Читать книгу Jasnowidz na policyjnym etacie - Krzysztof Janoszka - Страница 10

Rozmowa z Krzysztofem Jackowskim

Оглавление

Od kiedy i dlaczego zajmuje się pan jasnowidzeniem?

Zajmuję się jasnowidzeniem już ponad 30 lat. To jest mój fach, z którego się utrzymuję. Swoją działalność mam zarejestrowaną. Nie żyję ponad stan, nie stałem się człowiekiem bogatym. W domu brakuje miejsca na prywatne rzeczy, bo najważniejsza jest dokumentacja uwiarygodniająca to, co robię. Wykorzystując swój talent, chcę pomagać ludziom, którzy często przychodzą do mnie z osobistymi tragediami. Nie jestem naciągaczem, jak to czasem przedstawiają media. Zdarza się, że osobom ubogim robię wizje nieodpłatnie.

Kiedy pan odkrył, że czuje trochę więcej niż inni?

Z perspektywy czasu myślę, że swoje właściwości miałem od samego początku. Jako dziecko miewałem różne dziwactwa i fobie. Jak przychodziłem ze szkoły do domu, pierwsze, co robiłem, to udawałem się do kuchni, gdzie matka przygotowywała obiad, i wszystkie noże i widelce układałem w jednym kierunku. Broń Boże, żeby ostrze było skierowane w moim kierunku! Mam to do dzisiaj. Wie Pan, że jak wychodzę z domu, to potrafię się wrócić, gdy przypomnę sobie, że przekroczyłem próg mieszkania nie tą nogą, co trzeba? Mam tych różnych fobii bardzo wiele. Być może to wyczulenie powoduje, że lepiej rozpoznaję energię. Od dziecka miałem także przeczucia pewnych zdarzeń, które w niedługim czasie się spełniały.

Jak wyglądała pierwsza wizja?

Na początku o moich zdolnościach wiedziała tylko garstka najbliższych mi osób. Pewnego dnia mój znajomy z Człuchowa, pan Eugeniusz, który był artystą plastykiem, spotkał mnie na ulicy i powiedział, że zna kobietę, która ma bardzo chorego syna. Nie zdradził, jaka to choroba. Prosił, abym spróbował mu pomóc. Po długim wahaniu w końcu się zdecydowałem. Pewnego dnia po pracy poszedłem do tych ludzi. To było mieszkanie w bloku. W kuchni siedziały dwie kobiety, które wesoło ze sobą gawędziły, nie wyglądały na szczególnie zmartwione. A przecież miałem zająć się sprawą ciężko chorego syna. W końcu matka chłopca dała mi jego sweter, żebym zastanowił się, jak można mu pomóc. Poszedłem do pokoju, a kobiety zostały w kuchni, dalej głośno rozmawiając. Wykonując wizję, myślałem sobie wtedy: „Ja pierdolę, co ja tu robię? O co tu, kurwa, chodzi?”. Ale w pewnym momencie poczułem słowo „krosty”. Tylko jedno słowo – „krosty”. Poprosiłem o kartkę, zapisałem: „widzę krosty”. Nic więcej nie przychodziło mi do głowy. Pomyślałem, że muszę stamtąd uciekać. Powiedziałem kobietom, że się poddaję, że nie pomogę. Na twarzy matki pojawiło się rozczarowanie. Przed wyjściem z mieszkania z ciekawości spytałem, gdzie jest jej syn i co mu dolega? Usłyszałem, że gra na boisku w piłkę. A jego problem to wypryski. Jak przeżywa w szkole stres, to ma ich straszny wysyp. „Co pani mówi? Krosty?” – odpowiedziałem, podając jej jednocześnie kartkę. Nie zrobiło to na niej wrażenia, gdyż wiedziała o tym. Ja jednak o tym nie wiedziałem, a kobieta nie szukała diagnozy, tylko leku. Szedłem do domu i myślałem: „Kurde, to jest możliwe”. Dla mnie słowo „krosty” było eureką. Na podstawie właśnie takich przeczuć znalazłem później wiele ludzkich ciał.

W jaki sposób wykonuje pan wizję?

Do wykonania wizji potrzebuję jakiejś części garderoby lub zdjęcia konkretnej osoby. Po otrzymaniu takiej rzeczy wącham ją. Zapach jest istotny, ale ja robię coś o wiele ważniejszego – wchłaniam energię czołem. To trwa tylko chwilę. Gdy wciągam energię, zamykam oczy, ale jednocześnie unoszę je do góry. Może mi pan wierzyć, że mam niezwykle wyczulone czoło.

Dotyka pan czoła bezpośrednio?

Nie. Boję się dotknąć czoła, nie lubię tego robić. To jest dla mnie niezwykle wrażliwa część ciała, bardziej nawet niż oko. Od dziecka w okolicach czoła odczuwałem dziwne mrowienie. Upraszczając: pulsowanie oznacza przyszłość, natomiast mrowienie – teraźniejszość albo przeszłość. Gdy wykonam czynności, o których mówiłem, odkładam wykorzystaną część garderoby i już się nią nie zajmuję. Czasem muszę takie badanie powtórzyć kilka razy. W końcu mogę przekazać innym to, co udało mi się poczuć.

Podobno Thomas Alva Edison, chcąc rozwiązać nurtujący go problem, stawiał przed sobą blaszaną miskę, a w palce ujmował łyżkę. Następnie próbował zasnąć. W momencie gdy już prawie zasypiał, tracił czucie w ręku i łyżka z hukiem spadała na naczynie, natychmiast go budząc. Właśnie w takich momentach doznawał ponoć olśnienia, a rozwiązanie problemu pojawiało się samo.

W jakich warunkach wykonuje pan wizję?

Żeby pojawiła się wizja, musi panować chaos. Pan nie ma pojęcia, w jakim rozgardiaszu nieraz doznawałem wizji – to się w głowie nie mieści. Musi być rozmowa, gwar. Żadne skupienie – nie mogę się sprężać, muszę odczuwać luz. I tak właśnie to przebiega. Zarazem najgorszym wrogiem jasnowidza pozostaje sugestia. Dlatego nie podejmuję się rozwiązania spraw, o których wiem za dużo.

Jak ludzie na to reagują?

Kiedy szukam osób zaginionych, wypraszam ich bliskich z pokoju, bo gdyby oni ujrzeli, co ja robię, to by te ciuchy zabrali i stwierdzili: „Wariat! Nienormalny!”. A jakby się okazało, że ich bliski nie żyje, to by orzekli: „Świętokradca!”.

Co pan jeszcze robi w trakcie przeprowadzania wizji?

Nieraz ciskam rzeczami zmarłych, jak nie mogę ich namierzyć. Zdarza się, że nawet ich wyzywam! Innym znów razem praca idzie mi bardzo szybko. Wszystko zależy od tego, jaki to był człowiek. Ja mam takie przekonanie, że każda rzecz w tym świecie stanowi informację, a nasze życie jest formą… internetu.

To znaczy?

Proszę zauważyć, że sieć to jakby świadomość świata. Wszystko tam jest, od najgorszych śmieci po sprawy najwyższej wagi – do wyboru, do koloru. Nasze myśli też są formą internetowych komunikatów. A jeśli istnieje „kradzież” myśli, czyli telepatia, można wykraść dosłownie wszystko, każdą treść. Istnieje nieprzebrana ilość informacji i zdarzeń. Weźmy na przykład zabójstwo. Lubię „odczytywać” zabójstwa, bo wówczas mam dostęp do przynajmniej dwóch dróg poznania prawdy. Jedna to droga ofiary, druga – sprawcy. Lepiej iść linią sprawcy. Ale wtedy pojawia się pewien problem: nie „wciągnie” pan myśli i czynu sprawcy, jeżeli nie zaakceptuje pan przestępstwa. Przestępstwo, dajmy na to zabójstwo, jest czynem złym, dla psychiki ludzkiej nienormalnym. Jednak pan, stając do wizji, musi ten czyn niejako zaakceptować. Innymi słowy każdy sprawca, nawet gdyby to był psychopata lub seryjny morderca, powie tak: „Proszę pana, mordowałem, oczywiście, ale w każdym, nawet najgorszym przypadku istnieje wytłumaczenie. Otóż pierwsza ofiara, którą pozbawiłem życia, była wredna. Stała na tym samym przystanku co ja. Nigdy nie miałem dziewczyny. Podszedłem do niej, a ona spojrzała na mnie z obrzydzeniem. Wtedy zrozumiałem, że muszę ją zabić”. On nie musi wierzyć w to, co mówi. Po prostu musi tak mówić, żeby nie zwariować. Kiedyś ktoś mi powiedział: „Słuchaj, jeżeli istnieje tamten świat i można porozumiewać się w nim bez słów, telepatycznie, ludzie jak nic się pozabijają!”.

Pierwszy z brzegu przykład: „Szukałam córki, bo myślałam, że uciekła za granicę, a ty, zięciu, ją zabiłeś! Całe życie ci pomagałam, a co mnie spotkało? Perfidne oszustwo!”. Gdy podobne rzeczy wychodzą na wierzch, gdy już nic nie da się utrzymać w ukryciu, łatwo może dojść do chaosu – wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. Lecz czy tak się dzieje? Nie. Ponieważ ludzie od razu rozumieją powód złych czynów i to, jak cierpią sprawcy, odczuwając wyrzuty sumienia. Poznanie ludzkiej psychiki jest jednocześnie wytłumaczeniem zbrodni. Wtedy chęć zemsty i odwetu znika, bo czujemy się tak, jakbyśmy sami stali się na moment sprawcą. Podobnie rzecz wygląda z tak zwanym „łapaniem” wizji.

Na czym ono polega?

Psychopatę trzeba zrozumieć i zaakceptować, dopiero wówczas da się go „czytać”. Jak ja wykonuję wizję? W bardzo prosty sposób. Weźmy taki schemat: zaginął człowiek, biorę część jego garderoby, wącham ją, przykładam do czoła, odkładam, chodzę po pokoju. Najpierw pojawia się logika: „Aaa, ten człowiek studiował w Warszawie, mieszkał we Wrocławiu. Inteligentny gość. Może miał wszystkiego dosyć? Może nie chciał dłużej studiować, a rodzicom bał się o tym powiedzieć…? (Napływają do mnie różne myśli). Nie wiedział, jak postąpić…? Na pewno w końcu odezwie się do bliskich sam. Zrobi to. Inteligentny człowiek, więc najpewniej w żadne menelstwo się nie wdał. Nic złego nie mogło mu się przydarzyć. To nie samobójca… Trwa chaos… Denerwuje mnie to. Spaceruję po pokoju, ktoś dzwoni – chwilę pogadam, znów spaceruję. Zaglądam do internetu – co nowego w polityce? Aaa, znów Tusk podwyżki funduje. A to drań.

Rozumie pan? W ogóle nie myślę. Pamiętam jedną z głośniejszych spraw, podwójne zabójstwo w Będzinie. Przyjeżdżają do mnie policjanci, przez jakiś czas z nimi gadam, potem wychodzą. Po prostu wyprosiłem ich z mieszkania. Dali mi dwie godziny czasu i dwa wory popalonych ciuchów – aż w domu cuchnęło. Nawet ich nie próbowałem rozwiązać, bo były zaplombowane. Przez godzinę i czterdzieści pięć minut – lipa! Nic. Zupełnie nic!

Jak to się dalej potoczyło?

Posiedziałem w sieci, trafiłem na coś ciekawego – poczytałem. Włączyłem telewizję. Sprawa, z jaką przyjechali do mnie mundurowi, przestała mnie w ogóle zajmować. Brak empatii, egoizm? Gdzieś tam z nadzieją czekają policjanci, a ja… oglądam telewizję. W końcu ten amok przerwała moja córka i mówi: „Tato, przecież ci ludzie zaraz wrócą. Co ja im powiem?”. Oderwałem wzrok od telewizji, spojrzałem na środek pokoju i… coś się stało. To było tak: bach!, bach!, bach! – i koniec. Zapisuję coś na kartce. Skończyłem. Policjanci pukają do drzwi. Mówię do córki:„Monika, to na pewno lipa, ale daj im tę kartkę i niech jadą. Nic od nich nie chcę. Po prostu nie czułem tej sprawy”.A jednak to, co zapisałem na papierze, okazało się prawdą. Wszystko się zgadzało. Właśnie w taki sposób wykonuję wizje. Skuteczne jasnowidzenie potrzebuje bodźca. Musi być odbiorca, musi być chęć sprawdzenia tego, co się odczuwa.

A robił pan wizje sięgające dalekiej przeszłości?

Nie, nie interesowały mnie jakieś abstrakcje w rodzaju: „Jak wyglądało życie za czasów Mikołaja Kopernika?”. Nie chcę tego robić. A wie pan dlaczego? Bo jak coś podobnego zweryfikować? Po co wchodzić w otchłań nonsensu? Ponieważ dla mnie to jest nonsens. Musi być jakaś możliwość weryfikacji. Jeżeli wykonuję wizję tak, jak czyniłem to na przykład w Japonii, to wiem, że ekipa telewizyjna siedzi i czeka, i za moment będziemy wszystko sprawdzać. Całą rzecz zweryfikujemy! To jest właśnie ta elementarna rzecz. Chęć sprawdzenia, chęć udowodnienia. Nie ma pan pojęcia, jaka we mnie rodzi się radość, gdy odnajdę trupa.

Nigdy nie zapomnę, jak znalazłem ciało sołtysa z Woli Przypkowskiej. Chyba osiem dni leżał pogrzebany w słomie. Smród nieprawdopodobny. Jak wracaliśmy z synem do domu, był już późny wieczór. Mocno zgłodnieliśmy, więc gdy zaraz za Wolą Przypkowską pojawił się zajazd, długo się nie namyślałem. Wchodzimy do restauracji, a na drzwiach wisi zdjęcie jakiegoś mężczyzny i podpis: „Zaginął Ryszard Perzyna, sołtys Woli Przypkowskiej”. Zrywam tę kartkę, a właścicielka zajazdu krzyczy: „Co pan robi?! To jest człowiek, którego szukamy”. Odpowiadam spokojnie: „Proszę pani, trafiony – zatopiony! Przed chwilą znaleziono jego ciało”.

„Czuję radość, gdy znajdę trupa”. Brzmi kontrowersyjnie.

No cóż, wygląda to trochę jak zboczenie. Ale ta radość jest uzasadniona. To zadowolenie z faktu, że istnieje coś pomiędzy naszą materialną rzeczywistością a tym, co znajduje się ponad nami. Pomimo irracjonalności tej domeny staram się tropić racjonalną stronę tego zjawiska. Nie uciekam się do jakichś forteli typu: „Boże, widuję fruwające anioły, widzę aury…”. Mając tyle dokumentów potwierdzających moje sukcesy, mógłbym stwierdzić: „Jestem już zmęczony szukaniem trupów. Nie muszę tego robić. Moja wiarygodność na tym nie ucierpi”. Ja jednak nigdy nie zobaczyłem żadnej aury, nie widuję też aniołów… I to jest mój racjonalizm. On jest rzecz jasna niedoskonały. Jednak dlaczego miałby być doskonały? Ostatecznie nie rozumiem do końca tego, co robię, a nawet… w ogóle nie mam pojęcia, czym się zajmuję!

Przychodzi pan do mnie, wykonuję wizję i nie wiem, czy mówię panu prawdę, gdy obarczam pana duszę słowami: „Córka niestety nie żyje, leży tam i tam”. Rozumie pan? Moralność adwokata i moralność jasnowidza wydają się z gruntu podobne. Chociaż adwokat może się lepiej czuć, bo powie sobie: „Zaproponowana przeze mnie linia obrony przegrała”. Trudno. Przegrała z główną wykładnią prawa, więc nie powinno się mieć do nikogo pretensji. Wszak prawo musi być prawem. Ja natomiast mogę jedynie stwierdzić, że „źle to poczułem”.

Udokumentowanych przypadków ma pan jednak mnóstwo.

Bez względu na niedoskonałość tego wszystkiego przypadki, które udało mi się wykryć, są znamienne i świadczą o pewnej rzeczy nadrzędnej. Moja autobiografia miała pierwotnie nosić tytuł: Złodziej cudzych myśli. W pewnym momencie tworzenia tej pracy powiedziałem sobie jednak: „Nie, nie może tak być. To przecież zmarli mówią, to oni przekazują te informacje”.

Miałem kiedyś wyjaśnić przypadek Józefa Lipiny z Rudy Śląskiej. Gdy podchodziłem do dwóch toreb z rzeczami zaginionego, coś mnie jakby zahipnotyzowało. Ma pan świadomość, że facet nie żyje, pod ręką leży jego przepocona koszula, a pan ubiera ją na swoje ciało… Trudno to wyjaśnić. Dlaczego to zrobiłem? Czemu potem podszedłem do lustra, aby się w nim przejrzeć…? Dziś już wiem, czemu to służyło. Dusza tego człowieka była w moim mieszkaniu, ale pragnęła wejść we mnie. Wtedy ta koszula wydała mi się „przyjazna”, bo to nie ja tak poczułem, ale on we mnie… Zdjąłem ją, wrzuciłem do worka, już nie robiłem wizji. A potem… jakby ktoś podał mi całe rozwiązanie na tacy!

Jasnowidz na policyjnym etacie

Подняться наверх