Читать книгу Życie oparte na kłamstwach - Magdalena Majcher - Страница 6
Rozdział 3
ОглавлениеTamtego wieczoru Dominik nie mógł zasnąć z podekscytowania. Kiedy Judyta chwiejnym krokiem weszła do sypialni, udał, że śpi, ale w rzeczywistości myślał o nadchodzącym dniu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wspólna zmiana to nie to samo co intymne spotkanie stęsknionych kochanków, ale cieszył się z tego, że go zobaczy. Poznali się w pracy, ale rzadko razem latali. Grafiki były układane w taki sposób, aby żadne romanse czy przyjaźnie nie uśpiły czujności załogi samolotu. Nie mieli więc zbyt wiele okazji, żeby widywać się na pokładzie. Zresztą tam, na górze, każdy był zajęty swoimi sprawami. Jednak sama świadomość, że on będzie tak blisko, sprawiała, iż nadchodzący dzień wydał się Dominikowi mniej koszmarny od wszystkich pozostałych.
Kiedy Judyta już spała, utulona do snu odpowiednią dawką alkoholu, on wpatrywał się w ciemność i wyławiał z zakamarków pamięci obraz jego twarzy. Jasne, starannie ułożone włosy, opalona skóra, delikatny zarost i oczy, ach, te oczy, błękitne w taki przeszywający sposób. Zanim Dominik poznał Kacpra, nigdy nie przypuszczał, że można mieć aż tak niebieskie oczy. Marny byłby z niego poeta: nie nasuwały mu się żadne konkretne porównania, ale jedno wiedział na pewno – te oczy były bardziej błękitne niż niebo, nawet w zupełnie bezchmurny dzień. Kiedy Kacper lustrował go tym swoim spojrzeniem, Dominik był w stanie obiecać mu wszystko. Nie potrafił mu niczego odmówić. Młodszy kochanek zawrócił mu w głowie, sprawił, że w Dominiku obudziły się uczucia, o których istnieniu dawno już zapomniał. Wcześniej udawało mu się żyć po prostu bieżącą chwilą. Płynął z prądem, nie zastanawiał się, czego chce. Każdego dnia wypełniał swoje obowiązki, grzecznie odgrywał rolę, którą podjął, nie poświęcając najmniejszej uwagi swoim emocjom i pragnieniom. Włączył tryb automatyczny i szedł przed siebie, nie rozglądając się na boki.
Teraz już wiedział, że jego życie można by podzielić na dwa etapy – wszystko to, co było przed Kacprem, i to, co wydarzyło się później, kiedy już go poznał. Wiele razy obiecywał sobie, że to koniec, że po prostu wróci do rodziny i o nim zapomni, ale nie potrafił. Kochanek powracał do niego na jawie i we śnie. Nie było dnia, żeby Dominik o nim nie myślał. Rozsądek, świadomość, że jest odpowiedzialny za żonę i dzieci, składane samemu sobie obietnice – to nic nie dało. Za każdym razem wracał spragniony w ramiona ukochanego, licząc, że ten mu wybaczy. A Kacper przyjmował go i dawał mu to, czego nie mogła dać mu Judyta. Partner nie ukrywał przed nim, że w międzyczasie miał też innych kochanków. Ile mógł czekać? Dominik zwodził go od tak dawna.
Takie wyznania sprawiały, że Dominik szalał z wściekłości. Chciał być jedyny. Myśl, że inny mężczyzna dotyka ciała jego ukochanego, gładzi je, penetruje, była dla niego najgorszą męczarnią. Przechodził katusze za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie, że to wszystko, co przeżył w niewielkiej kawalerce Kacpra, było udziałem również innych mężczyzn. Starał się o tym nie myśleć. Nie miał prawa być zazdrosny. To on miał rodzinę: dzieci, żonę. To on dzielił łóżko z kimś innym. Nie powinien więc zbyt wiele wymagać. A jednak wymagał. Wymagał i oczekiwał wzajemności.
Kacper był już doświadczonym stewardem. Latał od niemal dekady i wcześniej współpracował z dwiema innymi liniami lotniczymi. Dominik lubił z nim pracować, jeszcze zanim zbliżyli się do siebie. Kacper miał w sobie coś takiego, że zarażał innych swoim spokojem, i nawet jeśli pojawiały się problemy, na pokładzie nie wybuchała panika. Jeśli ktokolwiek był stworzony do tej pracy, to właśnie on. Był więc najwyżej w hierarchii * i pełnił funkcję szefa kabiny, który jako jedyny spośród stewardes i stewardów był uprawniony do wchodzenia do kokpitu. Dominika szczerze cieszył każdy taki kontakt. Starał się jednak zachować profesjonalizm, nie tylko ze względu na bezpieczeństwo pasażerów. Wolał uniknąć niepotrzebnych plotek, zwłaszcza że Kacper nie krył się ze swoją orientacją. Dominik zazdrościł mu swobody, z jaką mówił o swoich preferencjach.
* Na pokładzie podczas lotów średniodystansowych, którymi są rejsy po Europie, są obecni dwaj kapitanowie i stewardzi/stewardesy: tak zwani number one, number two, number three i number four. Number one jest najbardziej doświadczony i ma pod swoją opieką number four, czyli stewardesę bądź stewarda z najkrótszym stażem. W każdej bazie zatrudnionych jest kilkanaścioro, kilkadziesięcioro, a nawet kilkaset (w zależności od potrzeb) stewardów i stewardes. Każdy z pracowników ma przypisany numer w hierarchii. Spośród pracowników z przypisanym numerem wybiera się członków załogi w taki sposób, aby podczas lotu na pokładzie znajdowali się stewardzi i stewardesy przypisani do każdego numeru. Number one i number four są z przodu, number two i number three z tyłu. Do kokpitu wchodzi tylko number one.
Drogę z Bielska-Białej do Balic pokonał w godzinę i dziesięć minut. Kiedy przyjmował się do pracy, sugerowano mu przeprowadzkę bliżej lotniska, bo pilot w dni dyżurowe musi być do dyspozycji w ciągu godziny. On jednak bronił się przed tym, bo nie chciał zmieniać Julce szkoły i środowiska. Zdarzało się już więc, że gnał z Bielska na złamanie karku, aby zgłosić się do bazy. Tego dnia również znacząco przekraczał dozwoloną prędkość, nie mogąc się doczekać kolejnego spotkania.
Kacper zgrywał obojętnego. Dominik wiedział, że robi to dla jego dobra, w końcu sam go poprosił, żeby nie obnosił się z ich zażyłością, a jednak za każdym razem, kiedy kochanek mijał go bez słowa, czuł, że ciasna pętla na jego gardle zaciska się coraz bardziej. Miał wrażenie, że zwariował, że dostał rozdwojenia jaźni. Kiedy był z Judytą i dziećmi, uważał, że właśnie tam jest jego miejsce. Nie chciał rozbijać rodziny, fundować traumy Julce i Antkowi. Ale kiedy był z Kacprem, nic innego się nie liczyło. Chciał zostać przy nim i czuł, naprawdę czuł, że jest w stanie zrobić wszystko, aby byli razem. Nie udawał. Później wracał do domu i wszystko zaczynało się od nowa. Czasem łapał się na myśli, że dobrze by się stało, gdyby Judyta się zorientowała. Był zmęczony ukrywaniem się.
– Jak leci? – zapytał Kacpra, kiedy cała załoga wchodziła na pokład samolotu.
Starał się brzmieć neutralnie, a wcześniej przeprowadził niezobowiązującą pogawędkę z drugim z pilotów, ale i tak miał wrażenie, że wszyscy wiedzą. Nie akceptował swojej prawdziwej natury, stąd ta obsesja.
– W porządku, a u ciebie? Co u żony i dzieciaków? – Kacper odbił piłeczkę, a Dominik w mig zrozumiał, że kochanek wciąż gniewa się o to, że ostatnio nie przyjechał, chociaż obiecał, że znajdzie czas.
– Dziękuję, wszystko dobrze – odpowiedział Dominik, przyspieszając kroku.
Zrozumiał, że w ten sposób niczego nie osiągnie. Będzie musiał czekać na bardziej sprzyjające okoliczności do rozmowy. Chciał wyjaśnić Kacprowi, dlaczego nie mógł się z nim spotkać. Klientka Judyty zmieniła termin spotkania, a on musiał odebrać dzieci z przedszkola i szkoły. Antek był zakatarzony. Nauczycielka w przedszkolu spojrzała na niego krzywo, kiedy przyjechał po syna, i zasugerowała, że chore dzieci powinny siedzieć w domu. Na nic zdało się tłumaczenie, że to tylko katar. Wieczorem chłopiec dostał gorączki. Dominik nie mógł przecież zostawić przeziębionego dziecka, żeby pognać do kochanka. Miał swoje zobowiązania i Kacper musiał to zrozumieć.
Lot był spokojny i przebiegł bez większych zakłóceń. Słońce świeciło wysoko, kiedy Dominik lądował w Dortmundzie. Latanie dawało mu satysfakcję, jakiej nigdy nie czuł na ziemi. Pamiętał swój pierwszy lot w roli pierwszego oficera. Leciał wtedy do Girony. Mimo że odbył setki godzin szkoleń i wydawało mu się, że jest przygotowany absolutnie na wszystko, kiedy usiadł za sterami, przytłoczyła go odpowiedzialność za życie ponad stu osób znajdujących się na pokładzie samolotu. To chyba wtedy po raz pierwszy tak na poważnie pomyślał, że przecież ci ludzie powierzyli mu swój los. Czy będzie potrafił udźwignąć tę odpowiedzialność? A jeśli coś pójdzie nie tak? Czy jest właściwą osobą na właściwym miejscu? Nie chciał zawieść tych wszystkich przypadkowych ludzi, siebie, a przede wszystkim ojca. Bał się, że jeśli coś pójdzie nie tak, Franciszek będzie miał satysfakcję, że nie pomylił się co do syna.
Lata praktyki i doświadczenie sprawiły, że początkowe obawy się rozmyły, jednak Dominik nigdy nie podchodził do swojej pracy rutynowo. Wiedział, że to by go zgubiło, a nie chciał sprowadzać niebezpieczeństwa ani na siebie, ani na pasażerów. Zawsze maksymalnie skupiony, w pełni zaangażowany. Za drzwiami kokpitu zostawiał wszystko to, co liczyło się na lądzie. Już kilka razy ocaliło mu to skórę, jak wtedy, gdy jeden z silników przestał działać i Dominik musiał podjąć błyskawiczną decyzję o lądowaniu awaryjnym. Na pokładzie miał prawie sto dwadzieścia osób. Później pasażerowie opowiadali dziennikarzom, że wysyłali SMS-y do bliskich, chociaż na pokładzie nie było zasięgu, modlili się i płakali. Dominik został obwołany bohaterem. To była najpoważniejsza z usterek i najtrudniejsza w jego życiu decyzja. Zdarzało się też, że już na pasie startowym urządzenia pokładowe wykrywały awarię albo po starcie okazywało się, że nie wsunęło się podwozie. W każdej z tych sytuacji zachowywał jednak zimną krew. Po wszystkim wyobrażał sobie minę ojca, kiedy ten dowie się, że jego syn uratował sytuację i ocalił ludziom życie. Franciszek raz tylko powiedział mu: „Dobra robota”. Niby niewiele, ale Dominik doskonale zdawał sobie sprawę, z jakim trudem przyszło ojcu wypowiedzenie tych słów. Franciszek uważał, że za złe czyny trzeba karać, a dobre lepiej przemilczeć. Na tym właśnie polegała według niego dyscyplina.
Trwało wypakowywanie bagaży pasażerów, kiedy Dominik został sam w kokpicie. Wyjrzał na zewnątrz, żeby namierzyć Kacpra, i gestem zachęcił go, żeby do niego przyszedł. Nie mieli zbyt dużo czasu. Pierwszy oficer mógł zaraz wrócić, a stewardesy przez cały czas kręciły się w pobliżu.
– Słuchaj, wiem, że jesteś na mnie zły, ale… – zaczął Dominik, na co Kacper parsknął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Nie, no co ty! Który to już raz mnie wystawiłeś? Posłuchaj, jestem zmęczony całą tą sytuacją. Nie chcesz odejść od żony, w porządku, ale mnie do tego nie mieszaj.
– Antek się rozchorował, a Judyty nie było w domu. Nie miałem wyjścia, musiałem z nim zostać – wyjaśnił Dominik. – Proszę, zrozum mnie… Mam do stracenia o wiele więcej niż ty.
– Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? – Kacper nieznacznie podniósł głos. – Nie zamierzam spędzić całego życia na czekaniu, aż w końcu podejmiesz jakąś decyzję!
– Ja… – Dominik podrapał się z zakłopotaniem po głowie. – Nie wiem, naprawdę nie wiem, co powinienem zrobić. Proszę cię, spotkajmy się. Tym razem nie nawalę, obiecuję.
Kacper milczał przez dłuższą chwilę. Już dawno powinien był zakończyć tę znajomość, ale podobnie jak Dominik, nie potrafił. Za bardzo mu zależało. Zaangażował się, mimo że dotychczas raczej unikał stałych związków. Stabilizacja nie należała do jego priorytetów. Z Dominikiem jednak było inaczej. Po raz pierwszy czuł, że trafił na człowieka, przy którym mógłby zakotwiczyć na dłużej. Jak na złość, Dominik był po uszy uwikłany w małżeństwo i życie rodzinne.
– Kiedy? – Kacper skapitulował.
– Dzisiaj po pracy. Wymyślę coś, żebym mógł zostać dłużej. Spotkamy się?
Kacper odwrócił wzrok. Źle się czuł ze świadomością, że wraca do punktu wyjścia. Wiedział, że ten związek nie ma żadnej przyszłości. Już dawno stracił nadzieję na to, że Dominik odejdzie od żony.
– Dobrze. Spotkajmy się u mnie.
Dominik i Kacper robili wszystko to, co inne pary. Razem gotowali, oglądali telewizję, słuchali muzyki, rozmawiali, kochali się, przytulali… z tą jednak różnicą, że nie byli jak inne pary, z czego obaj doskonale zdawali sobie sprawę. Kilka spędzonych wspólnie chwil stanowiło tylko urywek codzienności. Dominikowi doskwierała świadomość, że niedługo będzie musiał wracać do domu, a Kacper nie potrafił przestać myśleć o tym, że za kilka godzin jego kochanek położy się spać w łóżku, które dzielił z żoną. Raz czy dwa razy Kacper nawet widział Judytę. Przyjechała z dziećmi na lotnisko, bo ich synek chciał pooglądać starty i lądowania samolotów. Przy okazji poznała współpracowników męża. Miała twarz zapadającą w pamięć. Ani ładną, ani brzydką. Po prostu charakterystyczną. Kacper, mimo swojej orientacji, potrafił docenić kobiece piękno. Judyta plasowała się gdzieś w połowie. Gołym okiem było widać, że powinna zrzucić kilka kilogramów, które osadziły się przede wszystkim w okolicach brzucha i bioder. Rude włosy zwracały uwagę, ale Kacper nie potrafił ocenić, czy są naturalne, czy też farbowane, chociaż piegi na jej twarzy sugerowały raczej to pierwsze. Jej oczy były kompletnie bez wyrazu, toteż Kacper nie potrafił przywołać w pamięci ich koloru. Zdziwił się, kiedy ją zobaczył. Spodziewał się, że takiemu mężczyźnie jak Dominik będzie towarzyszyć posągowa piękność. Wtedy jeszcze Kacper nie był pewien orientacji kapitana, ale miał swoje podejrzenia. Śmiał się, że posiada fabrycznie zamontowany radar na gejów. To się czuje, kiedy drugi mężczyzna po prostu traktuje cię jak kumpla, a kiedy próbuje – nawet nieświadomie – z tobą flirtować.
– Twój syn już wyzdrowiał? – zapytał Kacper, kiedy leżeli zmęczeni w łóżku.
Dominik coraz bardziej nerwowo zerkał na zegarek. Żałował, że dzień wcześniej powiedział Judycie o tym Dortmundzie. Gdyby skłamał, że ma tego dnia zaplanowane cztery loty, miałby więcej czasu dla kochanka. Z drugiej strony, skąd mógł wiedzieć, że Kacper zgodzi się na spotkanie?
– Tak, już wszystko w porządku – powiedział Dominik, nie ciągnąc tematu.
Nie lubił rozmawiać z Kacprem o swojej rodzinie. Wiedział, że ten temat jest zbyt bolesny dla nich obu.
– Co mu było? – Kacper najwyraźniej wykazywał pewne skłonności masochistyczne.
– Zwykłe przeziębienie, nic takiego. – Dominik wzruszył ramionami.
Rozejrzał się wokół siebie. Lubił to mieszkanie. W niewielkiej kawalerce Kacpra przeżył najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Tam mógł być prawdziwy, nie musiał udawać. Swoboda, którą czuł przy kochanku, zaskoczyła go. Seks wydawał mu się dotychczas przykrym obowiązkiem. Bliskość budziła w nim lęk. Na samą myśl o tym, że ma przytulić Judytę, pocałować ją czy pójść z nią do łóżka, sztywniał z przerażenia. Z Kacprem to wyglądało inaczej. Ich relacja była prawdziwa, a seks był tylko dodatkiem. Przyjemnym, ale nie stanowił istoty ich związku, o ile w ogóle można było nazwać to związkiem. Dominik za każdym razem wychodził z mieszkania Kacpra jednocześnie lżejszy i cięższy. Lżejszy, bo za drzwiami kawalerki zrzucał swoją maskę, a uczucia przybierały inny, pełniejszy wymiar. Cięższy, bo miał już dość udawania, kłamstw. Wiedział, że rani wszystkich wokół: Judytę, dzieci, Kacpra, jednak zabrnął tak daleko, że nie miał pojęcia, jak mógłby się wycofać. Nie potrafił zrezygnować ani z rodziny, ani z Kacpra, chociaż z zupełnie różnych przyczyn. Był odpowiedzialny za rodzinę, ale Kacpra kochał.
Kacper podążył za rozbieganym spojrzeniem Dominika.
– Rozmawiałem z właścicielką mieszkania, czy nie chciałaby go sprzedać. Mam już dość wynajmowania – oznajmił nagle. – Jeśli się nie zgodzi, poszukam czegoś innego.
– Naprawdę? Nic o tym nie wspominałeś – zdziwił się Dominik.
Poczuł się dziwnie ze świadomością, że miałby się spotykać z Kacprem w innym miejscu. W tej kawalerce czuł się jak u siebie.
– Jestem już po trzydziestce, a wynajmowanie jest dobre dla studentów. Chciałbym mieć coś własnego. Nie ukrywam, że wolałbym zostać tutaj, bo po prostu lubię to mieszkanie, a poza tym mam niedaleko do pracy, ale jeśli właścicielka się nie zgodzi…
– No, a co ona na to wszystko?
Kacper wstał z łóżka, podszedł do okna i podciągnął rolety. Nie lubił, kiedy w mieszkaniu było ciemno. Opuszczał je tylko wtedy, kiedy kochał się z Dominikiem.
– Zastanawia się. Wiesz, ona ma dzieci, początkowo planowała zostawić tę kawalerkę któremuś z nich, ale z drugiej strony pieniądze też by jej się przydały.
– Chcesz kupić za gotówkę?
– Mam trochę oszczędności, ale będę musiał dobrać kredyt – przyznał Kacper, podnosząc spodnie z podłogi.
– Może potrzebujesz pomocy? – zapytał Dominik, ale widząc minę kochanka, od razu tego pożałował.
– Dzięki, nie potrzebuję sponsora.
– To nie tak – zmieszał się Dominik. – Mógłbym ci pożyczyć. Nie musiałbyś płacić odsetek.
– Poradzę sobie – zapewnił Kacper, wkładając koszulkę. Jego włosy zmierzwiły się, a Dominik sam nie wiedział już, w jakiej wersji Kacper mu się bardziej podoba. – Poza tym twoja żona mogłaby się zdziwić, gdyby z konta nagle zniknęło kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Dominik przygryzł wargę. Wydawało mu się, że Kacper świadomie i z premedytacją wspomina co chwilę o Judycie i dzieciach.
– Mamy osobne konta. – Dominik niechętnie podniósł się z wygodnego łóżka.
Kacper uniósł wysoko brwi.
– Judyta nie ma dostępu do twojego konta?
– Ma, ale…
– No widzisz. Koniec tematu! – Kacper bardzo chciał rzucić Dominikowi obojętne spojrzenie, ale mu nie wyszło.
Dominik dostrzegł w jego oczach ogromne pokłady smutku. Tak, on też nie znosił tych momentów, kiedy musieli się rozstać, zwłaszcza że nie wiedzieli, kiedy spotkają się po raz kolejny.
– Słuchaj, spróbuję coś wymyślić w najbliższym czasie i zadzwonię do ciebie, dobrze? – zapytał Dominik, unikając kontaktu wzrokowego.
Zapiął pasek od spodni i zaczął się rozglądać za koszulą.
– Pod łóżkiem – powiedział Kacper. – Nie obiecuj, jeśli nie będziesz mógł dotrzymać obietnicy.
Dominik skinął tylko głową i spojrzał żałośnie na kochanka. Chciał podejść do niego, przytulić go, dotknąć, ale Kacper schował się już w swoim pancerzu.
– Zadzwonię – powtórzył Dominik.
– Lepiej już idź, żona zacznie się o ciebie martwić.
Dominik schylił się i wyciągnął spod łóżka swoją koszulę. Bez słowa wyszedł z pokoju, obiecawszy sobie, że następnym razem będzie inaczej.
Kiedy zamknął za sobą drzwi do mieszkania Kacpra, już wiedział, że nie dotrzyma tej obietnicy.