Читать книгу Chiński wirus - Krzysztof Koziołek - Страница 6

Odcinek 3

Оглавление

Tego dla Incerto było już za wiele. Najpierw niespodziewana śmierć babci, a teraz ta dziennikarska hiena, która nie potrafiła uszanować czyjegoś bólu po stracie bliskiej osoby.

Wyprowadził cios z zaskoczenia. Dziennikarz nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, dlatego zaciśnięta pięść trafiła prosto w szczękę. Rozległ się zgrzyt pękających kości, po czym mężczyzna osunął się na chodnik.

Dla operatora kamery ważniejsze od własnego zdrowia było świetne ujęcie, nie zareagował więc, tylko cały czas kręcił. Szczerze mówiąc, nawet, gdyby z jakichś względów zmienił nagle priorytety, to niewiele by mu to pomogło. Incerto był teraz w swoim żywiole, niczym napastnik wpadający w pole karne i mający przed sobą już tylko bramkarza. Złapał obiema rękami za kamerę, wyrwał ją, po czym rzucił na jezdnię szerokim łukiem, z satysfakcją patrząc, jak rozpryskuje się na setki kawałków. Następnie bez słowa odwrócił się, zatrząsnął za sobą furtkę i pomaszerował do domu.

Od razu sięgnął po smartfon, wybrał numer swojego prawnika. Ten zjawił się w willi krótko po przyjeździe karetki i radiowozu, zdążył jednak wyprzedzić pierwsze wozy telewizyjne.

Kolejne dwie godziny spędzili na rozmowie, najpierw między sobą, planując kolejne posunięcia, potem zaś z dwoma policjantami. Incerto posłuchał adwokata i zgodził się dobrowolnie pojechać na komendę. Obaj liczyli, że zdąży złożyć skargę na zachowanie dziennikarza i operatora kamery, zanim ci złożą oficjalne zawiadomienie o napaści. Zdawali sobie sprawę, że taki zabieg nie pomoże na drodze prawnej – żaden z poszkodowanych nie wtargnął bowiem na posesję piłkarza – bardziej liczyli na efekt psychologiczny.

W czasie jazdy limuzyną prawnika do komendy, Incerto wpatrywał się w ekran malutkiego telewizora, patrząc na samego siebie nokautującego mężczyznę z jednodniowym zarostem. Niespełna cztery godziny po ciosie, którego nie powstydziłby się żaden szanujący się bokser, przestępował już próg komendy, oślepiony błyskami dziesiątek fleszy. Każdy jego krok dzięki licznym kamerom śledziły miliony widzów na całym świecie. Idąc za radą adwokata, nie odpowiedział na żadne z wielu pytań.

Spisanie zeznań i prawne przepychanki zajęły prawie całe popołudnie, dopiero wieczorem Incerto mógł więc cieszyć się wolnością, przecisnąwszy się najpierw przez ciżbę niestrudzonych dziennikarzy.

– Na drugi raz pomyśl, zanim coś zrobisz – rzekł prawnik, moszcząc się wygodnie na tylnej kanapie limuzyny.

– To hieny. – Incerto zapiął pas.

– Gdyby weszli na twoją posesję, mógłbyś im skopać tyłki i nikt by ci nic nie zrobił. Ale zaatakowałeś ich w miejscu publicznym.

– Sami się o to prosili… – Wbił spojrzenie w boczną szybę samochodu. W oddali dostrzegł wysokie ogrodzenie dawnego więzienia, w którym obecnie grupka zapaleńców prowadziła muzeum, jedną z większych atrakcji miasta. Grał w Turynie prawie trzy lata, a wciąż nie udało mu się odwiedzić tego miejsca, znał je jedynie z opowieści kolegów, a właściwie, to ich żon, które nie narzekały na brak czasu. Inna rzecz, że wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tego miasta. A może to już nigdy nie nastąpi? Nagle poczuł się bardzo zmęczony. – Odwieź mnie do domu.

– Nagranie obiegło już cały świat – powiedział prawnik, wydawszy polecenie kierowcy.

– Nie dbam o to.

– A powinieneś – skontrował. – Grozi ci nawet więzienie, o wysokiej grzywnie nie wspomnę. A jeśli któraś z tych hien, jak ich określasz, odniosła poważniejsze obrażenia, będziesz musiał zapłacić słone odszkodowanie.

– Temu z mikrofonem złamałem szczękę.

– Pewny jesteś?

– Uwierz mi, było słychać. – Incerto poczuł pewien rodzaj dumy.

– Możesz się spodziewać, że facet ci nie odpuści. – Prawnik zacisnął usta. – Zarobi na tobie tyle, ile w redakcji przez dziesięć lat.

– Mam to gdzieś, nie słyszałeś? – Spojrzał na niego przeciągle. – Nie wiem, ile będę musiał mu zapłacić, ale było warto.

– Jak uważasz. – Adwokat wzruszył ramionami. To były pieniądze klienta. Dla niego liczył się tylko fakt, że fakturę za dzisiejszą pomoc wystawi zaraz po powrocie do biura. A proces? Im będzie dłuższy i bardziej skomplikowany, tym większy wystawi rachunek. Nie powiedziałby tego wprost, ale w sumie mógł się podpisać pod dewizą mediów całego współczesnego świata: „Zła wiadomość, to dobra wiadomość”.

Resztę drogi mężczyźni spędzili w całkowitym milczeniu. Incerto wszedł do domu, machnąwszy ręką na pożegnanie. Zamknął za sobą drzwi, sprawdził alarm. Poszedł do kuchni, wyjął karton soku pomarańczowego wyciskanego bezpośrednio z owoców, oparł się o blat, zaczął pić. Ugasił pragnienie, skierował się do salonu. W pierwszej chwili chciał włączyć telewizor zajmujący połowę ściany, zmienił jednak zdanie, zdawszy sobie sprawę, że pewnie zobaczy w nim samego siebie, jeśli nie podczas wyprowadzania ciosu w szczękę tamtej hieny, to w trakcie wizyty na komendzie.

Zrezygnowany usiadł w fotelu, skrył głowę w dłoniach, zaczął szlochać.

I właśnie wtedy usłyszał dźwięk oznaczający przyjście esemesa.

Początkowo postanowił go zignorować. Odkąd w sieci pojawił się pierwszy film sprzed bramy, otrzymał ich już kilkadziesiąt. Większość ze wsparciem od kolegów z drużyny, kilka od nieznanych numerów, dużo mniej ciepłych. Ten pewnie był po prostu spóźniony.

Coś jednak kazało mu sprawdzić treść wiadomości. Sięgnął po smartfon. Nie od razu zrozumiał sens. Kiedy ten wreszcie do niego dotarł, po plecach spłynął mu nieprzyjemny dreszcz.

„Chcesz się dowiedzieć, kto ponosi winę za śmierć twojej Babci?”.

Chiński wirus

Подняться наверх