Читать книгу Marzyciel - Laini Taylor - Страница 8

3
Dzieła zebrane
Lazlo Strange’a

Оглавление

Mistrz Hyrrokkin pozostawał nieczuły na zachwyty Lazla.

– To tylko opowieści, chłopcze. Wymysły i fantazje. Nie istniał żaden eliksir nieśmiertelności. To pewnie najzwyklejsza krew z cukrem.

– Ale spójrz na cenę – upierał się Lazlo. – Płaciliby tyle za krew z cukrem?

– Skąd możemy wiedzieć, ile i za co są w stanie zapłacić królowie? To dowód na nic poza naiwnością bogacza – odparł bibliotekarz.

Ekscytacja Lazla zaczęła zanikać.

– Masz rację.

Rachunek potwierdzał jedynie, że zakupiono „krwawy cukierek”. I tyle. Nie miał jednak zamiaru się poddać.

– Tyle że ten kwit sugeruje także, że svygatory istniały naprawdę. – Zamilkł. – Chyba.

– Nawet jeśli istniały – powiedział mistrz Hyrrokkin – nigdy się tego nie dowiemy na pewno. – Położył dłoń na ramieniu chłopaka. – Nie jesteś już dzieckiem. Najwyższy czas sobie odpuścić. – Jego delikatny uśmiech ukrył się pomiędzy puszystymi jak dmuchawiec wąsami opadającymi mu na brodę, usta starego przypominały ledwie zmarszczkę. – I tak masz dość słabo płatnej pracy. Po co sobie dokładać zadań? Nikt ci za to nie podziękuje. Nasza praca polega na odnajdywaniu książek. Resztę zostaw uczonym.

Mistrz chciał dobrze. Lazlo zdawał sobie z tego sprawę. Mężczyzna żył i oddychał biblioteką. System kastowy wydawał mu się zasadą, na której opiera się idealny świat. Za tymi murami uczeni byli arystokracją, a wszyscy inni ich sługami, szczególnie bibliotekarze, których dyrektywa to pomagać im w ważnej pracy. Uczeni kończyli uniwersytety. Bibliotekarze nie. Może i mieli do tego predyspozycje, lecz nie złoto, by zapłacić za naukę. Bibliotekarski staż stanowił jedyną naukę, jaką odbierali, choć zależnie od pojętności bibliotekarza mogli przewyższyć uczonych. Ale lokaj z lepszymi manierami od swojego pana nadal pozostawał lokajem. Podobnie działo się z bibliotekarzami. Nie zakazywano im studiowania ksiąg, póki nie przeszkadzało im to w obowiązkach, lecz ogólnie przyjęto, że robią to w ramach kształcenia osobistego i nie dołożą cegiełki do wiedzy o świecie.

– Czemu to uczeni spijają całą śmietankę? – zapytał Lazlo. – Poza tym żaden z nich nie zajmuje się Szlochem, więc nie wchodzę im w drogę.

– Szloch to martwy temat – odparł mistrz Hyrrokkin. – Uczeni zajmują się ważnymi sprawami. – Kiedy dobitnie wypowiadał te słowa, jakby na ich potwierdzenie otwarły się drzwi i do czytelni wkroczył uczony.

Pawilon Myśli służył niegdyś za salę balową, dlatego tamtejsze drzwi były dwukrotnie wyższe i dwukrotnie szersze od innych. Zwykle uczeni otwierali więc tylko jedno skrzydło i cichutko je za sobą zamykali, ale nie ten. Mężczyzna położył dłoń na masywnych drzwiach i popchnął je, a zanim uderzyły o ścianę i zatrzęsły się, zdążył już przestąpić próg, stukając obcasami o marmurową podłogę. Stawiał długie, pewne kroki, których nie spowalniały szeleszczące szaty. Gardził insygniami i nosił je tylko podczas wyjątkowych, ceremonialnych okazji, zwykle wybierał gustowne płaszcze i bryczesy, zakładał wysokie, czarne buty jeździeckie i nie rozstawał się z przytroczoną do boku szablą. Swoją przynależność do grona uczonych zaznaczał jedynie szkarłatną apaszką, którą nosił zawsze w tym kolorze. Nie należał do zwyczajnych bywalców biblioteki. Był najbardziej znaną personą w Zosmie, nie licząc królowej i arcykapłana, i uznawano go za apoteozę uczonego, z pewnością nikt nie mógł mu dorównać popularnością. To sam Thyon Nero, młody, sławny i piękny alchemik, drugi syn diuka Vaalu, chrześniak królowej.

Uczeni unieśli wzrok, lecz na ich twarzach nie gościła irytacja, rozglądali się z zaskoczeniem, które szybko zastąpione zostało przez zazdrość albo przymilne grymasy. Mistrz Hyrrokkin spoglądał na uczonego z czystym uwielbieniem i rozmiłowanym spojrzeniem. Niegdyś i Lazlo by się tak zachował, ale już od dawna tego nie robił. Nikt jednak na niego nie patrzył, więc nikt nie zauważył, jak zamiera niczym ofiara dzikiego zwierza i wydaje się kurczyć w miarę zbliżania się złotego chrześniaka. Jego raźny krok niósł go prosto do biurka Lazla, do stanowiska zapytań, co było cokolwiek niecodziennym widokiem. Takie sprawy zwykle załatwiali asystenci Thyona Nero.

– Mój panie – powiedział mistrz Hyrrokkin, prostując się na tyle, na ile pozwalały mu stare plecy. – Jakże się cieszę, że u nas gościsz. Nie musiałeś się jednak kłopotać osobiście, z pewnością masz pilniejsze sprawy na głowie niż odwiedzać bibliotekę.

Stary rzucił spojrzenie z ukosa do Lazla, chcąc, jakby chłopak nie zrozumiał tego dostatecznie dobitnie poprzednim razem, podkreślić, że oto przykład uczonego zajmującego się „ważnymi sprawami”.

A jakież to ważne sprawy zaprzątały myśli Thyona Nero?

Nic mniej istotnego niż fundamenty wszechświata. Konkretniej azoth, tajemna esencja, której alchemicy poszukiwali przez całe stulecia. Jemu udało się wydestylować ją w wieku zaledwie lat szesnastu, co umożliwiło prawdziwe cuda, a pośród nich ziszczenie największego pragnienia tej starożytnej sztuki: przemianę ołowiu w złoto.

– Miło z twojej strony, Hyrrokkinie – powiedział posągowy uczony o boskim obliczu i takowym umyśle – ale uznałem, że lepiej przyjdę sam – podał mu zwinięty formularz – i upewnię się, czy nie popełniono żadnej pomyłki.

– Pomyłki? Ależ nie było takiej potrzeby, mój panie – zapewnił mistrz Hyrrokkin. – Z pańskimi prośbami nigdy sobie na nie pozwalamy, bez względu na to, kto przynosi księgi. Jesteśmy przecież tutaj, by służyć, a nie sprawiać kłopoty.

– Miło mi to słyszeć – odparł Nero z uśmiechem, który salonowe bywalczynie przyprawiał o niemałe zakłopotanie.

Uczony spojrzał na Lazla. Chłopak zupełnie się tego nie spodziewał. Jakby nagle zanurzył się w lodowatej wodzie. Nie ruszył się, odkąd otwarły się drzwi. Teraz tak właśnie reagował na obecność Thyona Nero: zacinał się i stawał niewidzialnym; zresztą alchemik zachowywał się, jakby istotnie tak było. Lazlo przywykł do niemalże ogłuszającej ciszy i chłodnego spojrzenia, które prześlizgiwało się po nim, jakby nie istniał, dlatego też zerknięcie to zaszokowało go, a dołączone do niego słowa wprawiły go w jeszcze większe osłupienie.

– Prawda, Strange? Jesteś tu, żeby służyć czy sprawiać kłopoty? – powiedział Nero przyjaznym tonem, ale błękitne oczy emanowały jasnością, która wypełniła chłopaka trwogą.

– Żeby służyć, panie – odparł głosem kruchym jak papiery, które trzymał w rękach.

– Dobrze – mruknął Nero, nie spuszczając z niego oczu.

Lazlo ledwie się powstrzymał, żeby nie odwrócić wzroku. Gapili się tak na siebie, uczony i bibliotekarz, a łącząca ich tajemnica płonęła niczym alchemiczny ogień. Nawet stary mistrz Hyrrokkin to wyczuł i spoglądał z konfuzją na obu młodych mężczyzn. Nero wyglądał jak książę wyjęty z sagi opowiadanej przy ognisku, otoczony nimbem wyniosłości. Skóra Lazla nie była szara, odkąd dorósł, lecz taki kolor miały jego bibliotekarskie szaty oraz oczy, jakby barwa ta stanowiła jego przeznaczenie. Był cichy i potrafił przemykać niezauważenie jak cień. Oczy Thyona płonęły za to niczym ogniki. Cała jego postać, elegancka i rześka, kojarzyła się ze świeżo wyprasowanym jedwabiem. Codziennie golił go balwierz ostrzoną regularnie brzytwą, a krawcowi płacił tyle, że dałoby się za to wyżywić całą osadę. Lazlo wydawał się nieoszlifowany – jeśli Nero był jedwabiem, to on jutą. Jego szaty nie były nowe, nawet kiedy dostał je przed rokiem, do tego na tyle za duże, że nie dało się nawet wobrazić pod nimi kształtu jego sylwetki. Ich krawędzie poszarpały się od ciągłego szurania po chropowatych kamiennych schodach. Byli tego samego wzrostu, lecz Nero prężył się, jakby pozował rzeźbiarzowi, a Lazlo garbił się, jakby czekał na cios.

Czego chciał Nero?

Odwrócił się do starego. Uniósł głowę, jakby był świadomy perfekcyjnej linii swojego podbródka. Kiedy mówił do kogoś niższego, jedynie spuszczał wzrok. Podał mu formularz.

Mistrz Hyrrokkin rozwinął papier, poprawił okulary i przeczytał. Po czym… ponownie poprawił okulary i przeczytał raz jeszcze. Spojrzał na Thyona. Potem na Lazla. I wtedy chłopak zrozumiał. Domyślił się, o co prosi Nero. Zesztywniał. Poczuł się, jakby jego krew i duch przestały krążyć, a powietrze wtłaczać się do płuc.

– Dostarczcie je do mojego pałacu – powiedział.

Mistrz Hyrrokkin otworzył usta, zmieszany, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Spojrzał raz jeszcze na Lazla. Światło glawy padało staremu na okulary i chłopak nie dostrzegł jego oczu.

– Czy mam zostawić adres? – zapytał Nero.

Życzliwość alchemika była żartem, bo każdy znał stojący na nabrzeżu pałac z jasnego, różowego marmuru, który podarowała mu królowa, a on dobrze o tym wiedział. Adres nie miał znaczenia.

– Oczywiście, że nie, panie – odparł mistrz Hyrrokkin. – Tylko że…

– Jakiś problem? – zapytał Nero, jego miłemu tonowi zaprzeczał chłód spojrzenia.

„Tak – pomyślał Lazlo. – Tak, istnieje pewien problem”.

Mistrz Hyrrokkin struchlał ze strachu.

– Nie, panie. Będzie to dla nas… Będzie to dla nas zaszczyt – odpowiedział.

Jego słowa były jak nóż wbity Lazlo w plecy.

– Znakomicie – powiedział Nero. – Czyli załatwione. Spodziewam się kuriera dzisiejszego wieczoru.

Po tych słowach wyszedł, tak jak się pojawił, do drzwi odprowadzały go stuknięcia obcasów na marmurowej podłodze i ciekawe spojrzenia wszystkich obecnych.

Lazlo odwrócił się do mistrza Hyrrokkina. Jego wstrzymane przed chwilą serca łomotały teraz szybko i nieregularnie, jak dwie uwięzione ćmy.

– Powiedz mi, że nie o to chodzi – wydusił z siebie.

Nadal skonfundowany, stary bibliotekarz nie odpowiedział, stał dalej nieruchomo, trzymając formularz. Lazlo odebrał go od niego. Przeczytał. Zatrzęsły mu się ręce. Było tak, jak się spodziewał. Na kartce wypisano pociągłymi, zamaszystymi literami: „Lazlo Strange, Dzieła zebrane ”.

Mistrz Hyrrokkin zapytał kompletnie zagubiony:

– Po co Thyonowi Nero twoje książki?

Marzyciel

Подняться наверх