Читать книгу Renegat - Magdalena Kozak - Страница 10

Pajęczyna

Оглавление

wiatła zachodzącego słońca barwiły różem i czerwienią niewielki domek na przedmieściach Warszawy. Drewniany płotek, z którego płatami złaziła zielona farba, odgradzał go od piaszczystej ulicy. Dwóch mężczyzn brnęło śpiesznym krokiem przez na wpół zamarznięte błoto, starając się omijać co większe kałuże.

Vesper nie mógł się oprzeć zdziwieniu, kiedy Later podszedł do przerdzewiałej metalowej furtki i nacisnął czarny guziczek dzwonka. To tutaj? – były nocarz otworzył szeroko oczy. Miał nadzieję, że zostanie zaprowadzony do jakiejś tajnej bazy renegatów, wyobraźnia podsuwała mu obrazy rodem z fantastycznych filmów: matowiony chrom, plastik, szkło, drzwi otwierające się z sykiem na rozkaz telepatycznego hasła, psy Baskerville’ów warujące u wrót...

I żadnych oszalałych Węży, wszystko, tylko nie to.

Later ponownie nacisnął dzwonek, odczekał chwilę, a potem zaczął go wciskać raz za razem, coraz bardziej natarczywie.

– No żeż... – warknął pod nosem. – Bez przesady.

Drzwi skrzypnęły, na progu pojawił się siwy mężczyzna w przybrudzonych drelichowych spodniach i wytartej bluzie. Niechętnym wzrokiem popatrzył na przybyszów. Ziewnął z ostentacyjnym wręcz znudzeniem, nie zakrywając dłonią ust.

– No i czego? – rzucił opryskliwie. – Po co przyszli?

– Pogadać – powiedział spokojnie Later. – Tylko pogadać.

Stary wzruszył ramionami, obejrzał się za siebie. Pomruczał do kogoś, kto stał tuż za nim w przedsionku, skrzywił się niechętnie, wreszcie ruszył do furtki, szurając flanelowymi kapciami po nierównym chodniku. Włożył klucz do zamka, obrócił nim kilkakrotnie ze zgrzytem.

Bez sensu, pomyślał Vesper. Płotek ma najwyżej z półtora metra, tę furtkę otworzyłbym jednym kopniakiem, a tutaj proszę, na zamek się wysilili.

Zamknął oczy. Wciąż czuł lekki zawrót głowy, a w uszach poszum świeżej krwi. Świat był przytłumiony, nierzeczywisty, wyświetlał się dookoła niczym celuloidowy film. On sam był zaś trochę gdzie indziej, owszem, chodził, działał, żył... Ale jednocześnie jakby wcale go nie było.

Zaćpany na zawsze, niechaj będzie i tak.

– No to wchodźcie – burknął stary, stając z boku otwartej furtki. – No już trudno, skoro wam tak cholernie zależy...

Vesper otworzył oczy, popatrzył na niego uważnie. Człowiek, to z pewnością był człowiek.

– Zapraszasz nas? – rzucił cicho Later, z lekkim uśmieszkiem. – Bardzo dziękujemy.

Twarz tamtego stężała natychmiast.

– Znasz drogę – odparł przez zęby. – A teraz idź.

Later szturchnął Vespera łokciem, sztubackim, porozumiewawczym gestem, i ruszył do drzwi. Były nocarz podreptał za nim, ślizgając się po oszronionych betonowych płytkach. Wreszcie przestąpił próg, z ulgą witając kojącą ciemność wnętrza. Zamrugał... i nagle zastygł w miejscu, wpatrując się w stojącego naprzeciwko mężczyznę.

– Witam – powiedział generał Nex. – Mam nadzieję, że nie spotkaliście żadnych przeszkód na drodze z Cichowęża. – Spojrzał na Latera, który natychmiast pokręcił głową.

– Wszystko w porządku, szefie – odparł służbiście. – Nic się nie działo.

Nex uśmiechnął się, wyciągnął rękę do Vespera. Ten popatrzył na nią z chwilowym zawahaniem, ogarnięty tłumem rozgorączkowanych myśli.

Pamiętasz, chłopcze? Pamiętasz?

Nex stoi w fabrycznej hali Polfy, przed nim klęczą skazani na śmierć policjanci. Wokół uwijają się renegaci, zakładając ładunki wybuchowe. Trupy ludzi i nocarzy leżą rozciągnięte na podłodze. A ty czekasz skulony pod dachem na jakąkolwiek okazję do przerwania tego rozpaczliwego bajzlu. I oto Nidor podrywa się, zaczyna strzelać, dołączasz do niego, Nex wali się na ziemię w rozpryskach krwi, te chwile zwycięstwa mają jakże słodki smak...

Nex. A teraz powitaj go życzliwie. To twój nowy towarzysz broni, jesteście po tej samej stronie barykady, jakbyś nie wiedział. Zostałeś renegatem, zabijasz, polujesz, jak oni wszyscy, pijesz ludzką krew. Jeżeli miałeś zamiar popełnić honorowe samobójstwo, trzeba to było zrobić w Cichowężu, teraz już za późno. Tutaj możesz ewentualnie zrobić histeryczną scenę, napluć komuś prosto w twarz, wszcząć bójkę, proszę. To i tak niczego nie zmieni. Ale częstuj się, czym chcesz.

Aha, i jeszcze pamiętaj, że ten facet uratował ci życie tam, w auli. Gdyby nie on, twój przyjaciel Nidor kropnąłby cię lada moment. Wiesz przecież o tym, wiesz doskonale.

Więc może lepiej nie rób scen. Postaraj się jakoś zachować w tej jakże niezręcznej sytuacji.

Vesper nabrał głęboko powietrza w płuca.

– Witam, generale – wydusił z trudem.

Podał rękę Nexowi, uścisnął prędko, puścił natychmiast. Rozejrzał się po ciemnym, pustym przedsionku, celowo unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z renegatem.

– Lord Aranea oczekuje pana, generale – oznajmił Nex, promieniując niewzruszonym spokojem. – Zapraszam.

Vesper powoli wypuścił z siebie powietrze. Generale? – powtórzył w duchu, mając nadzieję, że po prostu się przesłyszał. Bo jeżeli nie, to... Generał renegatów: to piętno będzie nie do zmycia. Przypieczętuje zdradę, chce tego czy też nie. O kurwa... O kurwa żeż mać!

Nex odwrócił się i zaczął wchodzić po skrzypiących drewnianych schodach, pokrytych sfatygowanymi kawałkami dywanu. Były nocarz ruszył za nim, wbijając wzrok w jego szerokie, barczyste plecy.

O kurwa, zaczęło krążyć Vesperowi w głowie niczym natrętna mucha. O kurwa żeż mać!

Nic innego nie przychodziło mu na myśl.


Gabinet Aranei był malutkim, niemalże klaustrofobicznym pomieszczeniem. Ściany od sufitu do podłogi zabudowane były półkami, na których piętrzyły się książki. Okno zasłonięto żaluzjami przeciwwłamaniowymi, tuż przed nim stało biurko, z którego osypywały się stosy papierów.

Lord Renegat siedziała na obrotowym krzesełku i zawzięcie wklepywała coś w klawiaturę, od czasu do czasu zerkając na ekran. Nie przerwała, kiedy weszli. Stanęli więc tuż za progiem, czekając.

– Sekundę – rzuciła w transie. – Momencik.

– Taaa – mruknął Nex, podszedł do jednego z dwóch krzeseł stojących przed biurkiem i zgarnął na podłogę kolejne papierzyska. – Raczy pan usiąść, generale. Proszę.

A więc jednak to prawda, przemknęło Vesperowi przez myśl. Nie przesłyszał się, rzeczywiście postanowili zrobić go generałem.

Miał wrażenie, jakby jakiś przeogromny ciężar zagnieździł mu się w piersiach i postanowił pozostać tam na zawsze. Vesper, cholerny zdrajca. Generał renegatów. To właśnie on.

Powolnym, ociężałym krokiem podszedł do krzesła, zostawiając ślady błota na rozrzuconych kartkach. Siadł na wskazanym miejscu. Kątem oka zerknął na Nexa, który stanął tuż obok, splótł ramiona i spokojnie spoglądał na Araneę.

Uderzyła z triumfem w jakiś klawisz i wreszcie odwróciła się ku nim.

Oczy, w których szalał sztorm. Vesper zatonął w nich od razu.

– Dziękuję panu bardzo, generale – zwróciła się do Nexa. – Może pan wyjść.

Ten odwrócił się z wyraźnym ociąganiem, ruszył do drzwi i przystanął na progu, obrzucając Araneę badawczym spojrzeniem.

– Dziękuję panu, generale – powtórzyła z naciskiem.

Nex popatrzył na Vespera, skinął mu głową, zaciskając lekko wargi, po czym wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim z cichym skrzypnięciem.

Leciutki uśmieszek przebiegł po twarzy Pani Renegatów, znikł jednak zaraz. Zaczęła się wpatrywać w przybysza, badawczo, uważnie.

– Ultor kazał ci do mnie strzelić? – rzuciła.

Vesper przełknął ślinę. Natychmiast wyczuł niebezpieczeństwo, zawisłe nad nim groźnie, niczym spiętrzona lawina. Ostrożnie, zawrzasnął szósty zmysł, tylko ostrożnie...

– Tak, Pani – przyznał nagle.

Zatrzęsło nim zdziwienie. Wcale nie zamierzał tego powiedzieć, a jednak słowa wyrwały się i popędziły do niej niczym posłuszne rozkazowi psy.

Uśmiechnęła się triumfalnie.

Prawdopoznanie, zrozumiał Vesper. A więc to tak działa. A więc to tak.

– A ty... Strzeliłeś do mnie, nie do niego? – indagowała dalej.

– Tak – odparł natychmiast.

Poczerwieniał, zaczęło go dusić poczucie przedziwnego upokorzenia. Dotąd, jak to w życiu, czasem kłamał, czasem mówił prawdę, ale wybór zawsze należał do niego. Teraz, gdy pozbawiono go tej możliwości, czuł się nagi.

– Wcale go nie zdradziłeś... – powiedziała powoli, w zamyśleniu.

Odruchowo nabrał powietrza w płuca... Ale nie powiedział nic. Zdziwił się, zrozumiał jednak błyskawicznie, że przecież nie zadała mu żadnego pytania, komentarz należy więc wyłącznie do niego.

– Nie – powiedział więc szczerze. – Nie zamierzałem go zdradzić.

Popatrzył jej w oczy z wyzwaniem. Niech sobie nie myśli, że to dla niej tutaj przyszedł, że zdradził tych, których kochał, towarzyszy broni, tylko po to, żeby móc znowu patrzeć w te rozszalałe żywiołem oczy, żeby, być może, wziąć ją w ramiona, żeby poczuć smak tych ust... Żeby móc być przy niej choćby przez chwilę... Oddać, poświęcić wszystko, byle choć przez moment być w niej...

– Kurwa mać – wyszeptał bezgłośnie, spuszczając wzrok.

Zaśmiała się cicho, z satysfakcją.

– I co ja mam teraz z tobą zrobić, Vesper? – westchnęła, niby to z żalem, ale oczy jej błyszczały. – Wszyscy sądzą, że byłeś takim doskonałym podwójnym agentem. Że udało ci się oszukać samego Ultora i odwalić światowej wręcz klasy numer, strzelając do niego w chwili, gdy już był niemal pewien wygranej. A ty po prostu... Pomyliłeś się, biedaku? Bo nie sądzę, żebyś tak dramatycznie spudłował?

– Nie pomyliłem się – warknął ze złością. – Ani nie spudłowałem. Weszłaś mi do głowy, chyba wiemy o tym oboje.

Spojrzała mu w oczy, bystro, uważnie.

– Tak sądzisz? – spytała. – Że to ja?

Pomyślał chwilę i skinął głową. Wszystkie wspomnienia, nadzieje, myśli... Wszystko zaczął spowijać coraz bardziej dojmujący chłód. Oto nadchodziło coś nieubłaganego, co raz na zawsze miało odmienić całe jego życie.

– Tak – powiedział. – To jedyne logiczne wytłumaczenie. To ty ustawiłaś wszystko, zawróciłaś mi w głowie, zamieniłaś swój obraz z Lordem... Bo to ciebie widziałem, kiedy naciskałem spust. A jednak upadł on. Podmianka, nic innego.

Odwróciła się nagle, popatrzyła w okno przesłonięte żaluzją.

– Wiedziałam, że będzie chciał mnie zabić – powiedziała cicho. – Musiałam się jakoś obronić... Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

Zaniósł się pełnym goryczy, rozpaczliwym śmiechem. To był wyrok, wiedział o tym doskonale. Aranea zna prawdę, ale nie zamierza dzielić się nią z nikim. Plan jest jasny, prosty i oczywisty. Vesper zostaje generałem w uznaniu zasług, jakie oddał renegatom, taka jest wersja dla szerokiej publiczności.

– Za złe... – wycedził wreszcie, zamieniając słowa w lodowe sople. – Ależ skąd. Jak dla mnie, sprawy nie mogłyby potoczyć się lepiej. Zostałem generałem renegatów, to niesłychanie szybki awans dla zwykłego porucznika! Cóż z tego, że przypadkowy i polityczny?

– A więc rozumiesz. – Wróciła do niego pełnym napięcia spojrzeniem. – W gruncie rzeczy nie mamy innego wyboru, ani ty, ani ja. Mam opowiedzieć, jak to w ostatniej chwili udało mi się opętać jednego z nocarzy? Który jest z nami wbrew własnej woli i wciąż marzy o ucieczce do swoich? No cóż, dużo bardziej opłaca się utrzymywać, że udało mi się przeciągnąć cię na naszą stronę. Zwiodłeś Ultora, omal go nie zabiłeś, dzięki tobie akcja zakończyła się sukcesem. Jesteś teraz generałem, walczysz po słusznej stronie...

Teraz on z kolei pobiegł spojrzeniem ku oknu. Głębokie rozczarowanie przebiło się przez wszechobecne opary obojętności wywołane prawdziwą krwią. Westchnął cichutko, z goryczą.

Gdzieś tam po kryjomu żywił nadzieję, że może kiedy Aranea dowie się, że on wcale nie zdradził swoich, że to ją chciał zabić, nie Ultora, może wtedy zapłonie słusznym gniewem i skaże go na śmierć. Wieść o tym dojdzie do nocarzy, oczyści jego imię... Cóż za naiwne, romantyczne bzdury. Żegnaj, Don Kichocie.

Rzeczywistość jest do bólu trzeźwa i praktyczna. Nawet jeżeli renegaci zechcą się go pozbyć, postarają się, by zginął w wypadku. Niepotrzebny im nocarz męczennik, do końca oddany sprawie. Za to bohaterski generał, który przejrzał na oczy i wybrał jedynie słuszną ze stron... Pasuje jak ulał.

– Muszę się trzymać tej wersji, prawda? – zapytał ze ściśniętym gardłem. – Jaki mam inny wybór?

Wstała zza biurka, podeszła do okna, oparła się o parapet.

– Widzisz, Vesper – powiedziała. – Tak naprawdę żadnego.

Zacisnął wargi, pokiwał głową, nie spuszczając wzroku z Aranei. Jaka ona piękna, zaśmiał się szyderczy chochlik gdzieś w środku. Jaka piękna. Na zewnątrz i wewnątrz, co za styl.

– Jesteś moim spektakularnym politycznym sukcesem – ciągnęła. – I wiesz co, będę z tobą szczera.

Uśmiechnął się, cynicznie i szyderczo. Szczerość, dziękujemy tej pani. Dobre chociaż to.

– Wiesz doskonale, że nie masz już do nich powrotu – oznajmiła powoli. – Strzeliłeś do Lorda. Uratowałeś mnie z opresji, zacząłeś zabijać. Dla takich jak ty oni mają tylko jedną propozycję: Galeria Hańby... i śmierć. Musisz więc zostać z nami. Nie masz innego wyjścia.

Niewidzialna pajęczyna zacisnęła się na nim tak, że z trudnością łapał dech. Patrzył na Araneę pełen rozpaczy i nienawiści, zabiłby ją tu i teraz, gdyby tylko mógł. Ale przecież widział jej pojedynek z Lordem... I nie miał cienia wątpliwości: sam był bez szans.

Więc może trzeba spróbować inaczej. Pójść na współpracę, dowiedzieć się wszystkiego o renegatach... A potem rzucić ich głowy Ultorowi do stóp.

Zerknął na jej komputer. Gdyby byli w starym szpiegowskim filmie, ona wyszłaby teraz do toalety. A on rzuciłby się co tchu do klawiatury, pootwierał pliki. Schemat organizacji, imiona, nazwiska, kontakty, adresy, wszystko byłoby, rzecz jasna, na pulpicie. Dla ułatwienia zadania. No, ewentualnie zabezpieczone jakimś arcytrudnym hasłem. Datą urodzenia na przykład. Albo imieniem ulubionego chomika.

Aranea uśmiechnęła się lekko.

– Oczywistym jest, że jeżeli będziesz współpracował, to tylko po to, by nas zdradzić i wrócić do swoich – stwierdziła ze zrozumieniem. – Nie szkodzi, będziesz miał się czego czepić na początek. Jakiejś nadziei.

Zdało mu się, że krzesło zachwiało się gwałtownie, zacisnął więc na nim palce. Mebel stał spokojnie, ale jemu wydawało się, że opada w dół. Tak muszą się czuć skazani na powieszenie, kiedy ktoś im wykopuje stołek spod nóg, pomyślał gorzko. Ale to nic, to pewnie wciąż działa zbyt mocna krew. Podobno można się do niej przyzwyczaić z czasem... Podobno.

– Nie szkodzi – powtórzyła. – Pobędziesz tu trochę, poznasz prawdę. Jestem pewna, że za jakiś czas nie będziesz już chciał wracać. Zobaczysz sam.

– Powinnaś była mnie zabić – wychrypiał nieswoim głosem. – Powinnaś była pozwolić mi umrzeć tam, w auli. Wiesz dobrze, że nigdy nie zostanę renegatem, nie ja.

– Przestań histeryzować, zachowujesz się jak rozkapryszony gówniarz – przerwała mu brutalnie. – Nie zostaniesz renegatem, tak?! I myślisz, że twoi kiedykolwiek w to uwierzą? Już nim jesteś. I nigdy nie przestaniesz. Nie widzisz tego?

Pokręcił głową uparcie. Twarz jej stężała w wyrazie niecierpliwego rozdrażnienia.

– Słyszałam, że doskonale się pan spisał w Cichowężu, generale – syknęła cynicznie. – Pańska legenda zdążyła pana wyprzedzić. Czy to prawda, że swojej pierwszej ofiary nie zabił pan od razu, lecz przetrzymał dobre kilkadziesiąt godzin? – Odpowiedz! nakazywał jej wzrok.

– Tak – odparł, zanim w ogóle zdążył świadomie podjąć tę decyzję. – Zwlekałem z tym tak długo, ponieważ...

– Nie pytałam o przyczyny, tylko o potwierdzenie faktu – przerwała mu. – To wszystko.

– Tak jest! – odpowiedział posłusznie. – Tak było. Zabiłem go dopiero po kilku dniach.

Przełknął ślinę, odetchnął głęboko. Spojrzał w dół i dopiero teraz zauważył, że ściska kurczowo poręcze krzesła. Rozprostował palce, położył dłonie prosto na udach.

– A potem, zdaje się, pobił pan rekord Domu? – dorzuciła bezlitośnie. – Berserk, jak mi przekazał Strix, istny berserk... Imponujące.

Vesper przeniósł wzrok na podłogę. Bezradne ciało, błysk noża, kaskada krwi, drgawki, chrapliwy krzyk, czerwień kapie do coraz to nowych plastikowych pojemników, następny, proszę, nóż ślizga się po skórze i mięśniach, to niewiarygodne, jak szybko potrafi się stępić, kolejny wrzask, w dali wciąż gdzieś śpiewa ten opętany Wąż...

– Tak – powiedział głucho. – Tak.

– Doskonale – oznajmiła z satysfakcją. – Takiego nam trzeba, wojownika z pasją zabijania. Jego niezrównana legenda rozejdzie się szerokim echem i przebudzi dotąd uśpione, pokorne psy. Aż zmienią się w wilki i dołączą do nas na wieczność! – Roześmiała się triumfalnie. – Doprawdy doskonale. To się świetnie składa, że dołączył pan do nas, generale.

Zamilkła, pozwalając mu przetrawić zasłyszane słowa. A potem dobiła go jednym celnym ciosem.

– Oczywiście, generale... – Udała, że się zastanawia przez chwilę. – Jesteśmy panu głęboko wdzięczni za to, czego pan dokonał dotychczas. Zostawimy więc panu swobodę wyboru. Jeżeli nie będzie chciał pan włączyć się do naszych planów, ponieważ Cichowąż bardziej przypadł do gustu... Zawsze może pan tam wrócić.

Lodowata fala strachu rozlała mu się po plecach. Wąż roześmiał się w głowie. Zapraszam... – wysyczał po gadziemu.

Vesper przełknął gwałtownie ślinę. Wszystko, wszystko, tylko nie to!

– Cichowąż może zaczekać – oznajmił z nienaturalnym spokojem w głosie. – Z pewnością tutaj znajdę więcej pola do popisu.

– Doskonale, generale – rzekła z szerokim uśmiechem. – Cieszę się, mając pana po swojej stronie barykady.

Podeszła do niego, położyła mu dłoń na policzku. Szarpnął głową, uciekając od pieszczoty.

– Wytrzymasz, Vesper – powiedziała łagodnie. – A potem zobaczysz, że było warto. Obiecuję.

Zamrugał oczami, w pamięci zamajaczyła mu niewyraźna scena.

– Więc... Mogłem odejść? – spytał rekrut nieco drżącym głosem. – Cały czas mogłem odejść... Tak?

– Tak – potwierdził Vesper. – Cały czas.

Rekrut odwrócił się do niego. Oddech mu przyśpieszył, twarz poczerwieniała.

– Wiesz co... To w takim razie cholernie ci dziękuję! – wyrzucił z siebie gwałtownie. – Bo jakbym mógł, tobym pewnie odszedł. A dzięki temu zostałem.

Generał podniósł wzrok, popatrzył na swą nową Panią.

– Nie tym razem – powiedział, jego głos wręcz ociekał nienawiścią. – Na pewno nie będę chciał być jednym z was. Ale zostanę. Masz rację. Nie mam żadnego innego wyjścia.

– Ależ masz... – odparła swobodnie. – Przecież w każdej chwili możesz napluć mi w twarz, a potem strzelić sobie w łeb.

– Nie mam broni! – warknął gwałtownie.

– Będziesz miał – obiecała. – Dam ci zaraz. Zobaczysz.

Popatrzył na nią z wyraźnym niedowierzaniem, przekonany, że oto zaczyna się kolejna z jej gier.

– Ależ oczywiście, że dostaniesz broń – zaśmiała się lekko. – Generał Nex wręcz nie może się doczekać tej chwili.

– Ja również – odparł z mocą, wstając i zaglądając jej prosto w twarz.

Nieznacznym ruchem głowy wskazała mu drzwi.

– Dziękuję, generale – powiedziała spokojnie. – Przydzielam panu Latera do ochrony osobistej. Zajmie się panem, pokaże i objaśni wszystko, co trzeba.

Wyszedł, nie oglądając się nawet za siebie.

Jaka ona piękna, oznajmił chochlik szyderczo.

Na korytarzu, niczym dwa posągi wsparte o ścianę, czekali Nex z Laterem.

– Cóż, generale – powiedział powoli Nex. – Witamy na pokładzie. Mam nadzieję, że rozmowa z Panią Lord przebiegła... satysfakcjonująco.

Końcówka jego zdania wypowiedziana była tonem całkowicie obojętnym, a jednak Vesper mógłby przysiąc, że przebijała z niej drwina.

– Owszem, tak, generale – odparł więc równie spokojnie i opanowanie jak tamten. – Nasza Pani, zakładam, że wie pan o tym znacznie lepiej ode mnie, potrafi być bardzo... urzekająca.

– Pokażę panu kwaterę – rzucił Nex dość gwałtownie, odwrócił się i ruszył w dół korytarzem.

Vesper pospieszył za nim, znów z nieodłącznym Laterem za plecami.

Nie był pewien, ale wydawało mu się, że z myśli tego ostatniego przebija jakiś taki dziwny, nieco ironiczny śmiech.


Renegat

Подняться наверх