Читать книгу Życie oparte na kłamstwach - Magdalena Majcher - Страница 4
Rozdział 1
ОглавлениеKiedy Judyta wychodziła za Dominika, padał ulewny deszcz. Matka szepnęła jej wtedy do ucha, że najwyraźniej wszystkie zakochane w panu młodym kobiety go opłakują. Ona, chociaż utrzymywała, że nie wierzy w zabobony, poczuła się naprawdę wyjątkowo. W końcu Dominik wybrał właśnie ją. W piętnastą rocznicę ślubu słowa mamy wciąż rozbrzmiewały w głowie Judyty. Ciągle chciała w nie wierzyć.
Jolanta skrupulatnie pilnowała tego, żeby córka miała życie szczęśliwsze niż ona sama. Nie pozwoliła, aby ślub odbył się w maju, bo wiadomo, że maj i listopad to najgorsze miesiące na składanie przysięgi małżeńskiej, namówiła córkę i przyszłego zięcia, żeby pobrali się w kościele, w którym Judyta została ochrzczona, bo to dobrze wróży na przyszłość, i zadbała o to, żeby świadkami byli panna i kawaler. Na ślubie Jolanty świadkowały dwie kobiety, i nic dobrego z tego nie wyszło. Jolanta wprawdzie doskonale wiedziała, dlaczego jej małżeństwo się rozpadło, ale uważała, że gdyby posłuchała swojej matki i w dniu własnego ślubu dopilnowała pewnych spraw, miałaby większe szanse na powodzenie. Wierzyła w pecha, fatum i niesprzyjające okoliczności.
Judyta podeszła do okna i oparła głowę o szybę. Kiedy planowali sprzedaż czteropokojowego mieszkania na jednym z bielskich blokowisk i zaczynali szukać domu, postawiła tylko jeden warunek. Kuchnia ma być widna i przestronna. W zasadzie nic innego jej nie obchodziło. To Dominik narzekał na lokalizację, cenę, metraż czy dojazd. Ona po prostu chciała mieć kuchnię z dużymi oknami wychodzącymi na wschód. Udało się. Od razu pokochała ten dom. Czasem jest tak, że po przeprowadzce człowiek długo nie może się odnaleźć w nowym miejscu. Judyta nawet przez sekundę nie czuła się obco w nieznanych wnętrzach. Pierwszego wieczoru rozsiadła się wygodnie na kanapie i orzekła, że jest u siebie.
Stojąc przy kuchennym oknie i lustrując okolicę, Judyta złapała się na myśli, że powinna czuć się spełniona. Miała wszystko, co wydaje się niezbędne do szczęścia. Rodzinę – tego samego męża od piętnastu lat i dwoje fajnych dzieciaków, wspierającą mamę, przyjaciółkę, dom, o jakim wielu może tylko pomarzyć, zdrowie, pracę, pieniądze. Piętnaście lat wcześniej, wychodząc za Dominika, wyobrażała sobie, że będzie dokładnie w tym miejscu, w którym się znajdowała. A jednak coś było nie tak.
Słońce świeciło wysoko. Temperatura dobijała do trzydziestej kreski powyżej zera. Pogoda zupełnie nie przypominała tej sprzed piętnastu lat. Tamten czerwiec był wyjątkowo chłodny. Nie była na to przygotowana. Zamówiła suknię ślubną z dużym dekoltem i odkrytymi ramionami. W kościele trzęsła się z zimna.
Z miejsca, w którym stała, widziała salon, który pełnił również funkcję jadalni. Na pięknie nakrytym stole stały półmiski z daniami. Część przygotowała sama, pozostałe zamówiła z cateringu. Prawdę mówiąc, wolałaby zorganizować przyjęcie w restauracji, ale wiedziała, że to zostałoby źle przyjęte przez rodzinę męża. Jej członków obejmowała niepisana zasada, że rodzinne uroczystości odbywają się w domach. Judyta nie była entuzjastką tego zwyczaju, ale go kultywowała, bo odkąd tylko sięgała pamięcią, marzyła o tym, żeby stać się częścią dużej, wielopokoleniowej rodziny. Ona miała tylko mamę. Dziadkowie zmarli, kiedy Judyta była mała, a ojciec nigdy się nią nie interesował. W Wigilię siadywały więc przy stole we dwie. Judyta bardzo kochała swoją matkę, ale nawet najlepsza mama nie mogła zastąpić dziecku ojca, rodzeństwa i dziadków. Judyta często więc fantazjowała. Uciekała w świat dziecięcych marzeń i znajdowała w nim schronienie.
Kiedy poznała Dominika, a kilka miesięcy później jego rodzinę, zachłysnęła się tym tradycjonalizmem, ale teraz coraz częściej czuła się nim zmęczona. Naprawdę wolałaby spędzić rocznicę ślubu tylko z mężem, zamiast organizować huczne przyjęcie dla kilkunastu osób.
Oderwała wzrok od samochodu stojącego na podjeździe sąsiadów. Wygładziła sukienkę i podeszła do szafki. Wyjęła z niej kieliszek. Postawiła go na blacie i wyciągnęła z lodówki butelkę wina. Nalała sobie alkoholu i pociągnęła z kieliszka solidny łyk. Cierpki smak rozszedł się po podniebieniu.
– Nie pij. – Dominik nagle zmaterializował się przy jej boku. – Wiesz, że moja matka tego nie lubi.
– To tylko wino. – Judyta wzruszyła ramionami. – Boli mnie głowa.
– To weź tabletkę, zamiast pić.
Dominik wyszedł z kuchni. Minął się w drzwiach z Julką, która zbiegła ze schodów z naburmuszoną miną.
– Mamo, naprawdę muszę tu z wami siedzieć? Nie mogę pójść do Zuzki?
Judyta westchnęła ostentacyjnie i posłała córce karcące spojrzenie. Julka wykazywała coraz mniejsze zainteresowanie rodzinnymi spotkaniami i w głębi duszy Judyta ją rozumiała. Dziewczyna miała czternaście lat. W tym wieku spotkania z koleżankami wydają się atrakcyjniejsze od rodzinnych spędów, ale nie mogła przyznać jej racji.
– Nie mam nic przeciwko twojej znajomości z Zuzią, ale w taki dzień jak dziś powinnaś być ze swoją rodziną – powiedziała, odstawiając kieliszek na blat. – To nasza rocznica ślubu!
– Taka sama, jaka była rok temu, i taka sama, jak będzie za rok. – Nastolatka przewróciła oczami. – No, mamo… Wrócę, zanim goście wyjdą.
– W takim razie twoich urodzin też już nie będziemy obchodzić, bo przecież świętowaliśmy je rok temu i będziemy świętować za rok.
Julka zacisnęła ze złością pięści i obróciła się na pięcie.
– Przebierz się! – krzyknęła za nastolatką matka.
Kiedy Julka była mała, Judycie wydawało się, że gdy córka podrośnie, życie stanie się łatwiejsze. Nie trzeba będzie wstawać w nocy, zmieniać pampersów, usypiać, karmić na żądanie. Teraz oddałaby wszystko, żeby zawrócić dziewczynę do etapu niemowlęctwa i ją w nim pozostawić. Julka dorastała, miała swoje zdanie, zwykle zgoła odmienne od zdania rodziców, upierała się przy swoim i wykłócała. Za nic w świecie nie chciała się dopasować do rodziny. Wiecznie musiała iść pod prąd.
Antek urodził się jakby na osłodę dla matki zmęczonej fochami dorastającej dziewczyny. Był zupełnie inny niż Julka. Elastyczniejszy, bardziej ugodowy i rozkoszny. Judyta – jak zresztą każda matka – nigdy nie przyznałby się do tego głośno, ale miała swoje ulubione dziecko. Nic nie mogła poradzić na to, że to właśnie szczery uśmiech czterolatka rozmiękczał jej serce.
Włożyła kieliszek do zmywarki i poszła do salonu, gdzie Antek oglądał bajkę. Starała się ograniczać czas, który dziecko spędzało przed telewizorem, ale tego dnia miała tyle na głowie, że najlepszym wyjściem wydawało jej się włączenie kreskówki. Dominik kręcił się nerwowo po pomieszczeniu, próbując zawiązać krawat.
– Daj to – powiedziała do męża.
Posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie.
– Dzięki. Mam czterdzieści lat, a nadal nie nauczyłem się wiązać krawata.
Kąciki ust Judyty uniosły się o kilka milimetrów.
– Podobno na naukę nigdy nie jest za późno! – podsumowała z uśmiechem, poprawiając mężowski krawat. – Poszedłbyś na górę sprawdzić, czy Julka się przebrała?
– Czasem wydaje mi się, że to ona, a nie Antek, ma cztery lata. – Dominik pokręcił głową z dezaprobatą. – Ciągle jej trzeba pilnować!
Mężczyzna udał się na górę, a Judyta zobaczyła przez okno, że na ich podjeździe zatrzymał się samochód. Wcześniej uprzedziła ochroniarza, że tego dnia będą mieć gości, i podała numery rejestracyjne pojazdów. Czasami denerwowały ją te wszystkie środki bezpieczeństwa, ale z drugiej strony dzięki temu mogła się czuć pewnie.
Uśmiechnęła się, widząc przyjaciółkę pomagającą jej matce wysiąść z auta. Judyta i Malwina poznały się w podstawówce. Pierwszego dnia szkoły usiadły razem w ławce i od tamtej pory były nierozłączne. Malwina była częstym gościem w rodzinnym domu koleżanki. Jolanta bardzo polubiła przyjaciółkę córki i utrzymywały stały kontakt. Judyta cieszyła się, że dwie tak bliskie jej kobiety znalazły wspólny język i dobrze się czuły w swoim towarzystwie. Czasem nawet wychodziły we trójkę do kina czy teatru. Mama i przyjaciółka były dla Judyty podporą, kiedy straciła drugą ciążę. To one wyciągnęły ją z dołka i przywróciły wiarę w życie. Dominik dużo wtedy pracował. To był lipiec, szczyt sezonu wakacyjnego. Turyści eksplorowali najróżniejsze zakątki Starego Kontynentu. Judyta roniła ciążę, a Dominik był nad Rzymem, Londynem, a może nad Palermo. O wszystkim dowiedział się po wylądowaniu, kiedy Judyta już wypłakiwała się Jolancie i Malwinie. Przyjaciółka potem pojechała odebrać Julkę ze szkoły, a matka z nią została. Judyta była tak rozżalona nieobecnością męża, że już tylko chwila dzieliła ją od wyznania mamie prawdy. Ale tego nie zrobiła. Dopóki nie wypowiedziała swoich przypuszczeń na głos, mogła jeszcze udawać, że to tylko projekcja jej zmęczonego codzienną rutyną umysłu. Wciąż istniał cień szansy, że sobie to wszystko wymyśliła.
Szybkim krokiem podeszła do drzwi, aby je otworzyć. Dźwięk silnika samochodu oderwał Antka od bajki. Chłopczyk plątał się teraz niecierpliwie przy jej nogach, aby przywitać się z babcią i ulubioną ciocią. Jakiś czas temu Dominik zwrócił jej uwagę, że ciociami dla dzieci są jego siostry, a nie obca osoba, ale Judyta uciszyła go, przypominając, że Malwina jest jej bliska jak siostra.
– Babcia! Ciocia! – ekscytowało się dziecko.
Jolanta czule pogłaskała wnuczka po policzku, po czym przywitała się z córką. Malwina potarmosiła włosy malca i czule uściskała przyjaciółkę.
– Piętnaście lat, kto by pomyślał! – powiedziała, przekazując na jej ręce prezent zawinięty w srebrny papier. – Nie mam najmniejszych szans na pobicie twojego rekordu!
Zamieszanie skłoniło Julkę, która na szczęście się przebrała, i Dominika do zejścia na dół. Stosunki panujące między Malwiną a Dominikiem można było określić jako poprawne. Nigdy nie zapałali do siebie szczególną sympatią, nad czym ubolewała Judyta. Julka natomiast szalała za przyjaciółką matki, co nie do końca odpowiadało Dominikowi. Wolałby, żeby jego córka znalazła sobie inną idolkę. Malwina była w porządku, ale totalnie nieprzewidywalna. Nie znała pojęcia stałości.
– Przecież sama mówiłaś, że małżeństwo to przeżytek – zwróciła Malwinie uwagę Julka.
– Szkoda, że nie słuchasz moich innych wypowiedzi. – Malwina konspiracyjnie mrugnęła do nastolatki. – Na przykład o tym, że fizyka do czegoś ci się jednak przyda w życiu!
Julka przewróciła oczami i podeszła do babci. Judyta obserwowała je na przestrzeni lat z coraz większym niedowierzaniem. Dziewczyna nie miała w sobie nic z matki ani ojca. Z każdym rokiem stawała się bardziej podobna do babki. Zarówno Jolanta, jak i Julia były niskie, a przy tym dość korpulentne, co stanowiło przyczynę kompleksów nastolatki. Judyta uważała, że niepotrzebnie, bo krągłości dodają jej uroku, ale dorastająca dziewczyna miała problem z zaakceptowaniem swojej figury.
– Nasza fizyczka jest straszna – podsumowała Julka, zamykając drażliwy dla siebie temat.
Malwina była z wykształcenia fizykiem. Wykładała na Uniwersytecie Śląskim i Uniwersytecie Jagiellońskim, a w tak zwanym międzyczasie angażowała się w projekty badawcze. Brakowało jej czasu na to, żeby po prostu żyć. Może dlatego wszystkie jej związki spotykał ten sam los? Rozpadały się po kilkunastu miesiącach, czasem kilku latach. Była w trakcie trzeciego rozwodu. Powtarzała, że nauka wymaga poświęceń.
– Wciąż nie tracę nadziei na to, że zostaniesz czwartą w historii laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki! – roześmiała się Malwina.
– Chyba piątą, po tobie – powiedziała Judyta, gestem zachęcając matkę i przyjaciółkę, aby weszły do salonu.
Zaproponowała gościom kawę, ale spotkała się z odmową. W tak gorący dzień nikt nie miał ochoty na ciepłe napoje. Podała więc wodę i usiadła naprzeciwko Julki, która już zdążyła wyciągnąć z kieszeni swój smartfon i pogrążyć się w wirtualnym świecie. Przez długi czas Judyta starała się trzymać dzieci z dala od elektroniki, ale technologia weszła do życia ich rodziny zupełnie niepostrzeżenie. Nawet koledzy Antka z przedszkola doskonale radzili sobie z obsługą tabletu czy smartfona. Julka wierciła rodzicom dziurę w brzuchu o telefon tak długo, aż w końcu skapitulowali.
– Julko, mamy gości – Judyta dyskretnie upomniała córkę, która z niezadowoloną miną schowała smartfon z powrotem do kieszeni.
Judyta była zmęczona rolą złego policjanta, która zawsze przypadała jej. To ona, a nie Dominik, była od ustalania zasad i ich egzekwowania. On pochodził z tradycyjnej rodziny, w której to kobieta była od wychowywania dzieci. Judyta miała wrażenie, że najczęściej wypowiadanymi przez jej męża słowami są: „Zapytaj mamę, czy możesz”. Sam był od rozpieszczania i zabawy. Judyta uważała, że to niesprawiedliwe, bo przez to ona była tą złą, a on kochanym tatusiem, który pozwala dzieciom na wszystko.
– Nic się nie dzieje – zapewniła córkę Jolanta. – Niech sobie odpisze.
– Problem polega na tym, że ona cały czas tylko odpisuje – westchnęła Judyta.
– Nie moja wina, że nie pozwoliłaś mi pójść do Zuzki!
– Wystarczy – wtrącił się Dominik. – Zaraz przyjdą moi rodzice. Julko, zachowuj się, dobrze?
Nie widział żadnego problemu w tym, że dzieci rozrabiają przy matce Judyty, ale kiedy na horyzoncie pojawiali się jego rodzice, wymagał absolutnego posłuszeństwa. Wszystko musiało być na tip-top: mieszkanie wysprzątane, stół suto zastawiony, żona uśmiechnięta, a dzieci posłuszne i zadowolone. Judyta skrycie współczuła tego mężowi. Jego ojciec był człowiekiem autorytarnym i stanowczym. Wzbudzał respekt nie tylko u swojego syna, który zresztą sprawiał wrażenie, jakby się go bał. Przypuszczała, że właśnie z powodu trudnych relacji z ojcem Dominik był wobec dzieci zbyt łagodny. Nie chciał, aby powtórzył się scenariusz znany mu doskonale z rodzinnego domu.
Judyta nawet się nie łudziła, że przy rodzinie męża uda jej się swobodnie porozmawiać z matką i przyjaciółką. Teściowie, a zwłaszcza teść, wprowadzali dziwną atmosferę. Kiedy na horyzoncie pojawiał się Franciszek, powietrze gęstniało. Dla Judyty nawiązanie z nim relacji było trudne, bo sama wychowywała się bez ojca, nie miała więc pojęcia, jaka powinna wyglądać rola mężczyzny w rodzinie. Nawet ona wiedziała jednak, że teść jest zbyt wymagający i ostry.
Matka Dominika była totalnym przeciwieństwem swojego męża. Łagodna, współczująca, zaangażowana i ciepła. Judyta czasem łapała się na tym, że zastanawia się, jak taka kobieta jak Elżbieta przeżyła tyle lat z człowiekiem o tak silnym i trudnym charakterze. Może przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągają?
Zadzwonił dzwonek. Judyta przeprosiła i wstała od stołu, kątem oka obserwując, jak Dominik sztywnieje. Z dwojga złego lepiej, żeby ojciec był nieobecny, tak jak jej tata, niż żeby dorosłe dzieci tak na niego reagowały.
Franciszek uwielbiał sprawować kontrolę, nie tylko nad własnym życiem. Nigdy nie udzielał rad, przynajmniej nie w taki sposób, jak większość ludzi. Nie mówił: „Ja na twoim miejscu…”, czy: „Uważam, że powinieneś zrobić tak…”. Nie. On po prostu wydawał polecenia. „Tego nie rób”, „przyjmij tę pracę”, „idź na studia”. Judyta przypuszczała, że zaplanował życie swojemu synowi, jeszcze zanim on przyszedł na świat. Co ciekawe, wobec Emilii i Mileny nie był aż tak krytyczny. Owszem, wtrącał się do ich życia, ale robił to mniej inwazyjnie. Elżbieta często żartowała, że gdyby Dominik nie przyszedł na świat jako trzecie dziecko w rodzinie, prawdopodobnie próbowaliby aż do skutku, bo marzeniem Franciszka było spłodzić syna i przekazać dalej swoje nazwisko. Córki kochał swoją dziwną miłością, ale to były tylko kobiety. Nie miały takich możliwości jak mężczyzna. Franciszek czekał więc coraz bardziej niecierpliwie na męskiego potomka, a kiedy w końcu pojawił się upragniony syn, postanowił go ukształtować na swoje podobieństwo.
Niestety, Dominik był bardziej podobny do matki, przez co jego uroda wydawała się taka… kobieca. Długie rzęsy, delikatna skóra, pełne usta i wąskie ramiona. Od małego był chorowity. Co chwilę łapał mniej i bardziej poważne choroby. I w ogóle był jakiś taki mało męski ten jedyny syn Franciszka. Ojciec głęboko wierzył w to, że Dominik pójdzie w jego ślady i zostanie prokuratorem, jednak jemu zamarzyło się latanie. Franciszek, dla którego całym światem były paragrafy i ustępy, nie rozumiał tej fascynacji syna. Przez cały czas próbował przekonać go do swoich racji, ale Dominik jakby się zaciął. Latanie i latanie – tylko to mu było w głowie. Postanowił, że zostanie pilotem. Niby zawód nie taki zły, ale co prokurator, to prokurator. Na honorze Franciszka pojawiła się skaza, kiedy po latach żona uświadomiła mu, że syn zarabia o wiele więcej od niego, ale i tak uważał, że Dominik źle wybrał swoją życiową drogę.
Judyta wiedziała, jak bardzo mąż przeżywa brak akceptacji ze strony ojca, dlatego na każdym kroku próbowała go dowartościować. W tym czterdziestoletnim mężczyźnie wciąż widziała małego chłopca, który próbuje sprostać wymaganiom taty. Żal jej było męża. Nie zasłużył sobie na taki los, nawet jeśli ją okłamywał.
Otworzyła drzwi. Do domu wparowała najstarsza z rodzeństwa Milena ze swoim mężem i trójką dzieci w wieku nastoletnim. Siedemnaście, piętnaście i czternaście lat – syn i córki szwagierki przyszli na świat niemal rok po roku. Judyta skrycie podziwiała siostrę Dominika. Pamiętała, jak to wyglądało, kiedy jej dzieci były małe. Nie spała po nocach, miała wrażenie, że doba jest stanowczo zbyt krótka. Nie wyobrażała sobie, jak poradziła sobie Milena, pomiędzy dziećmi której była tak mała różnica wieku.
– Cześć, ciociu. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu – wyrzuciła z siebie Karolina, najmłodsza, i już pobiegła do salonu, żeby przywitać się z Julią.
Judyta liczyła, że obecność kuzynostwa poprawi córce humor.
– Są już rodzice? – zapytała Milena, rzucając nerwowe spojrzenie w stronę pokoju, w którym zebrali się już goście.
– Przecież na podjeździe nie ma ich samochodu – powiedział Kamil, jej mąż. – Cześć, Judytko! – Ucałował gospodynię w policzek. – Wszystkiego dobrego!
Dominik nieśmiało wychylił się z pokoju i przywitał z siostrą i szwagrem. Kiedy Judyta poznała rodzinę swojego – wtedy jeszcze przyszłego – męża, miała wrażenie, że oto trafiła na plan amerykańskiego serialu, w którym wszyscy się kochają i są wobec siebie serdeczni. Z biegiem lat zaczęła jednak dostrzegać pojedyncze pęknięcia na tym idealnym wizerunku. Wszyscy żyli ze sobą blisko, bo tego wymagał ojciec, ale ich kontakty były naznaczone swego rodzaju sztucznością.
– No, chodź do mnie! – Milena wyciągnęła ręce w stronę brata, żeby go uściskać. – Piękna rocznica, gratuluję wam!
Dzwonek zadzwonił po raz kolejny. Franciszek tradycyjnie nie czekał na to, aż ktoś otworzy mu drzwi, tylko nacisnął klamkę i bez pardonu wtargnął do środka. Elżbieta szła za nim, jak zawsze lekko zakłopotana bezpośredniością męża. Judycie przyszło do głowy, że całe życie teściowej sprowadza się do zacierania wrażenia, które sprawiał Franciszek.
– Dzień dobry. Mamo, tato, zapraszamy do środka! – Judyta sprawnie weszła w wyuczoną rolę. Długo miała problem ze zwracaniem się per „mamo” i „tato” do w gruncie rzeczy obcych ludzi, ale teraz te słowa już gładko przechodziły jej przez gardło.
W przedpokoju zrobiło się małe zamieszanie. Milena popchnęła Wojtka i Weronikę, swoje starsze dzieci, w stronę salonu, aby zrobili miejsce dla dziadków. Judyta po minie nastolatków wnioskowała, że są równie zadowoleni z konieczności spędzenia popołudnia w rodzinnym gronie co Julka.
Antek właśnie ciągnął dziadka za rękaw, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Judyta chciała go odciągnąć, ale Franciszek zaprotestował. Kiedy Judyta była w ciąży, trochę obawiała się tego, jak teść będzie traktował wnuka. Wprawdzie miała już jakieś spostrzeżenia, bo Antek miał być czwartym wnukiem Franciszka, ale żaden z chłopców nie był synem Dominika. A to właśnie Dominik był tym, który najbardziej rozczarowywał ojca. Jej obawy okazały się bezpodstawne. Antek z marszu zdobył serce dziadka. Gołym okiem było widać, że faworyzuje najmłodsze z wnucząt. Kiedy brał małego na ręce albo czytał mu bajkę, Dominik przypatrywał się tym scenom z napięciem i smutkiem. O czym wtedy myślał? Czy właśnie o tym, czego sam nie otrzymał od ojca?
Franciszek wziął Antka na ręce i mocno go do siebie przytulił.
– Dziadku, a pobawimy się tym zestawem żołnierzyków, który ostatnio od ciebie dostałem?
– Nie dzisiaj.
– Ale dlaczego? – zapytał zawiedziony malec.
– Bo mamy ważną rodzinną uroczystość. Twoi rodzice pobrali się dokładnie piętnaście lat temu – wytłumaczył cierpliwie Franciszek. – Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem? Rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu, prawda? Trzeba spędzać ze sobą jak najwięcej czasu.
Antek ze smutną miną potwierdził skinieniem głowy.
Prawdę mówiąc, Judycie nie podobało się, że teść angażuje Antka w zabawy w wojnę. Kiedy dziadek sprezentował chłopcu zestaw żołnierzyków, postanowiła delikatnie zwrócić mu uwagę. Wysłuchała wtedy całej tyrady na temat korzyści z obowiązkowej służby wojskowej, więc dała sobie spokój. Nie dostrzegała najmniejszego związku między jednym a drugim, ale nauczyła się, że czasem lepiej odpuścić.
Judyta usadziła gości przy stole. Każdego roku wydawało jej się, że organizacja przyjęcia dla dziesięciu dorosłych osób i siedmiorga dzieci przekracza jej możliwości logistyczne, a jednak znów stanęła na wysokości zadania. W życiu by się nie przyznała, że część dań, które zamierzała zaserwować, pochodzi z cateringu. Równie dobrze mogłaby wprost oznajmić, że sobie nie radzi. Jedynie Malwina i Jolanta wiedziały, jak wielkim stresem dla Judyty jest każda rodzinna uroczystość. I tylko one zostawały po przyjęciu, żeby pomóc jej posprzątać. Nikt z rodziny męża nawet nie wpadłby na to, że Judyta może potrzebować pomocy. U nich każdy radził sobie sam, a nawet jeśli sobie nie radził, nigdy nie mówił o tym na głos.
– Nie ma jeszcze Emilii? – Franciszek sapnął z niezadowoleniem. – Oni zawsze muszą się spóźnić.
– Spokojnie, jest jeszcze czas – zainterweniowała Judyta. – Mają dziesięć minut. Kto się napije kawy albo herbaty?
Zebrała zamówienia i szybkim krokiem poszła do kuchni. Dopiero tam pozwoliła sobie na głośne westchnienie. Jej serce wybijało niespokojny rytm. Nie znosiła, po prostu nienawidziła takich spędów. To nie był jej świat. Kiedyś marzyła o tym, żeby stać się częścią takiej rodziny. Teraz oddałaby wszystko, żeby zaszyć się w dwupokojowym, zaniedbanym mieszkaniu na osiedlu Wojska Polskiego, zdjąć tę niewygodną sukienkę, w której czuła się jak idiotka, włożyć kapcie i położyć się na kanapie, która lata świetności ma już zdecydowanie za sobą. Pozory – czy wszystkie rodziny z wyższych sfer właśnie nimi żyją?
Obróciła się i dyskretnie zerknęła, czy nikt jej się nie przypatruje. Nie. Franciszek siedział u szczytu stołu i opowiadał jakiś mało zabawny dowcip. W odpowiednim momencie wszyscy, nawet Malwina i Jolanta, wybuchnęli śmiechem. Co ten mężczyzna miał w sobie, że w każdym budził respekt? Ludzie tańczyli, jak im zagrał. To było niesamowite. Przerażające, ale na swój sposób niesamowite.
Judyta włączyła ekspres do kawy i wstawiła wodę na herbatę. Bezszelestnie podeszła do szafki i wyjęła z niej kieliszek. Zamierzała postawić wino na stole, ale zanim to zrobi, chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pociągnęła solidny łyk. Nalała sobie alkoholu. W kilka sekund opróżniła cały kieliszek. Nie miała czasu na delektowanie się, goście czekali, musiała wracać do stołu.
Zamarła, kiedy usłyszała za sobą jakiś ruch. Przekonana, że została przyłapana na gorącym uczynku, powoli się odwróciła, ale ku swojej ogromnej uldze zobaczyła, że to tylko Wojtek, syn Mileny.
– Eeee, ciociu… – bąknął zakłopotany nastolatek. – Dziadek prosił, żeby cię zapytać, czy nie masz czegoś mocniejszego.
Miała. Oczywiście, że miała. Mogła nie mieć w domu jajek, wędliny czy ziemniaków, ale nie alkoholu.
– Zaraz przyniosę. – Uśmiechnęła się do chłopaka, myśląc, że ma go już z głowy, ale on ani drgnął. – Coś jeszcze? – zapytała tonem, który nawet jej samej wydał się zbyt napastliwy.
– Nie, nic, tylko…
– Tak?
– Moglibyśmy pójść z Julką, Karoliną i Weroniką na górę i pograć na konsoli?
– Wykluczone! Wracaj do salonu, zaraz przyjdę i przyniosę dziadkowi coś do picia.
Wojtek wzruszył ramionami, obrócił się na pięcie i już go nie było.
Judyta otworzyła szafkę, w której trzymała alkohol. Do wyboru, do koloru. Wino, whisky, gin, koniak, brandy, wódka… Wydęła usta, zastanawiając się, czym uraczyć teścia. Przekonała się już wiele razy, że cokolwiek mu poda, on najpewniej będzie niezadowolony. Kiedyś się tym przejmowała, teraz już nie. Złapała pierwszą z brzegu butelkę i zaniosła ją do salonu.
– Planowałam podać wino do obiadu, a później… – zaczęła, stawiając przed teściem butelkę brandy, ale nie pozwolił jej dokończyć.
– Lubię sobie wypić kieliszek przed jedzeniem. Nie masz koniaku?
– Mam. – Judyta zmusiła się do uśmiechu. – Zaraz ci przyniosę.
Przypuszczała, że gdyby przyniosła koniak, Franciszek poprosiłby o brandy. Jak Elżbieta z nim wytrzymywała?
Za każdym razem, kiedy zamykała drzwi za teściami, oddychała z ulgą i zaczynała doceniać swojego męża. Dominik nie był wcale taki zły. Gdyby zestawić go z jego ojcem, okazałoby się, że jest idealny. Człowiek bez skazy. No, może z jedną. Kompletnie nie interesował się własną żoną.
Dzwonek zadzwonił, kiedy wychodziła z kuchni z butelką koniaku w ręce. Zawahała się, ale uznała, że nic się nie stanie, jeśli teść jeszcze chwilę poczeka. Otworzyła drzwi. Gdy Emilia wchodziła do środka wraz z rodziną, w przedpokoju pojawił się Dominik, aby przywitać się z siostrą. Judyta szybko się ulotniła i wróciła do Franciszka. Postawiła przed nim butelkę koniaku, nie patrząc mu w oczy.
– A mogłaś kazać im czekać przed drzwiami! – sapnął z oburzeniem teść. – Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi!
Judyta zatrzymała wzrok na teściowej, która ze wstydem spuściła głowę. Tak, to nie będzie łatwe popołudnie.