Читать книгу Bezpieka pogranicza - Lech Kowalski - Страница 5

WSTĘP

Оглавление

Zwiad Wojsk Ochrony Pogranicza (WOP), stanowiąc integralną część struktury organizacyjnej tych wojsk, był niczym innym jak kolejną bezpieką – początkowo osadzoną w Ludowym Wojsku Polskim (LWP) tuż obok sowiecko-peerelowskiej zbrodniczej Informacji Wojskowej (IW) i jej następczyni Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW). Wchodząc w struktury Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) i późniejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (MSW), bezpieczniacy WOP współdziałali bezpośrednio m.in.: z funkcjonariuszami urzędów bezpieczeństwa (UB) i Służby Bezpieczeństwa (SB) oraz z Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW), a także z Milicją Obywatelską (MO), Ochotniczą Rezerwą Milicji Obywatelskiej (ORMO), Służbą Ochrony Kolei (SOK) i innymi strukturami paramilitarnymi. W tej współpracy nie mogło oczywiście zabraknąć najważniejszych, czyli „braci Moskali”, tuż po wojnie reprezentowanych na terytorium „oswobadzanej” Polski przez dywizje NKWD i kontrwywiad wojskowy Smiersz oraz sowieckich pograniczników, którzy byli pierwszymi dowódcami i mentorami przyszłych wopistów. Współpraca nie ograniczała się do zabezpieczania granic państwowych, lecz miała szerszy wymiar, głównie represyjno-inwigilacyjny wobec obywateli Polski, którzy nie zaakceptowali ustroju narzuconego przez Związek Sowiecki i rodzimych, wynarodowionych komunistów. W tych okolicznościach bezpieka WOP stała się jednym z istotniejszych elementów machiny ucisku społeczeństwa Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (PRL) przez służby specjalne. Wespół z bezpieką cywilną (UB i SB) wopiści odcisnęli piętno na życiu milionów obywateli, zwłaszcza mieszkających w pobliżu granic państwowych i tych, którzy znaleźli się tam z różnych powodów, często turystyczno-rekreacyjnych.

Wspomniane służby łączył niewątpliwie sowiecki rodowód strukturalno-organizacyjny oraz zbrodnicze procedury postępowania operacyjnego i śledczo-dochodzeniowe, a także duży odsetek funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego na szczeblach kierowniczych. Niewątpliwym spoiwem owych służb była także prymitywna i zwyrodniała ideologia bolszewicka oraz bezwzględne podporządkowanie się partii rządzącej. Początkowo była nią Polska Partia Robotnicza (PPR), nieznana ówczesnym Polakom swego rodzaju sowiecka jaczejka komunistyczna, która przekształciła się w Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą (PZPR) – wielomilionową machinę rządzącą Polską ponad cztery dekady. Przełożeni owych tworów partyjnych kryli się za murami Kremla i stamtąd wydawali dyrektywy i rozporządzenia, które należało wykonaać bez większego sprzeciwu. Z tego samego kierunku napływały zadania dla służb specjalnych PRL, a więc także dla bezpieki pogranicza.

Tymczasem wbrew przytoczonym powyżej faktom wopiści próbują się zapisać w dziejach Polski Ludowej jedynie jako służba zwiadu i przejść do historii jako dzielni zwiadowcy. To oczywiste, słowo „zwiadowca” brzmi bowiem znacznie lepiej niż „bezpieczniak”. Mam jednak nadzieję dowieść niniejszą pracą, że byli tymi drugimi i swoją postawą doprowadzili do wielu patologii zarówno na pograniczu, jak i w głębi kraju. W niczym też nie nawiązywali do tradycji przedwojennego Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP), gdyż tenże takich jak oni bezwzględnie zwalczał na wschodnich rubieżach przedwojennej Polski1.

Przyznaję, nie lubię pisać wstępów. Wydaje mi się bowiem, że muszę się tłumaczyć, dlaczego dana książka powinna zaistnieć na rynku wydawniczym, że tracę tylko czas i w pewnym sensie się wymądrzam. Co mają bowiem do rzeczy wyjaśnienia, dlaczego podjąłem akurat ten temat, albo to, kto co wcześniej napisał w tej sprawie? W takich sytuacjach mój wstęp stawia mnie w niekomfortowej pozycji cenzora. Ja bowiem zawsze byłem i nadal jestem – jak mawiał Napoleon Bonaparte – po stronie słabszych batalionów i tego już nikt oraz nic nie zmieni.

Pisząc wstęp do niniejszej publikacji, natrafiłem na dodatkową trudność. Większość prac o wopistach powstała w okresie siermiężnej Polski komunistycznej i kiedy będę odwoływał się do ustaleń tamtych autorów, to niestety na powrót ich spopularyzuję. A oni pisali ku „pokrzepieniu serc własnych, towarzyszy i gawiedzi”, pławiąc się w zachwytach nad dokonaniami wopistów. W istocie autorzy ci podejmowali tę tematykę dla ludzi ze swojego środowiska, najczęściej też służyli wcześniej w służbach mundurowych. Pozostała po nich spuścizna – kto chce, może ją czytać, kto nie – niech wyrzuci te wątpliwej jakości dzieła na śmietnik historii. Podobni im zapisali się również w historii wielu innych służb specjalnych PRL.

Mam przed oczami wstępy do książek autorów tamtejszych prac i muszę stwierdzić, że są one do siebie podobne. Autorzy najpierw oddawali hołd sowieckim „myślicielom”, którzy w danej sprawie cokolwiek bąknęli, dopiero potem przypominali, że tę tematykę podejmowali także inni badacze, by na koniec dodać swój wkład i wyjaśnić, dlaczego pomimo tylu pozycji naukowych oni zdecydowali się na napisanie kolejnej. Ja w tym uczestniczyć nie chcę, bo to koszmar intelektualny, powielany niemal przez cały okres PRL. A jeśli chodzi o moje motywy, o podjęciu tematu wopistów postanowiłem wtedy, gdy dotarło do mnie, że legenda o bohaterskich czynach zwiadu WOP nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, a formację tę tworzyli typowi ubecy i esbecy mundurowi, którzy siali strach i przerażenie. Zirytowały mnie też opowieści rozprowadzane w różnych telewizjach przez Henryka Piecucha, funkcjonariusza tejże bezpieki, który wychwalał profesjonalizm tej służby i jej oddanie Polsce. (Pytanie tylko – jakiej Polsce – które zadał Antoni Macierewicz w jednym z programów telewizyjnych). W swoim czasie Henryk Piecuch publikował niemalże każdego roku naiwne i wydumane prace o służbach specjalnych.

Dotychczasowy przekaz o WOP zdominował w literaturze przedmiotu Henryk Dominiczak, który od 1949 roku służył w Wojskach Ochrony Pogranicza, potem w Milicji Obywatelskiej (1958–1961), a następnie postanowił spróbować sił w nauce i pnąc się po szczeblach kariery (od 1981 roku był zastępcą kierownika Katedry Historii i Archiwistyki w Akademii Spraw Wewnętrznych w Warszawie), w roku 1988 został profesorem. W latach 1989–1990 funkcjonował na stanowisku pułkownika-profesora, co dawało mu swobodny dostęp do archiwów resortowych. Dominiczak jest autorem prac, takich jak: Wojska Ochrony Pogranicza w latach 1945–1948 (Warszawa 1974); Powstanie i rozwój organizacyjny Wojsk Ochrony Pogranicza w latach 1945–1983 (Warszawa 1984); Żołnierze granicznych dróg (Warszawa 1984); Organy bezpieczeństwa PRL 1944–1990: rozwój i działalność w świetle dokumentów MSW (Warszawa 1997). Odegrał podobną rolę w popularyzacji WOP jak płk prof. Mieczysław Jaworski w apoteozie KBW, którego był funkcjonariuszem. W odpowiedzi na dorobek naukowy prof. Jaworskiego wydałem książkę Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego a Żołnierze Wyklęci. Walka z podziemiem antykomunistycznym w latach 1944–1956 (Poznań 2016). Profesorowi Dominiczakowi odpowiem natomiast niniejszą pozycją.

Oprócz Henryka Dominiczaka temat Wojsk Ochrony Pogranicza podjął także Jan Ławski, autor pracy Ochrona granic Polski Ludowej 1945–1948 (Warszawa 1974). Skoncentrował się on na omówieniu założeń organizacyjno-strukturalnych przyjętego po wojnie i zrealizowanego przez MON systemu zabezpieczenia powojennych granic państwa. To był najłatwiejszy i najbezpieczniejszy aspekt zagadnienia. Tymczasem Dominiczak znaczną część swoich prac poświęcił omówieniu kwestii, takich jak: wkład wopistów w walkę o utrwalanie władzy ludowej, zwalczanie przestępczości granicznej i ich udział w odbudowie kraju.

Nie sposób nie wspomnieć również o Henryku Kuli, autorze pracy Granica morska PRL 1945–1950 (Warszawa 1979), który prześledził wiele zjawisk związanych z ochroną granicy na Bałtyku, a co istotne – przedstawił mało znaną historię Milicji Morskiej, która od maja 1945 do stycznia 1946 roku wykonywała zadania straży granicznej na Wybrzeżu.

Z prac popularnonaukowych dużym powodzeniem w okresie PRL cieszyła się książka autorstwa Teofila Bieleckiego i Jana Ławskiego Gdy umilkły ostatnie strzały (Warszawa 1969). Według autorów została napisana „z zamiarem upowszechniania wśród społeczeństwa historii i trudu żołnierskiego na najdalszych rubieżach Polski”. Jak wynika z opracowania Piotra Majera Stan badań nad historią resortu spraw wewnętrznych. Próba oceny i wnioski, początkowy okres funkcjonowania WOP doczekał się trzech monografii i piętnastu prac przyczynkarskich, dwóch wydawnictw popularnonaukowych, trzech artykułów oraz dziesięciu prac magisterskich. Takie były skromne początki2.

Dlatego gdy dotarły do mnie informacje przekazane publicznie przez dyrektora Wojskowego Biura Historycznego (WBH) dr. hab. Sławomira Cenckiewicza o tym, że niszczenie archiwów wojskowych w czasach rządów SLD-PSL i PO-PSL nie miało charakteru jednostkowego, lecz dotyczyło pokaźnej części archiwów wojskowych w Polsce, nie byłem zaskoczony. Dyrektor WBH jedynie potwierdził to, co przypuszczałem, że przetrzebiono m.in. materiały archiwalne Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, sądów i prokuratur z okresu stalinowskiego, Zarządu II Sztabu Generalnego WP (wywiadu), Wojskowej Służby Wewnętrznej, Głównego Zarządu Informacji (GZI) i szefostwa Wojsk Ochrony Pogranicza. A więc wiele prac i publikacji autorów okresu PRL powstało na podstawie archiwaliów, po których dzisiaj nie ma śladu, gdyż zostały w Trzeciej Rzeczypospolitej zniszczone i wyeliminowane z obiegu naukowego. I za taki stan rzeczy tylko częściowo odpowiadają generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak. Większą winą obarczam kolejnych ministrów obrony narodowej, m.in.: Jerzego Szmajdzińskiego, Bronisława Komorowskiego, Janusza Onyszkiewicza, a także Bogdana Klicha czy Tomasza Siemoniaka. Do Siemoniaka dr hab.Cenckiewicz nawet wprost napisał: „Dziękujemy Panu [Tomaszowi Siemoniakowi] i Pana kolegom za nadzór nad archiwami. Niech już Pan nigdy nie wraca do MON – bo strach dla pamięci historycznej”.

Dodam, że współodpowiedzialni za zniszczenia zasobów są także dyrektorzy Centralnego Archiwum Wojskowego (CAW), m.in.: kmdr Waldemar Wójcik czy płk Czesław Żak, który już dawno powinien wyjaśnić, jak to się stało, że wiele wojskowych źródeł archiwalnych zostało wydanych pod egidą Instytutu Historii Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, zatrudniającego sporo byłych wojskowych.

Najgłośniejszym echem odbiły się wypowiedzi dr. hab. Cenckiewicza o spustoszeniu źródłowym m.in. w archiwach WOP, ale ten problem został zauważony wcześniej.

W 2013 roku Marcin Kłodziński, podejmując tematykę działania operacyjnego zwiadu (bezpieki) WOP na Wybrzeżu wymierzonego w Solidarność i opozycję antykomunistyczną w latach 1980–1983, stwierdził: „Niestety, o wykorzystaniu w pracy operacyjnej w tym okresie agentury Wydziału II (bezpieki) Kaszubskiej Brygady WOP wiemy niewiele. Ma to związek z niezachowaniem się teczek osobowych źródeł informacji z Trójmiasta”. Nie inaczej było w przypadku pozostałych brygad tej formacji, archiwalia zostały wyczyszczone3.

Próbując powoli zostawić autorów prac o wopistach z poprzedniej epoki, muszę podsumować, że byli oni liderami dezinformacji w zakresie tej tematyki. Obok nich funkcjonowali też inni, którzy równie ochoczo chwytali za pióro i uprawiali propagandę w podobnym stylu. Wystarczy przejrzeć tygodnik branżowy Wojsk Ochrony Pogranicza „Granica” albo sięgnąć po „Biuletyn Zarządu Politycznego Wojsk Wewnętrznych” czy po opracowania wewnętrzne, firmowane przez szefostwo WOP. Zważywszy na degrengoladę archiwalną, o której wspominali Cenckiewicz i Kłodziński, warto się z tymi publikacjami zapoznać mimo ich propagandowego charakteru.

Muszę też w tym miejscu przyznać, że prowadząc kwerendy archiwalne, zorientowałem się, iż nie dałoby się opracować powyższej tematyki bez skorzystania z licznych prac dyplomowych i magisterskich, których autorami byli wopiści, i nie tylko. To one mnie ratowały, bo przejęte przez IPN materiały dotyczące zwiadu WOP nie na wiele się zdały. Przejrzałem i sfotografowałem kilka tysięcy tych dokumentów i – opierając się na moich 35-letnich doświadczeniach w kwerendach archiwalnych – doszedłem do wniosku, że dział bezpieki WOP został z całą premedytacją wyczyszczony z kluczowych dokumentów operacyjnych. Wiele materiałów pochodzących z kuźni kadr pograniczników z Kętrzyna, które trafiły do Warszawy np. w formie mikrofilmów, jest nieczytelnych. Po co więc się je udostępnia, skoro dla badaczy to tylko strata czasu? Czy to przypadek, że przekazano zbutwiały materiał archiwalny?

Podobnie sprawa wygląda z dokumentami operacyjnymi, z których korzystali autorzy wspomnianych przeze mnie resortowych prac magisterskich i dyplomowych, tych archiwaliów nie ma. Czyżby zapadły się pod ziemię? Nie, one zostały zniszczone lub wybrakowane w majestacie prawa, wystarczyło w tym celu zmienić ich kwalifikację archiwalną. I tak czyniono przez kolejne dekady Trzeciej Rzeczypospolitej, za rządów kolejnych ministrów obrony narodowej. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że najprawdopodobniej nikt nie odpowie za zniszczenie tych bezcennych dokumentów.

Jakże anegdotyczna wydaje się w tej sytuacji reakcja premiera Tadeusza Mazowieckiego, kiedy na początku lat 90. minionego stulecia poinformowano go, że w MSW na masową skalę niszczona jest dokumentacja operacyjna resortu. Mazowiecki miał wówczas powiedzieć: „powiadomcie o tym Kiszczaka”. Tymczasem to właśnie za wiedzą i przyzwoleniem gen. Kiszczaka, wicepremiera i szefa MSW, ta akcja dopiero się rozkręcała. Czego nie udało się wówczas spalić i zniszczyć lub przekazać „braciom Moskalom”, unicestwili ci, o których wspominał Sławomir Cenckiewicz4.

O skali niszczenia niewygodnych peerelowskich dokumentów osobiście mogłem się przekonać, kiedy na początku lat 90. XX wieku prowadziłem kwerendę w archiwum wewnętrznym Sekretariatu Komitetu Obrony Kraju (KOK) przy ulicy Olszewskiej w Warszawie. Wielokrotnie zdarzało się wówczas, że w jednym tygodniu korzystałem z bardzo ważnych partii dokumentów operacyjnych KOK, a w kolejnym już nie mogłem do nich powrócić, bo zostały zdjęte z ewidencji archiwalnej. Zatrudnieni w archiwum wojskowi niszczyli je niemalże na moich oczach, a ja nic nie mogłem zrobić. I nikogo z ówczesnego kierownictwa MON to nie obchodziło. Dlatego akta, do których wtedy dotarłem – ręcznie przepisałem wówczas przeszło 1500 stron dokumentów najwyższej wagi państwowej, gdyż nie zezwolono mi na ich kserowanie – są dziś w dużej mierze jedynymi poświadczającymi działalność KOK w okresie Polski Ludowej. Wykorzystałem je później w książce Komitet Obrony Kraju (MON-PZPR-MSW) (Warszawa 2011). Wciąż pamiętam spojrzenia wyższych oficerów, zwłaszcza z kierownictwa, zatrudnionych w archiwum Sekretariatu KOK, gdy się pojawiłem z dokumentem zezwalającym mi na przeprowadzenie kwerendy archiwalnej. Pismo to sygnował ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego (BBN) Jerzy Milewski. Prawdopodobnie byłem ostatnim, który skorzystał z setek dokumentów tej instytucji, obecnie już zniszczonych5.

Oprócz peerelowskiej literatury dotyczącej zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza są także publikacje współczesne poświęcone temu zagadnieniu. Ich autorami są młodzi naukowcy, jak chociażby Jacek Wygoda, autor artykułu Zwiad Wojsk Ochrony Pogranicza jako organ bezpieczeństwa państwa w rozumieniu ustawy lustracyjnej. Rok później pojawił się artykuł Łukasza Grabowskiego i Marcina Maruszaka Zarys struktur oraz zadania zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza i Kontroli Ruchu Granicznego w latach 1945–1991. W kolejnym roku swoją pracę Wydział II Kaszubskiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza wobec Solidarności oraz opozycji antykomunistycznej (1980–1983) opublikował wspomniany już Marcin Kłodziński. Dwa lata później pojawił się z kolei materiał Łukasza Grabowskiego Referat szefa Zarządu VII Zwiadowczego Dowództwa WOP płk. Stefana Sobczaka, oceniający sytuację w pionie zwiadu WOP w pierwszym półroczu 1955 r. W 2016 roku ten sam autor opublikował artykuł Zasady współpracy Wojsk Ochrony Pogranicza i Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego w latach 1954–1956 w ujęciu oficera zarządu II zwiadowczego WOP ppłk. Hipolita Sławińskiego6.

Jestem pełen podziwu, że ci naukowcy młodego pokolenia – cywile, którzy nigdy nie służyli w formacji zbrojnej – sięgają po tematy, które kryją dla nich setki niewiadomych, i wychodzą ze zmagań badawczych zwycięsko. Oby było jak najwięcej takich niezależnych naukowców, a wtedy postpeerelowskie manipulacje historią zostaną obnażone. Panowie, dużo skorzystałem z Waszego dorobku, dziękuję.

Pozostaje mi jeszcze skreślić kilka słów o pracy mojego autorstwa. Liczy ona sześć rozdziałów, w których wyeksponowałem specyfikę funkcjonowania bezpieki Wojsk Ochrony Pogranicza na poszczególnych granicach: północnej, zachodniej, południowej i wschodniej. Każdej z granic poświęciłem oddzielny rozdział. Najbardziej problematyczna była granica wschodnia – przede wszystkim dlatego, że bezpieka WOP niemal w całości oddała tam pole sowieckim pogranicznikom. To oni rozdawali tu karty, a wopiści tylko im w tym asystowali.

Polskie granice powojenne – gdyby nie gwarantował ich żelaznym uściskiem moskiewski patronat – spływałyby krwią od momentu ich ustanowienia, nikomu bowiem nie pasowały. Polakom, bo Sowieci zabrali połowę przedwojennego terytorium Rzeczypospolitej, mieszkańcom Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD), gdyż Polska przejęła z woli Stalina ich ziemie wschodnie. I żadne propagandowe hasła typu „byliśmy, jesteśmy, będziemy”, którymi komuniści próbowali przekonać Polaków do tego przejęcia, nie zlikwidują napięć na tym tle. Od wschodu czyhali Ukraińcy, którzy zgłaszali pretensje terytorialne niemal po Kraków, Białorusini też próbowaliby coś uszczknąć. W gotowości byli (i są nadal) również Litwini, by sięgnąć po Suwalszczyznę, i nie tylko. A Czesi i Słowacy zajęliby nasze ziemie od Spiszu i Orawy po Zakopane i Nowy Sącz (które okupowali za czasów Adolfa Hitlera).

Dużo miejsca poświęciłem w niniejszej pracy także latom 80. XX wieku, czyli dyktaturze generałów nie do końca przygotowanych do sprawowania władzy. W trakcie moich badań udało mi potwierdzić, że w stanie wojennym i latach 80. zwiad WOP był niczym innym jak bezwzględną bezpieką, dławiącą własne szeregi i ludność zarówno na pograniczu, jak i w głębi kraju. Od narodzin tej formacji jej członkowie byli ubekami, a później esbekami mundurowymi, którzy czynnie zapoczątkowali utrwalanie władzy ludowej, zwalczając z bronią w ręku polskie podziemie niepodległościowe. A u schyłku zmurszałego systemu komunistycznego swój oręż skierowali przeciwko Solidarności, spinając klamrą dziejową te dwa bardzo ożywcze w historii Polski wydarzenia, które były na miarę epokowych zrywów naszego narodu7.

Szanowni Czytelnicy! Kończąc wstęp, pragnę podkreślić, jak ważne, moim zdaniem, było powstanie tej książki. Nie można bowiem nadal nazywać zmanierowanych ideologicznie bezpieczniaków pogranicza zwiadowcami Wojsk Ochrony Pogranicza. Ja się na to nie godzę! Byli tak samo cyniczną i prymitywną bezpieką, jak inne peerelowskie służby specjalne, i powinni zostać rozliczeni na takich samych zasadach jak ubecy i esbecy z dawnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Pytanie: Kto to zrobi? Ręka do góry! Chętnych nie widzę! I to jest problem.

Bezpieka pogranicza

Подняться наверх