Читать книгу Druga Nina - Lidija Aleksiejewna Czarska - Страница 6

ROZDZIAŁ I

Оглавление

Popłoch — Czy Nina jest szczęśliwa?

— Wróciła!

— Jest już!

— Ojcze! Ojcze! Wróciła!

— Gdzie ona? Nino! Serce moje! Gdzie jesteś?

Idę po jaworowej alei, właściwie nie idę, jakaś siła unosi mię... Widzę światła w domu... Cały dom jest oświetlony. Czekali na mnie... Cierpieli przeze mnie... Światła już są bliżej... Ktoś wybiegł na ganek... Ktoś pędzi na spotkanie po jaworowej alei... Coś białego, powiewnego... coś jakby nieziemskiego...

— Ludko! To ty?

— Nina! Nina! Kochana! Jakeś mogła nas tak przestraszyć? Nino! Bóg z tobą, dzieweczko! Coś ty z nami zrobiła! Ojciec...

— Co mu jest, na miłość Boga? Mówże. Ludko!

— Och, on się tak niepokoił. Tak strasznie!

— Biedny ojczulek! Biegnij do niego, Ludko, powiedz mu, że jestem żywa, zdrowa!

— Idźmy razem! Prędzej! Prędzej, Nino!

Obejmuje mię wpół, chwyta za rękę...

Mimowoli wyrywa mi się przeciągły bolesny jęk.

— O!...

O, jak łupie mię ręka... Jakgdyby wszystkie kosteczki były w niej połamane. O! co za szalony ból!...

— Co ci jest, Nino, serce moje?

I oczy Ludki, ogromne i błyszczące, jak diamenty, pełne są przerażenia.

— Nic! Nic! Uspokój się! Zwichnęłam tylko lekko rękę — nic więcej.

— Zwichnęła! O, Boże!... Doktora! Doktora prędzej! Sandro... Maro... po doktora! Biegnijcie!

Jaka śmieszna kobieta z tej Ludki! Nie może spojrzeć na najmniejsze zadraśnięcie bez przerażenia... A o zwichnięciu ręki mówi jak o śmierci... I ojca zdenerwuje. Ojczulek się dowie...

Z całych sił zaciskam zęby, żeby znów nie jęknąć ze strasznego bólu w ręce. Sandro jak wicher przemknął koło nas. Wiem, pędzi po doktora. Stary Michako biegnie z latarką. Maro niesie ciepłą burkę Ludki... Jakie zaniepokojenie! Zaraz się zaczną pytania, wyrzuty, skargi!

— Tatusiu!

Stoi w drzwiach naszego domu, typowego, starego gruzińskiego domu z płaskim dachem, na którym ładniutka, lecz wiecznie senna Maro suszy winogrona i dynie... Takich domów niewiele już pozostało w Gori, które z biegiem lat coraz bardziej przyjmowało europejski wygląd. Siwe włosy ojca ślicznie się srebrzą w promieniach wysuwającego się z za chmur księżyca. Ciemne oczy patrzą prosto w moje z łagodną wymówką.

— Dziecko! Dziecko! Jakeś mogła nas tak przestraszyć! Skarbie mój!

Wyciąga ramiona, padam w jego objęcia. A on drży z radości... Taki nieprzyzwyczajony do moich pieszczot, biedny tatuś... Nie umiem pieścić... Zbyt dzika i prosta jestem z natury... Lecz dziś nerwy moje osłabły, jak u ciężko chorej... Jak małemu dziecku trzeba mi dziś pieszczot, spokoju, zapomnienia. A przytem utrata Śmiałego nie daje mi spokoju, czuję w tem swoją winę i na sercu tak mi ciężko, tak strasznie ciężko! I tulę się mocno do tej silnej, potężnej piersi starca, piersi sławnego wojaka, i robi mi się lepiej, lżej... lecz zarazem smutno.

„ Zaraz, zaraz się zaczną, — myślę — zaraz się posypią pytania: gdzie byłam? dlaczego nie wracam konno?“

I żeby się wykręcić od nich, zaczynam szybko:

— Tatusiu! Zwichnęłam sobie rękę.

Cichy okrzyk... spogląda na mnie i przerażony mym bladym, wyczerpanym wyglądem, prowadzi mię, a raczej niesie do domu, nie wypuszczając z objęć.

W dużym pokoju, usłanymi dywanami, z niezliczoną ilością kanapek, zarzuconych poduszkami i kolorowemi wałkami, jasno jest i przytulnie... Duża lampa, wisząca nad okrągłym stołem, świeci tak jasno, tak mile. A przez otwarte okna wdziera się rozkoszny, słodki zapach magnolij i róż, rosnących na brzegach jaworowych alei...

Lecz dziś ten ulubiony przeze mnie zapach wcale mi nie sprawia przyjemności... Dostaję od niego zawrotu głowy... Jakaś mgła przesłania mi wzrok. Opanowuje mię dziwna senność. A ból w ręce wciąż rośnie i potężnieje. Już nie mam sił powstrzymywać jęków, rwą się z piersi jeden za drugim... Głowa moja opada na jedwabne poduszki kanapy. Ojciec, Ludka, Michako i Maro — wszystko mi się jakoś miesza i łączy w oczach i tracę przytomność...

Piekielny ból w ramieniu budzi mię do rzeczywistości. Staruszek doktór, przyjaciel ojca, nachyla się nade mną i leje mi na rękę strugę zimnej źródlanej wody.

— No! No! Już nie będę więcej męczyć panienki, — mówi uspokajającym tonem, jakim zwykle mówi się do dzieci lub chorych, — teraz proszę zasnąć spokojnie...

— Śpij, moje maleństwo! śpij, mój skarbie! — słyszę drugi pieszczotliwy głos.

I kochana srebrna głowa nachyla się nisko nade mną. Wytworna, piękna dłoń mego ojca-wuja robi nade mną znak krzyża, miękkie, jedwabiste wąsy muskają mię po policzku...

— Śpij, moje słoneczko!

Machinalnie oddaję mu pocałunek i zamykam oczy... Lecz spać już mi się nie chce. Po mistrzowsku wstawiona, mocno obandażowana ręka nie boli już więcej. Jakieś rozkoszne ciepło rozchodzi się pod wilgotnym, nasiąkłym wodą kompresem... Nie czuję już bólu... Tylko puls bije mocno w miejscu, gdzie było zwichnięcie.

Ojciec przed wyjściem z pokoju zbliżył się do małego stolika, przy którym siedziała Ludka, szyjąc nowy bandaż. Mówi do niej cicho, lecz ja mimo to słyszę wyraźnie:

— Czy nie wiesz, gdzie zostawiła konia?

— Nie wiem ojczulku! Czyż można od Niny wyciągnąć prawdę?

— Biedne dziecko! Zwichnięcie było straszne. Jak się to mogło stać?

— Ojczulku! Drogi mój! Czyż nie znasz Niny? Czyż ona kiedy powie coś, jeżeli się jej stanie jakiś wypadek? — szeptem mówi Ludka.

— Tak, tak! Masz rację! Nie wrodziła się w matkę. Bella była prostoduszna i naiwna, jak dziecko. Ale i Izrael nie odznaczał się skrytością. A może tragiczna śmierć obojga rodziców tak podziałała na dziewczynkę, co?... Czy nie pomyślałaś o tem, Ludko, że los wprost prześladuje cały nasz ród?... Nad domem Dżawacha wisi jakieś przekleństwo... Moja biedna Marjem, potem Juliko, mój bratanek, ostatnia latorośl tego wielkiego rodu; oboje umarli na jedną i tę samą chorobę, straszne suchoty... potem światło mego życia, moja jasna gwiazdeczka północna, moja jedyna córuchna Nina... i nakoniec ci pełni radości życia, młodzi i szczęśliwi rodzice małej Niny... Coby było, gdyby i ona... Strach mi pomyśleć, Ludko, gdyby... gdyby... Przecież gdyby ona — ta moja druga przybrana córka, żywy obraz mojej pierwszej i jedynej rodzonej córki... gdyby ona...

Urwał... nie skończył... Jego siwa głowa bezsilnie opadła na ramię Ludki.

— Ojczulku! Drogi ojczulku! — słychać było uspokajający głos mojej przybranej siostry.

Chciałam wyskoczyć z łóżka, do którego mię przeniesiono podczas zemdlenia, chciałam utulić, pocieszyć ojca, powiedzieć mu, że go ubóstwiam, że jego cierpienie jest mojem cierpieniem, że jego rozpacz jest moją rozpaczą, lecz milczałam, uporczywie milczałam.

O, gdybym ja umiała płakać i czulić się!

Potem wyszli oboje, troskliwie zasłoniwszy lampę abażurem i rzuciwszy na mnie pełen czułości i lęku wzrok. Myśleli, że zasnęłam... Lecz ja nie mogłam spać...

Kochany drogi ojcze! Ja nigdy nie potrafię ci się odpłacić taką bezbrzeżną, gorącą miłością, jakąś ty mię otoczył. Jestem niedobrą, złą dziewczynką! Wiem o tem... Nigdy nie będę podobna do tej, która była radością twego życia, nigdy ci nie zastąpię małej, dawno zmarłej córki, do której znajdujesz we mnie podobieństwo...

Księżniczko Nino Dżawacha! Ty droga, cudna księżniczko! Ja cię znam, chociaż cię nigdy nie widziałam. Znam cię tak dobrze, tak doskonale! Ludka przeczytała mi twój dziennik, kiedy byłam jeszcze zupełnie maleńką dziewczynką, i od tej chwili postanowiłam za wszelką cenę stać się podobną do ciebie, mój kochany, czarnooki aniele... Tyś była gwiazdą duszy wuja Jerzego, i utrata ciebie osrebrzyła jego czarne włosy. I postanowiłam zastąpić ciebie, wrócić wujowi Jerzemu, memu przybranemu ojcu, jego córkę w mojej osobie, w osobie drugiej Niny... Lecz niebardzo mi się to udaje... Maro mówi, że chwilami wstępują we mnie czarne dżiny i mącą moją duszę... Michako, który znał moją kuzynkę Ninę, wspomina często, że ona była aniołem, zesłanym na ziemię, aby dać nieziemskie szczęście tym, którzy ją otaczali.. A ja...

Czem ja jestem?

Dlaczego, choć chcę być cicha i dobra, serce moje bywa chwilami pełne złości i rozpaczy? Dlaczego nie mogę ścierpieć nad sobą niczyjej władzy i najmniejszy zakaz każe mi być przekorną i czynić na złość? Mówią, że moi rodzice, którzy zginęli podczas burzy w górach, w czasie jednego ze zwykłych swych spacerów, moi rodzice, górale z aułu Bestudi, którzy przyjęli chrześcijaństwo i zamieszkiwali w domu wuja, byli łagodni, weseli i prostoduszni, jak dzieci. Mówią, że jestem podobna do ojca, lecz tylko z twarzy... Mówią, że mam charakter dziadka Hadżi-Mahometa, tego starego lezgina-Tatara, który rzadko przyjeżdża do nas do Gori i tak mię pieści i psuje...

Płynie we mnie gorąca krew moich przodków, lezginów z aułu Bestudi i — dziwna — mnie, przybranej córce księcia Dżawacha, mnie, wychowanej w domu wuja, jak prawdziwa księżniczka, wydaje się ponętniejszem życie w tatarskiej chacie, w dzikim aule, nad straszną, ziejącą przepaścią, gdzie się urodziła i wyrosła moja czarnooka matka, aniżeli szczęśliwe, niekłopotliwe życie w bogatym domu mego przybranego ojca! Tak, ojca, gdy bowiem osierociałam tak nagle, wuj poprzysiągł zastąpić mi rodziców i troszczyć się o mnie do końca życia, nie bacząc na to, że już miał wtedy przybraną córkę, którą kochał z całej duszy, całem sercem. Ta druga przybrana córka — była to Ludka, najlepsza... nie, jedyna przyjaciółka przedwcześnie zmarłej córki księcia Jerzego, Niny, ta sama Ludka Własowska, której Nina w swoim dzienniku wyrażała tyle gorącej miłości i bezbrzeżnej przyjaźni... 18 )

Zazdroszczę Ludce. Ona już tyle doświadczyła, ile inna nie przeżyje przez całe życie. Lecz jeszcze wiecej zazdroszczę jej tego, że znała tak blisko tę Ninę, którą ja tak kocham.

Kochana, dobra Ludka! Jak ona wzruszająco opowiada zawsze o swojej przyjaciółce Ninie!... Ile lat minęło od chwili, kiedy Nina zmarła, a Ludka dotychczas nie może powstrzymać łez, kiedy mówi o niej... Twierdzi, że przeznaczenie związało ją z Niną, że los kazał jej przyjąć po ukończeniu pensji posadę na Kaukazie, gdzie przypadkiem spotkała księcia Dżawacha, który został jej ojcem i opiekunem i adoptował ją...

Z jakiem wzruszeniem opowiada, jak jej się udało na samym początku pobytu na Kaukazie skłonić mych rodziców do przyjęcia chrześcijaństwa... Rozwścieczeni lezgini, z mułłą na czele, omal nie zabili jej zato, lecz w sercu dobrej Ludki nie zostało ani śladu gniewu na nich...

Jak szczęśliwą powinna być Ludka, że jej los tyle dał do przeżycia!...

Zresztą dziś i ja, mimo bólu z powodu utraty Śmiałego, czuję się poniekąd szczęśliwą... Doświadczyłam burzy w górach, takiej samej burzy, jak ta, podczas której zginęli moi rodzice... Byłam na progu zguby i widziałam Kerima... żal mi Śmiałego!... Strasznie żal; lecz cóż, bez ofiar nie można się obejść... żeby zobaczyć Kerima, tego strasznego dla wszystkich zucha-duszmana, warto stracić konia... Widzieć Kerima, za schwytanie którego naznaczona jest suma, za jaką możnaby kupić gospodarstwo zamożnego Gruzina, — Kerima, dla którego już dawno stoją otworem gościnne wrota gorijskiego więzienia! A ja widziałam tego bohatera, mówiałm z nim!

Podarował mi nieocenioną pamiątkę, obiecał przyjść... „Księżniczko, czekaj na moją wizytę!“ Tak powiedział na pożegnanie...

O, sławny, nieustraszony bohaterze Kerimie! Jakżebym chciała być choć w części podobną do ciebie! Dlaczego nie jestem chłopcem! Nie, mężczyzną! Gdybym ja była mężczyzną!... O! Jak chętnie zerwałabym z siebie dziewiczą odzież, odcięłabym bez najmniejszego żalu swoje czarne warkocze i, włożywszy ubrania dżigita 19 ), uciekłabym w góry do Kerima i powiedziałabym mu:

— Pozwól mi zostać z tobą! Wiem, że nie przelewasz krwi ludzkiej, że bierzesz okup tylko od tych, co zdobyli pieniądze przez cudzą krzywdę. Tak powiedziałeś i ja ci wierzę! Weź mię z sobą... Ja kocham góry, kocham przepaście. Umiem przewidzieć niebezpieczeństwo! Umiem dżigitować 20 ) i całą dobę mogę spędzić na siodle! Ja chcę być dżigitem! Chcę żyć w górach. Krew moja wre, łaknąc wrażeń. Ciche doliny Kartalinji z zielonemi winnicami i kukurydzowemi polami są nie dla mnie, zrozum! O, dzielny, rozpaczliwie odważny Kerimie! Przybyć do Gori do domu księcia Dżawacha, kiedy ten książę może go aresztować i osadzić w więzieniu! Czyż to nie odwaga? Szalona śmiałość?!

Już nie panując nad sobą, zerwałam się z łóżka, zapominając o tem, że doktór polecił mi zupełny spokój przez wzgląd na mą chorą rękę, i podbiegłszy do okna rozwarłam je narozcież... Cudna, czuła i miękka jak aksamit, aromatyczna noc wdarła się do pokoju, niosąc ze sobą zapach róż i magnolij... Powietrze, oczyszczone burzą, świeże było i czyste, jak kryształowa woda górskiego potoku... Milcząca i piękna gwiazda Wschodu mrugała na ciemnem niebie swem błyszczącem jasno, diamentowem okiem... Jawory i kasztany gaworzyły w ogrodzie, a w szepcie ich słyszałam jakąś cudowną starą legendę... A tam, gdzieś wdali, za bystrą Kurą, za urwiskiem, smutno i słodko, srebrnemi trelami śpiewał słowik...

„Czekaj na moją wizytę! Czekaj! Czekaj!“ — słyszałam w śpiewie słowika, i w szepcie jaworów, i w zapachu róż i magnolij.

„Czekaj!“ — szeptały wiekowe kasztany i jawory starego ogrodu.

„Czekaj!“ — szeptał mi zgóry oślepiająco jasny Orion.

— Tak! Tak! Oczekuję cię, Kerimie! Chcę być tak samo śmiałą i odważną, jak ty! — chciałam krzyknąć w ciemności nocy. — Naucz mię tego, Kerimie, a przysięgam ci, że nie pożałujesz swych trudów. Nina bek-Izrael przysięga ci to!

I wyszeptawszy to spiekłemi od żaru wargami, znów wskoczyłam do łóżka... Serce moje biło... Głowa moja pałała. Miałam tajemnicę, tajemnicę znajomości z Kerimem, i dumna byłam... ze swej pierwszej poważnej tajemnicy, nie zdradzonej mym najbliższym, drogim osobom. Jakże mię radowała i wzruszała ta pierwsza ważna tajemnica...

Druga Nina

Подняться наверх