Читать книгу 61 godzin - Lee Child - Страница 13

5

Оглавление

Peterson wyszedł wraz z Reacherem na mróz i zapytał go, czy jest głodny. Reacher odpowiedział, że owszem, umiera z głodu, w związku z czym Peterson zajechał do sąsiadującej ze stacją benzynową sieciowej restauracji przy głównej drodze prowadzącej do autostrady. Jeździł standardowym policyjnym fordem crown victoria, z zimowymi oponami z przodu i łańcuchami z tyłu. W środku cuchnęło gumą, tłustymi hamburgerami i rozgrzanymi płytkami obwodów. Śnieg prawie przestał padać.

– Jest za zimno, żeby padało – zauważył Peterson i było to chyba prawdą. Nocne niebo częściowo się przejaśniło i w dół spłynęło lodowate arktyczne powietrze. Przeszywało na wskroś nieodpowiednio ubranego Reachera i znów przyprawiło go o dreszcze, kiedy szedł przez parking do restauracji.

– Miała się tu zbliżać wielka śnieżyca – zauważył.

– Zbliżają się dwa fronty burzowe – odparł Peterson. – Tak to wygląda. Pchają przed sobą zimne powietrze.

– Kiedy tu dotrą?

– Niedługo.

– Wtedy się ociepli?

– Tylko trochę. Na tyle, żeby znowu zaczął padać śnieg.

– To dobrze. Wolę śnieg od mrozu.

– To jest według ciebie mróz? – zapytał Peterson.

– Nie jest zbyt ciepło.

– To betka.

– Wiem – odparł Reacher. – Spędziłem zimę w Korei. Było zimniej niż tutaj.

– Ale?

– Ale wojsko dało mi porządne ubranie.

– I?

– Korea była przynajmniej ciekawa.

Ta ostatnia uwaga trochę ubodła Petersona. Restauracja była pusta i wyglądała, jakby zaraz mieli ją zamknąć, lecz i tak weszli do środka. Usiedli przy dwuosobowym stoliku, laminowanym kwadracie o boku trzydziestu cali, który wydawał się dla nich zdecydowanie za mały.

– Bolton to całkiem ciekawe miasto – mruknął Peterson.

– Mówisz o zabitym?

– Tak – odparł Peterson i nagle umilkł. – Jakim zabitym?

Reacher się uśmiechnął.

– Za późno zaprzeczać.

– Nie powiesz mi, że Holland ci o nim opowiedział. Pokazał ci fotografie?

– Nie. Ale siedziałem dość długo w jego gabinecie.

– Sam?

– Ani przez chwilę.

– I pozwolił ci obejrzeć fotografie?

– Bardzo mu zależało, żebym ich nie zobaczył, jednak sprzątaczka dobrze umyła okno.

– Widziałeś wszystkie?

– Nie mogłem stwierdzić, czy facet był martwy, czy tylko nieprzytomny.

– Podpuściłeś mnie tą gadką o Korei.

– Lubię wiedzieć, co się dzieje. Jestem głodny wiedzy.

Podeszła do nich kelnerka, zmęczona kobieta koło czterdziestki, w tenisówkach i uniformie, który składał się z krawata i koszuli khaki. Peterson zamówił pieczeń wołową, Reacher to samo plus kawę.

– Jak długo byłeś w wojsku? – zainteresował się Peterson.

– Trzynaście lat.

– I służyłeś w żandarmerii?

Reacher pokiwał głową.

– Odbyłeś szkolenie medyczne?

– Rozmawiałeś z pasażerami.

– I z kierowcą.

– Sprawdzałeś mnie.

– Oczywiście, że cię sprawdzałem. Gruntownie. A czym twoim zdaniem się zajmowałem?

– I chcesz, żebym nocował dzisiaj w twoim domu…

– Masz jakieś lepsze miejsce?

– …gdzie będziesz mógł mieć mnie na oku.

– Skoro tak twierdzisz.

– Dlaczego?

– Mamy swoje powody.

– Możesz mi powiedzieć jakie?

– Tylko dlatego, że jesteś głodny wiedzy?

– Chyba tak.

– W tym momencie wystarczy, jeśli powiem, że musimy wiedzieć, kto tu przyjeżdża i kto stąd wyjeżdża.

Peterson nie powiedział nic więcej i minutę później podano im posiłek. Kopiaste talerze, ziemniaki purée, dużo sosu. Kawa była zaparzona godzinę wcześniej i odbiło się to negatywnie na jej smaku, ale dodało mocy.

– Czym dokładnie zajmowałeś się w żandarmerii? – zapytał Peterson.

– Wszystkim, co kazali mi robić.

– Poważnymi przestępstwami?

– Czasem.

– Zabójstwami?

– Każdym, od usiłowania po seryjne.

– Jak gruntowne było szkolenie medyczne, które odbyłeś?

– Masz zastrzeżenia do jedzenia, które tu podają?

– Ja też lubię wiedzieć, co się dzieje.

– Tak naprawdę to nie było poważne szkolenie. Zależało mi po prostu, żeby staruszkowie poczuli się pewniej.

– Dobrze się o tobie wyrażali.

– Nie wierz im. Nic o mnie nie wiedzą.

Peterson nie odpowiedział.

– Gdzie znaleziono zwłoki? – zapytał Reacher. – Tam, gdzie radiowóz blokował boczną ulicę?

– Nie. To inna historia. Trupa znaleziono gdzie indziej.

– Nie został zabity tam, gdzie go znaleziono.

– Skąd wiesz?

– Na śniegu nie było krwi. Jeśli walniesz kogoś w głowę na tyle mocno, by go zabić, czaszka pęka. To nieuniknione. A czaszka krwawi jak cholera. Przy trupie powinna być szeroka na jard kałuża krwi.

Peterson przez minutę jadł w milczeniu.

– Gdzie mieszkasz? – zapytał po chwili.

To było trudne pytanie. Ale nie dla Reachera. Dla niego odpowiedź była prosta. Nie mieszkał nigdzie i tak było zawsze. Syn amerykańskiego oficera, urodził się w berlińskim szpitalu i od dnia, gdy wyniesiono go stamtąd w beciku, tułał się po całym świecie, przenosząc się z jednej do drugiej podobnej bazy wojskowej i z jednej do drugiej taniej kwatery, a potem sam wstąpił do wojska i żył w podobny sposób na własny rachunek. Cztery lata spędzone w West Point były dla niego najdłuższym okresem względnej stabilizacji i nie spodobała mu się ani akademia West Point, ani stabilizacja. Obecnie, nie służąc w wojsku, nadal był w ciągłym ruchu. Nie znał innego trybu życia i nie potrafił go zmienić.

Poza tym tak naprawdę wcale nie próbował tego robić.

– Jestem nomadą – powiedział.

– Nomadzi mają zwierzęta. Wędrują, żeby znaleźć pastwiska. Taka jest definicja.

– No dobrze, jestem nomadą, który nie ma zwierząt.

– Jesteś menelem.

– Możliwe.

– Nie masz żadnego bagażu.

– Masz z tym jakiś problem?

– To dziwnie zachowanie. Gliniarze nie lubią dziwnych zachowań.

– Dlaczego przemieszczanie się jest dziwniejsze od sterczenia przez cały czas w jednym miejscu?

Peterson milczał przez chwilę.

– Każdy ma jakieś rzeczy – stwierdził w końcu.

– Nie są mi potrzebne. Podróżuj bez bagażu, podróżuj daleko.

Peterson nie odpowiedział.

– Tak czy inaczej, nie musisz się mną interesować – powiedział Reacher. – Nigdy wcześniej nie słyszałem o Bolton. Gdyby kierowca autobusu nie szarpnął kierownicą, siedziałbym dziś wieczorem w Mount Rushmore.

Peterson pokiwał niechętnie głową.

– Trudno się z tym nie zgodzić.

Dwudziesta pierwsza pięćdziesiąt pięć.

Zostały pięćdziesiąt cztery godziny.

• • •

Tysiąc siedemset mil na południe, w otoczonej murem posiadłości sto mil od Mexico City, Platon też jadł: antrykot z wołowiny dostarczonej drogą lotniczą z Argentyny. Dochodziła dwudziesta druga czasu miejscowego. Późna kolacja. Platon miał na sobie spodnie khaki, białą koszulę z przypinanym kołnierzykiem i czarne skórzane mokasyny, wszystko z kolekcji chłopięcej Brooks Brothers. Buty i ubranie pasowały jak ulał, ale dziwnie w nich wyglądał. Były przeznaczone dla grubych, białych, amerykańskich dzieci z klasy średniej, a Platon był stary, brązowy i przysadzisty i miał ogoloną spiczastą czaszkę. Zależało mu jednak, żeby kupować ubrania, które pasują natychmiast po rozpakowaniu. Szycie na miarę było wykluczone. Krawcy mierzyli go i przestawali się odzywać, a potem podawali niskie liczby z wystudiowaną i sztuczną obojętnością. Przerabianie gotowej garderoby wcale nie było lepsze. Wizyty miejscowych podenerwowanych szwaczek i ukradkowe pozbywanie się nadmiaru materiału bardzo go irytowały.

Odłożył nóż i widelec, wytarł usta wielką białą serwetą, po czym wziął do ręki komórkę i wcisnął dwa razy zielony przycisk, żeby połączyć się z numerem, z którego wcześniej do niego telefonowano.

– Nie musimy czekać. Wyślij faceta i załatw świadka – rzucił.

– Kiedy? – zapytał mężczyzna w willi.

– Kiedy tylko nadarzy się okazja.

– Dobra.

– Załatw również adwokata. Żeby przerwać łańcuch pośredników.

– Dobra.

– I niech ci kretyni wiedzą, że mają wobec mnie wielki dług.

– Dobra.

– Powiedz im, żeby w przyszłości nie zawracali mi głowy takimi duperelami.

• • •

– Więc dlaczego tamta ulica była zablokowana? – zapytał Reacher w połowie pieczeni.

– Może zerwały się kable elektryczne – odparł Peterson.

– Mam nadzieję, że nie. Bo to by oznaczało, że macie dziwne priorytety. Zostawiacie na godzinę dwudziestu emerytów marznących na autostradzie, żeby pilnować zerwanych kabli na bocznej uliczce?

– Może doszło do stłuczki.

– Ta sama odpowiedź.

– Czy to takie ważne? I tak jechałeś już wtedy do miasta.

– Ten radiowóz stał tam ponad dwie godziny. Ślady opon były zasypane śniegiem. Ale powiedzieliście nam, że nie macie nikogo do dyspozycji.

– Ten funkcjonariusz nie był do dyspozycji. Wykonywał swoją robotę.

– Jaką robotę?

– Nie twój interes.

– Jak duży jest wasz komisariat?

– Wystarczająco duży.

– I wszyscy byli zajęci?

– Zgadza się.

– Ilu z nich wykonuje swoją robotę, siedząc bezczynnie w zaparkowanych samochodach?

– Jeśli tak cię to martwi, proponuję, żebyś się tu przeniósł i zaczął płacić podatki. Wtedy będziesz mógł pogadać z komendantem Hollandem.

– Mogłem się przeziębić.

– Ale się nie przeziębiłeś.

– Za wcześnie o tym przesądzać.

Wrócili do jedzenia. Jedli, aż zadzwoniła komórka Petersona. Odebrał, słuchał przez chwilę, po czym rozłączył się i odsunął talerz.

– Muszę coś załatwić – powiedział. – Zaczekaj tu na mnie.

– Nie mogę – odparł Reacher. – Za chwilę zamkną lokal. Jest dziesiąta. Kelnerka chce, żebyśmy się stąd wynieśli. Chce wracać do domu.

Peterson nie odpowiedział.

– Nie mogę iść sam – nalegał Reacher. – Po pierwsze, nie wiem dokąd, a po drugie, jest za zimno, żebym chodził pieszo.

Peterson nie odpowiedział.

– Zostanę w samochodzie – zaproponował Reacher. – Po prostu mnie ignoruj.

– No dobrze – mruknął Peterson, ale widać było, że nie jest zadowolony. Reacher zostawił na stoliku dwadzieścia dolarów. Kelnerka posłała mu szeroki uśmiech. Zdaniem Reachera całkiem słusznie. Przy cenach, jakie mieli w Dakocie Południowej, dał jej sześćdziesiąt procent napiwku. Albo sto, jeśli Bolton należy do tych miast, gdzie gliniarze jedzą za darmo.

W fordzie nadal było trochę cieplej niż na dworze. Peterson dodał gazu, łańcuchy złapały przyczepność i samochód potoczył się po śniegu. Po drodze nie spotkali żadnych pojazdów oprócz pługów śnieżnych wykorzystujących przerwę w opadach. Reacher miał pewien problem z pługami śnieżnymi. Nie z samymi pojazdami, ale z ich nazwą. Pług odwraca ziemię i zostawia ją w tym samym miejscu. Pługi śnieżne nie robią czegoś takiego ze śniegiem. Bardziej przypominają buldożery. Tak czy owak, Peterson wszystkie je wyprzedził. Nie zwalniał na skrzyżowaniach, nie ustępował pierwszeństwa przejazdu, nie czekał na zielone światła.

– Dokąd jedziemy? – chciał wiedzieć Reacher.

– Na zachodnie obrzeża miasta.

– O co chodzi?

– Intruzi.

– W czyimś domu?

– Na ulicy. Zawiadomiła o nich straż sąsiedzka.

Koniec wyjaśnień. Peterson po prostu jechał dalej, pochylony nad kierownicą, spięty i podenerwowany. Reacher rozsiadł się obok niego na fotelu, zastanawiając się, jacy to intruzi sprawili, że zastępca komendanta miejscowej policji pędzi na złamanie karku w odpowiedzi na telefon jakiegoś wścibskiego sąsiada.

• • •

Tysiąc siedemset mil na południe mężczyzna w ogrodzonej murem willi w Mexico City zadzwonił do Stanów Zjednoczonych. Ostatnie zadanie tego dnia. Dwudziesta trzecia czasu lokalnego, dwudziesta druga czasu centralnego u wielkiego sąsiada z północy. Telefon został odebrany i mężczyzna z willi powtórzył instrukcje Platona, wolno i dokładnie. Nie było miejsca na nieścisłości. Nie było miejsca na błąd. Zaczekał na potwierdzenie i się rozłączył. Nie oddzwonił do Platona. Nie było takiej potrzeby. Platon nie rozumiał samej idei potwierdzania. Dla Platona wykonanie rozkazu następowało po jego wydaniu tak samo jak noc następowała po dniu. Było nieuniknione. Rozkaz mógłby nie zostać wykonany, tylko gdyby Ziemia przestała się kręcić wokół swojej osi.

61 godzin

Подняться наверх