Читать книгу 61 godzin - Lee Child - Страница 12

4

Оглавление

Gabinet Hollanda nie różnił się od tysiąca innych, które Reacher widział w swoim życiu. Prosty zuniformizowany wystrój, zamówiony u wykonawcy, który złożył najniższą ofertę cenową. Wszystkie ściany pokryte grubą pomarszczoną lamperią, winylowe płytki na podłodze, politurowane biurko, sześć ustawionych w nierównym rzędzie szafek na akta najnowszej generacji, wiszący nad nimi typowy zegar. Na środkowej szafce stała oprawiona w ramki fotografia przedstawiająca bardziej wyprostowanego, młodszego i uśmiechniętego Hollanda z kobietą i dzieckiem. Portret rodzinny zrobiony być może przed dziesięcioma laty. Kobieta była atrakcyjna, z jasną cerą, blond włosami i ostrymi rysami twarzy. Prawdopodobnie żona Hollanda. Dziecko, dziewczynka, miało osiem albo dziewięć lat i nieuformowaną, mało wyrazistą twarz. Prawdopodobnie ich córka. Na biurku leżały dwie kostki do gry. Duże, stare, kościane kostki, z wytartymi od częstego używania, wyblakłymi kropkami, pożyłkowane tam, gdzie odpadł miękki wapń i zostały twardsze minerały. Oprócz fotografii i kostek w gabinecie nie było niczego osobistego. Cała reszta związana była wyłącznie z pracą.

Holland usiadł za biurkiem na sfatygowanym skórzanym fotelu. Za jego plecami było odsłonięte panoramiczne okno, potrójnie szklone z powodu panujących mrozów. Czyste szyby. Na dworze ciemność. Śnieg na zewnętrznym parapecie, grzejnik pod wewnętrznym parapetem.

Reacher usiadł naprzeciwko, na krześle dla gościa.

Holland się nie odzywał.

– Na co czekam? – zapytał Reacher.

– Chcieliśmy potraktować pana z podobną gościnnością jak innych.

– Ale trudniej było mnie sprzedać?

Na ustach Hollanda pojawił się znużony uśmiech.

– Niekoniecznie. Andrew Peterson zaproponował, że pana przenocuje. Ale w tym momencie jest zajęty. Więc będzie pan musiał zaczekać.

– Czym jest zajęty?

– Tym, czym zajmują się gliniarze.

– Ta miejscowość jest większa, niż się spodziewałem – stwierdził Reacher. – Na GPS-ie w autokarze oznaczono ją jako kropkę na mapie.

– Miasto się rozwinęło. Dane z GPS-u są chyba trochę nieaktualne.

W gabinecie było za ciepło. Reacher przestał się trząść i zaczął się pocić. Ubranie schło na nim, sztywne i brudne.

– Rozwinęliście się, bo zbudowano tu więzienie – powiedział.

– Jak pan zgadł?

– Nowy więzienny autobus. Nowy znak za zjazdem z autostrady.

Holland pokiwał głową.

– Mamy nowe jak spod igły więzienie federalne. Walczyliśmy o nie. Wszyscy chcieli je mieć. To tak jak przekonać Toyotę albo Hondę, żeby otworzyli nową montażownię. Dużo miejsc pracy, dużo dolarów. A potem stan zbudował swoje własne więzienie w tym samym kompleksie, co dało kolejne miejsca pracy i kolejne dolary. Mamy tam również więzienie okręgowe.

– Dlatego w motelach nie ma miejsc? Jutro jest dzień odwiedzin?

– W tygodniu są łącznie trzy dni odwiedzin. A rozkład linii autobusowych jest taki, że większość ludzi musi spędzić w mieście dwie noce. W związku z tym w motelach mają komplet przez sześć dni w tygodniu. Właściciele są zadowoleni. Podobnie jak właściciele barów, restauracji i linii autobusowej, która kursuje do więzienia. Tak jak mówiłem: miejsca pracy i dolary.

– Gdzie mieści się więzienie?

– Pięć mil na północ. To kura znosząca złote jajka.

– Macie szczęście – stwierdził Reacher.

Holland milczał przez chwilę.

– Już dawno nauczyłem się nie zaglądać darowanemu koniowi w zęby – odparł w końcu.

Rozległo się pukanie do drzwi. Do środka wszedł bez zaproszenia facet w kurtce i podał Hollandowi jakieś akta. Zegar na ścianie pokazywał dwudziestą, co zgadzało się z grubsza z tym, co mówił zegar w głowie Reachera. Holland obrócił się na krześle, po czym otworzył teczkę pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, żeby Reacher nie zobaczył, co zawiera, jednak to, co w niej było, odbijało się wyraźnie w szybie za jego głową. W teczce znajdowały się zdjęcia z miejsca przestępstwa, kolorowe błyszczące odbitki w formacie osiem na dziesięć cali, z wydrukowanymi w dolnym rogu podpisami. Holland przerzucił je. Plan ogólny, potem kolejne zbliżenia. Leżący na śniegu, ubrany na czarno człowiek, najprawdopodobniej mężczyzna, najprawdopodobniej martwy. Uraz skroni powstały wskutek uderzenia tępym narzędziem. Żadnej krwi.

„W Bolton jest komisariat policji. Wysyłają kogoś, ale mają własne problemy, i to zajmie trochę czasu”, powiedział wcześniej Knox, kiedy skończył rozmawiać przez komórkę w autobusie.

Holland zamknął teczkę. Nic nie powiedział. Był małomównym, skrytym mężczyzną. Podobnie jak Reacher. W rezultacie przez jakiś czas siedzieli bez słowa. Milczenie nie było wrogie, ale krył się w nim jakiś kontekst. Holland trzymał dłoń na zamkniętej teczce i zerkał raz na nią, raz na gościa, jakby nie mógł się zdecydować, czy większy problem stanowi on, czy teczka.

• • •

Kiedy w Bolton w Dakocie Południowej była dwudziesta, w Mexico City wybiła dwudziesta pierwsza. Tysiąc siedemset mil na południe, czterdzieści stopni cieplej. Facet, który odebrał telefon z niemożliwej do namierzenia komórki na kartę, miał teraz zamiar zadzwonić ze swojej otoczonej murem willi w mieście do położonej sto mil dalej, otoczonej murem wiejskiej posiadłości. Jego rozmówca powinien wysłuchać go bez komentarza i obiecać, że decyzja zostanie podjęta w ciągu dwunastu godzin. Tak to zwykle wyglądało. Bez zastanowienia i refleksji nie da się osiągnąć nic wartościowego. Zastanowienie i refleksja pozwalają uniknąć pochopnych błędów i umożliwiają zaplanowanie śmiałych posunięć.

• • •

W gabinecie Hollanda panowała cisza i drzwi były zamknięte, ale Reacher słyszał hałasy dochodzące z całego komisariatu. Przez mniej więcej trzydzieści minut ludzie wchodzili i wychodzili. Potem znowu zapadła cisza. Domyślił się, że służbę objęła nowa zmiana. Pora wskazywała, że nie pracują w systemie trójzmianowym, prędzej dwu. Zmiana dzienna schodziła, zmiana nocna zaczynała pracę, każda po dwanaście godzin, powiedzmy, od wpół do ósmej rano do dziewiętnastej trzydzieści wieczorem. Układ niezbyt typowy i chyba nie permanentny. Świadczył o jakiejś krótkoterminowej sytuacji kryzysowej.

Mają własne problemy.

• • •

Andrew Peterson wrócił do komisariatu o dwudziestej pierwszej dwadzieścia. Wsadził głowę do gabinetu Hollanda, a ten wyszedł do niego na korytarz z fotografiami z miejsca zbrodni. Zaimprowizowana konferencja nie trwała długo, niecałe pięć minut. Reacher zakładał, że Peterson widział trupa na miejscu i z tego względu nie musi studiować fotografii. Dwaj gliniarze weszli do gabinetu i widać było, że praca na dzisiaj jest już zakończona. To był długi dzień i następny nie zapowiadał się na krótszy, jednak na razie mieli dosyć. Podobne uczucie Reacher często widywał na twarzach ludzi, z którymi zdarzyło mu się pracować. Niekiedy ogarniało i jego. Ale nie wówczas, gdy miał na głowie ofiarę zabójstwa.

– Chodźmy – powiedział Peterson.

Dwudziesta pierwsza dwadzieścia pięć.

Zostało pięćdziesiąt cztery i pół godziny.

• • •

Kiedy w Dakocie Południowej minęła dwudziesta pierwsza dwadzieścia pięć, w ogrodzonej murem posiadłości sto mil od Mexico City zbliżała się dwudziesta druga trzydzieści. Właścicielem posiadłości był wyjątkowo niski mężczyzna o ksywce Platon. Pewni ludzie uważali, że Platon jest Brazylijczykiem i hołduje brazylijskiemu zwyczajowi wybierania jednego krótkiego, wpadającego w ucho imienia, które zastępuje długi szereg patronimików z aktu urodzenia. W podobny sposób, w jaki piłkarski gwiazdor, Edison Arantes do Nascimento, nazwał się Pelé. Albo jak inny gwiazdor, Ricardo Izecson dos Santos Leite, nazwał się Kaká. Inni twierdzili, że Platon jest Kolumbijczykiem, co było o wiele logiczniejsze, zważywszy na jego zajęcie. Jeszcze inni upierali się, że jest Meksykaninem. Wszyscy zgadzali się, że Platon to niski facet, choć na pewno nie odważyliby się powiedzieć mu tego w twarz. W prawie jazdy napisano, że ma pięć stóp i trzy cale wzrostu. W rzeczywistości miał pięć stóp i cal w butach na wysokich obcasach i cztery stopy i jedenaście cali bez nich.

Nikt nie ważył mu się powiedzieć w twarz, że jest niski, z powodu tego, co przytrafiło się jego byłemu wspólnikowi Martinezowi. Martinez pokłócił się z Platonem, stracił nad sobą panowanie i nazwał go karłem. Przewieziono go nieprzytomnego do najlepszego szpitala w Mexico City, gdzie został zabrany na salę operacyjną, położony na stole i znieczulony. Zmierzono go od czubka głowy w dół i tam, gdzie taśma pokazała cztery stopy i dziesięć cali, narysowano kreski na jego goleniach, trochę bliżej kolan niż łydek. Następnie zespół chirurgów i pielęgniarek przeprowadził podwójną amputację, elegancko, starannie i zgodnie ze sztuką medyczną. Martinez spędził jeszcze dwa dni w szpitalu, po czym został odwieziony do domu ambulansem. Platon przesłał mu życzenia powrotu do zdrowia z dołączonym prezentem. W liście wyraził nadzieję, że prezent ten zostanie doceniony i odpowiednio wyeksponowany. Ponieważ paczka była duża, ciężka i coś w niej chlupotało, ludzie Martineza doszli do wniosku, że to akwarium z tropikalnymi rybkami. Kiedy ją rozpakowano, okazało się, że to rzeczywiście akwarium. Nie pływały w nim jednak rybki. W formaldehydowej kąpieli stały wysokie na dziesięć cali stopy Martineza wraz z jego łydkami.

Dlatego nikt już potem nie robił uwag na temat wzrostu Platona.

Odbierając telefon z ogrodzonej murem willi w mieście, Platon obiecał, że udzieli odpowiedzi w ciągu dwunastu godzin, lecz tak naprawdę nie warto było zajmować się tak długo stosunkowo drobnym problemem dotyczącym stosunkowo mało ważnej placówki wchodzącej w skład wielkiej i złożonej międzynarodowej organizacji. W związku z tym półtorej godziny potem wiedział, co zrobi: każe uciszyć świadka. Wyśle swojego człowieka tak szybko, jak to możliwe.

I pójdzie krok dalej: doda do listy piętnasty punkt. Był nieco zdziwiony, że nikt nie zaproponował tego wcześniej. Ale w końcu nie bez kozery nazywa się Platon.

Ze względów bezpieczeństwa przerwie łańcuch pośredników.

Każe uciszyć również adwokata.

61 godzin

Подняться наверх