Читать книгу Nikt - Magdalena Kozak - Страница 10

Droga donikąd

Оглавление

ltor nie zmienił się prawie wcale.

Ultor był kimś zupełnie nowym, widzianym po raz pierwszy w życiu.

Vesper mrużył załzawione oczy, przyglądając się usilnie swemu byłemu Panu. Odnosił wrażenie, jakby właśnie wstąpił w nową rzeczywistość, w której czarne jest jednocześnie białe i obie wersje są bezsprzecznie prawdziwe.

Uwielbiany Lord Wojownik.

Znienawidzony Lord Kat.

– Mein Herr, ich... – odezwał się Nidor dziwnym, ni to proszącym, ni to żądającym tonem. Ultor obrzucił go krótkim spojrzeniem, od którego nocarz umilkł natychmiast i cofnął się o pół kroku.

– Zapraszam pana, generale – rzucił Lord bezbarwnym tonem, odwrócił się na pięcie i wykonał lekki gest dłonią.

Vesper wypuścił powietrze z płuc z mimowolnym drżeniem. Tyle razy próbował wyobrazić sobie swoje pierwsze spotkanie z Ultorem, usiłował odgadnąć, co zrobi jego były Pan. Przerzucał się w wizjach od gwałtownych filipik do naiwnie pokrzepiającego „dobra robota, agencie”. Ale to kamienne milczenie było czymś, czego absolutnie nie zdołał przewidzieć.

Ultor ruszył ciemnym korytarzem. Pretorianie podążyli za nim, wlokąc ze sobą niestawiającego oporu więźnia. Z tyłu, za nimi, poczłapał ociężale Nidor.

Z początku Vesper próbował rozglądać się na boki, chłonąc widok tak dobrze znanych, wytęsknionych Emowskich korytarzy. Z zaskoczeniem stwierdził jednak, że oto stały się zimne i obce. Zdawały się odpychać go ze wzgardą, tak samo, jak i wyprostowani pod ich ścianami, chłodni, nieprzystępni mieszkańcy bazy.

Były nocarz zacisnął pięści.

Dom. Wytęskniony, ukochany dom.

Wróciłeś, chłopczyku, wróciłeś nareszcie. No i co? Cieszysz się z powitania?

Raczej nie przewiduje się tu miejscówek dla renegatów. A już z pewnością nie dla ich generałów. Chyba cię to nie dziwi?

Korytarz ciągnął się niemiłosiernie, pole widzenia zwężało się w przedziwny, ciaśniuteńki tunelik i tylko te plecy Ultora z przodu, jakby poza nimi nie istniało na świecie już nic innego...

Przechodząc obok swojego dawnego pokoju, Vesper ośmielił się zerknąć... I zaraz odwrócił wzrok. Pomieszczenie zionęło pustką, jakby objęto je wieczną kwarantanną, a wszystkie sprzęty spalono, by nie roznosiły zarazy. I zostawiono otwarte drzwi, na zawsze. By każdy, kto tamtędy przechodził, widział tę nicość – i pamiętał o niej.

Więzień zakaszlał, coś zadrapało go w gardle. Gorycz wypełniała mu żołądek, wspinała się coraz wyżej, sięgała do ust. Ściany Emowa zdawały się go przytłaczać, rosły wzwyż, niczym murowany grób. Wspomnienia zaczęły nachalnie wciskać się przed oczy. To tutaj był nocarzem, bojownikiem jedynie słusznej sprawy, ze szczenięcą ufnością rzucał się do walki ze złem...

Czy zdoła, czy zamierza powrócić?

Najwyraźniej mieszkańcy bazy uparli się uznać swego byłego kolegę za zmarłego. Na kolejne zmartwychwstanie nie ma żadnych szans. A trupy nocarzy mają swoje miejsce. W trumnach w podziemiach. I tylko tam.

Pokój pozostał w tyle.

Szerokie plecy Ultora kołysały się miarowo gdzieś z przodu, z boku pola widzenia pojawiał się czasem Nidor. Jego twarz była ściągnięta w dziwną, zbolałą maskę, oczy wpatrywały się gdzieś w dal. Z tyłu plątał się Alacer, Vesper nie widział go wcale, ale czuł sztylety nienawiści powbijane w swój schylony kark.

Dotarli do telewizyjnej. Lord przebiegł wzrokiem po spiętych w nerwowym oczekiwaniu szeregach nocarzy.

– Podwyższona gotowość bojowa – zarządził. – W każdej chwili możemy spodziewać się ataku renegatów. Na stanowiska, już!

Poderwali się od razu, skierowali ku drzwiom.

– Alacer, Nidor, Fulgur, wy ze mną – zakomenderował Ultor, po czym zwrócił się do nieznanego Vesperowi nocarza: – Obejmie pan dowództwo, kapitanie. Przez parę dni będziemy niedostępni, na panu spocznie więc odpowiedzialność za całość funkcjonowania jednostki w tym czasie.

– Tak jest!

Ultor skinął głową. Odwrócił się do niewielkich, białych drzwi, przycupniętych niepozornie w kącie sali. Skinął na podwładnych.

– Zapraszam, panowie – rzucił i ruszył przed siebie śpiesznym krokiem.

Vesper przełknął ślinę. Pamiętał doskonale, dokąd to wejście prowadzi.

Trupy nocarzy mają swoje miejsce: w trumnach w podziemiach. I tylko tam.


Smukłe kolumny podążały wzwyż, ku szaremu sklepieniu. Jakże stosownie przypominały przerzedzony las, który zazwyczaj rośnie na cmentarzu.

Kamiennym podziemiem władały cisza i mrok.

Szeregi murowanych nagrobków trwały w przykładnym wręcz uporządkowaniu i spokoju. Nigdy nie kładziono tu kwiatów, nie palono zniczy czy świec. Tak jakby dekorowane groby, które pozostały za nocarzami w świecie ludzi, musiały im wystarczyć i na ten raz.

Vesper przypomniał sobie, kiedy ostatnio odwiedzał to miejsce. Zerknął trwożliwie na najbliższy rząd. Wtedy widniały w nim tylko trzy zamknięte groby i czwarty, gotów na przyjęcie Umensa. Teraz było ich ze trzydzieści...

Odszukał wzrokiem tamte nagrobki. Daps, Ebur, Falx.

Pamiętasz, chłopcze? Pamiętasz?

Nex stoi w hali fabrycznej Polfy, przed nim klęczą skazani na śmierć policjanci. Wokół uwijają się renegaci, zakładając ładunki wybuchowe. Trupy ludzi i nocarzy leżą rozciągnięte na podłodze. A ty czekasz, skulony, pod dachem, na jakąkolwiek okazję do przerwania tego rozpaczliwego bajzlu. I oto Nidor podrywa się, zaczyna strzelać, dołączasz do niego, Nex wali się na ziemię w rozpryskach krwi, te chwile zwycięstwa mają jakże słodki smak...

Błysk.

Ruiny sali balowej migoczą w świetle laserowych wiązek, to nadchodzą watykańscy, siejąc nieubłaganą śmierć. I nagle jakby grom spada na resztki sklepienia, te wśród dojmującego wizgu opadają bezlitosnym gradem na głowy zaskoczonych ludzi. Niczym złowrogi rój w powietrzu pojawiają się groźne sylwetki renegatów; wysoki, czarno odziany mężczyzna w kewlarowym hełmie sunie ku tobie, szukając cię niecierpliwym spojrzeniem. Aż wreszcie znajduje i rozjaśnia się nieudolnie skrywanym uśmiechem. Ulga, która zalewa cię na ten widok, jest ostatnią rzeczą na świecie, do której chciałbyś się przyznać. Ale jednak jest.

– Idź precz, renegacie – zaszemrał ledwo słyszalnie więzień. – Jestem nocarzem! Idź precz!

„No, jestem” – mówi z gigantyczną ulgą Nidor, wpadając do celi.

Błysk.

Vesper odwrócił się, poszukał wzrokiem swego nocarskiego przyjaciela. Nidor szedł tuż obok, blady jak śmierć. Jego wargi poruszały się bezgłośnie. Nie spuszczał wzroku z pleców Ultora, wierny niczym pies.

Vesper przesunął spojrzeniem po podziemnym cmentarzu, zdjęty nagłym dreszczem. Oto powrócił do domu: do zimnych, nieruchomych nagrobków. Być może wkrótce dołączy do nich na wieki.

A niechże będzie i tak, zadecydował nagle. Byle tylko, zgodnie z daną samemu sobie w Białobrzegach obietnicą, zdążyć opowiedzieć wszystko, co wie o wrogach. Rzucić Ultorowi do stóp krwawy wianuszek renegackich głów, wziąć bezwzględny odwet na mordercach. Oto czas zapłaty za mękę Cichowęża...

Miotasz się jak pochwycona w paszczę mysz, sarknął Wąż z pogardą. Raz jesteś stuprocentowym renegatem, raz skruszonym, błagającym łaski nocarzem. Może byś się zdecydował, kim jesteś? Owcą czy wilkiem? Ofiarą czy drapieżnikiem? Wybierz wreszcie, jak chcesz żyć – i umrzyj zgodnie z tym!

Lord doszedł do przeciwległej ściany, wpatrzył się w nią w skupieniu. Zatrzymali się za nim zwartą grupą.

Mur zatrząsł się, ale tylko w jednym, izolowanym miejscu, metr dalej pozostawał niewzruszony, jakby nie dotyczyły go prawa fizyki. Wreszcie kamienie zaczęły rozsuwać się z chrzęstem. Patrzyli ze zdumieniem, jak uciekają na boki, nie roniąc nawet odrobiny pyłu.

Po chwili stanęło przed nimi otworem mroczne, wionące stęchlizną przejście. Czarny tunel wiódł gdzieś daleko w głąb.

Vesper przełknął ślinę, ręce mu zadrżały. Co to jest, do diabła? Drugi, potajemny Bunkier? Taki, w którym można katować ofiary zupełnie bez żadnej kontroli z zewnątrz, bez świadków, bez rozchodzących się potem wieści czy plotek?

– Celer, Algor przodem – nakazał Lord.

Pretorianie znali tylko jedną odpowiedź.

– Tak jest!


Loch ciągnął się niemiłosiernie. Szuranie ciężkich butów rozchodziło się upiornym echem, by zatonąć w nieprzeniknionej oddali. Niczym zapałka wrzucona do studni, która leci i leci w dół i za nic nie chce zgasnąć, a jej mdłe światełko tylko przyprawia żołądek o ścisk. Tam jest aż tak głęboko, naprawdę? Aż tak?

I cóż my tu mamy...

Głód.

Więzień przymknął oczy. Potknął się, zachwiał, zatoczył na ścianę. Wnet pochwyciły go mocne ręce Nidora, przywróciły do pionu. Poszli dalej, wdzierając się w ciemność i ciszę.

Nidor nie odzywa się do mnie, westchnął Vesper. Wciąż się nie odzywa, ani słówka nie piśnie, chociaż mógłby, telepatią. Może czeka, żeby go zagadnąć samemu?

„Słuchaj, stary...” – wysłał pośpiesznie i urwał. Wiadomość nie wydostała się z głowy, nie pomknęła ku przyjacielowi.

Wtedy zrozumiał.

Lustro. Idealne, ściśle przylegające lustro.

Tunel jest doskonale ekranowany, lepiej nawet niż Bunkier. Dokąd prowadzi? Po co, jak, dlaczego? Co czeka na nich na końcu?

Będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się – zapowiedział radośnie wewnętrzny chochlik. – I zaczęli się bawić.

Vesper zaniósł się nagłym, gorzkim śmiechem, w którym przebrzmiewały nuty histerii. Ultor przystanął, odwrócił się. Więzień nie przestawał się śmiać.

– I zaczęli się bawić – wykrztusił wreszcie, ocierając wciąż sączące się z poparzonych spojówek łzy. – Ciekaw jestem twojego gustu, Panie. I poczucia humoru.

Ultor wzruszył ramionami, odwrócił się i pomaszerował dalej. Bez słów.


Nikt

Подняться наверх