbardziej zbliżoną pod względem wieku towarzyszką, jaką miał od lat. Od śmierci jej matki dwadzieścia cztery lata temu, kiedy Thea miała siedem lat, Christos był emocjonalnie zagubiony: dostał obsesji na punkcie pracy, a w wolnych chwilach pocieszał się szkocką, seksem i towarzystwem różnych celebrytek. Martwiła się o niego i pragnęła, żeby znalazł kogoś, kto kochałby jego samego, a nie jego fortunę. Być może właśnie Helena była tym kimś. Była troskliwą, miłą kobietą; Christos poznał ją podczas wycieczki rowerowej we Francji.

Mężczyzna wyrównał krawat.

– Helena za nic nie opuściłaby tak wyjątkowej uroczystości. Musiała tylko zakończyć projekt. Ale dość już o mnie. Kiedy zamierzasz się ustatkować? Gdy zostaniesz matką, nie będziesz chyba ganiać po całym świecie i ratować ludzi?

Przez nawał pracy i częste podróże od ponad roku nie uprawiała seksu, nie wspominając o zbudowaniu trwalszego związku.

Aegis pognał do drzwi i wrócił z butem do biegania Thei w pysku, energicznie merdając ogonem. Wybawiona przez psa. Zaśmiała się. – Zrozumiano – powiedziała do psiska.

Odwróciła się do Christosa:

– Papo, wykorzystałeś już swój przywilej wtykania nosa w nie swoje sprawy z racji tego, że dzisiaj jest twoje święto. – Sięgnęła do stojącej nieopodal komody i wyjęła paczkę w ozdobnym opakowaniu, którą ukryła tam wcześniej. – Skoro już o tym mowa, mam coś dla ciebie.

Jego twarz rozpromieniła się, kiedy ostrożnie rozsuwał krawędzie papieru, odsłaniając humidor. Na wieczku wytłoczone było ich wspólne zdjęcie zrobione, kiedy Thea miała sześć lat. Oboje mieli w ustach cygara – ona niezapalone – i uśmiechy warte milion dolarów na twarzach. Otworzył pudełko.

– Sześćdziesiąt najlepszych cygar z całego świata, po jednym za każdy rok życia. – Pracowała nad tym ponad półtora roku, wyszukując wyjątkowe cygara podczas swoich licznych podróży; były największą słabością Papy.

– To niesamowite. Nie wiem, co powiedzieć. – Oczy mu zwilgotniały, wzrok przepełniała miłość.

– Nie musisz nic mówić. Po prostu bardzo cię kocham. Może kiedy wrócę, zjemy razem śniadanie?

– Ale ani sekundy po dziesiątej, kóre. Nie przywykłem do tak późnych śniadań. No i musimy porozmawiać o Nikosie.

– Tak jest, Kapitanie. – Nieustanne kłótnie pomiędzy ojcem i bratem wykańczały ją. Być może sedno problemu tkwiło w tym, że byli do siebie zbyt podobni.

Ruszyła w kierunku drzwi, a Aegis potruchtał za nią. Kiedyś ojciec biegał z nią, ale z powodu artretyzmu w lewym kolanie był zmuszony przerzucić się na rower i pływanie. Mimo to nadal potrafił skopać jej tyłek na pięćdziesiąt metrów stylem dowolnym.

Napędzana kofeiną planowała pokonać kręte schody wiodące do stolicy wyspy Firy w mniej niż dziesięć minut. Zerknęła na zegarek. Nie, dzisiaj wyrobi się w dziewięć, żeby mieć dodatkowy powód do świętowania przy śniadaniu.

Na zewnątrz powitała ją rześka, słona bryza.

– Dzień dobry, Piers. – Przeskoczyła ponad pawężą jachtu. Były żołnierz Koevoetu z Południowej Afryki, obecnie szef ekipy ochroniarskiej jej ojca, właśnie wychodził na brzeg z motorowej łodzi wyścigowej Donzi zacumowanej obok „Afrodyty”. Na jej widok wyprostował się, a na jego ogorzałej twarzy pojawił się promienny uśmiech.

– Dzień dobry, panno Paris. Zakładzik?

Mogła słuchać tego akcentu cały dzień.

– Podwajam stawkę, że będę miała czas poniżej dziewięciu minut. – Zakładali się o każdą drobnostkę, ale żadne nigdy nie płaciło.

– Przyjmuję.

Zaśmiała się. Gdy na nią patrzył, z jego błękitnych oczu zawsze emanowało ciepło. Może dlatego, że przez nieustanne wojaże Christosa rzadko widywał własną córkę.

Chłodny grudniowy wietrzyk przyprawił ją o gęsią skórkę, ale wiedziała, że wkrótce zrobi się jej ciepło. Pomachała Piersowi i ruszyła ku podnóżu kamiennych schodów prowadzących do rozciągającej się powyżej stolicy Santorini. Aegis dotrzymywał jej kroku. Była wdzięczna losowi, że to nie środek lata, kiedy turyści bez formy wjeżdżali na górę na osiołkach albo tworzyli niekończący się ogon wzdłuż całego nabrzeża w oczekiwaniu na kolejkę linową.

W kącie u dołu schodów kuliła się staruszka owinięta obszarpanym kocem. Najwyraźniej spędziła noc na zewnątrz. Twarz miała pooraną zmarszczkami, skórę ziemistą, ale oczy błyszczące i bystre. Aegis obwąchał jej stopy, po czym obtarł się jej o nogi.

Thea wygrzebała z kieszeni dwadzieścia euro, które trzymała w spodenkach na wszelki wypadek, i wsunęła kobiecie do ręki. – Kala Hristouyienna – uśmiechnęła się, życząc jej wesołych Świąt. Postanowiła, że po powrocie na jacht przyniesie jej trochę jedzenia.

– Efxaristo. – Staruszka zacisnęła pięść wokół banknotu i czmychnęła wzdłuż nabrzeża, jakby bała się, że jej dobrodziejka zażąda zwrotu jałmużny.

Thea rozciągnęła ścięgna podkolanowe, łydki i mięśnie ud, po czym zrobiła kilka przysiadów na rozgrzewkę. Aegis biegał tam i z powrotem. Oddychając głęboko, napawała się olśniewającym widokiem sierpowatej kaldery, szczątków kraterów wulkanicznych pozostałych po erupcjach w czasach starożytnych. Dzisiaj Santorini było spokojne, a błękit nieba stanowił idealne dopełnienie głębokiej szafirowej barwy morskiej toni.

Szlachetne kształty i olśniewająca biel kadłuba z włókna szklanego sprawiały, że „Afrodyta” doskonale komponowała się z niskimi, bielonymi budynkami. Zasalutowała krótko w stronę przyciemnionych okien górnego pokładu jachtu. Dawała głowę, że za jednym z nich stał Papa ze stoperem w ręku, żeby zweryfikować jej czas.

– Prowadź, Aegis. – Ridgeback wystrzelił jak rakieta. Thea przypięła telefon komórkowy z tyłu szortów, wcisnęła guzik na stoperze, przebiegła oczami po szerokich brukowanych schodach, po czym skupiła wzrok w niewielkiej odległości przed stopami. Nierówna powierzchnia groziła potknięciem przy każdym kroku.

Prawie nie czuła smrodu oślich odchodów. Przemknęła obok kilku restauratorów zmiatających werandy w ramach przygotowań do święta. W płucach już czuła ogień, łydki ją paliły. Biegła pod górę pełną parą, umiejętnie pokonując ostre zakręty. Jej nogi ruszały się rytmicznie niczym metronom, serce łomotało w tempie wiertarki udarowej.

W połowie trasy rzuciła okiem na stoper.

4:38

Muszę podkręcić tempo.

Powietrze się rozrzedziło. Jej stopy muskały bruk, odbijając się od kamieni, ledwo zetknęły się z podłożem. Długie, ciemne włosy przylgnęły do karku. Jej ciało błagało, żeby zwolniła, ale Aegis mobilizował ją, aby nie dawała za wygraną. Jak zawsze prześcigał ją o kilka kroków. Cholera, ten pies miał naprawdę świetną formę.

6:12

Komórka zawibrowała jej o kręgosłup. Ktokolwiek dzwonił, mógł poczekać trzy minuty.

Ostatni odcinek jest najbardziej zdradliwy ze względu na powycierane, śliskie kamienie. Parła naprzód. Była bardzo skoncentrowana, ale pomyślała o Rifie. Miał być na wieczornej imprezie. Czy to on dzwonił?

Nie była w nastroju na spotkanie z Rifatem Askerem, ale jakoś to przeboleje. Najwyraźniej wyciągnął nowe informacje od ich afrykańskich kontaktów na temat chińskiej broni krążącej po kontynencie. To mogło być interesujące; z chęcią usłyszałaby informacje z pierwszej ręki.

Te myśli ją rozproszyły i wypadła z rytmu. Prawą stopą wylądowała ciężko na niewłaściwym stopniu i przez kilka niekończących się mikrosekund machała nogami w powietrzu, ale zdołała się uratować przed upadkiem. Jej nogi pracowały jak tłoki. Pokonała sprintem ostatnią partię schodów, przekierowując koncentrację i oddychanie. Poczuła ukłucie kolki w boku.

8:26

Jej komórka znów zawibrowała. Nie myśl o telefonie. Nie myśl o Rifie. Nie myśl o niczym. Ramiona służyły jej za przeciwwagę, popychając ją do przodu i w górę. Pięć kroków… trzy… jeden. Dotarła na szczyt i zatrzymała stoper.

8:57

Jej życiowy rekord.

Oparła się o białą kamienną ścianą przy schodach, z trudem łapiąc powietrze. Krew pulsowała jak oszalała. Pogłaskała Aegisa, który już był gotów do dalszego wyścigu. Pozazdrościć. Mimo wyczerpania wypełniała ją bolesna euforia. Papa byłby pod wrażeniem. Pewnie czekał na pokładzie, wypatrując jej na szczycie.

Wyprostowała się i spojrzała w dół na lagunę. Smukła sylwetka jachtu przecinała wodę, kierując się w stronę otwartego morza. Co, u licha?

Ojciec nie planował nigdzie płynąć, a poza tym nigdy by jej tak nie zostawił. Chwyciła telefon. Miała dwa nieodebrane połączenia z prywatnego numeru. Dzwoniący nie pozostawił wiadomości. Wcisnęła przycisk połączenia zwrotnego, ale nikt nie odbierał. – No dalej. – Niepewnym krokiem schodziła po schodach z Aegisem u boku, stale wybierając nieznany numer. Bez skutku. Nadal pulsowało jej w uszach, ale już mniej z wysiłku, a bardziej z niepokoju.

Pokonanie drogi w dół klifu trwało całą wieczność. Kolana pękały jej od zbiegania po bezlitośnie twardym bruku. Próbowała dodzwonić się na komórkę Papy, ale natychmiast włączała się poczta głosowa. Niebywałe. Ojciec miał BlackBerry’ego przyrośniętego do biodra – nigdy nie zignorowałby telefonu, zwłaszcza od niej. Pies biegł z przodu, jakby wyczuwał jej zdenerwowanie.

Kolka w boku się nasiliła. Jacht zniknął na horyzoncie, rozmywając się w mglistych chmurach. Wcisnęła jedynkę, łącząc się z numerem szybkiego wybierania. Hakan Asker odebrał po pierwszym sygnale.

– Pozwól, że zgadnę: Christos potrzebuje więcej cygar na wieczorne przyjęcie – zaśmiał się. – Mój śmigłowiec startuje za dziesięć minut z Aten. Nie mam czasu na zakupy, ale przekaż swojemu ojcu, że pomogę mu wypalić te, które ma.

– Mam diabelnie zły dzień – powiedziała Thea. Ich hasło oznaczające sytuację kryzysową. Musiała zachować ostrożność, bo nie było to zaszyfrowane połączenie satelitarne. Oddychając chrapliwie, pędem pokonała ostatnią partię schodów.

– Jak mogę pomóc? – Z jego głosu natychmiast zniknęła wesołość.

– Jubilata dopadła trema: przemieszcza się na zachód na wodzie, tracę kontakt wzrokowy.

– Z kumplami na pokładzie?

– Nie przypuszczam, żeby pozwolili mu zwiać samemu.

Dotarła do podnóża schodów i pobiegła sprintem wzdłuż nabrzeża do miejsca, gdzie cumował jacht. Stanęła jak wryta, niemal tracąc równowagę. Piers leżał na plecach z dwoma dziurami w piersi, wpatrując się w pustkę martwymi oczami. Argis podbiegł do ochroniarza i zaczął lizać go po twarzy. – Piers jest… niedysponowany – powiedziała do Hakana. Bezskutecznie próbowała przełknąć gulę rosnącą jej w gardle. Odkąd pamiętała, ten facet był częścią jej życia.

Glock mężczyzny nadal tkwił w kaburze ukrytej pod wiatrówką. Zabrała broń i przeskanowała okolicę. Nikogo nie było. Strzelec najwyraźniej go zaskoczył – co nie było łatwym zadaniem. Choć Piers zawsze traktował ją ciepło i życzliwie, miał instynkty zabójcy. Ponadto grupa ochronna ojca, której członkowie zostali osobiście wyselekcjonowani przez Hakana Askera, przeczesała doki poprzedniego wieczoru, kiedy przybyli na miejsce.

– Jeszcze jacyś koledzy w pobliżu?

Ponownie się rozejrzała. Staruszka dawno zniknęła. W porcie zacumowane były trzy puste łodzie. Na zazwyczaj ruchliwym nabrzeżu zalegała upiorna cisza; zamarł wszelki ruch z wyjątkiem podmuchów złowrogiego wiatru. Wszyscy byli zapewne w domach, świętując Boże Narodzenie w rodzinnym gronie. Jej wzrok padł na ojca.

– Nie, ale będziemy z Aegisem płynąć za jubilatem do twojego przybycia. Upewnimy się, żeby nie zaczął świętować przed wieczorną balangą.

– Lepiej zabierzcie ze sobą Piersa mimo jego… niedyspozycji. Nie chcemy niepokoić gości – poradził.

– Tak zrobimy. Będę cię informować na bieżąco.

– Nie rozkręcaj imprezy beze mnie.

– Muszę lecieć.

Rozłączyła się i schowała telefon. Ręce jej drżały. Z trudem opanowała dygotanie i zmusiła się do koncentracji.

Cena wolności

Подняться наверх