Читать книгу Życie oparte na kłamstwach - Magdalena Majcher - Страница 6

Roz­dział 3

Оглавление

Tam­te­go wie­czo­ru Do­mi­nik nie mógł za­snąć z pod­eks­cy­to­wa­nia. Kie­dy Ju­dy­ta chwiej­nym kro­kiem we­szła do sy­pial­ni, udał, że śpi, ale w rze­czy­wi­sto­ści my­ślał o nad­cho­dzą­cym dniu. Do­sko­na­le zda­wał so­bie spra­wę z tego, że wspól­na zmia­na to nie to samo co in­tym­ne spo­tka­nie stę­sk­nio­nych ko­chan­ków, ale cie­szył się z tego, że go zo­ba­czy. Po­zna­li się w pra­cy, ale rzad­ko ra­zem la­ta­li. Gra­fi­ki były ukła­da­ne w taki spo­sób, aby żad­ne ro­man­se czy przy­jaź­nie nie uśpi­ły czuj­no­ści za­ło­gi sa­mo­lo­tu. Nie mie­li więc zbyt wie­le oka­zji, żeby wi­dy­wać się na po­kła­dzie. Zresz­tą tam, na gó­rze, każ­dy był za­ję­ty swo­imi spra­wa­mi. Jed­nak sama świa­do­mość, że on bę­dzie tak bli­sko, spra­wia­ła, iż nad­cho­dzą­cy dzień wy­dał się Do­mi­ni­ko­wi mniej kosz­mar­ny od wszyst­kich po­zo­sta­łych.

Kie­dy Ju­dy­ta już spa­ła, utu­lo­na do snu od­po­wied­nią daw­ką al­ko­ho­lu, on wpa­try­wał się w ciem­ność i wy­ła­wiał z za­ka­mar­ków pa­mię­ci ob­raz jego twa­rzy. Ja­sne, sta­ran­nie uło­żo­ne wło­sy, opa­lo­na skó­ra, de­li­kat­ny za­rost i oczy, ach, te oczy, błę­kit­ne w taki prze­szy­wa­ją­cy spo­sób. Za­nim Do­mi­nik po­znał Kac­pra, ni­g­dy nie przy­pusz­czał, że moż­na mieć aż tak nie­bie­skie oczy. Mar­ny był­by z nie­go po­eta: nie na­su­wa­ły mu się żad­ne kon­kret­ne po­rów­na­nia, ale jed­no wie­dział na pew­no – te oczy były bar­dziej błę­kit­ne niż nie­bo, na­wet w zu­peł­nie bez­chmur­ny dzień. Kie­dy Kac­per lu­stro­wał go tym swo­im spoj­rze­niem, Do­mi­nik był w sta­nie obie­cać mu wszyst­ko. Nie po­tra­fił mu ni­cze­go od­mó­wić. Młod­szy ko­cha­nek za­wró­cił mu w gło­wie, spra­wił, że w Do­mi­ni­ku obu­dzi­ły się uczu­cia, o któ­rych ist­nie­niu daw­no już za­po­mniał. Wcze­śniej uda­wa­ło mu się żyć po pro­stu bie­żą­cą chwi­lą. Pły­nął z prą­dem, nie za­sta­na­wiał się, cze­go chce. Każ­de­go dnia wy­peł­niał swo­je obo­wiąz­ki, grzecz­nie od­gry­wał rolę, któ­rą pod­jął, nie po­świę­ca­jąc naj­mniej­szej uwa­gi swo­im emo­cjom i pra­gnie­niom. Włą­czył tryb au­to­ma­tycz­ny i szedł przed sie­bie, nie roz­glą­da­jąc się na boki.

Te­raz już wie­dział, że jego ży­cie moż­na by po­dzie­lić na dwa eta­py – wszyst­ko to, co było przed Kac­prem, i to, co wy­da­rzy­ło się póź­niej, kie­dy już go po­znał. Wie­le razy obie­cy­wał so­bie, że to ko­niec, że po pro­stu wró­ci do ro­dzi­ny i o nim za­po­mni, ale nie po­tra­fił. Ko­cha­nek po­wra­cał do nie­go na ja­wie i we śnie. Nie było dnia, żeby Do­mi­nik o nim nie my­ślał. Roz­są­dek, świa­do­mość, że jest od­po­wie­dzial­ny za żonę i dzie­ci, skła­da­ne sa­me­mu so­bie obiet­ni­ce – to nic nie dało. Za każ­dym ra­zem wra­cał spra­gnio­ny w ra­mio­na uko­cha­ne­go, li­cząc, że ten mu wy­ba­czy. A Kac­per przyj­mo­wał go i da­wał mu to, cze­go nie mo­gła dać mu Ju­dy­ta. Part­ner nie ukry­wał przed nim, że w mię­dzy­cza­sie miał też in­nych ko­chan­ków. Ile mógł cze­kać? Do­mi­nik zwo­dził go od tak daw­na.

Ta­kie wy­zna­nia spra­wia­ły, że Do­mi­nik sza­lał z wście­kło­ści. Chciał być je­dy­ny. Myśl, że inny męż­czy­zna do­ty­ka cia­ła jego uko­cha­ne­go, gła­dzi je, pe­ne­tru­je, była dla nie­go naj­gor­szą mę­czar­nią. Prze­cho­dził ka­tu­sze za każ­dym ra­zem, kie­dy wy­obra­żał so­bie, że to wszyst­ko, co prze­żył w nie­wiel­kiej ka­wa­ler­ce Kac­pra, było udzia­łem rów­nież in­nych męż­czyzn. Sta­rał się o tym nie my­śleć. Nie miał pra­wa być za­zdro­sny. To on miał ro­dzi­nę: dzie­ci, żonę. To on dzie­lił łóż­ko z kimś in­nym. Nie po­wi­nien więc zbyt wie­le wy­ma­gać. A jed­nak wy­ma­gał. Wy­ma­gał i ocze­ki­wał wza­jem­no­ści.

Kac­per był już do­świad­czo­nym ste­war­dem. La­tał od nie­mal de­ka­dy i wcze­śniej współ­pra­co­wał z dwie­ma in­ny­mi li­nia­mi lot­ni­czy­mi. Do­mi­nik lu­bił z nim pra­co­wać, jesz­cze za­nim zbli­ży­li się do sie­bie. Kac­per miał w so­bie coś ta­kie­go, że za­ra­żał in­nych swo­im spo­ko­jem, i na­wet je­śli po­ja­wia­ły się pro­ble­my, na po­kła­dzie nie wy­bu­cha­ła pa­ni­ka. Je­śli kto­kol­wiek był stwo­rzo­ny do tej pra­cy, to wła­śnie on. Był więc naj­wy­żej w hie­rar­chii * i peł­nił funk­cję sze­fa ka­bi­ny, któ­ry jako je­dy­ny spo­śród ste­war­des i ste­war­dów był upraw­nio­ny do wcho­dze­nia do kok­pi­tu. Do­mi­ni­ka szcze­rze cie­szył każ­dy taki kon­takt. Sta­rał się jed­nak za­cho­wać pro­fe­sjo­na­lizm, nie tyl­ko ze wzglę­du na bez­pie­czeń­stwo pa­sa­że­rów. Wo­lał unik­nąć nie­po­trzeb­nych plo­tek, zwłasz­cza że Kac­per nie krył się ze swo­ją orien­ta­cją. Do­mi­nik za­zdro­ścił mu swo­bo­dy, z jaką mó­wił o swo­ich pre­fe­ren­cjach.

* Na po­kła­dzie pod­czas lo­tów śred­nio­dy­stan­so­wych, któ­ry­mi są rej­sy po Eu­ro­pie, są obec­ni dwaj ka­pi­ta­no­wie i ste­war­dzi/ste­war­de­sy: tak zwa­ni num­ber one, num­ber two, num­ber three i num­ber four. Num­ber one jest naj­bar­dziej do­świad­czo­ny i ma pod swo­ją opie­ką num­ber four, czy­li ste­war­de­sę bądź ste­war­da z naj­krót­szym sta­żem. W każ­dej ba­zie za­trud­nio­nych jest kil­ka­na­ścio­ro, kil­ka­dzie­się­cio­ro, a na­wet kil­ka­set (w za­leż­no­ści od po­trzeb) ste­war­dów i ste­war­des. Każ­dy z pra­cow­ni­ków ma przy­pi­sa­ny nu­mer w hie­rar­chii. Spo­śród pra­cow­ni­ków z przy­pi­sa­nym nu­me­rem wy­bie­ra się człon­ków za­ło­gi w taki spo­sób, aby pod­czas lotu na po­kła­dzie znaj­do­wa­li się ste­war­dzi i ste­war­de­sy przy­pi­sa­ni do każ­de­go nu­me­ru. Num­ber one i num­ber four są z przo­du, num­ber two i num­ber three z tyłu. Do kok­pi­tu wcho­dzi tyl­ko num­ber one.

Dro­gę z Biel­ska-Bia­łej do Ba­lic po­ko­nał w go­dzi­nę i dzie­sięć mi­nut. Kie­dy przyj­mo­wał się do pra­cy, su­ge­ro­wa­no mu prze­pro­wadz­kę bli­żej lot­ni­ska, bo pi­lot w dni dy­żu­ro­we musi być do dys­po­zy­cji w cią­gu go­dzi­ny. On jed­nak bro­nił się przed tym, bo nie chciał zmie­niać Jul­ce szko­ły i śro­do­wi­ska. Zda­rza­ło się już więc, że gnał z Biel­ska na zła­ma­nie kar­ku, aby zgło­sić się do bazy. Tego dnia rów­nież zna­czą­co prze­kra­czał do­zwo­lo­ną pręd­kość, nie mo­gąc się do­cze­kać ko­lej­ne­go spo­tka­nia.

Kac­per zgry­wał obo­jęt­ne­go. Do­mi­nik wie­dział, że robi to dla jego do­bra, w koń­cu sam go po­pro­sił, żeby nie ob­no­sił się z ich za­ży­ło­ścią, a jed­nak za każ­dym ra­zem, kie­dy ko­cha­nek mi­jał go bez sło­wa, czuł, że cia­sna pę­tla na jego gard­le za­ci­ska się co­raz bar­dziej. Miał wra­że­nie, że zwa­rio­wał, że do­stał roz­dwo­je­nia jaź­ni. Kie­dy był z Ju­dy­tą i dzieć­mi, uwa­żał, że wła­śnie tam jest jego miej­sce. Nie chciał roz­bi­jać ro­dzi­ny, fun­do­wać trau­my Jul­ce i Ant­ko­wi. Ale kie­dy był z Kac­prem, nic in­ne­go się nie li­czy­ło. Chciał zo­stać przy nim i czuł, na­praw­dę czuł, że jest w sta­nie zro­bić wszyst­ko, aby byli ra­zem. Nie uda­wał. Póź­niej wra­cał do domu i wszyst­ko za­czy­na­ło się od nowa. Cza­sem ła­pał się na my­śli, że do­brze by się sta­ło, gdy­by Ju­dy­ta się zo­rien­to­wa­ła. Był zmę­czo­ny ukry­wa­niem się.

– Jak leci? – za­py­tał Kac­pra, kie­dy cała za­ło­ga wcho­dzi­ła na po­kład sa­mo­lo­tu.

Sta­rał się brzmieć neu­tral­nie, a wcze­śniej prze­pro­wa­dził nie­zo­bo­wią­zu­ją­cą po­ga­węd­kę z dru­gim z pi­lo­tów, ale i tak miał wra­że­nie, że wszy­scy wie­dzą. Nie ak­cep­to­wał swo­jej praw­dzi­wej na­tu­ry, stąd ta ob­se­sja.

– W po­rząd­ku, a u cie­bie? Co u żony i dzie­cia­ków? – Kac­per od­bił pi­łecz­kę, a Do­mi­nik w mig zro­zu­miał, że ko­cha­nek wciąż gnie­wa się o to, że ostat­nio nie przy­je­chał, cho­ciaż obie­cał, że znaj­dzie czas.

– Dzię­ku­ję, wszyst­ko do­brze – od­po­wie­dział Do­mi­nik, przy­spie­sza­jąc kro­ku.

Zro­zu­miał, że w ten spo­sób ni­cze­go nie osiąg­nie. Bę­dzie mu­siał cze­kać na bar­dziej sprzy­ja­ją­ce oko­licz­no­ści do roz­mo­wy. Chciał wy­ja­śnić Kac­pro­wi, dla­cze­go nie mógł się z nim spo­tkać. Klient­ka Ju­dy­ty zmie­ni­ła ter­min spo­tka­nia, a on mu­siał ode­brać dzie­ci z przed­szko­la i szko­ły. An­tek był za­ka­ta­rzo­ny. Na­uczy­ciel­ka w przed­szko­lu spoj­rza­ła na nie­go krzy­wo, kie­dy przy­je­chał po syna, i za­su­ge­ro­wa­ła, że cho­re dzie­ci po­win­ny sie­dzieć w domu. Na nic zda­ło się tłu­ma­cze­nie, że to tyl­ko ka­tar. Wie­czo­rem chło­piec do­stał go­rącz­ki. Do­mi­nik nie mógł prze­cież zo­sta­wić prze­zię­bio­ne­go dziec­ka, żeby po­gnać do ko­chan­ka. Miał swo­je zo­bo­wią­za­nia i Kac­per mu­siał to zro­zu­mieć.

Lot był spo­koj­ny i prze­biegł bez więk­szych za­kłó­ceń. Słoń­ce świe­ci­ło wy­so­ko, kie­dy Do­mi­nik lą­do­wał w Do­rt­mun­dzie. La­ta­nie da­wa­ło mu sa­tys­fak­cję, ja­kiej ni­g­dy nie czuł na zie­mi. Pa­mię­tał swój pierw­szy lot w roli pierw­sze­go ofi­ce­ra. Le­ciał wte­dy do Gi­ro­ny. Mimo że od­był set­ki go­dzin szko­leń i wy­da­wa­ło mu się, że jest przy­go­to­wa­ny ab­so­lut­nie na wszyst­ko, kie­dy usiadł za ste­ra­mi, przy­tło­czy­ła go od­po­wie­dzial­ność za ży­cie po­nad stu osób znaj­du­ją­cych się na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu. To chy­ba wte­dy po raz pierw­szy tak na po­waż­nie po­my­ślał, że prze­cież ci lu­dzie po­wie­rzy­li mu swój los. Czy bę­dzie po­tra­fił udźwi­gnąć tę od­po­wie­dzial­ność? A je­śli coś pój­dzie nie tak? Czy jest wła­ści­wą oso­bą na wła­ści­wym miej­scu? Nie chciał za­wieść tych wszyst­kich przy­pad­ko­wych lu­dzi, sie­bie, a przede wszyst­kim ojca. Bał się, że je­śli coś pój­dzie nie tak, Fran­ci­szek bę­dzie miał sa­tys­fak­cję, że nie po­my­lił się co do syna.

Lata prak­ty­ki i do­świad­cze­nie spra­wi­ły, że po­cząt­ko­we oba­wy się roz­my­ły, jed­nak Do­mi­nik ni­g­dy nie pod­cho­dził do swo­jej pra­cy ru­ty­no­wo. Wie­dział, że to by go zgu­bi­ło, a nie chciał spro­wa­dzać nie­bez­pie­czeń­stwa ani na sie­bie, ani na pa­sa­że­rów. Za­wsze mak­sy­mal­nie sku­pio­ny, w peł­ni za­an­ga­żo­wa­ny. Za drzwia­mi kok­pi­tu zo­sta­wiał wszyst­ko to, co li­czy­ło się na lą­dzie. Już kil­ka razy oca­li­ło mu to skó­rę, jak wte­dy, gdy je­den z sil­ni­ków prze­stał dzia­łać i Do­mi­nik mu­siał pod­jąć bły­ska­wicz­ną de­cy­zję o lą­do­wa­niu awa­ryj­nym. Na po­kła­dzie miał pra­wie sto dwa­dzie­ścia osób. Póź­niej pa­sa­że­ro­wie opo­wia­da­li dzien­ni­ka­rzom, że wy­sy­ła­li SMS-y do bli­skich, cho­ciaż na po­kła­dzie nie było za­się­gu, mo­dli­li się i pła­ka­li. Do­mi­nik zo­stał ob­wo­ła­ny bo­ha­te­rem. To była naj­po­waż­niej­sza z uste­rek i naj­trud­niej­sza w jego ży­ciu de­cy­zja. Zda­rza­ło się też, że już na pa­sie star­to­wym urzą­dze­nia po­kła­do­we wy­kry­wa­ły awa­rię albo po star­cie oka­zy­wa­ło się, że nie wsu­nę­ło się pod­wo­zie. W każ­dej z tych sy­tu­acji za­cho­wy­wał jed­nak zim­ną krew. Po wszyst­kim wy­obra­żał so­bie minę ojca, kie­dy ten do­wie się, że jego syn ura­to­wał sy­tu­ację i oca­lił lu­dziom ży­cie. Fran­ci­szek raz tyl­ko po­wie­dział mu: „Do­bra ro­bo­ta”. Niby nie­wie­le, ale Do­mi­nik do­sko­na­le zda­wał so­bie spra­wę, z ja­kim tru­dem przy­szło ojcu wy­po­wie­dze­nie tych słów. Fran­ci­szek uwa­żał, że za złe czy­ny trze­ba ka­rać, a do­bre le­piej prze­mil­czeć. Na tym wła­śnie po­le­ga­ła we­dług nie­go dys­cy­pli­na.

Trwa­ło wy­pa­ko­wy­wa­nie ba­ga­ży pa­sa­że­rów, kie­dy Do­mi­nik zo­stał sam w kok­pi­cie. Wyj­rzał na ze­wnątrz, żeby na­mie­rzyć Kac­pra, i ge­stem za­chę­cił go, żeby do nie­go przy­szedł. Nie mie­li zbyt dużo cza­su. Pierw­szy ofi­cer mógł za­raz wró­cić, a ste­war­de­sy przez cały czas krę­ci­ły się w po­bli­żu.

– Słu­chaj, wiem, że je­steś na mnie zły, ale… – za­czął Do­mi­nik, na co Kac­per par­sk­nął śmie­chem i po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem gło­wą.

– Nie, no co ty! Któ­ry to już raz mnie wy­sta­wi­łeś? Po­słu­chaj, je­stem zmę­czo­ny całą tą sy­tu­acją. Nie chcesz odejść od żony, w po­rząd­ku, ale mnie do tego nie mie­szaj.

– An­tek się roz­cho­ro­wał, a Ju­dy­ty nie było w domu. Nie mia­łem wyj­ścia, mu­sia­łem z nim zo­stać – wy­ja­śnił Do­mi­nik. – Pro­szę, zro­zum mnie… Mam do stra­ce­nia o wie­le wię­cej niż ty.

– Cze­go ty wła­ści­wie ode mnie ocze­ku­jesz? – Kac­per nie­znacz­nie pod­niósł głos. – Nie za­mie­rzam spę­dzić ca­łe­go ży­cia na cze­ka­niu, aż w koń­cu po­dej­miesz ja­kąś de­cy­zję!

– Ja… – Do­mi­nik po­dra­pał się z za­kło­po­ta­niem po gło­wie. – Nie wiem, na­praw­dę nie wiem, co po­wi­nie­nem zro­bić. Pro­szę cię, spo­tkaj­my się. Tym ra­zem nie na­wa­lę, obie­cu­ję.

Kac­per mil­czał przez dłuż­szą chwi­lę. Już daw­no po­wi­nien był za­koń­czyć tę zna­jo­mość, ale po­dob­nie jak Do­mi­nik, nie po­tra­fił. Za bar­dzo mu za­le­ża­ło. Za­an­ga­żo­wał się, mimo że do­tych­czas ra­czej uni­kał sta­łych związ­ków. Sta­bi­li­za­cja nie na­le­ża­ła do jego prio­ry­te­tów. Z Do­mi­ni­kiem jed­nak było ina­czej. Po raz pierw­szy czuł, że tra­fił na czło­wie­ka, przy któ­rym mógł­by za­ko­twi­czyć na dłu­żej. Jak na złość, Do­mi­nik był po uszy uwi­kła­ny w mał­żeń­stwo i ży­cie ro­dzin­ne.

– Kie­dy? – Kac­per ska­pi­tu­lo­wał.

– Dzi­siaj po pra­cy. Wy­my­ślę coś, że­bym mógł zo­stać dłu­żej. Spo­tka­my się?

Kac­per od­wró­cił wzrok. Źle się czuł ze świa­do­mo­ścią, że wra­ca do punk­tu wyj­ścia. Wie­dział, że ten zwią­zek nie ma żad­nej przy­szło­ści. Już daw­no stra­cił na­dzie­ję na to, że Do­mi­nik odej­dzie od żony.

– Do­brze. Spo­tkaj­my się u mnie.


Do­mi­nik i Kac­per ro­bi­li wszyst­ko to, co inne pary. Ra­zem go­to­wa­li, oglą­da­li te­le­wi­zję, słu­cha­li mu­zy­ki, roz­ma­wia­li, ko­cha­li się, przy­tu­la­li… z tą jed­nak róż­ni­cą, że nie byli jak inne pary, z cze­go obaj do­sko­na­le zda­wa­li so­bie spra­wę. Kil­ka spę­dzo­nych wspól­nie chwil sta­no­wi­ło tyl­ko ury­wek co­dzien­no­ści. Do­mi­ni­ko­wi do­skwie­ra­ła świa­do­mość, że nie­dłu­go bę­dzie mu­siał wra­cać do domu, a Kac­per nie po­tra­fił prze­stać my­śleć o tym, że za kil­ka go­dzin jego ko­cha­nek po­ło­ży się spać w łóż­ku, któ­re dzie­lił z żoną. Raz czy dwa razy Kac­per na­wet wi­dział Ju­dy­tę. Przy­je­cha­ła z dzieć­mi na lot­ni­sko, bo ich sy­nek chciał po­oglą­dać star­ty i lą­do­wa­nia sa­mo­lo­tów. Przy oka­zji po­zna­ła współ­pra­cow­ni­ków męża. Mia­ła twarz za­pa­da­ją­cą w pa­mięć. Ani ład­ną, ani brzyd­ką. Po pro­stu cha­rak­te­ry­stycz­ną. Kac­per, mimo swo­jej orien­ta­cji, po­tra­fił do­ce­nić ko­bie­ce pięk­no. Ju­dy­ta pla­so­wa­ła się gdzieś w po­ło­wie. Go­łym okiem było wi­dać, że po­win­na zrzu­cić kil­ka ki­lo­gra­mów, któ­re osa­dzi­ły się przede wszyst­kim w oko­li­cach brzu­cha i bio­der. Rude wło­sy zwra­ca­ły uwa­gę, ale Kac­per nie po­tra­fił oce­nić, czy są na­tu­ral­ne, czy też far­bo­wa­ne, cho­ciaż pie­gi na jej twa­rzy su­ge­ro­wa­ły ra­czej to pierw­sze. Jej oczy były kom­plet­nie bez wy­ra­zu, to­też Kac­per nie po­tra­fił przy­wo­łać w pa­mię­ci ich ko­lo­ru. Zdzi­wił się, kie­dy ją zo­ba­czył. Spo­dzie­wał się, że ta­kie­mu męż­czyź­nie jak Do­mi­nik bę­dzie to­wa­rzy­szyć po­są­go­wa pięk­ność. Wte­dy jesz­cze Kac­per nie był pe­wien orien­ta­cji ka­pi­ta­na, ale miał swo­je po­dej­rze­nia. Śmiał się, że po­sia­da fa­brycz­nie za­mon­to­wa­ny ra­dar na ge­jów. To się czu­je, kie­dy dru­gi męż­czy­zna po pro­stu trak­tu­je cię jak kum­pla, a kie­dy pró­bu­je – na­wet nie­świa­do­mie – z tobą flir­to­wać.

– Twój syn już wy­zdro­wiał? – za­py­tał Kac­per, kie­dy le­że­li zmę­cze­ni w łóż­ku.

Do­mi­nik co­raz bar­dziej ner­wo­wo zer­kał na ze­ga­rek. Ża­ło­wał, że dzień wcze­śniej po­wie­dział Ju­dy­cie o tym Do­rt­mun­dzie. Gdy­by skła­mał, że ma tego dnia za­pla­no­wa­ne czte­ry loty, miał­by wię­cej cza­su dla ko­chan­ka. Z dru­giej stro­ny, skąd mógł wie­dzieć, że Kac­per zgo­dzi się na spo­tka­nie?

– Tak, już wszyst­ko w po­rząd­ku – po­wie­dział Do­mi­nik, nie cią­gnąc te­ma­tu.

Nie lu­bił roz­ma­wiać z Kac­prem o swo­jej ro­dzi­nie. Wie­dział, że ten te­mat jest zbyt bo­le­sny dla nich obu.

– Co mu było? – Kac­per naj­wy­raź­niej wy­ka­zy­wał pew­ne skłon­no­ści ma­so­chi­stycz­ne.

– Zwy­kłe prze­zię­bie­nie, nic ta­kie­go. – Do­mi­nik wzru­szył ra­mio­na­mi.

Ro­zej­rzał się wo­kół sie­bie. Lu­bił to miesz­ka­nie. W nie­wiel­kiej ka­wa­ler­ce Kac­pra prze­żył naj­pięk­niej­sze chwi­le w swo­im ży­ciu. Tam mógł być praw­dzi­wy, nie mu­siał uda­wać. Swo­bo­da, któ­rą czuł przy ko­chan­ku, za­sko­czy­ła go. Seks wy­da­wał mu się do­tych­czas przy­krym obo­wiąz­kiem. Bli­skość bu­dzi­ła w nim lęk. Na samą myśl o tym, że ma przy­tu­lić Ju­dy­tę, po­ca­ło­wać ją czy pójść z nią do łóż­ka, sztyw­niał z prze­ra­że­nia. Z Kac­prem to wy­glą­da­ło ina­czej. Ich re­la­cja była praw­dzi­wa, a seks był tyl­ko do­dat­kiem. Przy­jem­nym, ale nie sta­no­wił isto­ty ich związ­ku, o ile w ogó­le moż­na było na­zwać to związ­kiem. Do­mi­nik za każ­dym ra­zem wy­cho­dził z miesz­ka­nia Kac­pra jed­no­cze­śnie lżej­szy i cięż­szy. Lżej­szy, bo za drzwia­mi ka­wa­ler­ki zrzu­cał swo­ją ma­skę, a uczu­cia przy­bie­ra­ły inny, peł­niej­szy wy­miar. Cięż­szy, bo miał już dość uda­wa­nia, kłamstw. Wie­dział, że rani wszyst­kich wo­kół: Ju­dy­tę, dzie­ci, Kac­pra, jed­nak za­brnął tak da­le­ko, że nie miał po­ję­cia, jak mógł­by się wy­co­fać. Nie po­tra­fił zre­zy­gno­wać ani z ro­dzi­ny, ani z Kac­pra, cho­ciaż z zu­peł­nie róż­nych przy­czyn. Był od­po­wie­dzial­ny za ro­dzi­nę, ale Kac­pra ko­chał.

Kac­per po­dą­żył za roz­bie­ga­nym spoj­rze­niem Do­mi­ni­ka.

– Roz­ma­wia­łem z wła­ści­ciel­ką miesz­ka­nia, czy nie chcia­ła­by go sprze­dać. Mam już dość wy­naj­mo­wa­nia – oznaj­mił na­gle. – Je­śli się nie zgo­dzi, po­szu­kam cze­goś in­ne­go.

– Na­praw­dę? Nic o tym nie wspo­mi­na­łeś – zdzi­wił się Do­mi­nik.

Po­czuł się dziw­nie ze świa­do­mo­ścią, że miał­by się spo­ty­kać z Kac­prem w in­nym miej­scu. W tej ka­wa­ler­ce czuł się jak u sie­bie.

– Je­stem już po trzy­dzie­st­ce, a wy­naj­mo­wa­nie jest do­bre dla stu­den­tów. Chciał­bym mieć coś wła­sne­go. Nie ukry­wam, że wo­lał­bym zo­stać tu­taj, bo po pro­stu lu­bię to miesz­ka­nie, a poza tym mam nie­da­le­ko do pra­cy, ale je­śli wła­ści­ciel­ka się nie zgo­dzi…

– No, a co ona na to wszyst­ko?

Kac­per wstał z łóż­ka, pod­szedł do okna i pod­cią­gnął ro­le­ty. Nie lu­bił, kie­dy w miesz­ka­niu było ciem­no. Opusz­czał je tyl­ko wte­dy, kie­dy ko­chał się z Do­mi­ni­kiem.

– Za­sta­na­wia się. Wiesz, ona ma dzie­ci, po­cząt­ko­wo pla­no­wa­ła zo­sta­wić tę ka­wa­ler­kę któ­re­muś z nich, ale z dru­giej stro­ny pie­nią­dze też by jej się przy­da­ły.

– Chcesz ku­pić za go­tów­kę?

– Mam tro­chę oszczęd­no­ści, ale będę mu­siał do­brać kre­dyt – przy­znał Kac­per, pod­no­sząc spodnie z pod­ło­gi.

– Może po­trze­bu­jesz po­mo­cy? – za­py­tał Do­mi­nik, ale wi­dząc minę ko­chan­ka, od razu tego po­ża­ło­wał.

– Dzię­ki, nie po­trze­bu­ję spon­so­ra.

– To nie tak – zmie­szał się Do­mi­nik. – Mógł­bym ci po­ży­czyć. Nie mu­siał­byś pła­cić od­se­tek.

– Po­ra­dzę so­bie – za­pew­nił Kac­per, wkła­da­jąc ko­szul­kę. Jego wło­sy zmierz­wi­ły się, a Do­mi­nik sam nie wie­dział już, w ja­kiej wer­sji Kac­per mu się bar­dziej po­do­ba. – Poza tym two­ja żona mog­łaby się zdzi­wić, gdy­by z kon­ta na­gle znik­nę­ło kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy zło­tych.

Do­mi­nik przy­gryzł war­gę. Wy­da­wa­ło mu się, że Kac­per świa­do­mie i z pre­me­dy­ta­cją wspo­mi­na co chwi­lę o Ju­dy­cie i dzie­ciach.

– Mamy osob­ne kon­ta. – Do­mi­nik nie­chęt­nie pod­niósł się z wy­god­ne­go łóż­ka.

Kac­per uniósł wy­so­ko brwi.

– Ju­dy­ta nie ma do­stę­pu do two­je­go kon­ta?

– Ma, ale…

– No wi­dzisz. Ko­niec te­ma­tu! – Kac­per bar­dzo chciał rzu­cić Do­mi­ni­ko­wi obo­jęt­ne spoj­rze­nie, ale mu nie wy­szło.

Do­mi­nik do­strzegł w jego oczach ogrom­ne po­kła­dy smut­ku. Tak, on też nie zno­sił tych mo­men­tów, kie­dy mu­sie­li się roz­stać, zwłasz­cza że nie wie­dzie­li, kie­dy spo­tka­ją się po raz ko­lej­ny.

– Słu­chaj, spró­bu­ję coś wy­my­ślić w naj­bliż­szym cza­sie i za­dzwo­nię do cie­bie, do­brze? – za­py­tał Do­mi­nik, uni­ka­jąc kon­tak­tu wzro­ko­we­go.

Za­piął pa­sek od spodni i za­czął się roz­glą­dać za ko­szu­lą.

– Pod łóż­kiem – po­wie­dział Kac­per. – Nie obie­cuj, je­śli nie bę­dziesz mógł do­trzy­mać obiet­ni­cy.

Do­mi­nik ski­nął tyl­ko gło­wą i spoj­rzał ża­ło­śnie na ko­chan­ka. Chciał po­dejść do nie­go, przy­tu­lić go, do­tknąć, ale Kac­per scho­wał się już w swo­im pan­ce­rzu.

– Za­dzwo­nię – po­wtó­rzył Do­mi­nik.

– Le­piej już idź, żona za­cznie się o cie­bie mar­twić.

Do­mi­nik schy­lił się i wy­cią­gnął spod łóż­ka swo­ją ko­szu­lę. Bez sło­wa wy­szedł z po­ko­ju, obie­caw­szy so­bie, że na­stęp­nym ra­zem bę­dzie ina­czej.

Kie­dy za­mknął za sobą drzwi do miesz­ka­nia Kac­pra, już wie­dział, że nie do­trzy­ma tej obiet­ni­cy.

Życie oparte na kłamstwach

Подняться наверх