Читать книгу Cena wolności - K.J. Howe - Страница 7
Rozdział 1
Оглавление150 m powyżej Kwale, Nigeria
1 listopada
2.30
Thea Paris znała procedurę.
Jeśli misja się nie powiedzie, to nikt nie wróci po jej ciało. Zostawią ją, żeby zgniła w dżungli, bezimienna i zapomniana. A na to nie mogła pozwolić. Za nic nie przepuści przyjęcia z okazji sześćdziesiątych urodzin ojca.
Prawa dłoń osłonięta rękawiczką z wprawą przejechała po kamizelce kuloodpornej i M4. Gogle noktowizyjne, flary, granaty, zapasowe magazynki – wszystko na swoim miejscu, gotowe do użycia. Broń sprawdzona, wyczyszczona i naoliwiona; przygotowana tak, żeby sprostać wilgoci panującej w tropikach. Kontrola ekwipunku zakończona pomyślnie.
Hipnotyczny warkot przerobionego Hughes 500P nadawał ton misji. Czarny, w każdym tego słowa znaczeniu. Dźwięk, ruch, światło: wszystko ograniczone do minimum. Czesali ziemię, wykorzystując ukształtowanie terenu, żeby pozostać poza zasięgiem radarów.
Jako dowódca operacyjny przeprowadziła ze swoją sześcioosobową drużyną niekończące się próby z użyciem modelu obszaru docelowego. Teraz przyszedł czas na realizację planu. Brown słuchał Hendrixa na słuchawkach, pomagało mu to nastroić się przed akcją. Johannson wpatrywał się w pustkę, prawdopodobnie myśląc o ciężarnej żonie, która była zła, że zgodził się wziąć udział w operacji. W skład drużyny A, która leciała za nimi w drugim helikopterze, wchodzili bliźniacy Neil i Steward, rodowici Szkoci, oraz podstarzały były żołnierz francuskiej Legii Cudzoziemskiej o imieniu Jean-Luc, który strzelał najlepiej z nich wszystkich. Osobiście wyselekcjonowała ich z bazy agentów Quantum International Security.
Z wyjątkiem Rifata Askera, syna jej szefa, który teraz się w nią uparcie wpatrywał.
Ich ojcowie byli najlepszymi kumplami, więc znali się z Rifem od dziecka. Thea szanowała jego umiejętności bojowe, ale często spierali się w sprawach taktyki. Przejechała dłonią po bliźnie w kształcie litery S na prawym policzku, trwałej pamiątce po starciu Askera z jej bratem Nikosem.
Stuknęła palcem w ekran smartfona, żeby sprawdzić poziom cukru we krwi: 105. Baterie monitora w pełni naładowane. Doskonale. Nic nie mogło tak schrzanić akcji jak niski poziom glukozy. Wsunęła telefon do kieszeni kamizelki taktycznej obok strzykawki z glukagonem. Gdy poprawiała kamizelkę, Rif w dalszym ciągu się jej przyglądał, a ona zastanawiała się, czy on wie. Bardzo starała się utrzymać swój stan w tajemnicy, ale niewiele umykało jego uwadze. Najpewniej nic by to nie zmieniło, ale nie chciała, żeby ktokolwiek w drużynie pomyślał, że nie nadaje się do tej roboty.
W jej słuchawce zatrzeszczał głos pilota:
– Trzy minuty do lądowania.
– Przyjęłam. U nas zielone światło.
Burzowe niebo przysłaniało drugi helikopter. Thea wytarła spocone dłonie o mundur maskujący. Deszcz bębnił o kadłub śmigłowca, a na skutek turbulencji żołądek podchodził jej do gardła. Nigdy nie przepadała za lataniem. Słaba widoczność pomoże im przemknąć poza zasięgiem radarów, ale wszechobecna wilgoć i upał mogą obniżyć wydajność śmigłowca. Odchudzili maszynę, maksymalnie redukując zapas paliwa, ale to pozostawiało minimalny bufor na wypadek komplikacji.
Rif odwrócił się do Browna i Johanssona.
– Dobra, chłopaki, czas przechwycić naszego Naftowego Orła.
Zakładnik, John Sampson, inżynier naftowy z Teksasu, zgarniał sześciocyfrowe sumki za to, że jeździł po zagranicznych platformach wiertniczych i doradzał, jak podwyższyć ich wydajność. Miał dwójkę dzieci, a jego żona uczyła w szkole. W każde czwartkowe popołudnie trenował małą ligę bejsbolową, ale tak się złożyło, że opuścił dziesięć ostatnich meczów: został porwany i był przetrzymywany przez grupę o nazwie Ruch na rzecz Wyzwolenia Delty Nigru, w skrócie MEND. Wyglądało na to, że każda organizacja terrorystyczna miała jakiś chwytliwy akronim, jakby wszystkie zatrudniały speców od PR-u w celu poprawy wizerunku.
Nigeryjska grupa bojowników zażądała trzech milionów dolarów okupu i nie chciała spuścić z ceny; niestety ubezpieczenie Sampsona na wypadek uprowadzenia wynosiło zaledwie milion. Był tylko jeden sposób: odbicie. Problem w tym, że średnie prawdopodobieństwo sukcesu wynosiło zaledwie dwadzieścia procent. Właśnie dlatego firma Sampsona zwróciła się do Quantum: gdy w grę wchodzi ludzkie życie, zatrudnia się najlepszych.
– Sześćdziesiąt sekund do lądowania – ostrzegł pilot.
Thea nasunęła na oczy gogle noktowizyjne i złapała jeden z uchwytów przytwierdzonych do ścian kabiny.
– Jesteś pewna, że nie ma przecieku? – Czarny kamuflaż podkreślał zmarszczki wokół oczu Rifa.
– Potwierdzam. – W trakcie misji starała się koncentrować na pozytywach, bo snucie ponurych myśli w miejscu, gdzie w każdej chwili może rozpętać się piekło, było słabą mobilizacją. Teraz sprzyjał im element zaskoczenia; dobrała też pierwszorzędną ekipę. Każdy członek zaryzykowałby życie dla pozostałych, a ich łączne doświadczenie bojowe to prawdziwe Ivy League operacji specjalnych.
Pilot lawirował wzdłuż koryta rzeki, posługując się obrazem termicznym dostarczanym przez kamerę FLIR przytwierdzoną przy płozach. Wlatywanie w gęstą dżunglę to sytuacja daleka od optymalnej, lecz musieli tej nocy odbić Sampsona. Innej okazji nie będzie.
– Trzydzieści sekund. – Słowa pilota podziałały na nią jak zastrzyk amfetaminy. Wisieli w powietrzu nad niewielką polaną pośród gęstej dżungli, nieco ponad trzy kilometry od obozu buntowników.
Thea poczuła pot na plecach, jej ciało drżało. Adrenalina zrobiła swoje.
– Dziesięć sekund.
Pilot poderwał do góry dziób maszyny i osiadł na ziemi. Thea skinęła do pozostałych, na co jeden po drugim sprawnie opuścili helikopter, padli na ziemię i przeturlali się poza polanę, czując na skórze deszcz i rozchodzące się ciepło strumienia zaśmigłowego. Po chwili ich środek transportu uniósł się w powietrze i odleciał.
W usta i nos Thei wdarł się smród pleśni, efekt niekończącej się pory deszczowej. Drużyna zbiła się w grupkę, podczas gdy z drugiej maszyny wyskakiwał Jean-Luc i Szkoci. Thea skanowała okolicę. Terkot helikopterów niknął w oddali; ich niewyraźne, lecz charakterystyczne sylwetki przez chwilę w pełnej okazałości prezentowały specjalne modyfikacje obniżające wykrywalność.
W końcu usłyszeli odgłosy nocy: cykanie świerszczy, bulgotanie wody w pobliskiej rzece, złowieszczy ryk hipopotama, plusk deszczu. Sprawdziła wskazania GPS-u, dała sygnał Rifowi i ruszyła naprzód przez zarośla. Czterdzieści dwie minuty na przeprowadzenie akcji ratunkowej, spotkanie z helikopterem i wyniesienie się stąd w cholerę. Ominęła najgęstsze chaszcze i zamarła.
Odgłos. Szelest pośród liści. Jej dłonie samoczynnie zacisnęły się na M4. Wartownik tak blisko miejsca lądowania?
Zerknęła przez lewe ramię. Zwalista postać Askera przywarła do ziemi trzy metry za nią. Brown i Johansson przysiedli obok niego, podczas gdy Drużyna A kryła tyły. Krzaki po lewej stronie zaszumiały na porywistym wietrze.
Cisza. Komar usiadł jej na szyi. Zignorowała ostre ukłucie.
Chwilę później trzask łamanej gałązki. Krótki, ostry pisk.
Zwolniła bezpiecznik karabinu szturmowego. Przeskanowała otoczenie po lewej i prawej stronie z palcem zawieszonym nad spustem.
Nagle bezpośrednio przed nimi, przy samej ziemi, coś się poruszyło.
W poprzek ich trasy przemknął jeżozwierz z kolcami nastroszonymi do ataku.
Thea powoli wypuściła powietrze z płuc i uśmiechnęła się do Browna. Cholera jasna. O mały włos nie odstrzeliła zwierza, zdradzając ich położenie. Brown pomacał króliczą łapkę, którą nosił na łańcuszku zawieszonym wokół szyi, i skinął głową. Talizmany na szczęście były obowiązkowym elementem wyposażenia operacyjnego. Ona sama zawsze miała przy sobie srebrny wisiorek z wizerunkiem świętej Barbary, który dostała od ojca na dwunaste urodziny. Jak dotąd jej nie zawiódł.
Obie drużyny w ciszy pokonywały nieprzyjazny teren, starając się nie poruszać zarośli. Co jakiś czas słyszeli odgłosy zwierząt i spadające krople deszczu. Thea robiła rozpoznanie trasy, ostrożnie poruszając się w ciemności. Dotarła do skraju skarpy i spojrzała w dół. Na widok słabej poświaty płonącego ogniska serce zabiło jej mocniej. W dole majaczyły obrzeża obozu MEND.
Ścisnęła Rifa za ramię, dając mu sygnał, żeby poprowadził Drużynę A w dół. To nie będzie proste. Zbocze pokrywała gruba warstwa śliskiego błota.
Kobieta została na skraju skarpy. Musiała wszystko widzieć z góry. Brown i Johansson zajęli pozycje po obu jej flankach, gotowi w razie potrzeby odeprzeć atak rebelianckich patroli.
Okryła się gałęziami i umościła w kryjówce. Na podstawie zdjęć satelitarnych ustalili położenie kluczowych obiektów: chaty z bronią znajdującej się w pobliżu akacjowego zagajnika, dużego szałasu skrytego w dżungli po zachodniej stronie obozowiska i pięciu niewielkich budynków w południowo-zachodnim kwadrancie obozu. Zakładnik był przetrzymywany w oddalonym o czterysta metrów budynku „Tango”.
Czekała i obserwowała, wydawało jej się, że trwa to już całą wieczność. Deszcz przemoczył jej ubranie do podkoszulka, przez co jej skóra stała się lepka i zimna. Podczas misji umysł Thei wędrował do najdziwniejszych miejsc: pomyślała, że rozmokły krajobraz byłby idealną scenerią dla typowo kobiecej reklamy wodoodpornego tuszu do rzęs.
Po barkach przebiegł jej delikatny dreszcz. Świat zdawał się dziwnie nieruchomy i cichy. Upłynęło dwadzieścia pięć cennych minut, odkąd Rif i pozostali ruszyli do obozu.
Thea ustawiła karabin na nawisie. Jej oddech spowolnił. Skanowała teren poniżej, zaciskając usta; znajomy smak tłustej farby do kamuflażu działał na nią uspokająco.
W słuchawce rozległ się delikatny szum. Po chwili włączył się Asker:
– Idziemy po Orła. – Drużyna A czekała na obrzeżach obozu.
W oddali rozbrzmiewał przytłumiony śmiech. Kilku rebeliantów skupiło się wokół ogniska, zapewne usiłując odgonić wilgoć z pomocą kapki kai-kai, miejscowego alkoholu palmowego.
– Sześć wrogich jednostek z AK-47 przy ognisku. Możecie ruszać. – Jej głos był ledwo słyszalny. Musieli założyć, że MEND wystawiło straże. Podwójna gra była stałym elementem taktyki rebeliantów, co czyniło z nich wyjątkowych paranoików.
W pobliżu usłyszała kroki. Bez wątpienia był to chód człowieka. Dostrzegła żar zapalonego papierosa. Samotny rebeliant idący wprost na nią.
Czas na koktajl. Wsunęła rękę do plecaka i wyciągnęła pistolet usypiający; przejechała palcami po strzałce wypełnionej środkiem paraliżującym.
Mężczyzna odchrząknął i kontynuował patrol, kompletnie nieświadomy tego, że kieruje się wprost na nią. Thea czekała; oddychała miarowo, utrzymując ciało w bezruchu. Mężczyzna wszedł w zasięg broni. Jednym ruchem przekręciła się na plecy, wymierzyła pistolet i wystrzeliła. Rebeliant jęknął i klepnął się w szyję, jakby chciał odpędzić insekta. Kilka sekund później osunął się bezładnie na ziemię.
Thea podczołgała się do niego i szturchnęła go czubkiem buta. Żadnej reakcji. Zgasiła papierosa w mokrej ziemi, po czym związała mu ręce i nogi plastikowymi kajdankami, a następnie zakleiła usta kawałkiem taśmy. Zanim się obudzi, jej ekipa powinna być daleko stąd. Powinna.
Skóra kobiety była śliska. Krople deszczu w dalszym ciągu bębniły o ziemię. Spojrzała na stoper: minęły kolejne cztery i pół minuty, odkąd Drużyna A wkroczyła na teren obozu. Bardzo chciała usłyszeć w słuchawce hasło „Odwiert”, które oznaczałoby, że zakładnik został zlokalizowany. Zerkała na południowy zachód, czekając na sygnał od Rifa i jego ekipy lub ich powrót.
Mijały minuty; wciąż nic. Nerwy miała napięte bardziej niż struny na stradivariusie.
Zabrzęczało jej w słuchawce. Rozległ się miarowy głos Askera:
– Studnia sucha. Orła nie ma w Tango.
Wciągnęła powietrze. Informacje wywiadowcze sprzed dwóch godzin potwierdzały, że Sampson znajdował się w tamtym budynku. Musieli go przenieść.
– Przerwać akcję. – Czuła się z tym fatalnie, ale nie mogła narażać członków ekipy, rozkazując im przeszukać obóz. Nie było na to czasu. Informacje okazały się nieprawdziwe. Koniec misji.
Odpowiedziała jej cisza. Szlag by to trafił. Rif był profesjonalistą; wiedział, że powinien wykonać rozkaz.
– Przerwać akcję. Potwierdzić. – Skanowała obóz. Do grupy wokół ogniska dołączyło kilku nowych rebeliantów.
Ciszę wypełnił głos Askera:
– Daj mi trzy minuty, odbiór.
Nie ma mowy. Trzy minuty to wieczność. Jeśli mieli zdążyć na spotkanie z helikopterem, musieli wyruszyć natychmiast.
– Powtarzam, przerwać akcję, odbiór.
Cisza.
W końcu usłyszała trzask w słuchawce. – Czekaj, bez odbioru. – W języku operacyjnym znaczyło to tyle co: „Odczep się, jestem zajęty”. Rif służył w Delta Force, ale to nie była amerykańska armia. Ona dowodziła misją, a on zignorował rozkaz.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, w obozie poniżej rozległy się strzały. Koniec skrywania się w cieniu. Czas przystąpić do działania.
– Wkroczyć do akcji – rozkazała swojej drużynie.
Ludzie z obozu rzucili się do broni, podczas gdy Brown i Johansson walili ze swoich M4 z pozycji na szczycie skarpy. Bezładne ciała upadały na błotnistą ziemię. Thea poczuła zapach prochu.
– Brown, dawaj. – Miał za zadanie wysadzić granatnikiem skład z amunicją.
– Zamknąć oczy – ostrzegł Brown; członkowie zespołu nosili noktowizory, więc musieli chronić oczy przed oślepiającym błyskiem eksplozji. Kilka sekund później chata wyleciała w powietrze, zamieniając się w kłębowisko szkarłatnych płomieni.
Uwagę Thei przykuł odgłos metalu uderzającego o skałę. Wokół niej świszczał grad kul. Wcisnęła brodę w błoto, przylgnęła do podłoża i odpowiedziała ogniem.
Grupka rebeliantów przypuściła szturm na urwisko, lecz dzięki goglom ich sylwetki były dla członków ekipy łatwymi celami. Terkot towarzyszący rozbłyskom z luf karabinów rozchodził się głośnym echem po dolinie.
– Odwrót do bazy, odbiór – powiedziała spokojnym głosem, choć w głowie kłębiły jej się przekleństwa.
Gdzie był Rif?
Dostrzegła rebeliantów u podnóża góry. Odcinali drogę ucieczki Drużynie A. Cóż, najwyraźniej hasło na dzisiaj brzmiało: „wszyscy do boju”.
– Osłaniaj mnie, Brown. – Poderwała się na nogi i zbiegła w dół po śliskim zboczu, z trudem utrzymując równowagę w gęstym błocie. Zanim rebelianci zorientowali się, gdzie jest, przestawiła M4 na pełny automat i nacisnęła spust. Zmieniła magazynek i strzelała dalej. Kilku ludzi upadło na ziemię; inni rozbiegli się w poszukiwaniu osłony. Utrzymywała ogień zaporowy. Droga ucieczki była wolna. Przynajmniej teraz Rif i pozostali mieli szansę jakoś się stąd wydostać.
Usłyszała brzęk w słuchawce.
– Brawo Cztery trafiony – powiedział Johansson świszczącym głosem.
Oberwał.
Północny wschód nie był obstawiony, a Rif uprawiał samowolkę. Tylko ona mogła pomóc rannemu koledze.
Nacisnęła przycisk aktywujący mikrofon.
– Idę po ciebie, Jo. Brown, osłaniaj tyły.
Biegła pod górę, pokonując urwisko. Jej wojskowe buty grzęzły w błocie.
Piętnaście metrów. Zmobilizowała wszystkie siły.
Dziesięć.
Trzy.
Kule przecinały powietrze wokół niej. Rzuciła się za drzewo i upadła z impetem na przedramiona. Natychmiast poczuła ból rozlewający się aż po barki. Podczołgała się do Johanssona. Z jego ramienia sączyła się krew. Twarz miał poszarzałą, oczy rozbiegane. Wyciągnęła opatrunek z apteczki w jego plecaku i przycisnęła do rany.
– Nie ma mowy, żebym twojej ciężarnej żonie przekazywała złe wieści, więc lepiej się trzymaj.
Uśmiechnął się słabo.
Wyjęła strzykawkę z morfiną z przedniej kieszeni jego kurtki i wbiła mu w lewe udo. Wkrótce zapadnie w stan błogiego otępienia, co pomoże jej wydostać go stąd.
Grupa rebeliantów weszła na skarpę. Brown utrzymywał zdyscyplinowany ogień, ale nie nadążał. Thea wycelowała w zbliżających się napastników i nacisnęła spust. Padło kilku ludzi. Wymieniła magazynek.
W oddali z mgły wyłaniały się kolejne sylwetki. Policzyła ludzi. Czterech. Najwyższy, Rif, miał ciało przewieszone przez prawe ramię. Sampson. Znaleźli go, ale nie potrafiła stwierdzić, czy zakładnik był żywy, czy martwy.
– Jo, wróciła Drużyna A. Możesz iść?
Jego oddech był przyspieszony i płytki.
– No pewnie.
Nie była przekonana, czy mu wierzyć; mógł majaczyć pod wpływem morfiny. Była silna, ale nie mogła biec ze stukilogramowym balastem. Byliby zbyt łatwym celem.
– Wstawaj, żołnierzu – powiedziała Thea.
Johansson jęknął.
– Żona mnie zabije.
– Będzie musiała ustawić się w kolejce. – Pomogła mu stanąć na nogi. Zatoczył się, z trudem utrzymując równowagę w błocie. Zarzuciła sobie jego lewą rękę na szyję, żeby go podtrzymać.
– Spadamy do domu.
Słaby odgłos wirnika pobudził ją do działania. Mieli zaledwie kilka minut, żeby dotrzeć na polanę.
Wzdrygnęła się na dźwięk pobliskich strzałów. Spojrzała w górę, gotowa nacisnąć spust, ale zorientowała się, że to Asker otworzył ogień zaporowy, biegnąc przez skarpę. Po przekazaniu zakładnika dołączył do nich, kryjąc się za masywnym drzewem. Deszcz rozmazał czarny kamuflaż, nadając jego twarzy złowrogi wyraz.
– Drużyna A poszła na polanę z Sampsonem. – Przewiesił sobie karabin przez plecy i zarzucił Johanssona przez ramię. – Osłaniaj mnie.
Thea rzuciła się biegiem za nimi, gotowa w każdej chwili strzelać. Razem z Brownem otworzyli ogień osłaniający i rebelianci rozpierzchli się w poszukiwaniu osłony.
– Do helikoptera! – krzyknęła do Browna. Chciała, żeby wszyscy siedzieli w maszynie, zanim sama wskoczy na pokład.
Biegli we trójkę w stronę polany, gdy kolejna seria strzałów podziurawiła pobliskie drzewa. Wykorzystała wielki namorzyn jako osłonę i odpowiedziała ogniem, dając Rifowi czas, żeby pomógł Johanssonowi wsiąść do helikoptera.
Biegła zygzakiem przez otwarty teren. Druga maszyna czekała w dolinie jakieś sto metrów dalej. Pędząc, słyszała jak za jej plecami Hughes z Drużyną A i Sampsonem na pokładzie, w strugach deszczu, wzbija się w powietrze. Wokół niej świstały kule. Wbiegła w gęste chaszcze. Poczuła piekący ból w lewym ramieniu. Zignorowała go, zbiegła w dół skarpy i wskoczyła do helikoptera.
– Startuj! – krzyknęła do pilota.
– Trzymajcie się.
Wiatr wiał ze wschodu, co oznaczało, że aby nabrać mocy, musieli lecieć wprost na lufy AK-47 rebeliantów. Łopatki wirnika zaszumiały w momencie, gdy grupa uzbrojonych mężczyzn rzuciła się pędem w stronę maszyny. No dawaj, dawaj. Wbiła paznokcie we wnętrza dłoni. Helikopter wznosił się wśród gradu kul niczym latająca piñata.
Thea patrzyła przed siebie, modląc się, żeby wreszcie osiągnęli sześćdziesiąt węzłów i mogli wykonać skręt. Sekundy ciągnęły się niczym godziny. W końcu przyspieszyli i odbili gwałtownie do tyłu, oddalając się od obozu. Zerknęła w stronę kokpitu. Koszula pilota była zupełnie mokra od potu.
Rif dostrzegł krew na jej rękawie.
– Oberwałaś?
– To tylko draśnięcie. – Spojrzała na dziury po kulach w kadłubie i uświadomiła sobie, jak niewiele brakowało – i to że samowolna zmiana planu w środku akcji, której dopuścił się Asker, mogła kosztować życie członków jej zespołu.
– Co z Sampsonem? – Po tym wszystkim modliła się, żeby zakładnik żył.
– Jest odwodniony i trochę poturbowany, ale wyliże się.
– Dzięki Bogu. – Święta Barbara i tym razem nie zawiodła. Thea rozsiadła się wygodnie w fotelu i poczuła ulgę, że rebelianci nie mieli granatnika przeciwpancernego. Sprawdziła telefon. To było do przewidzenia. Pod wpływem silnego stresu poziom cukru w jej krwi wystrzelił w górę. Na szczęście insulina o przyspieszonym działaniu wkrótce to zniweluje.
Wzięła głęboki wdech. Kolejny zakładnik wróci do domu cały i zdrowy dzięki Quantum International Security. Wyglądało na to, że jednak zdąży na przyjęcie ojca.