Читать книгу Bezpieka pogranicza - Lech Kowalski - Страница 7

1. POWOJENNE GRANICE POLSKI

Оглавление

Granice państwowe, zwłaszcza jeśli mają charakter naturalny, tworzony przez rzeki, góry, mokradła, puszcze, wybrzeże morskie itp., z czasem – jak twierdzi prof. Władysław Markiewicz – ulegają mitologizacji. „Polega to na tym, że obszary pogranicza stopniowo obrastają w świadomości społecznej, w opowieściach, legendach, wierzeniach, w tak zwane »miejsca święte« [...]. Okolice te uchodzą za wyjątkowo piękne, niepowtarzalne w swym uroku po prostu dlatego, że są nasze. Jako takie właśnie urastają do rangi symbolu, stają się czynnikiem identyfikacji narodowej i regionalnej” – dodaje Markiewicz8. I taki stan rzeczy przewrócił do góry nogami sowiecki dyktator i satrapa, generalissimus Józef Stalin, który nie zważając na owe „miejsca święte”, wspomniane rzeki, góry, mokradła, puszcze i wybrzeża morskie, postanowił narzucić Polsce takie granice, jakie uważał za stosowne. A sam zaanektował na potrzeby „kołchozowego imperium” przeszło 50 proc. kresowego terytorium Polski przedwojennej. Tak skwitował to poeta Zbigniew Herbert w wierszu Pan Cogito – powrót: „zaorane pola, mordercze wieże strzelnicze, gęste zarośla drutu”. Polska powojenna przypominała oblężoną twierdzę, którą komuniści obudowywali zasiekami z drutu kolczastego, bo bali się powiewu wolności z Zachodu oraz prawdy o sobie9.

Kiedy z mocy stalinowskiej konstytucji z 22 lipca 1952 roku zaczęto używać terminu „Polska Rzeczpospolita Ludowa” (PRL), to zbudowany z drutu kolczastego płot graniczny miał już długość ponad 2000 km, wzdłuż niego usytuowano 1300 wież strażniczych, i pas zagrabionej ziemi mierzący ponad 3000 km. Gdzieś na tej przestrzeni trwał na pozycjach operacyjnych liczący 30 tys. ludzi kontyngent Wojsk Ochrony Pogranicza, a w jego ramach bezwzględna bezpieka wojskowa zwana zwiadem WOP. Najszczelniejszą barierę stworzono na liczącej 460 km granicy zachodniej, gdzie ustawiono 470 km płotu z drutu kolczastego i 316 wież strażniczych, przeciętnie co 1450 m. Od 1948 roku zaczęto montować na tej granicy też rakiety sygnalizacyjne, które wykrywały intruzów i alarmowały o tym wopistów. W 1955 roku liczba tego typu pułapek przekraczała 13,5 tys. sztuk. I wcale nie chodziło tu o ochronę granicy przed zagrożeniami zewnętrznymi, lecz raczej o izolację własnych obywateli, o odgrodzenia ich od wpływów z zewnątrz, by skuteczniej ich zniewolić. Im mniej „masy proletariackie” wiedziały o tym, w jakim systemie przyszło im żyć, tym łatwiej było rządzącym komunistom nad nimi zapanować. Rozwiązanie to zostało wcześniej przetestowane w Kraju Rad, w którym polscy komuniści pobierali nauki, i to na długo przed zainfekowaniem Polski systemem bolszewickim. Dlatego też przez cały PRL komuniści tworzyli najróżniejsze przeszkody i zapory prawno-ustrojowe ograniczające wyjazdy Polaków, bo to pozwalało im na pełniejszą kontrolę nad społeczeństwem. Obywatele, którzy nie godzili się z takim stanem rzeczy, podejmowali decyzje o wydostaniu się z Polski nielegalnie. W niniejszej pracy poświęcimy im dużo miejsca10.

Wracając do korzeni systemu komunistycznego w Polsce – Polacy nie byli naiwni i bardzo szybko się zorientowali, co ich czeka z rąk wschodnioazjatyckich „wyzwolicieli”. Wielomilionową Armię Czerwoną, prymitywnych sołdatów i gwałcicieli, która wtargnęła w granice Polski, oraz zbrodnicze dywizje NKWD, które za nią nadciągnęły, by terroryzować kraj i zwalczać polskie podziemie antykomunistyczne, czy też sowiecki kontrwywiad wojskowy Smiersz, który rekrutował się ze zwyrodnialców i morderców, pacyfikujących szeregi „wojska ludowego”, i nie tylko, bo zwalczał również polskie podziemie niepodległościowe – większość Polaków zdefiniowała jako uosobienie wszelkich patologii ustroju bolszewickiego i nie chciała mieć z nimi nic do czynienia. Wiedza o zwyrodnialstwie i destrukcyjnej sile Sowietów nie była zresztą dla Polaków nowa. Już bowiem poległy w powstaniu warszawskim młody poeta Józef Szczepański w pierwszych słowach niepublikowanego w czasach PRL wiersza Czerwona zaraza pisał: „Czekamy na ciebie, czerwona zarazo, / byś wybawiła nas od czarnej śmierci. / Byś nam kraj, rozdarłwszy na ćwierci, / była zbawieniem, witanym z odrazą [...]. / Ale wiedz o tym, że z naszej mogiły / Nowa się Polska – zwycięska narodzi. / I po tej ziemi ty nie będziesz chodzić, / czerwony władco rozbestwionej siły”. „Bracia Moskale” wiedzieli, co czynili, zniewalając Polskę. Zabrali nam wolność i próbowali ukraść duszę, co nie do końca im się udało. Reszty dzieła zniszczenia Polski podjęli się rodzimi komuniści11.

By zrozumieć sytuację, w jakiej powstawała powojenna Polska i jej formacje, należy poznać międzynarodowy kontekst. Czas się zatem przenieść na salony. Na konferencji w Teheranie (28 listopada – 1 grudnia 1943), w której uczestniczyli Józef Stalin, Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt, sowiecki satrapa wytargował więcej terytoriów, niż zdołał ugrać, zawierając układ z Adolfem Hitlerem 23 sierpnia 1939 roku (do historii ów dokument przeszedł jako pakt Ribbentrop-Mołotow). Po niemieckim ataku na Polskę 1 września 1939 roku i sowieckim 17 września zagrabione ziemie polskie zostały podzielone porozumieniem granicznym z 28 września 1939 roku. To wówczas Stalin tak się rozsmakował w polskich ziemiach kresowych, że nie zamierzał już nigdy zwrócić ich Polsce, co potwierdził zresztą na konferencji w Teheranie. Zniedołężniały i schorowany prezydent Stanów Zjednoczonych oraz mało liczący się w tej triadzie premier Wielkiej Brytanii musieli na to przystać, zatajając tę zdradę przed światem, a zwłaszcza przed sojuszniczą Polską. Przejęte terytoria polskie Stalin nazwał Zachodnią Białorusią i Zachodnią Ukrainą i wcielił do imperium bolszewickiego. Wprawdzie po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej 22 czerwca 1941 roku Sowieci stracili te ziemie na rzecz Niemiec, ale nigdy nie wyzbyli się myśli, że je odzyskają. Stalin nie spuszczał oka z tych terytoriów, o czym świadczy to, że w latach 1941–1945 wysłano pod nadzorem NKWD na te obszary w sumie 212 oddziałów, 7316 agentów i radiotelegrafistów, którzy zapoczątkowali potężny ruch partyzancki. Mieli oni działać za linią wojsk niemieckich, podejmując akcje dywersyjne, ale w istocie zostali ukierunkowani na zwalczanie m.in. polskiego kresowego podziemia zbrojnego. Z czasem walka z Niemcami zeszła na drugi plan. Sowieci wysłali na te obszary łącznie 2222 operacyjnych grup bojowych, które z pomocą miejscowych kolaborantów zdążyły częściowo się rozprawić z polskim podziemiem niepodległościowym, zanim na te tereny wkroczyła Armia Czerwona. Nie da się więc ukryć, że Stalin miał te sprawy od dawna głęboko przemyślane12.

Po Teheranie politycy z pierwszych stron gazet coraz częściej napomykali, że wschodnia granica Polski powojennej powinna się oprzeć na linii Curzona, która z małymi korektami odzwierciedla obecną wschodnią granicę państwa. Jednocześnie obiecano Polsce przesunięcie jej terytorium na zachód kosztem pokonanych Niemiec. Na kolejnej konferencji międzynarodowej, która odbyła się w Jałcie w dniach 4–11 lutego 1945 roku – kiedy armia sowiecka trwała w boju nad Odrą, a do Berlina było około 60 km – obdarowano Stalina granicami, które wytargował w Teheranie. Ponownie przejął polskie ziemie kresowe, i to na swoich warunkach. Polska nie miała w tej sprawie wiele do powiedzenia13. A tak na marginesie, Stalin w Jałcie – jak napisał prof. Tadeusz Wolsza – drwił z Franklina D. Roosevelta i Winstona Churchilla. Nagminnie ich oszukiwał i wprowadzał w błąd14. Z kolei wybitny sowietolog Aleksander Bergman odnotował: „Chwilami [Stalin] dawał przywódcom anglosaskim zasłużoną nauczkę. […] Stalin nie musiał być geniuszem, aby w tej sytuacji osiągnąć w praktyce wszystko, co chciał. Z każdej jego wypowiedzi biła pewność siebie, wiedział, że może sobie pozwolić na wszystko. Najbardziej bezczelne słowa pozostawały przecież bez odpowiedzi: jawne kpiny z partnerów przełykane były przez nich bez grymasu”15. I jeszcze raz prof. Wolsza: „Stalin w kontaktach z politykami zachodnimi uchylał się ponadto od wszelkiej poufałości, choć powszechnie było doskonale wiadomo, że lubił przyjęcia i alkohol [...]. Wymownym też milczeniem zbył określenie prezydenta USA na swój temat: »Wujek Józio« (Uncel Joe)”. W taki sposób Polska została w Jałcie przehandlowana. Wspomniani zaś dwaj stetryczali przywódcy anglosascy okazali się naiwni, co podkreślił Bergman: „Mocarstwa zachodnie przyjmowały tezę sowiecką w sprawach konkretnych, oddawały Rosji terytoria, ściśle określone uprawnienia i przywileje, podczas gdy w zamian Rosja udzielała gołosłownych i w gruncie rzeczy niewiążących przyrzeczeń, do których dotrzymania nie mogła być zmuszona”. Tymczasem Roosevelta i Churchilla uznaje się do dziś za wybitnych przywódców państwowych16. Stalin umiał wykorzystać naiwność przywódców Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, miał asy w rękawie i umiejętnie się nimi posługiwał, podczas gdy przywódcy państw zachodnich nie przykładali się do tej gry. Uważali, że Stalin potrzebował sojuszników w równym stopniu co oni, prawda jednak była inna, alianci zachodni byliby w stanie w tamtym okresie wygrać wojnę bez sowieckiej pomocy. W 1945 roku Niemcy stawiali bowiem zaciekły opór zbrojny, gdyż wiedzieli, co ich czeka ze strony zdziczałej Armii Czerwonej, wobec wojsk państw zachodnich ten opór bywał słabszy, pojawiała się też nadzieja na zaprzestanie działań militarnych. Tymczasem stojący wówczas nad grobem Roosevelt w ogóle nie brał takiego rozwiązania pod uwagę. W jego koncepcji to wojska Stalina miały zdobyć Berlin, po czym jak najszybciej trafić do Azji, by wesprzeć wojska amerykańskie w walce z Japonią. I to było zadanie priorytetowe dla Stanów Zjednoczonych, Polska w tych kalkulacjach zupełnie się nie liczyła.

Kolejna konferencja Wielkiej Trójki odbyła się w Poczdamie w dniach od 17 lipca do 2 sierpnia 1945 roku i była jeszcze większą farsą dyplomatyczną. Stany Zjednoczone reprezentował na niej Harry Truman, który zastąpił zmarłego 12 kwietnia Roosevelta. Udział Churchilla też był ograniczony, bo przegrał z Clementem Attlee wybory w Wielkiej Brytanii, opuścił Poczdam 26 lipca i więcej nie powrócił. W tym nowym układzie Stalin rządził niepodzielnie, początkujący przy poczdamskim stole Truman i Attlee pozwolili sowieckiemu przywódcy na zajęcie terytorium Polski. Nie da się ukryć, że obecny kształt polskich granic niemal w każdej konfiguracji (wschodniej i zachodniej) został ustalony osobiście przez sowieckiego dyktatora. Nie inaczej było z dostępem do Bałtyku oraz z granicą południową. Sowieci stali się faktycznymi władcami Europy Środkowo-Wschodniej i przystąpili do obsadzania rządów swoimi komunistycznymi marionetkami w państwach w takich jak Polska17.

Po wojnie – jak pisał Robert Service w książce Towarzysze: „Kult Stalina stawał się coraz bardziej ekstrawagancki. Przywódca stawał się bogiem i najwyższym kapłanem jednocześnie, współobywatelom podsuwano setki milionów egzemplarzy jego książek i portretów. Nie rozważał już dłużej sposobów na poprawienie funkcjonowania istniejących instytucji, lecz stał się komunistycznym konserwatystą. Powierzył większą część władzy organom rządowym. Partia nadzorowała ideologię i dobierała kadry, nie wolno jej było się wtrącać do innych spraw. Wszelkie pomysły, by armia, świeżo po triumfie nad Wehrmachtem mogła zyskać jakąkolwiek autonomię, zostały zduszone w zarodku [...]. Jednostki wywiadu działały wszędzie (wywiadu i kontrwywiadu). Ich dowódcy często się zmieniali. Stalin nie dopuszczał, by jakikolwiek szef policji czuł się bezpieczny na swoim stanowisku: istniało nieustające zapotrzebowanie na lojalne, skrupulatne wykonywanie obowiązków pod czujnym okiem pierwszego sekretarza. Urzędy działały w szczególnych warunkach podwyższonej gotowości”18. I taki właśnie wzorzec ustrojowy został wszczepiony Polsce na długie dekady istnienia komunistycznego PRL, z czym nie możemy się uporać do czasów obecnych.

Aby nie mieć złudzeń, o jaką powojenną Polskę chodziło Moskwie, warto się odwołać do specjalnego memorandum z 1943 roku autorstwa ambasadora ZSRS w Wielkiej Brytanii Iwana Majskiego, który o przyszłej Polsce napisał: „Celem ZSRS powinno być stworzenie niepodległej i zdolnej do samodzielnego istnienia Polski, nie jesteśmy jednak zainteresowani powstaniem Polski zbyt wielkiej i nazbyt silnej [...]. Należy ostrożnie tworzyć powojenną Polskę na możliwie najmniejszym terytorium, surowo przestrzegając zasady granic etnograficznych. Konkretnie – wschodnia granica Polski powinna biec wzdłuż granicy 1941 roku lub w jej pobliżu (na przykład wzdłuż linii Curzona), przy czym Lwów i Wilno w każdym wypadku powinny pozostać w granicach ZSRS”19. Tak też się stało, co potwierdziły konferencje w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Przy okazji warto odnotować, że terytorium ZSRS rozszerzyło się na zachód poza granice byłego imperium carskiego i objęło tereny, które nigdy wcześniej nie były we władaniu carów. Zdołał je zagarnąć dopiero „car bolszewicki”20.

Powojenna Polska, rządzona przez komunistóww pełni uzależnionych od towarzyszy sowieckich, została ograniczona do obszaru liczącego 312,5 tys. km kw., co oznaczało, że była mniejsza o 77,2 tys. km kw. w stosunku do obszaru z 1938 roku, kiedy do państwa polskiego przyłączono Śląsk Zaolziański. Wówczas nasz kraj liczył 389,7 tys. km kw. Po wojnie zmieniły się granice państwa, które uległy skróceniu z 5229 km w 1938 roku do 3566 km w 1947 roku. W 1938 roku granica z Niemcami wynosiła 1912 km (czyli 34,5 proc. całej długości granic), a w 1948 roku jedynie 456 km (niemal 4,5-krotnie mniej). I z wyjątkiem niewielkiego odcinka na północy została oparta na naturalnych elementach geograficznych – rzekach Odrze i Nysie Łużyckiej. Podobnie było z granicą ze Związkiem Sowieckim – została skrócona z 1412 km do początkowo 1321 km, a ostatecznie do 1244 km. Uległa natomiast wydłużeniu granica z Czechosłowacją – z 984 km do 1292 km. W przeważającej mierze przebiegała ona naturalnymi szczytami łańcuchów górskich Karpat i Sudetów, a na niektórych odcinkach wyznaczały ją potoki i rzeki (Poprad, Dunajec, Opawa). W ramach regulacji granicznych Polska utraciła też granicę z Rumunią. Sowieci zrobili tu swoje. Na Bałtyku natomiast zyskaliśmy, bo przedwojenna granica wynosiła 140 km, powojenna wydłużyła się do 581 km. Tracąc przeszło 77 tys. km kw. z terytorium Drugiej Rzeczypospolitej, Polsce ubyło 11 mln obywateli. Nasze państwo po wojnie – urządzane na wzór i podobieństwo cywilizacyjne proletariuszy sowieckich – zostało uznane na forum międzynarodowym jeszcze w 1945 roku. Inaczej potoczyły się sprawy z nowo wytyczonymi granicami, spory o nie trwały latami i nie obeszło się bez nacisków Moskwy.

Powojenne granice nie podobały się ani Polakom, ani Niemcom (zarówno tym z NRD, jak i z RFN), ani Czechom i Słowakom. Na granicy z NRD kwestią sporną pozostawała linia na Odrze, jej inne rozumienie przez Polaków i Niemców tłumaczono odmiennością przepisów prawnych tych państw. A to była nieprawda! Niemcy z NRD nie chcieli odstąpić Polakom nawet najmniejszego kawałka strefy granicznej przebiegającego nurtem Odry. Zachowywali się bezwzględnie, jak spadkobiercy Trzeciej Rzeszy. Ale co tu się dziwić, to byli ci sami Niemcy, tyle że ci wschodni chwilowo byli trzymani na krótkiej smyczy przez „braci Moskali”. Nie mogli więc zbyt dużo wskórać, ale próbowali. Problemy graniczne ponownie odżyły w 1989 roku, okazało się wówczas, że podpisana w Berlinie w lutym 1952 roku umowa graniczna pomiędzy oboma krajami nie rozwiązała konfliktu. Po drugiej wojnie światowej tłumieniem napięć wywołanych niezadowoleniem z ustalonych granic zajmowała się Moskwa. To pod naciskiem Kremla podpisano 7 grudnia 1970 roku układ o normalizacji wzajemnych stosunków Polski z Republiką Federalną Niemiec, która przy okazji uznała linię Odra–Nysa Łużycka za granicę zachodnią naszego kraju. Te przepychanki ukazały jak na dłoni, że społeczeństwo polskie nie miało praktycznie żadnego wpływu na kształt granic powojennej Polski. O ile inaczej było w 1918 roku, gdy po 123 latach zaborów sami wyrąbywaliśmy sobie kształt polskich granic państwowych i gwarantowaliśmy pełną suwerenność państwową21.

Analizując sytuację na wschodniej granicy Polski, nie sposób nie dostrzec licznych anomalii występujących na tym pograniczu – od razu rzuca się w oczy brak dostosowania linii granicznej do lokalnych struktur etnicznych, dawnych więzi gospodarczych, nie wspominając o uwarunkowaniach historycznych. Sowieci nie zważali na takie niuanse, z obszarami pogranicza obchodzili się bezceremonialnie. W praktyce oznaczało to, że zostały pozrywane liczne węzły kolejowe, dojazdy drogowe, jak chociażby połączenie Przemyśla z Zagórzem – tylko dlatego, że Chyrów i Dobromil znalazły się po stronie wschodniej. Wiele dróg prowadziło teraz donikąd. Podobnie stało się z Puszczą Romincką i Puszczą Białowieską, które podzielono i wyznaczono w nich pasy przygraniczne. Nie inaczej było z Kanałem Mazurskim i Mierzeją Wiślaną, z tą ostatnią mamy zresztą problemy do dziś. Rosja blokuje Polskę, wykorzystując mierzeję do upokarzania naszego kraju. Rozgraniczenie wód terytorialnych w Zatoce Gdańskiej pomiędzy Sowietami a PRL uregulowano dopiero w 1958 roku. A rozgraniczenia szelfu kontynentalnego w tej samej zatoce i w południowo-wschodniej części Morza Bałtyckiego dokonano zaś dopiero w 1969 roku. To Sowieci rozdawali tu karty, a strona polska tak naprawdę tylko statystowała i choć polscy komuniści próbowali coś wytargować, były to wysiłki bezskuteczne22.

Nietrudno sobie wyobrazić, jaki chaos migracyjny wywołały regulacje granic. Nie tylko zresztą w Polsce, podobnie było w całej Europie Środkowo-Wschodniej, spacyfikowanej przez zbrojne hordy stalinowskie. Wszędzie panował niewyobrażalny rozgardiasz i bezprawie. Armia Czerwona niewiele miała wspólnego z regularnymi i zdyscyplinowanymi siłami zbrojnymi, za to sporo z bezwzględną, mongolską tradycją podbojów, sięgającą czasów Czyngis-chana. Sowieckiego wojska zawsze należało się obawiać, w relacjach z miejscową ludnością było nieobliczalne. Jak pisze Anne Applebaum: „Lata 1945, 1946 i 1947 to okres uchodźców: Niemcy uciekali na zachód, Polacy i Czesi wędrowali na wschód z obozów koncentracyjnych i obozów pracy przymusowej w Niemczech, deportowani wydostawali się ze Związku Radzieckiego, żołnierze różnych armii przemieszczali się z różnych teatrów wojny, uchodźcy wracali z wygnania w Wielkiej Brytanii, Francji lub Maroka. Niektórzy z nich pojawiali się w domu, a stwierdziwszy, że dom nie jest już tym, czym był, ruszali znów w drogę”23. Nie do końca radzono sobie również z przesiedleniami Niemców ze wschodnich terenów przylegających do Odry i z innych obszarów Polski. Sowieci próbowali rozgrywać stronę polską, wykorzystując byłych obywateli Trzeciej Rzeszy. Komendanci Armii Czerwonej w wielu miejscowościach pozyskanych przez Polskę stawiali na samorządy niemieckie, gdyż łatwiej było im rozkradać majątek, który został przydzielony naszemu państwu. To zjawisko było wręcz nagminne. Polacy, którzy się pojawiali na tych terenach, często byli przez Sowietów zniechęcani do osiedlania się.

W wyniku zawieruchy wojennej i regulacji granicznych w latach 1939–1950 miejsce zamieszkania zmienił co czwarty obywatel Polski. Okoliczności te w niewyobrażalny sposób odcisnęły piętno na naszym narodzie – miliony wyrywano z korzeniami z ich ojcowizny. W innych państwach bloku wschodniego było podobnie. Jak pisał Snyder: „Ponad 15 mln ludzi w Europie Wschodniej – Niemców, Polaków Ukraińców, a także mniejsze liczby Węgrów i Słowaków – zostało zaraz po wojnie przymusowo przesiedlonych w odległe miejsca. Deportacje zatwierdzane, a często inspirowane przez Stalina, nacechowane były bezprawiem i bardzo mocnym poleganiem na przymusie państwowym”24. Ledwie skończyła się wojna, a już rozpoczynał się kolejny koszmar.

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy przesiedleniach niemieckich. „Ani jeden Niemiec nie powinien zostać na polskiej ziemi [...], wyrzucić ich musimy, bo wszystkie kraje buduje się na zasadach narodowych [...], nie chcemy wśród Polaków ani jednego Niemca”25. Problem ten łączył wszystkie siły polityczne w Polsce, a cytaty jak ten powyżej było można spotkać w prasie nie tylko związanej z komunistami, lecz także w prasie opozycyjnej związanej z Polskim Stronnictwem Ludowym (PSL) – kierującym wzrok na polski rząd w Londynie. Niemcy, którzy w 1948 roku wciąż mieszkali w Polsce, a ostatecznie wyemigrowali do RFN lub NRD, byli zróżnicowani – dzielił ich status prawny, tożsamość narodowa oraz wola wyjazdu. Z Niemców zamieszkujących ziemie zachodnie deportacji uniknęło ponad milion osób, które uznano za polską ludność rodzimą. Druga z grup, liczona w dziesiątkach tysięcy, uniknęła wysiedlenia, gdyż w jej szeregach byli pracownicy niezbędni w różnych zakładach (górnicy, robotnicy rolni). Pozostali także więźniowie i jeńcy wojenni oraz folksdojcze, wobec których nie zapadła ostateczna decyzja, czy utracą obywatelstwo, czy zostaną zrehabilitowani. Uważano również za Niemców mieszkańców polsko-niemieckiego pogranicza etnicznego, którym bliżej było do Niemców niż do Polaków. Kto jest kim i kim chciałby być? Oto było pytanie, na które odpowiedzi szukały też czasem placówki Wojsk Ochrony Pogranicza. W każdym razie – niektórzy przypominali sobie, że są Niemcami po czasie, inni nie mieli wątpliwości i od razu to zgłaszali. Nikt w Polsce na siłę ich nie trzymał i w latach 1949–1989, a więc poza główną falą emigracyjną z okresu 1945–1948, do RFN i NRD wyemigrowało prawie 1,2 mln ludzi26.

W granicznym rozgardiaszu w Polsce nie sposób było przeoczyć polskojęzycznych pomocników Sowietów, których instalowano w strukturach nowej władzy i w resortach siłowych. Odegrali oni – obok imitujących Wojsko Polskie janczarów Stalina oraz Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego – kluczową rolę w spacyfikowaniu narodu. „Odziani w polskie rogatywki – na których zaczepiono kawałek blachy, wycięty w kształt Białego Orła”27 – tak postrzegał przedwojenny oficer płk Ignacy Matuszewski tych, których przywiódł w granice Polski ze wschodu stalinowski agent gen. Zygmunt Berling. Polakom wmawiano, że to ich armia, podczas gdy prawdziwe wojsko polskie walczyło w strukturach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Komuniści, wspierając się na bagnetach wojsk Berlinga oraz sowieckich, od razu przystąpili do urządzania Polski na wzór Kraju Rad. Wraz z sowieckimi służbami specjalnymi spod znaku NKWD i Smiersza oraz urzędami bezpieczeństwa i wspomnianym KBW siły te przystąpiły do bezwzględnej rozprawy z wszystkimi obywatelami, którzy nie akceptowali wizji Polski komunistycznej. „Ta lewicowa alternatywa rozwiązania kwestii polskiej – jak stwierdził prof. Wojciech Materski – szykowana była w Moskwie od przełomu 1942 i 1943. Wówczas to zaczęło narastać przekonanie, iż Armia Czerwona ma szanse jako pierwsza wkroczyć do Europy Środkowej i podyktować warunki co do jej przyszłości [...]. Rozpoczęto szeroko zakrojone działania, zmierzające do tworzenia komunistom Polski, Czechosłowacji i Jugosławii podstaw do sięgnięcia po wojnie po władzę w celu stworzenia wzdłuż granic zachodnich (północno-zachodnich, południowo-zachodnich) pasa państw znajdujących się pod ścisłą kontrolą Moskwy”28.

I tak też się stało. A mogło być jeszcze inaczej, gdyż jak wynika z ustaleń prof. Krzysztofa Jasiewicza: „Szykując się do ataku na Hitlera, Stalin już w 1941 r. zamierzał powołać do życia polską dywizję Armii Czerwonej”29. Taka decyzja została podjęta 4 czerwca 1941 roku przez Biuro Polityczne WKP(b). „Polska dywizja” miała liczyć 10298 osób i powstać „z kadry narodowości polskiej i znającej język polski”30.

U schyłku sowieckiego „oswobadzania” Polski nastał czas pospiesznego zabezpieczania nowych granic państwowych, a zwłaszcza tworzenia systemu uniemożliwiającego ich naruszenie. Granicę wschodnią obsadzili na Bugu pogranicznicy Związku Sowieckiego, którzy równolegle zabezpieczali południowo-wschodni odcinek granicy polsko-czechosłowackiej. Pośpiech i sowiecka wyłączność na tych obszarach wzięły się stąd, że nie brakowało chętnych do ucieczki z imperium sowieckiego. Dużym problemem były także granice, poprzez które wiodła droga do wolnego świata, czyli zachodnia i południowa, oraz granica morska, przez którą Polacy uciekali z kraju najczęściej. By opanować sytuację, sowieccy decydenci dążyli więc do niezwłocznego zabezpieczenia granic jednostkami wojskowymi oraz służbami specjalnymi, które miały uniemożliwić samowolne przemieszczanie się ludzi, a jednocześnie przyspieszyć proces zasiedlenia i zagospodarowania nowych nabytków terytorialnych. W rejony przygraniczne skierowano w trybie niemal alarmowym komunistyczne formacje zbrojne z 1 oraz 2 Armii Wojska Polskiego (w tym czasie formacje Wojsk Ochrony Pogranicza jeszcze nie istniały). Oddziały te kontrolowały także osadnictwo Polaków wysiedlonych z przedwojennych Kresów Wschodnich.

Warto przy okazji wspomnieć, że milionom Kresowiaków władze zaczęły wpisywać w dowodach osobistych jako miejsce urodzenia „ZSRR”. W ten sposób komuniści chcieli wyrwać z polskiej pamięci kulturowej coś, co każdemu Polakowi było drogie i cenne. Zabrali się do tego tak nieudolnie, że nie mogło się to skończyć sukcesem31.

Po wojnie jako pierwsza wróciła do kraju 2 Armia dowodzona przez gen. broni Karola Świerczewskiego, tego samego, który w szeregach wojsk bolszewickich nacierał na Polskę w 1920 roku i któremu zawsze było bliżej do Sowietów niż do Polaków. W trakcie wojny domowej w Hiszpanii (1936–1939) ściśle współpracował z NKWD i GRU, w imieniu których przeprowadzał czystki w szeregach ochotników międzynarodowych oraz pośród jeńców wojennych. W 1938 roku powrócił do Kraju Rad. Ten sowiecki generał, stale nadużywający alkoholu, omal nie doprowadził w bitwie z Niemcami pod Budziszynem (kwiecień 1945) do zagłady podległych mu wojsk. Gdy Niemcy dosłownie rozjechali 2 Armię na dwie części, w sztabie armii nie znalazł się nikt na tyle odważny, by ocucić generała i powiadomić go o katastrofie grożącej armii. Świerczewski został zapamiętany także jako kat polskich oficerów i żołnierzy, zwłaszcza tych ze stażem przedwojennym i rodowodem akowskim. Zapamiętano go też, jak zwykł chodzić w sztabie w samej bieliźnie i z pistoletem w dłoni. Osobowość i pijaństwo Świerczewskiego nie przeszkadzały jego przełożonym, powierzono mu bowiem Rozkazem nr 00264 z 17 maja 1945 roku obsadzenie wschodniego brzegu Odry i Bystrzycy. Do akcji tej Świerczewski miał skierować pięć podległych mu dywizji piechoty (5, 7, 8, 10, 12). Dziesięć dni później, będąc prawdopodobnie w upojeniu alkoholowym, polecił dowódcom wymienionych dywizji obsadzić granicę wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej, od wybrzeża bałtyckiego (w rejonie Kamienia Pomorskiego) – kończąc na Łomnicy Sudeckiej. W walkach na Łużycach z winy Świerczewskiego w podległej mu armii życie straciło 4902 żołnierzy, 2798 zaginęło, a 10 532 zostało rannych. Niemcy pozbawili go więc 20 proc. ogólnego stanu armii, co oznaczało, że stracił co piątego żołnierza. Świerczewski utracił także 57 proc. posiadanych na stanie armii czołgów i dział pancernych oraz ponad 20 proc. artylerii32.

Kiedy zabezpieczono granicę zachodnią, przystąpiono do organizowania ochrony granicy południowej. Najwcześniej, bo pod koniec maja 1945 roku, obsadziła granicę południową 10 Dywizja Piechoty. Wojska tej jednostki przejęły odcinek zachodni granicy od tzw. worka żytawskiego po Kotlinę Kłodzką. Wkrótce (12 czerwca) w rejonie tej granicy pojawił się też 1 Korpus Pancerny, którego wojska przejęły odcinek pomiędzy Prudnikiem a Cieszynem. W tym samym czasie do akcji wkroczył 10 Pułk Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, przejmując odcinek granicy od Cieszyna do Jabłonki (pow. Nowy Targ). Powyższe przejęcia graniczne zostały unormowane Rozkazem nr 00333, który wydał naczelny wódz marsz. Michał Rola-Żymierski33. Z czasem w pasie granicy południowej pojawiły się również jednostki 8 Dywizji Piechoty. Obsadzanie granicy południowej zakończono w czerwcu 1945 roku.

Jednostki wojskowe 8 DP zabezpieczały także odcinek południowo-wschodni, na którym wcześniej rządzili sowieccy pogranicznicy, czyhający na działające w tych okolicach oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). W rejonie odpowiedzialności operacyjnej 8 Dywizji Piechoty znalazły się więc m.in.: Jabłonka, Jawornik, Tylicz, Nowy Targ, Czertyżne, Jasło, Użok, Nowy Sącz, Sanok. Nie oznaczało to, że na tym zakończono rotowanie wojsk na południowej rubieży Polski. Wkrótce wspomniane dywizje 2 Armii zostały zluzowane, a straż na granicach przejęły dywizje 1 Armii WP (2, 6, 8, 10) pod dowództwem sowieckiego generała broni Stanisława Popławskiego, cierpiącego na tę samą przypadłość co Świerczewski. Od Świerczewskiego i Żymierskiego różniło go jednak to, że był dobrze oceniany na zajmowanych stanowiskach: dowódcy pułku, szefa sztabu dywizji, dowódcy dywizji czy dowódcy korpusu. W szeregach polskich formacji zbrojnych Stalina Popławski pojawił się we wrześniu 1944 roku34.

W pierwszym okresie powojennym zachodnią granicę ochraniały więc jednostki 2 Armii WP pod dowództwem gen. Świerczewskiego, a południową jednostki 1 Armii WP dowodzone przez gen. Popławskiego. Ówcześnie żadna z tych armii nie posiadała jednostek wojskowych wyspecjalizowanych w ochronie granic państwowych. Postawiono więc na improwizację35.

Podział graniczny pomiędzy Polską a Czechosłowacją był obciążony sporym błędem. Bywało bowiem, że grunty orne obywateli jednego państwa znalazły się na terytorium drugiego, co wymagało częstego przekraczania granicy. Aby uregulować tę sytuację, zaadaptowano na potrzeby owego „małego ruchu granicznego” przepisy przedwojennej konwencji polsko-czechosłowackiej z 30 maja 1925 roku oraz rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych z 27 czerwca 1927 roku. Nowa powojenna granica południowa tętniła życiem jeszcze z innego powodu – to tędy przejeżdżały liczne transporty repatriantów z amerykańskiej strefy okupacyjnej i z innych państw Europy Południowej. Na tym kierunku przemieszczali się także różni przestępcy wojenni (gestapowcy, esesmani, nacjonaliści ukraińscy, słowaccy i rumuńscy), jak również pospolici spekulanci i przemytnicy. Z południowych szlaków korzystało także polskie zbrojne podziemie antykomunistyczne, m.in. kurierzy podtrzymujący łączność z rządem w Londynie, wkrótce nieuznawanym na arenie międzynarodowej. Tymczasem ciągle jeszcze coś korygowano na tej granicy. Przede wszystkim strony graniczne wydzierały sobie wzajemnie skrawki terenu, niekiedy dosłownie pasemka gruntu, i wzajemnie się oskarżały o to, kto rozpoczął pierwszy szarpaninę terytorialną. Wkrótce powrócimy do tej tematyki36.

Na moment skierujmy jeszcze wzrok na granicę wschodnią. Choć początkowo Sowieci przejęli ciężar jej ochrony, sytuacja na niej niezwykle się skomplikowała. Głównym powodem było silne oddziaływanie polskiego i ukraińskiego podziemia zbrojnego, problem stanowiły także wracające z zachodu wojska sowieckie. Trudno opisać, co po drodze wyczyniali żołnierze frontowi Kraju Rad w nowych granicach Polski. Można byłoby to przyrównać do czasów pustoszenia Imperium Rzymskiego przez hordy Wandali albo Hunów. Próbując temu zaradzić, marsz. Żymierski polecił generałom Popławskiemu i Świerczewskiemu wyłączenie ze składów podległych im armii dywizji piechoty (1, 3 i 9) i przerzucenie ich na wschodnie pogranicze, by choć częściowo opanować sytuację w tym regionie. 1 Dywizja Piechoty przegrupowała się w rejon Siedlec, 3 DP trafiła do Lublina, a 9 DP do Rzeszowa. Ponadto decyzją dowódcy wojsk pancernych i zmotoryzowanych WP dwie z wymienionych dywizji otrzymały wsparcie: 1 DP przydzielono 1 Warszawską Brygadę Pancerną, a 3 DP Samodzielny Batalion Zwiadowczy. Okazało się jednak, że to niewystarczające siły, by zapanować nad Armią Sowiecką, bo Sowieci mieli za nic polskie formacje wojskowe. W tym samym czasie jednostki wojska ludowego, wspierane przez wielotysięczne sowieckie służby specjalne (NKWD i Smiersz), przystępowały do rozprawy z polskim zbrojnym podziemiem niepodległościowym oraz z opozycją polityczną, które były szczególnie aktywne w pasie pogranicza wschodniego. Rubieże te od wieków były tradycyjnie polskie i katolickie, komunistów tu nie tolerowano i odmawiano im prawa do reprezentowania ludności miejscowej. Jednocześnie jednostki wojskowe, które przybyły w te okolice, poczęły podejmować działania militarne wymierzone w Ukraińską Powstańczą Armię, ale to bardziej dotyczyło rejonu południowo-wschodniego. Do rozprawy generalnej z banderowcami było jednak jeszcze daleko. Podsumowując, to pogranicze stało w ogniu i nikt nad nim nie panował37.

W tym czasie na granicy północnej panoszyli się Sowieci, zajęci grabieżą dóbr poniemieckich i polskich dóbr przedwojennych na Pomorzu. W dzień rabowali i zabijali stawiających opór, a nocą gwałcili kobiety – Polki, Niemki, cudzoziemki oraz kobiety sowieckie powracające do ojczyzny z robót przymusowych czy obozów koncentracyjnych.

Przyznane Polsce tereny północne obejmowały przedwojenne polskie województwo pomorskie i tereny dawnej niemieckiej prowincji pomorskiej oraz Wolne Miasto Gdańsk z przyległym obszarem. Granica polsko-niemiecka na tym odcinku przebiegała od ujścia Warty wzdłuż linii Odry do Bałtyku, Szczecin i Świnoujście ostały się w Polsce. Środkowy odcinek tej granicy i północno-wschodni stanowił obszar wodny Bałtyku aż po styk z nową granicą polsko-sowiecką. Z chwilą stopniowego „oswobadzania” wybrzeża morskiego do zabezpieczenia granicy morskiej i portów zorganizowane zostały Rozkazem Komendanta Głównego MO nr 123 z 28 stycznia 1945 roku jednostki Morskiej Milicji Obywatelskiej. Sowieci nie liczyli się z nimi, przeganiali je, poniżali i upadlali. By temu zaradzić, Polacy już w czerwcu 1945 roku zaczęli osiedlać żołnierzy rezerwistów w powiatach przygranicznych (woliński, kamieński, gryfiński, chojeński). Problemem na tym obszarze było też szabrownictwo Polaków z głębi kraju, którzy przybywali tu tysiącami i pustoszyli te tereny. Kradziono mienie poniemieckie i wywożono je tam, gdzie szybko było można je spieniężyć. Tym procederem parały się polskie gangi ściśle współpracujące z sowieckimi władzami wojskowymi, zwłaszcza wyspecjalizowanymi w demontażu i grabieży38.

Trudno nie zauważyć, że skierowane do ochrony nowych granic państwowych wojska 1 i 2 Armii WP nie były jednostkami przygotowanymi do takich działań. Jak więc sobie radzono? Chroniąc przydzielone odcinki graniczne, wzorowano się na zasadach obowiązujących w obronie pułku na szerokim froncie. Wyglądało to tak, że każdy pluton wystawiał ze swojego składu najczęściej po dwie drużyny wzmocnione jednym lub dwoma ręcznymi karabinami maszynowymi (rkm). W praktyce każda z drużyn pełniła służbę na jednej placówce. Wysyłane w teren posterunki ruchome składały się zazwyczaj z 2–3 żołnierzy. W miejscach mniej widocznych wystawiano tzw. podsłuchy (brak bliższych danych, co to oznaczało). Dodatkowym zabezpieczeniem były dwu-, trzyosobowe patrole, pełniące funkcje kontrolne i łącznikowe między placówkami a dowódcą plutonu. Jednocześnie przez całą dobę kontrolowano drogi prowadzące do granicy i od granicy w głąb kraju. Każda kompania strzelecka pełniła służbę na granicy co 10 dni. Wszyscy, kadra i żołnierze, mieli świadomość, że było to rozwiązanie doraźne. Oficerowie i żołnierze frontowi nie czuli się najlepiej w tej roli, często też traktowali służbę na granicach niczym wakacje i wypoczynek po trudach frontowych, nie przykładając się do nowych obowiązków. Tymczasowość służby granicznej potęgował fakt, że na większości obszaru granicznego, który przejęły jednostki frontowe, nie istniał jeszcze żaden system administracyjny i prawny, zorganizowany przez komunistyczne władze państwowe. Sytuacja przypominała Dziki Zachód rodem z amerykańskich filmów kowbojskich. Nie funkcjonował m.in. system kontroli paszportowo-celnej osób i środków transportu przekraczającego granice Polski. Ten stan rzeczy był nie do utrzymania i komuniści zdawali sobie z tego sprawę. Na razie jednak nikt nie wiedział, jak miała wyglądać ochrona granic państwowych narzuconych Polsce przez Sowietów. To oni ustalali w początkowym okresie powojennym reguły gry na poszczególnych pograniczach39.

Bezpieka pogranicza

Подняться наверх