Читать книгу Cena wolności - K.J. Howe - Страница 9
Rozdział 3
ОглавлениеKolumbia
25 grudnia
16.00
W głębi obozu FARC, w sercu kolumbijskiej dżungli, międzynarodowy handlarz bronią znany jako Ares obserwował pokrytą ciemnym zarostem, wklęsłą twarz, zapadnięte oczy i tłuste włosy mężczyzny siedzącego naprzeciwko niego. Ares robił interesy z Carlosem Antiguezem już siedem lat – siedem długich lat zdzierania gardła na próżno i niekończących się negocjacji. Dzisiejsza partyzantka to już nie to samo.
– Kawy? – zaoferował Carlos.
Minęły już czasy, kiedy bawili się w tego typu konwenanse. Ares zignorował propozycję. Nie spuszczając wzroku, zwinnymi palcami w kółko rozkładał i składał małą pozytywkę, którą zawsze nosił przy sobie; przejmujące dźwięki melodii do piosenki Tie a Yellow Ribbon odbijały mu się echem w tyle głowy.
Carlos wciąż ględził. Ares słuchał jednym uchem, rozważając treść esemesa, który właśnie otrzymał. Według niego Gabrielle Farrah, agentka federalna, która bezskutecznie ścigała handlarza broni o mitycznym przydomku znanego z uprowadzeń i dozbrajania podupadłych bojówek, miała właśnie dokonać przełomu w jego sprawie. Ares był zadowolony – to wszystko było częścią jego planu.
Usta Carlosa nie przestawały się poruszać, ale jak dotąd nie powiedział nic konstruktywnego. Konkluzja? FARC chciało poszerzyć terytorium i wpadło w szał zakupów. Lecz jeśli partyzanci naprawdę chcieli odnieść sukces, to potrzebowali czegoś więcej niż pieniądzy.
– Cztery miliony za kałasznikowy, granatniki przeciwpancerne i M24. – Ares machnięciem ręki odgonił muchę latającą przy klapie jego marynarki. Może i nosił ciuchy od Armaniego, ale w dżungli czuł się równie dobrze jak Carlos.
Kolumbijczyk wciągnął policzki w wyrazie desperacji.
– Niedorzeczność. Trzy miliony i ani peso więcej.
Wzrok Aresa powędrował ku Jorgemu, siostrzeńcowi Carlosa. Dzieciak nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia trzy lata, lecz jego inteligentne oczy wychwytywały niuanse – w przeciwieństwie do wuja. Talent Jorgego można ukierunkować i wyszlifować. Młodzi ludzie potrzebowali dobrych wzorców, a Carlos nie był godny naśladowania.
– Kolumbijska armia zakupiła niedawno black hawki, pociski i czołgi. Jeśli chcecie z nią konkurować, to potrzebujecie mojej broni. Cztery miliony.
– Skąd mam wiedzieć, że te informacje są prawdziwe? – Carlos potarł szczecinę prawą dłonią.
– Ares Corporation ma oczy i uszy tam, gdzie trzeba. – Nie ujawnił faktu, że zrabował ostatni transport dla kolumbijskiej armii, żeby uzupełnić swoje regularne dostawy chińskiej czarnorynkowej broni. Ostatecznie ktoś musiał wesprzeć Dawidów z całego świata w buncie przeciwko Goliatom-dręczycielom.
– Zaoferowano mi ten sam produkt za trzy miliony. Masz niekonkurencyjne ceny.
– Rapier nie świadczy kompleksowej usługi obejmującej szkolenia. Chcesz, żeby twoi ludzie byli przygotowani do boju, czy zostawisz ich samym sobie, żeby się powystrzelali?
Kolumbijczyk wybałuszył oczy.
Ares doszedł do wniosku, że nawiązanie bliższej znajomości z siostrzeńcem było trafnym posunięciem. Poufne informacje na temat jego konkurentów, które wyciągnął z młodego człowieka, właśnie opłaciły się z nawiązką.
– S-s-skąd… ? – wymamrotał Carlos.
– Powinieneś pracować z kimś, kto rozumie twoje długoterminowe cele. Zbiry Rapiera nie pomogą ci poszerzyć terytorium. – Zazwyczaj w rozmowach z Carlosem przez kilka rund pozorował walkę, pozwalając starszemu mężczyźnie poczuć, że oddał kilka mocnych ciosów. Ogarniętego zwodniczym uczuciem triumfu łatwiej było wywieść w pole. Dzisiaj miał ważniejsze sprawy na głowie. – To jak, umowa stoi?
– Jesteś niemożliwy. – Carlos zapalił papierosa i dmuchnął Aresowi dymem prosto w twarz.
Handlarz nawet się nie wzdrygnął.
– Wręcz przeciwnie: czynię rzeczy możliwymi. A teraz dawaj pieniądze.
– Potrzebuję czasu, żeby zdobyć dodatkowy milion.
– Broń trafi do klienta, który zapłaci jako pierwszy. – Ares wstał.
– Nieustępliwy z ciebie gość.
No proszę, taki komentarz z ust człowieka, który zabił własną córkę za kilogram kokainy.
– To tylko interesy, przyjacielu. – Ares wsunął pozytywkę z powrotem do kieszeni i zamaszystym krokiem ruszył do wyjścia. Był pewny, że Kolumbijczyk miał ukryte miliony. Narkotykowa burżuazja nie ufała bankom.
Był tuż przy drzwiach, kiedy Carlos powiedział:
– Zaczekaj. Jorge zaprowadzi cię do pieniędzy. Oczekuję, że broń zostanie dostarczona w przeciągu dwudziestu czterech godzin.
Ares się odwrócił.
– Będziesz miał wszystko, o co prosiłeś, w ciągu dwunastu.
Chłopak z ociąganiem wstał i wyszedł za nim z pomieszczenia, po czym poprowadził Aresa do budynku, w którym pod strażą trzymano pieniądze.
– Jorge, już czas. Godzinę po tym, jak stąd odlecę, przyjadą moi ludzie z bronią. Zrobisz, co do ciebie należy?
Szare oczy młodego mężczyzny zalśniły.
– Jestem gotów. – Jorge był gorliwy i inteligentny. Bez wątpienia będzie kierować FARC przez wiele kolejnych lat. Koniec spotkań z upierdliwym Carlosem. Na tę myśl Ares niemal się uśmiechnął.
Jorge załadował do helikoptera kilka dużych czarnych worków marynarskich. Ares nie przeliczył pieniędzy. Młody człowiek nie oszukałby swojego sprzymierzeńca – jeszcze nie. Co nie znaczyło, że w przyszłości nie trzeba go będzie mieć na oku. Ostatecznie Jorge miał lada moment zdradzić swojego wuja. Czy na tym świecie nie ma żadnej świętości? Nastały takie czasy, że nawet własnej rodzinie nie można ufać.
Ares uścisnął dłoń młodego człowieka i wskoczył na pokład black hawka. Śmigła helikoptera zawirowały.