Читать книгу Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1 - Maciej Parowski - Страница 8

Raj na ziemi

Оглавление

O Januszu A. Zajdlu

(1989)

1.

Autorski konspekt powieści fantastycznonaukowej, zatytułowanej roboczo Limes inferior, nosi datę 4 czerwca 1979 roku. Przewidywana objętość tekstu: do 12 arkuszy autorskich. Składając propozycję wydawnictwu Iskry, obiecuje Zajdel ukończyć pracę w ciągu roku od podpisania umowy, opowiada pokrótce treść zamierzonego dzieła i jako warsztatową próbkę załącza trzydziestostronicową nowelkę Dzień liftera. Na zakończenie charakteryzuje zamierzoną powieść tyleż godnie, co oględnie: „Całość – wedle mojego zamysłu – wydaje się być konceptem oryginalnym i nie mającym żadnych »przodków« (jako całość, bo w szczegółach nie sposób ominąć pewnych konwencjonalnych motywów)”.

Autor ukończonego już Cylindra van Trofea i Wyjścia z cienia, a także rozgrzebanej na razie Całej prawdy o planecie Ksi, wie, co mówi i robi – zarówno w tym, co zapowiada, jak i w tym, co stara się ukryć. Nie oznajmia wprost: „Zamierzyłem powieść-kamuflaż, w której pod płaszczykiem SF sparodiuję schyłkowy okres Polski gierkowskiej; pokażę mianowicie hierarchiczny, nieudolny, skorumpowany i absurdalny system polityczny, społeczny i gospodarczy. Zaszyfrowane w postaci fantastycznego modelu, sytuacji i rekwizytów, rozpoznacie w mojej powieści właściwie wszystko: dowcipy polityczne, praktyczną wielowalutowość polskiej gospodarki, chory system wyłaniania posłusznych elit, a więc nomenklaturę i partyjny monopol sprawowania władzy, skrywane bezrobocie i inflację, oficjalne zakłamanie, czyli gazety będące zwykłą codzienną porcją informacyjnego kitu, folklor i praktykę waluciarskiego półświatka, rzeczywisty stosunek władzy do inteligencji, nędzę oficjalnej nauki, mizerię społecznej opieki medycznej czy wreszcie przekonanie o powszechnej i skutecznej inwigilacji stojącej na straży tak zwanego wyższego, lepszego świata za żółtymi firankami. Zostawiając na boku sferę politycznej grozy, też ważną, ale wyeksploatowaną już przez Orwella (którego, szczerze mówiąc, uwielbiam), pokażę państwu kraj totalitaryzmu w miarę łagodnego, w którego przewrotne mechanizmy jest wręcz wkalkulowana działalność przedsiębiorczych jednostek – tak zwanych pasożytów, cinkciarzy, kombinatorów różnej maści. Mechanizmy owe mają dokładnie zaplątać ludzi w dolegliwą codzienność i wypędzić tym samym z ich głów buntownicze myśli o naprawie świata. W sposób wyszukany, więc nie prowokujący interwencji cenzora, choć jednocześnie czytelny, zdradzę państwu także to, że jest to system narzucony i niechciany, a jego bezsensowność odczuwa wielu obywateli. Niestety, z powodu potęgi zewnętrznego wymuszenia nijak nie można tego systemu odrzucić…”.

Tego wszystkiego Zajdel powiedzieć nie mógł i nie chciał. Z paru innych rzeczy jeszcze nie zdawał sobie sprawy.

Powieść jest jak las, nawet autorom odsłania swą prawdę dopiero wtedy, gdy zanurzą się w pisaniu na dobre. Dlatego pierwotny projekt zakończenia książki przedstawiony w konspekcie brzmi dziś tak humorystycznie i zarazem rozrzewniająco: „Pewnego dnia, wychodząc z tajnego Sztabu Rady [Aglomeracji], zwraca uwagę [Sneer] na starego portiera, który od lat pełni służbę u drzwi wejściowych. Ten poczciwy stary dwojak, śmieszny mędrek i »chłopski filozof« bawi każdego zerowca, który wda się z nim w rozmowę, różnymi naiwnymi, niedowarzonymi pomysłami w sprawie naprawiania świata. Któż nie ma recept na naprawę świata! Ale ten portier jest zabawny i w tym, co mówi, bywa czasem coś inspirującego do przemyśleń. Wszyscy zerowcy z Rady lubią go i rozmawiają z nim chętnie. Dziś jednak nasz bohater – stary już zerowiec – wychodząc z budynku, zauważa, że portierowi spod przekrzywionej służbowej czapki wystaje coś jakby róg, czy może czułek albo antenka… Słaby wzrok nie pozwala dostrzec tego dokładnie z daleka, a nim się zbliżył, portier poprawił czapkę i znów wygląda normalnie, uśmiecha się uprzejmie…”.

Czułek albo antenka… Właściwie można by to traktować jako ów konwencjonalny motyw, którym autor zamierza zwieść wydawniczego lektora i tym samym ułatwić mu pozytywną decyzję. Ale myślę, że było trochę inaczej. Przytomnie planując całość, Zajdel nie widział jeszcze wszystkich szczegółów. Zbyt silnie tkwiliśmy – on, jego wydawca, pisarze i czytelnicy – w skonwencjonalizowanym modelu fantastyki lat 60. i 70., by autor mógł jednym gestem świadomego wyboru otrząsnąć się ze wszystkich gatunkowych automatyzmów. Pierwotny tytuł pierwszej socjologicznej powieści Zajdla, Cylinder van Troffa, sam w sobie dość tradycyjny, brzmiał w konspekcie z 1978 roku jeszcze bardziej staroświecko: Człowiek z rury Holta. Tak więc porównanie konspektów i powieści, porównanie wcześniejszych opowiadań Zajdla ze szczytowym dokonaniem, za jakie uchodzi Limes inferior (niemal równie wysoko oceniam Paradyzję), ukazuje ciekawy proces wyłaniania się nowoczesnej, modelowej fantastycznej powieści politycznej z tradycyjnego kształtu science fiction.

Dopiero stawiając ostatnie zdania książki, które dramatycznej wizji społecznej dopisują cudowny happy end, mógł mieć Zajdel pewność, że urosło pod jego piórem coś nie tylko nowego, ale i znaczącego. Ciekawe, że do owej puenty, dającej nam tak potrzebną w 1980 roku nadzieję (kiedy, nawiasem mówiąc, Polacy nie potrzebowali nadziei?!), doprowadziła Zajdla najprawdopodobniej ta sama cecha charakteru, którą obdarza swego bohatera, Sneera. Chodzi mi o deklarowany przez Sneera instynkt zatwardziałego racjonalisty, a w przypadku pisarza – także realisty. W zakończeniu powieści sugeruje autor istnienie tajemnych mocy, pragnień i idei, mających ogromny wpływ na nasze życie, których to mocy nie da się jednak wyliczyć w tak zwanym rozsądnym bilansie sił i zamiarów, planowanych zysków i strat. W tym samym czasie, gdy Zajdel dochodził do owego idealistycznego rozstrzygnięcia, w odległym Gdańsku eksplodował Sierpień.

2.

Limes inferior nie stanowi jedynie uczciwej literackiej reakcji na polską rzeczywistość A.D. 1979. Jest również owocem niefrasobliwej zabawy, której oddawało się w tym czasie środowisko polskich pisarzy fantastów. To także nawiązanie i artystyczna polemika z innym znaczącym dziełem science fiction, pióra kolegi i rówieśnika – z powieścią Robot Adama Wiśniewskiego-Snerga, wydaną po raz pierwszy w 1973 roku.

W noweli Dzień litera, przygotowanej w 1978 roku na spotkanie polskich autorów SF, nawiązywał Zajdel dowcipnie do osoby i losów Snerga. Stąd podobieństwo imion Sneer – Snerg. Opowiadanie było epizodem, barwną anegdotą zawieszoną w próżni. Dopiero z czasem dostrzegł w nim autor powieściową szansę. Rozbudował więc tło, domyślał do końca reguły i barwną rekwizytornię dziwnego świata, pokazał wreszcie sekretny motor wymuszający codzienną gonitwę obywateli Argolandu. A przy okazji, zamiast gatunkowych krzyżówek i multiplikacji, przedstawił własną, bardzo polską wizję inwazji Obcych. Tym wszystkim zdawał się mówić Snergowi: daj sobie spokój z gettowymi motywami SF, rozejrzyj się wokół siebie i spróbuj dostrzec to, co naprawdę jest ważne!

Nie sądzę, by swym dokonaniem Zajdel zdeklasował czy choćby zakwestionował powieść Snerga. Nie miał zresztą podobnego zamiaru. Literackie polemiki, jak ta, nie polegają na zastępowaniu jednych książek przez inne, lecz na otwieraniu nowych perspektyw. Jeśli jest to spór, to różnych zainteresowań i odmiennych pisarskich temperamentów, a nie bezwzględnej racji z ewidentnym błędem. Obie powieści ukazują złowieszczy podbój ludzkości przez zaawansowaną obcą cywilizację, lecz dokonujący się właściwie po cichu, bez widowiskowych aktów przemocy. W Robocie Nadistoty porywają ludzi i ich hodują (czy może tylko obserwują); istnieje ponadto uzasadnione podejrzenie, że dyskretnie pasożytują na naszych umysłach. U Zajdla przybiera ten podbój kształt opresji politycznej – Obcy obdarowują ludzi niechcianym systemem, co sprowadza się do operacji na ludzkich umysłach, mniej cudownej, ale równie jak u Snerga przerażającej. Lifterska bieganina Sneera przypomina korepetytorską harówkę, której oddawał się Snerg, „liftując” niedouczonych z matematyki i fizyki licealistów na studentów. Argoland i Polska gierkowska równie źle traktują swoich rzeczywistych talenciarzy i indywidualistów – dlatego Sneer musi mieć sztucznie obniżoną klasę, mimo że jest najprawdziwszym zerowcem intelektu; zaś pisarz i korepetytor Snerg nie mógł studiować fizyki, bo niemądra nauczycielka oblała go na maturze z języka polskiego. Dzieło Snerga w sposób wyrafinowany traktuje żelazny w SF motyw Obcego. Zajdel bierze ten motyw, bierze okruchy biografii Snerga i ze sfery fantastycznej abstrakcji przeciąga całość w rejony bliskie polskiej codzienności, poplątanej nie gorzej niż najbardziej wymyślne fantazje.

„Określam się jako zwolennik FR (fantastyki racjonalnej), natomiast czary, telepatia, duchy, sakiewki bez dna i kije samobije, płody halucynacji czy imaginacji mnie nie interesują. Wolę modelowo boksować ze światem”, powiada Zajdel w wywiadzie dla „Fantastyki” (7/1983).

Zapewne dlatego Snergowej parateologicznej drabinie kosmicznych Nadistot przeciwstawił przyziemną społeczną drabinkę głupków i bystrzaków – od szóstaków do nadzerowców.

Natomiast, podobnie jak tytułowy Robot Snerga, Zajdlowski Sneer dorasta w trakcie rozwoju akcji powieści do zasadniczego sprzeciwu wobec porządku ustalonego przez Obcych – jeden i drugi bohater opowiada się po stronie człowieka. Przypuszczam, że oprócz wielu czytelniczych zalet w dużym stopniu właśnie ten bunt przeciw kosmicznym koniecznościom zdecydował o powodzeniu obu powieści. Robot stał się ozdobą fantastyki polskiej w latach 70.; Limes inferior – w 80.

3.

Powiedzmy także to, że jeśli znajdujemy w Limes inferior odwołania do naszej codzienności, to przecież nie tylko polskiej. Znam ludzi – piszą do mnie listy – którym rzeczywistość przedstawiona w powieści kojarzy się z oglądaną teraz przez nich rzeczywistością amerykańską, francuską, angielską, niemiecką. Nic dziwnego – książka zaczęta w Warszawie, a skończona w Raciborzu, pisana była również w Chicago. Swój bardzo polski Argoland ulokował Zajdel nad jeziorem Tibigan. A więc aluzja totalna, uniwersalny donos na cywilizacyjno-komputerowe nonsensy? Tak pisali po naszej stronie świata krytycy, którzy recenzując książkę w trudnych latach zastoju, nie chcieli zaszkodzić jej autorowi. Tylko po części była to diagnoza fałszywa.

Klucz, na którym zarejestrowane są punkty – waluty żółte, czerwone i zielone – i który pełni funkcję dowodu tożsamości, karty kredytowej, zegarka, kalkulatora, dyplomu, certyfikatora klasy intelektu, jest jednym z piękniejszych rekwizytów wykreowanych przez polską SF. Wymyślony przez Zajdla zawód pasożyta-cinkciarza-liftera (postaci niezbędnej, choć moralnie dwuznacznej i oryginalnej, ale niestety nie wziętej z powietrza) także znajdzie żelazne miejsce w światowej złotej księdze fantastycznych pomysłów. Sylwetka liftera, klucz, punktowy system społeczny – to owszem, parodia naszego cinkciarstwa, peweksiarstwa i nomenklaturowej organizacji życia społecznego, ale także aluzja do stosowania bankowych kart kredytowych i paru jeszcze systemowych i technologicznych udogodnień obezwładniających ludzi Zachodu. Jeśli nie faktycznie, to na pewno potencjalnie. Taki klucz, podobnie jak powszechna na Zachodzie komputeryzacja, umożliwia zamach na swobody obywateli – w razie przechwycenia systemu przez kogoś nieodpowiedniego daje mu szansę manipulacji i nieograniczonej kontroli. Zajdel wiedział, czego się bać. Rzeczywiście więc można traktować Limes inferior nie tylko jako precyzyjnie zaadresowaną aluzję, ale także jako ostrzeżenie bardziej uniwersalne. Podobnym ostrzeżeniem są późniejsza o parę lat słynna nowela Naciśnij enter Johna Varleya oraz opowiadanie Roberta Silverberga Opowieść łaskawcy, które wprowadza na scenę bohatera i świat nieomal bliźniacze z wykreowanymi przez Zajdla.

Inne jeszcze uniwersalne odwołanie znajdziemy w powieści. Jak w wielu innych dystopiach, tak u Zajdla mamy rozegrany mit tajemniczej i buntowniczej księgi, dzięki której niektórzy przynajmniej obywatele Argolandu doznają wtajemniczenia-deprawacji, częściowo rozsadzających system. Lektura podobnej księgi odgrywa dużą rolę na przykład u Philipa K. Dicka w Człowieku z Wysokiego Zamku. W powieści Fahrenheit 451 Raya Bradbury’ego wszystkie właściwie książki są dla systemu niebezpieczne. Ma taką księgę-wtajemniczenie legendarny Rok 1984 George’a Orwella i ma wreszcie swoją broszurę, obnażającą tajemnicę argolandzkiego systemu, powieść Zajdla. Znamienne, że jest to broszura utrzymana w konwencji SF… Wiara w potęgę prawdy i drukowanego słowa to powtarzający się motyw (w literaturze dystopijnej). Bez tej wiary nie warto byłoby ich pisać. Albo jeszcze inaczej – bez wiary w ożywczą moc prawdy nie można porządnie napisać właściwie niczego.

4.

Zrekapitulujmy krótko zalety powieści. Limes inferior zawiera rzadki w polskiej prozie wizerunek rzeczywistości (w tym przypadku alternatywnej), która naprawdę działa. O mechanizmach Argolandu wiedzieliśmy więcej niż o świecie, w którym żyjemy. Jednocześnie ów powieściowy świat jest oryginalny, literacko barwny, nawet zabawny, jego atrakcyjność nie wyczerpuje się w trafności aluzji. Zajdlowska konstrukcja dostarczała czytelnikom szczególnej satysfakcji estetycznej i intelektualnej. Nie zmniejszy się ona, mam nadzieję, nawet teraz, gdy rzeczywiste mechanizmy, które inspirowały Zajdla do pisania, zostały nazwane i będą (podobno) demontowane.

Mocne punkty książki to postacie liftera i jego towarzyszy, poruszających się na drugim planie. Wizerunek ich zawodowych zabiegów sporządzony jest w powieści Zajdla po mistrzowsku. Jest to, mam wrażenie, jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny w polskiej literaturze, nie tylko SF, wizerunek bohaterów, którzy ciężko pracują i których praca nie jest czymś ubocznym w stosunku do akcji powieści. Zajdel podważa swą książką wiele obiegowych sądów o cinkciarzach i w ogóle kombinatorach, przez wiele lat obrzydzanych nam przez oficjalną propagandę. Autor Limes inferior dowartościowuje, nawet heroizuje te postaci, pokazując, że ich działalność, po pierwsze, służy ludziom, a po drugie, jest wynikiem zewnętrznego systemowego bezsensu, a nie wyborem płynącym z wewnętrznej jednostkowej perfidii.

Wielką zaletę książki stanowi także zakończenie, odważnie uciekające w nowy, cudowny wymiar. Nie zapowiadała takiej puenty wcześniejsza twórczość autora, trzeźwego, zdawałoby się, do nieprzyzwoitości. Krytycy i czytelnicy, przywykli do gatunkowej ortodoksji, mogą tu sarkać (na przykład recenzent wewnętrzny Iskier nazwał puentę zakończeniem wziętym z innej powieści), ale sądzę, że Zajdel wiedział, co robi, idąc pod prąd przyzwyczajeń, gatunkowych reguł i tak zwanych rzeczowych oszacowań możliwości. Wydarzenia, które nastąpiły w Polsce w roku 1980, kiedy ukończył swą książkę, i po roku 1982, w którym ukazała się po raz pierwszy – to Zajdlowi w sumie przyznały rację, a nie jego oponentom, myślącym na pozór bardziej racjonalnie.

Inna natomiast rzecz niepokoi w powieści, może się bowiem wydawać nie do końca przemyślaną. Chodzi o wizerunek nadzerowców. Widzą oni samych siebie – i takimi pokazuje ich Zajdel – jako swoistych ofiarników, biorących na barki odium zdrady za cenę opóźnienia katastrofy. Jako humanistów-patriotów przedłużających agonię Ziemi w okowach idiotycznego systemu, byle tylko nie dopuścić do natychmiastowej i ostatecznej katastrofy. Jest to mit o wewnętrznie czystym słudze oprawców, lecz mit fałszywy. Historia uczy nas, że na styku między wymuszeniem a wdrażaniem przemocy nie rodzą się kapłaństwo i ofiarnictwo, ale, zwłaszcza w przypadku całych kast, głównie korupcja i cynizm. Nadzerowcy u Zajdla są nadto święci, nadto idealni, za dużo w nich świadomości tragicznej. Można by to ewentualnie pokazać, ale jako lukier, jako pozę. Za mało w nich sybarytyzmu, szaleństwa, za mało biegania koło własnych spraw i chęci do używania życia. Uczciwość w przypadku nadzerowców mogłyby ewentualnie przechować jednostki, na pewno nie cała kasta.

Zajdel oczywiście o tym wiedział, ale był ostrożny, chciał w trudnym czasie dotrzeć z powieścią do czytelników, dlatego rozdzielał swoją prawdę na różne tytuły, starając się w żadnym z nich nie przekraczać cenzuralnej masy krytycznej.

Zdawał sobie sprawę, że i tak jest czytany między wierszami. Dlatego podłość fundatorów nowego porządku pokazał przejrzyście w Całej prawdzie o planecie Ksi. Tu skoncentrował się na wizerunku społecznych mechanizmów.

Zapytany o te kwestie wprost, tak odpowiedział w cytowanym wywiadzie: „W Limes inferior Szatan gra w pychę i egoizm nadzerowców, w ich draństwo pozwalające im okłamywać resztę, w ich lenistwo, wygodnictwo, w gotowość zapewnienia sobie godziwego standardu kosztem innych. Pewnie to w książce nie wyszło dość ostro, ale Sneer trafia na ten trop, gdy robiąc rachunek sumienia, pyta sam siebie: „Może nie dlatego mnie wybrano, że jestem mądrzejszy, lepszy, lecz dlatego, że moralnie gorszy?”.

5.

Nie jest to problem Zajdla. Jeśli bywał wybierany, to nie przez establishment i nie do wspierających go struktur, lecz do rozsadzającego stalinowskie skamieliny Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Zajdel mocno zaangażował się w działalność tej organizacji w macierzystym „Celorze” w latach 1980–1985 i miał z tego tytułu określone kłopoty.

Pomyślałem teraz, że pisał Zajdel swe książki i socjologiczne opowiadania raczej dla innych i o innych niż o sobie. Jego utwory wykorzystują schemat, mający skądinąd zacne parantele w literaturze. Powtarza ten schemat cała polska (i światowa?) fantastyka socjologiczna. Jest to opowieść o bohaterze, który rzucony w parszywy świat, idzie po nitce do kłębka, odkrywa wstydliwą tajemnicę i zostaje przy końcu poddany dramatycznej scenie kuszenia – postawić na bunt czy wyrzec się siebie, swojej prawdy i przystać do społecznych manipulatorów i oprawców?

Jako się rzekło, nie był to problem Zajdla. Autor Wyjścia z cienia, Limes inferior i Paradyzji nie szukał „całej prawdy o planecie Ksi”, bo poznał ją wcześniej. Markował tylko, że szuka, by w udramatyzowanej literackiej relacji ukazać rzecz czytelnikom. Dlatego, być może, rzeczywistym powołaniem Zajdla było napisanie innej historii – opowieści o pisarzu znającym prawdę i żmudnie konstruującym język, za którego pomocą mógłby ją wyrazić. Zapowiedź tego tematu mamy w krótkich nowelkach, takich jak Utopia i Wyższe racje.

W przypadku Zajdla językiem owym okazała się przyjęta w młodości przez studenta fizyki (z potrzeby ducha? Skłonności do fantazji? Do egzotyki? Do nowoczesności?) konwencja science fiction. Modyfikując ją i rozsadzając na przeróżne sposoby, uczynił z niej Zajdel narzędzie do przekazywania swej wiedzy o świecie i do zapisania świadectwa. Trudno dziś jednoznacznie powiedzieć, czy zostawił nam dzieło wieczne lub choćby tylko trwałe[2]. Na pewno dał wzór postawy, która w literaturze bronić się będzie tak długo, jak długo będą istnieć pisarze, książki i czytelnicy.

Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1

Подняться наверх