Читать книгу Nigdy nie wracaj - Lee Child - Страница 12
4
ОглавлениеObyło się bez wielkich fanfar. Żadnej procedury przyjęcia albo ponownego przyjęcia. Morgan wypowiedział tylko formułkę i zaraz potem w pokoju zrobiło się trochę ciemniej, bo na korytarzu stanął facet i zasłonił światło wpadające przez panel z trawionego szkła. Reacher widział go, całego w pionowych prążkach, wysokiego, barczystego wartownika, stojącego w pozycji spocznij, plecami do drzwi.
– Jestem zobowiązany poinformować pana – powiedział Morgan – że przysługuje mu procedura odwoławcza. Może się pan z nią zapoznać. Dostanie pan adwokata.
– Naprawdę?
– To zupełnie logiczne. Będzie pan próbował odwołać się od decyzji powołującej pana do wojska. Z czego wynika, że rozpocznie pan służbę. Co oznacza, że dostanie pan to, co uzna za stosowne dać panu armia. Ale sądzę, że okaże pan odrobinę rozsądku.
– Nie pamiętam żadnego Juana Rodrigueza.
– W tej sprawie również dostanie pan adwokata.
– Co przytrafiło się temu facetowi?
– To pan mi powie – odparł Morgan.
– Nie mogę. Nie pamiętam go.
– Zostawił go pan z urazem mózgu, który doprowadził w późniejszym czasie do jego zgonu.
– Co to był za jeden?
– Zaprzeczanie na dłuższą metę nic panu nie da.
– Niczemu nie zaprzeczam. Mówię panu, że nie pamiętam tego faceta.
– Tę dyskusję może pan odbyć ze swoim adwokatem.
– A kim jest Candice Dayton?
– O tym również porozmawia pan z adwokatem. Ale innym.
– Dlaczego innym?
– Bo to inny rodzaj sprawy.
– Czy jestem aresztowany?
– Nie – odparł Morgan. – Jeszcze nie. Prokuratorzy podejmą tę decyzję, kiedy uznają to za stosowne. Do tego czasu podlega pan moim rozkazom. Na razie zachowa pan swój dawny stopień. Administracyjnie jest pan przydzielony do tej jednostki. Ma pan rozkaz traktować ten budynek jako miejsce swojej służby i pojawiać się tutaj codziennie przed ósmą rano. Nie wolno panu opuszczać tego rejonu. Przez rejon rozumiem obszar w promieniu ośmiu kilometrów od tego biurka. Zostanie pan zakwaterowany w miejscu, które przydzieli panu armia.
Reacher nie odezwał się.
– Ma pan jakieś pytania, majorze? – zapytał Morgan.
– Czy będę musiał nosić mundur?
– Na tym etapie nie.
– Cóż za ulga.
– To nie są żarty, Reacher. Potencjalne zagrożenia są poważne. To znaczy dla pana. W najgorszym razie dostanie pan dożywocie w Leavenworth za morderstwo z premedytacją. Choć zważywszy, że minęło już szesnaście lat, bardziej prawdopodobne wydaje się dziesięć lat za zabójstwo. To, co pana czeka w jednostce, też nie wygląda zachęcająco, jeśli wziąć pod uwagę, że będziemy musieli ustosunkować się do faktu, że popełnił pan przestępstwo. Pana zachowanie zostanie prawdopodobnie uznane za nielicujące z honorem oficera, co pociągnie za sobą kolejne zwolnienie z wojska, tym razem karne. Ale wszystkiego dowie się pan od adwokata.
– Kiedy?
– Stosowny departament został już zawiadomiony.
• • •
W starym budynku nie było aresztu ani odpowiednio zabezpieczonych pomieszczeń. Nigdy ich nie było. Wyłącznie gabinety. Reacher wciąż siedział na krześle dla gościa, kompletnie ignorowany. Za drzwiami stał wartownik w pozycji spocznij. Morgan przestał się nim interesować i zaczął stukać w klawisze, pisać i przewijać strony na laptopie.
Reacher próbował sobie przypomnieć Juana Rodrigueza. Przed szesnastu laty dowodził sto dziesiątą już od dwunastu miesięcy. To był początek jego urzędowania. Nazwisko Rodriguez miało latynoskie brzmienie. Reacher znał wielu Latynosów, w wojsku i w cywilu. Pamiętał, że zdarzało mu się któregoś z nich uderzyć, w wojsku i w cywilu, ale żaden nie nazywał się Rodriguez. A jeśli Rodriguezem interesowali się w sto dziesiątej, z pewnością zapamiętałby jego nazwisko. Zwłaszcza w tamtym wczesnym okresie, kiedy każda sprawa była ważna. Sto dziesiąta była czymś w rodzaju eksperymentu. Każde posunięcie obserwowano. Każdy wynik oceniano. Każdy fałszywy krok kończył się wiwisekcją.
– Jaki był domniemany kontekst? – zapytał.
Żadnej reakcji ze strony Morgana. Facet stukał, pisał i przewijał. Więc Reacher spróbował przypomnieć sobie kobietę, Candice Dayton.
Znał wiele kobiet, w wojsku i w cywilu. Candice to dość popularne imię. Podobnie jak nazwisko Dayton. Ale połączone ze sobą nic mu nie mówiły. Zdrobnienie też. Candy Dayton? Candice Dayton? Nie przypominał sobie. Ale nie pamiętał wszystkiego. Nikt nie pamięta wszystkiego.
– Czy Candice Dayton była w jakiś sposób związana z Juanem Rodriguezem? – zapytał.
Morgan podniósł wzrok, jakby zdziwiło go, że ma gościa w swoim gabinecie. Albo jakby zapomniał. Nie odpowiedział na pytanie. Podniósł tylko słuchawkę jednego ze skomplikowanych telefonów, zamówił samochód i kazał Reacherowi zaczekać przy biurku sierżanta na dole.
• • •
Trzy kilometry dalej mężczyzna, którego tylko trzy osoby na świecie znały jako Romea, wyjął komórkę i wystukał numer mężczyzny, którego tylko dwie osoby na świecie znały jako Juliet.
– Został powołany do służby – oznajmił. – Morgan umieścił to właśnie w komputerze.
– I co teraz będzie? – zapytał Juliet.
– Za wcześnie prorokować.
– Zwieje?
– Normalny człowiek by zwiał.
– Gdzie go zakwaterują?
– Chyba w tym samym motelu co zawsze.
• • •
Sierżant za biurkiem na parterze była tak samo małomówna jak wcześniej. Reacher oparł się o ścianę i w milczeniu czekał. Dziesięć minut później do budynku wszedł starszy szeregowiec. Zasalutował i poprosił Reachera, żeby mu towarzyszył. Oficjalnie i grzecznie. Reacher domyślał się, że dopóki mu czegoś nie udowodnią, jest uznany za niewinnego. Przynajmniej przez niektórych. Na zewnątrz stał sfatygowany wojskowy sedan z zapalonym silnikiem. Obok niego przytupywał wyraźnie skrępowany młody porucznik. Otworzył tylne drzwi i Reacher wsiadł do samochodu. Porucznik zajął miejsce pasażera, a szeregowiec kierowcy. Półtora kilometra dalej skręcili pod motel, starą pogrążoną w mroku ruderę przy pustej o tej porze podmiejskiej trzypasmówce. Porucznik podpisał papiery, nocny recepcjonista dał Reacherowi klucz i szeregowiec odwiózł porucznika z powrotem.
A potem pojawił się drugi samochód z facetami w podkoszulkach i sportowych spodniach.