Читать книгу Druga Nina - Lidija Aleksiejewna Czarska - Страница 8

ROZDZIAŁ III

Оглавление

Bal — Fatalny walc

Zbliżał się dziesiąty maja — dzień moich urodzin, kończyłam piętnaście lat. Tego dnia dostałam przepiękne podarunki od ojca i Ludki, a wieczorem miał się odbyć bal, który na moją cześć urządził ojciec.

Nie lubię bālów, nie umiem tańczyć i nienawidzę tego wymuskanego towarzystwa, lecz nie chciałam się sprzeciwić postanowieniu ojca, który chciał jak najprędzej pokazać wszystkim swoją dorastającą córkę.

Minęło już przeszło dwa tygodnie od dnia mojej przygody w górach. Kości śmiałego dawno już chyba rozniosły głodne wilki; nowy przyjaciel zajął w mojem sercu miejsce śmiałego. Szmaragd stał mi się niezbędnym. Pyszniłam się nim i ubóstwiałam go. Był niezwykle piękny i niespokojny, jak dziki koń. Nauczyłam go poddawać się moim rozkazom, i — rzecz dziwna — mała ręka podlotka bardziej na niego wpłynęła, niż silne i wprawne ręce naszych kozaków.

Wreszcie nadszedł dziesiąty maja. Ludka i ja przebrałyśmy się po obiedzie w wieczorowe suknie i byłyśmy gotowe na przyjęcie gości. Na Kaukazie ściemnia się wcześnie i dlatego o dziewiątej w całym domu pozapalane już były światła... Wiecznie senna Maro rozstawiała we wszystkich kącikach przystrojonych komnat wonne kaljany 25 ). Michako z pomocą dwóch ordynansów ustawiał mnóstwo stolików ze słodyczami i dzbankami pachnącego szerbetu 26 ) i słodkiego soku ananasowego. A obok przeróżnych wschodnich przysmaków rozstawione były europejskie słodycze, czekolada i karmelki.

Arszak, ubrany w swój nowy beszmet i pięknie zagiętą nabok czapę, cicho sunął po dywanach, w nowych miękkich bucikach. Ludka nakrywała do herbaty stół, na którym było już ustawione najprzeróżniejsze pieczywo i konfitury, z których słynął nasz dom.

Bez celu kręciłam się po wszystkich pokojach w swej strojnej sukni, nie wiedząc, co robić z sobą. Nowa suknia uwierała mię pod pachami, nieznośnie ściskał mię gorset, do którego nie byłam przyzwyczajona. I suknia, i gorset drażniły mię niemożliwie. Ot, chciałoby się wszystko zerwać ze siebie i włożyć ulubiony beszmet z przetartemi łokciami!

Z niezadowoloną miną, zarumieniona i nadęta, natknęłam się na ojca. Przez twarz jego przemknął czuły, pieszczotliwy uśmiech. Widocznie nie zauważył mego rozdrażnienia, gdyż ujął mię za rękę i patrząc mi w oczy, rzekł czule:

— Już zupełnie, zupełnie dorosła panienka. Dama!

Zachmurzyłam się. Nie lubiłam tego. Panna... Dama... Dla mnie były te słowa czemś obrażającem.

Lecz ojciec nie zauważył mego nastroju i mówił dalej, z widocznem wzruszeniem w głosie:

— Jakeś wypiękniała, Nino! Bardzo, bardzo jesteś piękna... I taką zobaczy cię dziś całe Gori. Postaraj się dziś być miłą i uprzejmą gospodynią, dziecinko! Porzuć na pewien czas swą zwykłą ponurość i dzikość. Bądź prawdziwą gosposią. Prawda, postarasz się sprawić mi dziś dużo zadowolenia, Nino?

Sprawić mu zadowolenie? O, czegóżbym nie zrobiła, aby ojciec mógł być zadowolonym! Chętnie dałabym sobie uciąć prawą rękę, byleby móc spędzić z jego kochanej twarzy tę chmurkę smutku, która z niej prawie nigdy nie schodziła. Lecz to tak trudno, tak strasznie trudno — przynajmniej dla mnie trudno — być uprzejmą i miłą dla tych napuszonych i nadętych gości!

— Postaram się, ojczulku!— rzekłam, ucałowawszy jego dużą, białą rękę, i aby nie dać mu spostrzec swego wzruszenia szybko wyszłam do ogrodu.

Trudno opowiedzieć, jak niezadowoloną byłam z balu i z roli młodej gospodyni. Przypadało mi w obowiązku bawić wszystkie te panie i panienki, które miały przyjechać z Gori, Tyflisu i Mcchetu, mocno uperfumowane czemś dusząco-pachnącem, od czego mi się zawsze kręciło w głowie.

„I naco ten bal? I poco ci goście? — myślałam sobie. — Lepiejby zamiast balu pozwolili mi pojechać do aułu do dziadka Mahometa!... Jakże tam cudnie jest u niego w górach! Skały wyciągają kamienne ramiona ku niebu, sięgają do samych chmur... Przepaści, jak czarne otchłanie o rozwartych, ziejących paszczach, strzegą skarbów. Tam nie trzeba nosić ciasnego gorsetu i długich sukien, w które mię ostatnio ze specjalną starannością ubierała Ludka. Tam nadają się wspaniałe moje szalwary 27 ), przesiąknięte końskim potem, i zniszczony beszmet! Tam mieszka stary naib 28 ), mój drugi dziadek, bek-Meszedze,ojciec mego zmarłego tatusia i wróg naszej rodziny. Tam piękna Hul-Hul, moja młodsza ciotka, siostra ojca, wyśpiewuje od świtu do nocy swe wesołe piosenki. Tam starsza moja ciotka Leila-Fatma, o której słyszałam tak wiele dziwnego, przepowiada przyszłość. Tam dżigitówką i lezginką kończą o zachodzie słońca trudy całego dnia. Ach, jak tam jest dobrze! Jak cudownie!“

Spojrzałam na niebo... Księżyc, wypływając z za obłoków, rzucał, jakby ukradkiem promienie w jaworową gęstwę.

Druga Nina

Подняться наверх