Читать книгу Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1 - Maciej Parowski - Страница 7

Snerg

Оглавление

Wizjoner, prekursor, męczennik

Adam Wiśniewski Snerg (1937–1995), przedwcześnie zmarły autor science fiction, samouk z naukowymi ambicjami, osoba tragiczna i paradoksalna, zajmuje w polskiej fantastyce miejsce wyjątkowe. Jako twórca rewelacyjnego Robota (1973) przyćmił na chwilę samego Stanisława Lema. Czytelnicy pokochali tę książkę, a wypływowi fani załatwili Robotowi w czytelniczym plebiscycie tytuł najlepszego utworu SF XXX-lecia PRL. Jako człowiek stał się Snerg bohaterem literackiej legendy i pierwowzorem postaci Sneera z innej wielkiej powieści, Limes inferior Janusza A. Zajdla (1982).

Pisarze poznali się w ruchu fanowskim. Powieść Zajdla jest przyjacielską polemiką, obie książki traktują o kosmicznym podboju. Snerg zobaczył w tej gatunkowej sytuacji punkt wyjścia do opowieści filozoficznej i egzystencjalnej. Obcy porywają z powierzchni Ziemi całe miasto Kaula Sud, a Robot, ich mechaniczny szpieg, uczy się być człowiekiem, częściowo przyjmuje ludzkie racje, poznaje granice swego i ziemskiego świata.

Zajdlowi wizja sekretnej inwazji posłużyła do zbudowania równie oryginalnej alegorii politycznego podboju. Stopniowo odkrywa jego istotę wspomniany Sneer, elektroniczny cinkciarz, który w idiotycznym systemie narzuconym przez kosmitów nielegalnie „liftuje” klientów, to znaczy podwyższa im klasę czy stopień zaszeregowania. Podobnie wyglądało życie Snerga w PRL-u, on też notorycznie odbijał się od krajowych nonsensów. Oblany przez polonistkę bez wyobraźni, niedopuszczony do matury, próbował pisać prozę, a utrzymywał się korepetycjami z fizyki na poziomie uniwersyteckim.

W Robocie obcy podbijają ludzi i, w domyśle, konsumują ich jaźnie. Robot przemierza obszary zwolnionego i przyspieszonego czasu, co autor wyliczał zgodnie ze wzorami Einsteina na równoważność energii i masy, dodając do tego zupełnie szaloną teorię nadistot. Chodzi o drabinę bytów, z których niższe nie postrzegają jaźni tych wyższych i tak dalej. Ta idea urzek­ła czytelników, ale nie znalazła w Polsce kontynuatorów. Zajdel w Limes inferior sięga po doświadczenia PRL-u i uznaje, że bardziej symptomatyczne dla inwazji i ciekawsze prozatorsko będzie narzucenie ziemianom chorego politycznego i ekonomicznego systemu. Jego zabiegany bohater, Sneer, długo nie dostrzega głupoty nowych reguł swego świata, bo je bezrefleksyjnie przyjął i katorżniczo (stosując zmyślne triki) walczy z biurokratycznym systemem, ale nieszkodliwie, niczym wiewiórka napędzająca kołowrotek.

Wyglądało to na dyskusję polityka z filozofem, nawet na zderzenie opozycjonisty z oportunistą. W istocie chodziło o ciekawe spotkanie różnych osobowości literackich. Zajdel, pisarz z umownej szkoły Orwella, był liderem większej fali parunastu autorów tak zwanej fantastyki socjologicznej. Natomiast Snerga, autora tworzącego w duchu Dicka czy Kafki, polityka nie interesowała, miał kłopoty z samym sobą. Można by go uznać za prekursora fantastyki religijnej, gdyby nie fakt, że metafizyka teorii nadistot (i, o czym dalej, figura Jezusa/Płowego Jacka w Według łotra) noszą silne znamiona świeckie. Równocześnie Snerga męczyły sprzeczności filozoficzne i metafizyczne szczeliny bytu; jego bohaterowie poruszają się w różnych światach o niepewnym statusie ontologicznym, poddani działaniu tajemniczych sił uczestniczą w grach o niepojętych celach i regułach. Tak jest w Robocie i kolejnych jego powieściach: Według łotra (1976), Nagi cel (1980), Arka (1989 – choć powieść ukończono w 1985). A że wykoncypowana warstwa intelektualna dominuje tam nad gatunkową awanturą, żadna z nich nie powtórzyła sukcesu Robota.

Sam Snerg w wywiadzie z 1986 roku mówił mi o owych tomach jako częściach przemyślanej całości: „Nie są to książki niezależne, lecz kolejne wcielenia jednej i tej samej postaci. Dlatego pisałem wszystkie powieści w pierwszej osobie, bo dotyczą losów tej samej istoty ludzkiej, zakładającej tylko różne maski. W tej chwili rozpocząłem piąty tom, któremu nadałem tytuł Każdemu niebo. Całość ukaże się najprawdopodobniej pod wspólnym tytułem Karcer i niebo wcielenia – w pierwszym tomie Robot i Według łotra, w drugim Nagi cel, Arka i Każdemu niebo. W sumie – około tysiąca stron druku. W każdej powieści mój bohater nosi inną maskę, inne ciało i jest kim innym. Ale wszystkie te postaci wewnętrznie akceptuję, istnieją we mnie jakby na paru poziomach” („F” 6/57/1987).

Każdemu niebo już nie powstało, ale i bez tej niespełnionej obietnicy fani brali Snergowe wyznanie za strategię promocyjną. Także deklarowane w wywiadzie uwielbienie dla Kafki nawet mnie zrazu nie trafiało do przekonania, miałem je za intelektualną pozę. A Snerg nie wyglądał na intelektualistę, nie wysławiał się jak intelektualista, choć zawsze zachowywał dużo zdrowego rozsądku. W końcu to on jest autorem diagnozy demistyfikującej SF: „W fantastyce naukowej jest tyle nauki, ile sportu w sportach” (marka najtańszych papierosów). W latach 80., po stanie wojennym, a przed czerwcem 1989, DOMINOWAŁO poczucie, że emocje polityczne i ich artystyczny wyraz (a de facto inteligentny tych emocji kamuflaż) są najważniejsze. Toteż Zajdel, czytany powszechnie i rozumiany w pół słowa, ze swoim funkcjonującym na rynku imponującym czteroksięgiem (Limes…, Cała prawda o planecie Ksi, Wyjście z cienia, Paradyzja) musiał być lepiej rozumiany i bardziej lubiany. Z kolei Snerg, odludek i outsider, opuszczony przez żonę, coraz bardziej rozmijający się z powszechnymi pasjami, przeżywający kłopoty twórcze i zdrowotne, niezwiązany z żadną gazetą, więc pozbawiony trybuny, prawie niewidoczny w ruchu fanów (w latach 80. już nie jeździł na spotkania, zaistniał tylko na Dniach Fantastyki 1984 w Staszowie), stracił pozycję lidera SF. Co gorsza, czy – co ciekawsze, wcale jej nie pożądał.

Już w latach 70. w blurbach na wznowieniach Robota zalecał pisać enigmatycznie, że chodzi o prozę z elementami science fiction. Jakby się nas, fantastów, wstydził lub wypierał. „W dyskusjach o literaturze nie powinno się w ogóle używać słowa »fantastyka«, bo znaczy ono zbyt wiele – wyjaśniał we wspomnianym wywiadzie. – Proponuję następującą merytoryczną klasyfikację literatury. Każda literatura czegoś broni: science fiction – ludzkości; literatura polityczna – narodu bądź jakiejś grupy; literatura piękna – człowieka”. Dla siebie dumnie rezerwował „typ trzeci oczywiście. Wzbogacony elementami SF. Choć nie mam pewności czy słowo »wzbogacony« jest tu właściwe”.

Według łotra spodobała się bardziej na zewnątrz niż w środku umownego getta SF, które jeszcze przez parę lat hołdowało naukowo technicznej wizji SF. Snerg prowokował fantastycznych ortodoksów, jednak ciekawiej niż pisarz Henryk Panas religiantów. Panas w parabiblijnym bestsellerze Według Judasza redukował Ewangelie do przekazu nieduchowego, nawet, pożal się Boże, klasowego. Snerg uczynił historię Chrystusa częścią metafory bytu, poznania, samotności. Jego bohater budzi się na planie filmowym wśród statystów/manekinów, doświadcza sztuczności świata, ale też cudów Płowego Jacka, demiurga/reżysera upozowanego na Chrystusa. Irytowała w powieści mechaniczność transformowania sytuacji biblijnych na epizody z planu filmowego, ale imponowała spójność autorskiej wizji – sugestywnej i niejednoznacznej. Kukły i człowiek na planie mog­li być nawiązaniem do teorii nadistot, bohater bada tu obcy świat, niepostrzegany przez zamieszkujące go kukły, trochę jak powieściowi obcy dominujący nad Ziemianami i swoim mechanicznym sługą. Lecz wedle miłośników SF była to fantastyka pretekstowa, pozbawiona racjonalnej wykładni, a tego oczekiwano od gatunku mającego wówczas ambicje prognozyjne. Ignorował też Snerg trzymające się jeszcze statutowe obszary eksploracji science fiction, takie jak robot, maszyna, obcy, kosmos, inwazja czy model kiksującego społeczeństwa przyszłości.

Podobnie odjechał w Nagim celu, choć udało się książkę wydać w normalnej serii z fantastycznym emblematem (seria z kosmonautą Czytelnika). Biorąc za punkt wyjścia dolegliwe wówczas terrorystyczne zamachy i porwania, uczynił Snerg bohaterami postaci raczej bezkrwiste, papierowe, funkcjonujące w umownej rzeczywistości „ekranów” symulujących różne rzeczywistości. Znów nie chodziło o czystą akcję poddającą się wyjaśnieniu, tylko o metaforę wielopoziomowego bytu, świat postrzegany jako realny z jednego poziomu, podczas gdy widziany z innego stanowi atrapę. Podobny pomysł pojawi się wkrótce u innego rozbitka science fiction, Jacka Sawaszkiewicza w powieści Kronika Akaszy (1982), a przedtem rzeczywistość zmiksowaną z halucynacjami, z virtual reality, serwował Lem w Kongresie futurologicznym (1976) i sam Snerg w Aniele przemocy (1978). Ich bohaterowie przeżywają dziko odrealnione dramaty, u Lema idzie to w gorzką groteskę, u Snerga i Sawaszkiewicza mowa o zdradzonej i opuszczonej dziewczynie. Coś naprawdę wisiało w powietrzu, ale te emocje nie do końca zostały rozpoznane, przyswojone, więc fani kręcili nosem. W zbiorze krytycznym Marka Oramusa Wyposażenie osobiste (1987) mamy echa owego rozczarowania – autor psuje gatunek, nie wykorzystuje jego możliwości. Ale w tym samym tomie, w tekstach trochę późniejszych, pojawia się refleksja, że Snerg gra serio, wypłaca się ze swych wizji, bo kładzie na szali głębszą troskę, prawdę i udrękę, nie grę pozorów.

Trzy pierwsze powieści Snerga były tłumaczone na niemiecki i włoski. Dzięki przekładom pisarz odwiedził Włochy i się w nich zakochał. Ponadto poznali się na prozie Adama filmowcy: Wojtyszko próbował kręcić Robota, a Szulkin Według łotra (ślady zauroczenia tą książką mamy w Ga, ga. Chwała bohaterom).

Po Arce, wydanej z opóźnieniem i poza serią, dzwonili do redakcji „Fantastyki” recenzenci i fani z Polski i z zagranicy – wiedzieli, że pracuję nad recenzją, i nerwowo pytali: „Wymyśliłeś już coś? Napisałeś? Snerg chyba oszalał!”. Krytyczny wobec Nagiego celu, dla Arki miałem już więcej zrozumienia. Była gorąca jesień 1989 roku, sypały się literackie autorytety i zmieniały czytelnicze oczekiwania, a dziwna Arka ewidentnie zasługiwała na pogłębioną rozmowę. Widać było, że autor przedtem zupełnie osobny pomieścił w niej jednak sporo nie tylko swoich, ale i zbiorowych obsesji, nawiązując zarazem do wcześniejszych tekstów.

Spróbowałem to opisać: „Wędrówki Patryka Tenevisa po pokładach Arki, jego spotkania, przygody i dyskusje z szalonymi postaciami zaludniającymi tajemniczą fregatę są, strukturalnie rzecz biorąc, zbliżone do wędrówki i przeżyć Neta Porejry w wyrwanym z powierzchni Ziemi Kaula Sud. Istnieje w obu powieściach podobne podejrzenie co do natury owego porwania (sprawka Obcych). Podobną wędrówkę przez świat, zaludniony mało komunikatywnymi manekinami i wariatami mamy w dwu pozostałych powieściach. Rozważania nad naturą Obcych w Robocie znajdują pokrewne odbicie w »dylemacie samotnych rewolwerowców« (dwu cywilizacji kosmicznych), o czym mowa w Arce. Niepewność z Robota – »mechaniczne czy człowiecze?« – w Nagim celu i Według łotra staje się dylematem »prawdziwe czy sztuczne?«, zaś w Arce – »normalne czy szalone?«. Powtarzają się więc motywy fabularne, ale także składniki i proporcje dzieła, każące montować Snergowi fabułę i eseistyczne wstawki zawsze z tą samą powagą, podszytą ironią. Zamiast teorii nadistot znajdziemy w Arce – ogólną teorię uwagi, teorie bezpieczeństwa, kartezjański układ pola nastrojów… Snerg czytany uważnie wydaje się więźniem (ale i piewcą – śpiewającym zawsze w podobny sposób) wizji świata postrzeganego jako kondensacja absurdu, mglistości, zagrożenia sztucznością – w którym to świecie tylko drogą wielkich wysiłków moralnych i intelektualnych (na przykład budując różne teorie) można zachować tożsamość, ocalić bezpieczeństwo i przynajmniej pozory wolności”.

Takie głębinowe oceny zastrzeżone były raczej dla Lema, potem dla Zajdla. Snerg, w latach 70. mniemany pogromca Lema (choć deklarował uznanie dla tego pisarza: „Wychowałem się na Lemie jak wszyscy”), poszukiwania Zajdla ignorował i uparcie grał swoje, co go oddalało od publiczności. Nie próbował z tym walczyć. „Fantastyka stanie się taką, jakiej potrzebuje czytelnik – powiedział nam w sondażu SF pod koniec stulecia („NF” 4/1991). – A ludzie czują się dziś słabi, realizują się w marzeniach zaprzeczających regułom racjonalizmu, szukają pociechy i nadziei. Podejrzewam, że autorzy będą musieli wejść na tę drogę i dostarczyć rynkowi złudzeń, inaczej umrą z głodu albo sytuacja zmusi ich do zmiany zawodu… Ale to nie są już moje problemy. Nie zamierzam wychodzić czytelnikom na spotkanie, by ich zadowolić. Poświęciłem się fizyce, dyskutuję moją Jednolitą teorię czasoprzestrzeni ze specjalistami różnych dziedzin, piszę książki właściwie bez nazwy, zupełnie inne niż kiedyś. Jestem w innym miejscu, fantastyka przestała mnie interesować”.

W 1990 roku wydał w oficynie Pusty Obłok swoje naukowe, fizyczne opus magnum, Jednolita teoria czasoprzestrzeni. Nikt wynurzeń amatora nie potraktował poważnie, to była katastrofa. Pisał też powieści o obcych – nie ukazały się za jego życia – jednak nie było w nich magii. Ale parę miesięcy przed śmiercią złożył w redakcji „Nowej Fantastyki” kilka nowel średniej objętości, drapieżnych, pełnych psychologicznego masochizmu, bezlitosnego zmagania się osobowości. Udział klasycznych elementów SF był w tym niewielki, tylko że to akurat przestawało być wadą. Fantastyka pod piórami takich autorów, jak Sapkowski, Sobota, Żerdziński, Ziemkiewicz, Kochański, Oramus, Huberath, też udawała się w nowe rejony, częściowo porzucając stary sztafaż czy bagaż. Opowiadania się ukazały, ale Adam już nie zobaczył w tym szansy na życiową odmianę. Zadzwonił do firmy, spytał o przewidywaną wycenę; oczywiście nie były to kokosy. Z tego się nie da wyżyć, zauważył z goryczą.

Kiedy u schyłku lata 1995, nie widząc dla siebie literackich ani życiowych perspektyw, popełnił samobójstwo, zdawało się, że odchodzi autor staroświecki, o dorobku zamkniętym. Parę miesięcy potem od starszego brata Snerga, Stanisława Wiśniewskiego, od rodziny i przyjaciół dostaliśmy krótkie opowiadania Adama nieprzyjęte bodaj w „Szpilkach”. Gdyby wówczas i dziś młody autor przyniósł do „NF” podobne szorty, zostałyby wydrukowane. W PRL-u w latach 60. i 70. cenzorów, a i ostrożnych redaktorów, musiałoby zaniepokoić znęcanie się Snerga nad polskim koszmarem komunikacyjnym i wychowawczymi maniami komunizmu (Tramwajada). W Rozmachu i energii Perego Eksa ryzykowna mogłaby się okazać historiozoficzna uwaga o wątpliwych pożytkach z obalania dyktatorów. Podobnie metaforyzowanie sadyzmu (i masochizmu?) „ludzi delikatnych” i oczytanych wyglądałoby na wyłamywanie się z jednolitego szyku budowniczych nowego ładu. Zwłaszcza że w opowiadanku z takimi antysystemowymi lapsusami przemycał też Adam cytat z zakazanych Dzienników Gombrowicza.

Pozostają te teksty interesującym i poruszającym zapisem spostrzeżeń i diagnoz sprzed lat 30, ale też dają precyzyjny, pełen autoironii wizerunek autora i komentarz do jego rozpaczliwej sytuacji duchowej. Pisane z pozycji kostycznego, bezlitosnego także wobec siebie eksperymentatora (Pery Eks) ujawniają, że towarzyszyło Snergowi poczucie obcości i osaczenia, że doświadczał sprzecznych emocji poniżenia i wyniesienia, kompleksu wszechmocy i daremności. Owszem, to znowu były uczucia w jakimś sensie powszechne, ale Snerg nadał im kształt literacki. Niestety przebił się ze swoim sygnałem do czytelników dopiero po śmierci.

Więcej, dopiero po śmierci osiągnął coś na kształt (ponownego) sukcesu. Opowiadanie Dzikus, które Stanisław Wiśniewski wydobył z papierów, a właściwie skleił z dwu tekstów – zdobyło statuetkę Sfinksa i tytuł najlepszego opowiadania roku 1996 w miarodajnym plebiscycie Agencji Solaris.

Chłopiec z puszczy, tytułowy dzikus, dostaje się do opuszczonego miasta i poznaje funkcjonowanie zaawansowanej technologicznej infrastruktury. Tę modelową sytuację fantastyczną – człowiek rzucony w nieznany, tajemniczy świat – połączył Adam z ponurymi refleksjami na temat ludzkiej sfory (pierwotny tytuł opowiadania to Horda), wdzierającej się do metropolii. A w retrospekcjach zawarł wiele ze swej biografii: opowiedział o kłopotach ze szkołą, z rówieśnikami, dał parę złośliwych i celnych portretów dręczycieli. To wszystko, do bólu realistyczne, stanowiło zarazem metaforę losu dziesięciolatka – wojna zabrała mu ojca i matkę, a komuna wsadziła do więzienia dwudziestoletniego brata, który otarł się o wyrok śmierci (skazany za udział w młodzieńczym antypaństwowym spisku). Owo uwięzienie nie pozwoliło się braciom zbliżyć jak należy, minęli się pokoleniowo i egzystencjalnie. Obaj nad tym boleli, a Adam, z natury odludek, wychowywany przez ciotkę, z którą brat był skonfliktowany, czuł się jeszcze bardziej samotny. To wszystko poznawaliśmy z opóźnieniem, bo wiele elementów biografii obu Wiśniewskich było nie do opowiedzenia, zwłaszcza w tych latach, w których Snerg odnosił największe sukcesy.

Zbliżył się natomiast z kuzynami, ba – odegrał wobec nich rolę mistrza, nauczyciela. Sam nie radząc sobie z życiem, potrafił pomóc innym. Kuzyn Snerga wspominał na łamach „NF”, jak Adam analizował ten paradoks: siła, którą na siebie oddziałujesz, jest równa tej, z jaką się bronisz. Sam ze sobą nie masz szans, co innego z innymi.

Śmierć, tak jak było to na przykład z Freddiem Mercurym, okazała się w przypadku odbioru dzieł Snerga ożywczym impulsem. Zaczęliśmy go znów czytać, przynajmniej koledzy i specjaliści. Młody badacz literatury, Rafał Nawrocki, wychowanek profesora Antoniego Smuszkiewicza z UAM (autora pierwszej monografii polskiej SF, Zaczarowana gra) opublikował w Gdańskim Klubie Fantastyki pracę Literatura. Nauka. Herezja. Snerg (2011). Jest to książka nie tylko krytyczna, literaturoznawcza – Nawrocki dotarł do spisanych wspomnień Stanisława Wiśniewskiego, opublikował też obszerną rozmowę z bratem pisarza. Pan Stanisław wydał w kolekcjonerskim nakładzie opowiadania i nieliterackie wypowiedzi Snerga oraz artykuły krytyczne o Adamie, które ukazały się za jego życia. Wyszedł fascynujący tom przyzwoitej grubości. Zauważyliśmy też w końcu, że Adam zdaje się zapowiadać znane arcydzieła popkultury, a może nawet były one inspirowane jego prozą, tłumaczoną przecież na Zachodzie. Marek Oramus zaangażował w tę hipotezę swój autorytet i sporządzili odpowiednią ekspertyzę, zamieszczoną w drugim numerze reaktywowanego w styczniu 2018 roku „Fenixa”. Rzeczywiście, da się zauważyć sytuacyjne, fabularne związki Matrixa z Robotem, z Według łotra. Sztuczność światów, dziwne ekrany w filmie Truman Show wyglądają z kolei na rozwinięcie pomysłów z Nagiego celu.

Sam postanowiłem w końcu sprawdzić szczerość Snerga dotyczącą oczarowania Kafką i wziąć pod lupę jego literacką metodę. I wyszło mi, że Adam nie był ekscentrykiem, autorem jednej wielkiej książki stopniowo obniżającym loty. On wpisał własne dziwactwo, nieprzystosowanie, włas­ny trudny i bolesny styl bycia wśród ludzi w całe swoje dzieło. Bezpośrednio wyczuwalne jest to właśnie w Dzikusie – specyficzne kłopoty Adama ujawniają się już w języku, w samej narracji. Z osłupieniem obserwujemy, jak wielkie on i jego bohaterowie mają kłopoty z nazwaniem tego, co im się właściwie przydarza, i ze zrozumieniem, czego chcą od nich inni, więc bez końca roztrząsają alternatywy. W podobny sposób Martin Walser postrzega autora Procesu w krytycznym studium Opis formy. Studium o Kafce: „Zabrałem się do liczenia jego drzwi i okien i ustalenia, jakie postaci noszą cylindry, jakie zaś brody, i dlaczego Kafka tak często używa słowa »chociaż«”[1]. Proszę, poddajcie państwo temu testowi także prozę Snerga, widać tam tę „kafkowatość” na poziomie języka, składni. A potem wyobraźcie sobie, jak taka osoba podająca wszytko w wątpliwość, musiała być irytująca dla nauczycieli. Szczególnie polonistek!

Adam zmylił nas i siebie. Oczywiście był fantastą, tyle że nowego typu, bo wpisywał w swoje wizje prywatne problemy, poszukiwania, obsesje, a nie standardowe tęsknoty czy konflikty ery kosmicznej. Za nic miał rygory ustalane przez producentów książek z charakterystycznymi emblematami i szczęśliwie znalazł w polskiej fantastyce wielu następców – choć nie naśladowców – dzięki czemu może być dziś rozpoznawany jako prekursor. Na zakończenie warto przypomnieć, że z powodu tej osobności i oryginalności miał kłopoty od początku. Przecież Robot został odrzucony przez kilku wydawców, zanim się ukazał w Wydawnictwie Literackim po tym, jak się w nim zakochała Katarzyna Krzemuska, redaktorka Lema, która włożyła w powieść trochę trudu.

Potem poznało się na nim wiele osób, a wśród nich Piotr Szulkin, sam będący twórcą oryginalnym o skomplikowanym artystycznym życiorysie i nieortodoksyjnym stosunku do fantastyki. W wywiadzie dla „Czasu Fantastyki” (3/4/2005) Szulkin mówił mi o Snergu z nostalgią: „Najwybitniejszą postacią w naszej dziwnej poetyce, która podobno była science fiction, a naprawdę mówiła o czymś ważnym, był Adam Wiś­niewski Snerg. Mieliśmy podjąć współpracę, rozmawialiśmy, ale to był człowiek osobny, strasznie zawęźlony i kontakt z nim, tak samo jak z Lemem, choć z innych powodów, okazał się niemożliwy. Przypadek twórczości Snerga, łącznie z jego samotnością i samobójczą śmiercią, daje poczucie bólu. Snerga przypisano do typowej science fiction, jakby chodziło o robociki i ataki Marsjan, tymczasem on pisał o człowieku i gdyby nie miał tej gatunkowej etykiety SF, odnalazłby zasłużone miejsce w kulturze polskiej. Jego Robot i Według łotra to są wspaniałe książki. Przekleństwo na razie nad nim wisi. W podręcznikach literatury polskiej Snerga nie ma”.

Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1

Подняться наверх