Читать книгу Złotowłosa czarownica z Glarus - Leo Belmont - Страница 5
PRZEDMOWA AUTORA.
ОглавлениеKrew mrozi w żyłach ta opowieść, jakkolwiek przebiega niekiedy szlakami humoru, bawi, śmieszy, zadziwia, zanim napnie się do najwyższego szczytu tragedji, aby targnąć sercem czytelnika, wycisnąć łzy niepowstrzymane, wstrząsnąć myślą, pozostawić niezatarte wspomnienie głębokiej nauki o zbiorowej psyche ludzkiej w dziwacznych gzygzakach jej powolnego rozwoju, w poszukiwaniu prawdy, która jawi się oku w coraz to innych kształtach błędnych ogników wieczystej złudy. Jest ona w każdym calu wolnomyślicielską, ale jest czemś znacznie więcej, aniżeli to zdawkowe określenie krótkowidztwa — bądź przyklaskującego jej walce z zabobonami wszystkich wiar, bądź żachającego się przed jej rzekomem zuchwalstwem, obnażającem grzechy wszystkich wyznań — powiedzieć może. Sięga bowiem dalej, niż mówią pozory: nie chodzi tu o walkę z ciemnotą i krzywiznami kleru, tak wpływowego w dziejach, a popychającego tylekroć masy do szału i zbrodni, bądź nieświadomie - zbożnie, bądź też świadomem oszustwem w celach zazdrośnie bronionej potęgi i chciwości materjalnych zysków. Stoi ona na tej wyżynie, z której padł bolesny i litościwy okrzyk zadumy mędrca nad bezradnością umysłu ludzkiego, dręczonego majakami wyobraźni od wyjścia z kolebki aż po dzień dzisiejszy drobnych promyków światła, przedzierających się przez ocean mgły i krwawe topieliska bratobójczych walk we wszystkich epokach i na wszystkich pasach globu — ów okrzyk:
,,Niechaj nikt się nie pyszni, że ludzką złość i głupotę
,,Zdołał zgłębić do dna... albowiem jest nieskończona“. 1 .
W głównych zarysach, w linjach zasadniczych, powieść nasza, aczkolwiek wydaje się stekiem nieprawdopodobieństw, opiera się najściślej na faktach historycznych, na zeznaniach świadków, zapisanych w aktach procesu rzekomej czarownicy Anny Göldi, nieszczęśliwej służącej doktora praw w Glarus, którą zaprowadziło na szafot — rzecz nie do wiary! — oskarżenie z ust dziewięcioletniego dziecka, złośliwej i histerycznej dziewczynki, Miggeli Tschudi. W genialnej książce W. E. H. Lecky‘ego „Dzieje Wolnej myśli w Europie“, najwybitniejszego znawcy historji powstania i stopniowego zaniku wiary w czarnoksięstwo, do tej właśnie sprawy stosuje się znamienny przypisek autora na str. 66, oparty na podaniu Micheleta w księdze „Sorcière“:
„Ostatni sądownie przeprowadzony wyrok śmierci w Europie odbył się podobno w Szwajcarji w r. 1782. Ostatnia ustawa, odnosząca się do czarów, Statut irlandzki, została zniesiona dopiero w 1821 r.“ 2
Dodajmy szczegół charakterystyczny: wyrok na Annę Göldi padł poza ustawą, już zniesioną na ziemiach Szwajcarskich, zapomocą intryganckich naciągnięć procedury. Przedostatnim krajem, który poszedł śladami protestanckich Niemiec, znoszących oskarżenia o czary potem, gdy najsrożej zapisał się we wściekłych podrygach prześladowania nieszczęśliwych, Bogu ducha winnych, zidjociałych lub histerycznych kobiet, niemiec, inkwizytor Sprenger, autor wiekopomnego ,,Młotanaczarownice“ i kodyfikator ustaw, wymuszających zeznania odnośne torturami — była Polska w roku drugiego rozbioru, a więc za rządów światłego króla Stanisława Augusta. Dopiero pod koniec tych rządów zagasły ognie ostatnich stosów, na których skwierczały palone żywcem ciała osądzonych przez gminę pod przewodem dziedziców włościanek, z których jednej „przyśniły się anioły, ugniatające w nieckach ciasto“ — druga „nocką rzuciła pchły na oborę sąsiadki, rażąc bydło“ i t. p. — bo takie były zarzuty i dowody czarowania. 3
Tedy w utrzymaniu okrutnego zabobonu, który zresztą gdzieindziej na cywilizowanym zachodzie pochłonął znacznie więcej ofiar dzięki większej sprawności sędziów duchownych i świeckich — dała się Polska „wyprzedzić“ tylko równie katolickiej Irlandji.
Zatem ów ostatni proces o czary w Glarus datą swoją zbliża się niemal do progów roku 1789-go, kiedy to powiał nowy duch genjuszu, dążącego śladami sceptyka Montaigne‘a i wielkiego wątpiciela Hobbesa — zwycięski duch Woltera, i wymiótł z zatęchłych kątów ostającego się pod koniec XVIII wieku średniowiecza cuchnące śmiecie barbarzyństwa i niewoli duchowej, zanim w pomście za kajdany przeszłości popadła Francja w podrygi szału na nowem tle: rzekomej „wolności i równości“, przeobrażających się w potokach krwi w nowy rodzaj tyranji pod dyktaturą „pilnującego praw Opatrzności“ Robespierre‘a.
Jako pono ostatni, proces ów posiada znaczenie poprostu symboliczne. Akta jego ogłosił, opatrując je złośliwemi komentarzami niepośledniego umysłu autor ,,Ludzkiej Tragikomedji“, świetny stylista i zajmujący historjograf, Johann Scherr. 4 Po materjał do naszej powieści sięgnęliśmy do jego rewelacyj.
Oczywiście wypadło nam suchość kronikarskiego sprawozdania zastąpić opowieścią barwniejszą — odtworzyć psychologję wieków, podających wiarę oskarżeniom o czary, ku czemu tak wybornie posłużyło nam dzieło Lecky’ego, — uwyraźnić ducha epoki i koloryt miejsca, ożywić charaktery ludzkie uczestników tej tragedji dziejowej. Musieliśmy powołać ku pomocy przenikliwość wyobraźni, która uprawnia i zarazem zobowiązuje twórcę romansów historycznych do odgadnięcia tego wszystkiego, co stanowi lukę w skąpych dokumentach historycznych; należy bowiem mieć na względzie, że za kulisami tragicznego procesu ukryły się mnogie sprężyny indywidualnej i zbiorowej psychologji, które spowodowały fatalny efekt: cała historja choroby „urzeczonego“ dziecka jest wysoce zagadkowa — tak bardzo tajemnicza, że bodaj my, współcześni, bylibyśmy gotowi skazać biedną Annę Göldi za czary, gdyby nie ustąpił był duch łatwowierności i nie kazał nam szukać innych, naturalnych dla nas przyczyn wypadku, odmiennych od tych, które były naturalnemi dla najświatlejszych głów minionego czasu i danego miejsca. Wypadło w zgodzie z naszą obecną znajomością psychopatologi odbudowywać zdarzenia niewidoczne i niezrozumiałe dla oczu współczesnych procesowi — ożywić postaci, odgadnąć przeszłość „winowajczyni“ z jej lakonicznych wypowiedzeń przed sądem i niedopowiedzeń aktów sądowych; trzeba było idee owej epoki, że tak rzekę, postawić na nogi żywych ludzi. Odgadująca w ten sposób fantazja winna stać się prawdziwszą i rzeczywistszą, niż sama prawda, ubogo wypowiadająca się w urywkach pozostałych na piśmie danych dokumentalnych i w nieśmiałych hipotezach ścisłej historjografji.
* * *
Zbudowaliśmy tedy pomnik naiwnej i nieszczęśliwej prostaczce, pracowitej służącej Annie Göldi, pisząc romans kryminalny jej życia. Jako symboliczna ofiara — jedna z miljonów, dosłownie z miljonów, które zginęły podobnie za nic, nie rozumiejąc, za co ginęły niewinnie, jak ci, którzy je skazywali, nie rozumieli okrucieństwa i niesprawiedliwości swoich wyroków — zasługuje ona z pewnością na to, aby jej los wraził się w pamięć ludzką pod jej imieniem symbolicznem, ku nauce i przestrodze wieków przed fanatyzmem i krwiożerczością, rozszalałemi w imię „idei“. Niechaj choćby Jedna imienna na kartach powieści przemówi do mas swoją męką, niech stanie się ofiarą wykupną za grzechy mas — gdyż masy grzeszą, idąc na pasku prowodyrów ciemnoty i rozpalając w niszczący żar iskry siane przez tamtych — niechaj zastąpi wspomnienie tylu, tylu innych bezimiennych, których krzywdy nikt się nie ujął, których mogił nikt nie zna, które zostały zapomniane na wieki, którym odmówiła imion skąpa sprawiedliwość historji, których prochy rozwiały wszystkie wiatry świata, na których nazwiska natrafia jeno rzadki szperacz, grzebiący się w kurzach archiwów sądowych, w nieodwiedzanych zakątkach starych bibljotek, w ocalałych wypadkiem od pożarów, od zębów szczurzych i od niszczącego działania czasu — resztkach szpargałów...
Cudowne słowa poświęcił tym wszystkim nieszczęśliwym wspomniany wyżej Lecky:
„Gdy pomyślimy o niezliczonych męczennikach, którzy zginęli w więzieniu lub na stosie, o miljonach tych, którzy padli w wojnach religijnych, o zarodkach niezniszczalnej niemal nienawiści, które rzucone zostały między tyle szlachetnych narodów, — los kilku tysięcy niewinnych ludzi, żywcem spalonych w tym, lub owym kraju, w epoce zamierzchłej — może nam się wydać stosunkowo drobnostką.
„A jednak żadne chyba ofiary nie znosiły mąk tak strasznych i tak zupełnie pozbawionych wszelkiej ulgi. Dla nich nie istniała siła dzikiego fanatyzmu, hartująca duszę dobrowolnych męczenników idei na niebezpieczeństwa i znieczulająca nawet ciało na cierpienia. Nie istniała nadzieja wspaniałego żywota w wieczności, dozwalająca męczennikowi w uniesieniu egzaltacji widzieć w buchających płomieniach ognisty wóz Eljasza, na którym duszą wzleci ku niebu. Nie istniała nawet ta marna pociecha, że przyjaciele opłakiwać będą ich stratę, ani świadomość, że pamięć ich zazna szacunku i współczucia potomności. Umierali samotni, znienawidzeni, nieżałowani. Cała ludzkość uważała ich za najgorszych zbrodniarzy. Najbliżsi nawet krewni cofali się przed nimi, jako przed wyrzutkami i wyklętymi. Przesądy, nabyte w dzieciństwie, mieszały się ze złudzeniami starości i grozą położenia, każąc im często wierzyć, że są istotnie zaprzedani djabłu i oto swe męczarnie na ziemi zamienić mają na mękę równie straszną a wieczną — w piekle...
„Należy zważyć przytem, jaką grozą zabobon czarów przejmować musiał szerokie masy, wżyć się w okropną trwogę matki, wierzącej, że istota przez nią obrażona a niewidzialna (za lada zboczeniem ze szlaków pobożności) posiada moc zdruzgotania przedmiotu jej umiłowania — dziecka w jej łonie, wyobrazić sobie przedewszystkiem, jak straszny cień rzucać musiał na ludzi sam lęk przed oskarżeniem i jaką goryczą zatruwał osłabione siły starości, smutną dolę samotności i opuszczenia. Wszystkie te cierpienia były wynikiem jednego jedynego zabobonu, który został zniesiony przez ducha racjonalizmu“. 5
Czy zupełnie zniszczony?... czy upiory nie odradzają się stale w innych, przecież analogicznych kształtach? Nikt sumiennie badający życie, nie waży się zaprzeczyć z ręką na sercu, iż stare szkodliwe dla postępu życia błędy pokutują w myśli rzekomych nauczycieli cnót i „prawdy“, w sercach ciemnych i zawsze gotowych do zbrodni mas!
A dlatego — budując pomnik Złotowłosej Czarownicy z Glarus — jednocześnie przy całej naszej wyrozumiałości na błędy ślepej wiary, uderzyliśmy z należytą mocą w źródła, z których wygląda po dziś dzień upiór ciemnoty i stale wynikają odrodzone zbrodnie nienawiści międzyludzkiej, chociażby owe źródła temu lub owemu wydawały się szczerze świętością, lub obłudnie podawane bywały za świętość celem wyzyskania głupoty tłumów.
Nie znaczy to jednak wcale, abyśmy chcieli puszczać wodę na młyn nowego rodzaju fanatyków — fanatyków świeckiego autoramentu, którzy wymyślili sobie nowe gatunki heretyków i czarowników już w innych dziedzinach życia, a którzy — brodząc po kostki we krwi — śmią twierdzić zuchwale, iż wiodą w ten sposób ludy do ideału prawdy i szczęścia. A tworzą li dla życia narodów nowe ciasne formułki, nowe dogmaty teoryjek, nowe więzy dla myśli ludzkiej — nowe „nienaruszalne“ świętości!...
Leo Belmont.
Dn. 20 października 1931 r.