Читать книгу Cena wolności - K.J. Howe - Страница 8
Rozdział 2
ОглавлениеSiedziba Quantum International Security, Londyn
28 listopada
15.00
Thea przyglądała się lekarzom zgromadzonym wokół stołu konferencyjnego w oczekiwaniu na instruktaż przed podróżą. Jeśli te pogawędki zapobiegną choć jednemu uprowadzeniu, to wysiłek się opłaci. Każda grupa była inna, ale Thea zawsze próbowała przewidzieć, które osoby poradziłyby sobie najlepiej w razie porwania, i starała się dostosować wykład do tych, którzy znieśliby to najgorzej. Od siedmiu lat pracowała jako specjalistka do spraw działań antyterrorystycznych – branżowe określenie negocjatorki do spraw porwań dla okupu – dostatecznie długo, żeby rozumieć, jak ludzie o różnych osobowościach reagowali na niewolę.
Uśmiechnęła się do lekarzy. Wybierali się w ramach pomocy humanitarnej do Culiacán, stolicy meksykańskiego stanu Sinaloa i centrum przemysłu narkotykowego.
– Porozmawiajmy chwilę o aspektach fizjologicznych, czyli o czymś z waszej branży. Zazwyczaj gdy człowiek przeżyje traumę lub znajdzie się w niebezpieczeństwie, podwzgórze aktywuje odruch walki lub ucieczki, wprawiając organizm w stan wzmożonej czujności, zgadza się? Krew przepływa do kończyn, stymulując mięśnie do działania. To daje impuls, żeby stanąć do walki lub rzucić się do ucieczki. W przypadku porwania oba te działania mogą przynieść skutek odwrotny do zamierzonego, a nawet grozić śmiercią. Najnowsze badania wskazują na jeszcze jedną możliwą reakcję – zastygnięcie w bezruchu. To również nic nie da.
Doktorek w garniaku od Zegny podziwiał swoje wypielęgnowane paznokcie; wprost biło od niego znudzenie. Ale czy to przypadkiem nie zwykła brawura w celu zamaskowania strachu? Przypuszczalnie tak. Niewątpliwie byłby idealnym celem. Meksykańscy porywacze bardzo szybko sprowadziliby do parteru jego rozbuchane ego zwyczajowym „powitalnym” łomotem, który stosowali, żeby zdominować zakładników. Gdyby ogołocić go z roleksa i innych oznak bogactwa, skuliłby się i błagał o litość. Tylko ludzie o tytanowym rdzeniu wychodzili z czegoś takiego bez trwałych urazów. Ten gość tutaj do nich nie należał.
– Będąc więźniem, tkwi się w przepełnionym lękiem piekle, bez najmniejszego wpływu na swój los. Może to trwać godziny, dni, miesiące – nawet lata. Żeby nie dać się złamać, trzeba zwalczyć odruch walki lub ucieczki i uniknąć znieruchomienia. Zamiast tego należy uaktywnić cechy ułatwiające przetrwanie, takie jak cierpliwość, optymizm i dyscyplina. – Thea wskazała wysportowaną kobietę w średnim wieku siedzącą z przodu z imieniem wypisanym na plakietce. – Weźmy na przykład Annie. Prawdopodobnie dobrze zniosłaby niewolę. Woli wygodne obuwie zamiast szpilek, co wskazuje na to, że jest osobą praktyczną, a sądząc po krzyżówkach wetkniętych do teczki, cechuje ją cierpliwość i uważność niezbędna do zniesienia nudy i zniewolenia.
Annie posłała jej lekki uśmiech.
– Mam jednak nadzieję, że żadne z was nie będzie musiało się o tym przekonywać osobiście. Dzisiejsze spotkanie ma zminimalizować ryzyko waszego uprowadzenia.
Przechadzała się po sali.
– Większość porwań zdarza się rano w dni robocze, a w siedemdziesięciu ośmiu procentach wypadków zakładnik zostaje uprowadzony w promieniu dwustu metrów od domu lub miejsca pracy. Jak się przed tym chronić? Trzeba stać się trudnym celem. Co to oznacza w praktyce? Nie powinno się chodzić ani jeździć do pracy codziennie tą samą trasą, trzeba mieć nieprzewidywalny plan dnia i być nieustannie świadomym otoczenia. Bądźcie czujni i uważni. Żadnych esemesów ani rozmów przez telefon w miejscach publicznych. Zamiast tego wypatrujcie podejrzanych pojazdów i typów kręcących się w pobliżu.
Mężczyzna z wydatnymi, podkręconymi wąsami podniósł rękę.
– A jeśli już ktoś będzie próbował mnie porwać, to czy powinienem się bronić, stawiać opór?
– Dobre pytanie. Nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Sam moment przechwycenia zakładnika jest dla porywaczy ryzykowny, więc uderzają z całej siły, chcąc na wstępie podkreślić swoją dominację. Spodziewajcie się, że zawiążą wam oczy, pobiją, podadzą narkotyk lub wepchną do bagażnika. W tym czasie zachowajcie spokój i róbcie, co wam każą. Skoncentrujcie się na przetrwaniu. Pamiętajcie, że dla nich jesteście towarem, więc będą chcieli utrzymać was przy życiu i w stosunkowo dobrej formie, żeby dostać okup. Jeśli będziecie w miejscu publicznym i uznacie, że raczej uda się uciec, być może warto zaryzykować. Ale jeśli będą do was celować z uzi na wyludnionej ulicy, lepiej się poddać. Nie warto się stawiać ani okazywać porywaczom wrogości. Jeżeli będziecie podskakiwać, to oberwiecie. Ci ludzie nie mają litości.
– Mamy się kulić jak przestraszone uczennice? – spytał Zegna wyraźnie zaskoczony.
– Chodzi o to, żeby nie sprawiać problemów. – Dupek. – Gdy już zostaniecie porwani, macie nowe zadanie. Musicie zachować czujność, obserwować otoczenie i śledzić harmonogram porywaczy. Nie wiadomo, jak długo spędzicie w niewoli, więc będzie to niezbędne do ustalenia planu codziennych ćwiczeń umysłowych i fizycznych, żeby zachować ostrość umysłu i kondycję.
– Znalazłbym sposób, żeby zwiać. Z tego co czytałem, większość porywaczy nie jest szczególnie bystra. Mam na myśli, że są raczej niewykształceni – powiedział Zegna.
– Nie trzeba mieć doktoratu, żeby władować komuś dziewięciomilimetrową kulkę w głowę. Jeśli będziecie podejmować próbę ucieczki, lepiej miejcie pewność, że nie zostaniecie powtórnie schwytani. W przeciwnym razie porywacze najpewniej ukażą was dla przykładu, żeby skłonić innych zakładników do posłuszeństwa. Skoncentrujcie się na najważniejszej sprawie, czyli przeżyciu. Większość porwań nie skutkuje utratą życia ani trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, więc zazwyczaj mądrzej jest przetrzymać niewolę i pozwolić, żeby fachowcy wynegocjowali zwolnienie.
Zapobieganie uprowadzeniom, negocjacje i odbijanie zakładników wchodziło w zakres usług świadczonych przez Quantum. Niekiedy firmy szczególnie narażone na ryzyko uprowadzeń wynajmowały QIS do symulacji porwań, żeby uświadomić kadrze kierowniczej, jak to jest stać się zakładnikiem. Pomaga to pracownikom wyższego szczebla wykształcić umiejętności niezbędne do przeżycia. Zegnie z pewnością by się to przydało. Klienci jego pokroju ignorowali wszelkie rady.
Theę ogarniała fala zmęczenia, tocząc bój z kofeiną, którą spożyła dwadzieścia minut wcześniej. Dopiero co wróciła z trudnej misji w Iraku, gdzie pracowała nad odbiciem uprowadzonego dziennikarza. To był ciężki przypadek. Porwania dla okupu były zazwyczaj prostsze, bardziej przejrzyste, niż te o podłożu politycznym. Niestety, terroryzm, światowa recesja, rozprzestrzenienie taniej broni i globalizacja przestępczości zorganizowanej uczyniły z porwań biznes wart miliard dolarów rocznie – i dane te dotyczyły jedynie zgłoszonych przypadków.
Podkręcony Wąs znów podniósł rękę, jednak zanim zdążyła wysłuchać pytania, szef zasygnalizował jej przez szklaną ścianę sali konferencyjnej, że ma się stawić w centrum sytuacyjnym.
Kobieta zwróciła się do lekarzy:
– Zróbmy sobie dziesięć minut przerwy. Proszę poczęstować się kawą i ciastkami. Za chwilę będę z powrotem.
Szybko przemierzyła długi korytarz. Na ścianach wisiały imponujące zdjęcia natury wykonane przez jej pracodawcę podczas corocznych wakacji. Hakan Asker wyznawał zasadę, że porywacze nie robią sobie wolnego w święta, więc i on nie będzie. Ale kiedy kardiolog zasugerował, że – jak na ironię – stał się swoim własnym zakładnikiem, zaczął eksplorować lasy deszczowe na całym świecie, pstrykając artystyczne fotki we właściwym dla siebie tempie pracoholika.
Ona sama również nie miała okazji zaczerpnąć tchu w ciągu ostatnich kilku tygodni: zaraz po misji w Nigerii wyleciała do Iraku, skąd wróciła do centrali w Londynie zaledwie przed dwoma dniami. W ich branży sen był luksusem: obowiązywał nienormowany czas pracy, nie wspominając o tym, że działali we wszystkich strefach czasowych świata.
Do tego zbliżały się urodziny Papy, a ona nie miała jeszcze gotowego prezentu.
Stalowe wejście do centrum sytuacyjnego było pozbawione okien. Spojrzała w czytnik siatkówki umieszczony na ścianie, pozwalając, aby zmapował naczynia krwionośne w jej gałkach ocznych. Urządzenie wydało ostry sygnał i zapaliła się zielona lampka sygnalizująca, że może wejść. Ukryty mechanizm hydrauliczny rozsunął drzwi.
Na wielkiej elektronicznej tablicy z prawej strony pomieszczenia wyświetlana była lista wszystkich bieżących spraw QIS. Niektóre nazwiska zakładników figurowały na niej od kilku dni, inne od lat. Najdłuższą ścianę pokrywał rząd wielkoformatowych ekranów: na jednym leciały bieżące wiadomości; inny służył jako bezpieczny odbiornik do wideokonferencji z konsultantami do spraw działań antyterrorystycznych pracującymi na całym globie; na kolejnym widniała mapa świata z mrugającymi diodami oznaczającymi ich podopiecznych wyposażonych w urządzenia lokacyjne.
Klienci podróżujący w interesach do niebezpiecznych lub politycznie niestabilnych miejsc – jak choćby Syria czy Egipt – mogli pocieszać się tym, że centrum sytuacyjne QIS było obsadzone dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeśli poczuliby, że coś się kroi, mogli skontaktować się z Quantum o każdej porze dnia i nocy. W odpowiedzi natychmiast uruchomiano sieć tajnych agentów, aby dotrzeć do klienta w każdym miejscu, w każdym czasie, z maksymalną precyzją.
Hakan Asker, właściciel i dyrektor QIS, był silnym przywódcą, roztaczającym wokół siebie aurę bezwzględnego autorytetu. W terenie przepracował dwadzieścia siedem lat. Teraz większość czasu spędzał w biurze, gromadząc dane i obsługując klientów. Praca w terenie w charakterze elitarnego specjalisty do spraw działań antyterrorystycznych wymagała poświęcenia nawet namiastki życia prywatnego, a Hakan odsłużył swoje z nawiązką.
Thea uśmiechnęła się do szefa. Pochylony nad komputerem stukał szybko w klawiaturę, wykorzystując jedno z zaszyfrowanych kont poczty elektronicznej stworzonych dla agencji przez ich analityków. Zauważył ją i przywołał do siebie gestem.
– Daj mi sekundę, żebym skończył mejla. Właśnie zadzwonił dyrektor finansowy Beltrain Communications. W Sudanie porwali jednego z jego ludzi. Przydzieliłem do tego Freddy’ego. – Hakan miał na sobie ulubioną marynarkę z łatami na łokciach, w której wyglądał mało profesjonalnie. Mimo to zawsze czuła się pewnie, wiedząc, że nad nią czuwa.
– Rodzina? – Thea zawsze wypytywała o szczegóły, nawet jeśli nie została przydzielona do sprawy.
– Biedak ma pięcioro dzieci i dwie byłe żony.
Zapowiadała się skomplikowana sprawa. Thea spojrzała na zegary wiszące na ścianie; każdy wskazywał godzinę w innej strefie czasowej. Niezależnie od tego w której – albo których – z nich przebywali właśnie krewni tego gościa, ich świat wkrótce legnie w gruzach.
– Chciałbym żebyś w wolnej chwili zerknęła na moje najnowsze wzorce mapowania pogody. Dostarczają całkiem ciekawych informacji, jeśli zestawi się je z danymi o częstotliwości i miejscach porwań.
Szef miał bzika na punkcie analiz; fascynowały go statystyczne aspekty ich branży. Jego rewolucyjne podejście do przetwarzania danych pomogło im rozwikłać niejedną sprawę.
Thea spojrzała przez ramię, słysząc świst otwierających się drzwi. Rif. Od czasu operacji w Nigerii minęło kilka tygodni, ale na wspomnienie tamtego wybryku wciąż gotowała się ze złości.
– Patrzcie państwo, powrócił syn marnotrawny. – Hakan wstał i ścisnął ramię mężczyzny w geście powitania.
– Raczej Rambo – wtrąciła Thea.
– Nadal jesteś wkurzona – zauważył Rif.
– Niesubordynacja może kosztować życie.
– Nie było czasu na dyskusje. Podjąłem wkalkulowane ryzyko dla ciebie i zespołu – odpowiedział.
Odwróciła się do szefa.
– Niewiele się zmieniło od czasu, gdy byliśmy dziećmi i wszędzie ciągał ze sobą tamto zabawkowe M60. – Tym razem jego brawura uratowała zakładnikowi życie, ale zazwyczaj tego typu naruszenie dyscypliny kończyło się katastrofą.
Asker podszedł do Thei.
– Jak twoja ręka?
– Jak nowa. – Kula ledwie drasnęła triceps. Miała sporo szczęścia. – A John Sampson wrócił wczoraj do pracy. Poszło zdecydowanie lepiej niż z kolesiem z Equipe Oil. – Tamtego mężczyznę znaleźli przybitego do rurociągu. Szczury obgryzały mu twarz. Ledwo przeżył.
Rif nieznacznie uniósł lewą brew.
– T.I.A.: wiesz, na co się piszesz.
This is Africa. Komunał, ale jak wszystkie zawierał w sobie bolesną prawdę. Po służbie w armii Asker zrobił się zblazowany, a jego upodobanie do uproszczonych komentarzy ilustrowało jeszcze jeden znany truizm: nie zaznasz litości od bezlitosnego najemnika.
Cieszyła się, że John Sampson pozbierał się i wrócił do normalności. Mimo to do końca życia będzie nosił emocjonalne blizny pozostałe po tamtych traumatycznych przejściach. Wiedziała z własnego doświadczenia, że niezależnie od finału, porwanie zmieniało człowieka na zawsze.
– Wyciągnąłem cię z sesji, bo Rif ma ważne informacje na temat Nigerii. – Hakan poprawił na nosie okulary w oprawkach z żółwiego pancerza.
Na twarzyAskera pojawiło się coś na kształt zmartwienia.
– Jak wiesz, Brown wysadził w powietrze skład z amunicją, który zidentyfikowaliśmy, ale kiedy szukałem Sampsona, natknąłem się na dwie inne chaty pełne materiałów wybuchowych i broni. Od tamtego czasu starałem się wyśledzić ich źródło. Chiny.
Thea znieruchomiała. Chińskie karabiny typu AK-47 były powszechne, ale materiały wybuchowe i detonatory chińskiej produkcji rzadko znajdowano poza państwowymi arsenałami. Jeśli Chińczycy byli w jakiś sposób uwikłani w zaopatrywanie porywaczy Sampsona, mogło to oznaczać poważne roszady pośród głównych graczy w Afryce. I wyjaśniałoby rosnącą liczbę porwań w regionie.
– Powiadom naszych ludzi w Kenii, Zimbabwe i Somalii. Musimy ustalić, czy Chińczycy przypadkiem nie bawią się w Pana życia i śmierci na całym kontynencie – rzucił Hakan i oboje odprawił.
Analizując niepokojące wiadomości, Thea wróciła do sali konferencyjnej, gdzie czekali lekarze.