Читать книгу Marzyciel - Laini Taylor - Страница 4

Prolog

Оглавление

Drugiego Szabatu Dwunastego Księżyca na miasto Szloch spadło z nieba dziewczę.

Skórę miało niebieską, krew czerwoną.

Uderzyła o żelazną bramę, wyszczerbiając ją, i tak zawisła, z ciałem wręcz nieprawdopodobnie wygiętym, lecz nadal pełna gracji, niczym świątynna tancerka omdlała w ramionach kochanka. Kwiaton uprzejmie dał jej oparcie. Jego koniec sterczał z mostka dziewczyny, lśniąc jakoby ozdobna broszka. Przez chwilę dygotała, gdy opuszczał ją duch. Z jej długich włosów wypadły pąki etlingery wyniosłej.

Później ludzie mówili, że nie były to żadne kwiaty, lecz kolibrze serca.

Mówili też, że nie broczyła krwią, ale ją wypłakiwała. Że spoglądała na nich lubieżnie i oblizywała zęby, zwisając głową w dół i umierając. Że zwymiotowała oślizłego węża, który uderzając o ziemię, zmienił się w smużkę dymu. Że zleciało się pełno oszalałych ciem próbujących ją unieść.

I tylko to ostatnie było prawdą. Tylko to.

Nie dały jednak rady. Ćmy były bowiem nie większe niż otwarte ze zdziwienia dziecięce buzie i mimo że nadleciały ich całe tuziny, zdołały tylko skubać ciemniejące kosmyki, aż ich skrzydełka się pouginały, ciężkie od krwi. Zwiało je razem z pąkami, kiedy przyszedł dławiący się żwirem podmuch znad ulicy. Ziemia dźwignęła się pod stopami. Niebo obróciło na swej osi. Dziwaczna jasność przebiła się przez kłęby dymu i lud Szlochu musiał zmrużyć oczy. Dmuchało piachem, grzało od osobliwego blasku, śmierdziało saletrą. Coś wybuchło. Mogli umrzeć wszyscy, wówczas i w tym właśnie miejscu, lecz odeszła tylko ta dziewczyna, wytrząśnięta z którejś sakiewki nieba.

Miała bose stopy, a usta utytłane śliwkami. Wysypywały się jej z kieszeni. Była młoda, urocza, jakby zdziwiona. Martwa.

I niebieska. Niebieska jak opale, bladoniebieska. Niebieska jak chaber albo skrzydła ważki, jak wiosenne – nie letnie – niebo.

Ktoś krzyknął, a krzyk ten sprowokował kolejne. Krzyczeli, lecz nie dlatego, że dziewczę było martwe, lecz dlatego, że było niebieskie, a w mieście Szloch miało to znaczenie. Nawet kiedy niebo przestało się obracać, a ziemia uspokoiła, wypluwając z siebie ostatni kłąb dymu, który prędko się rozwiał, krzyki nie ustały, jeden głos karmił drugi jak rozprzestrzeniający się powietrzem wirus.

Wreszcie zjawił się duch niebieskiej dziewczyny i przycupnął, osamotniony, na ostrej końcówce wystającego kwiatonu, cal nad nieruchomą piersią. Ze świstem wciągając powietrze, uniósł swą niewidzialną głowę, spojrzał ze smutkiem i żalem na niebo.

Krzyki nie ustawały.

Po drugiej stronie miasta, na szczycie wypolerowanego na lustrzany błysk i bezszwowo złączonego metalowego monolitu poruszyła się, jakby wybudzona zamieszaniem, statua i powoli podniosła swój ogromny, rogaty łeb.

Marzyciel

Подняться наверх