Читать книгу Życie oparte na kłamstwach - Magdalena Majcher - Страница 5

Roz­dział 2

Оглавление

Jako ostat­nie z przy­ję­cia wy­szły Jo­lan­ta i Mal­wi­na, chwi­lę po Mi­le­nie i Ka­mi­lu z dzieć­mi. Po­mo­gły Ju­dy­cie uprząt­nąć roz­gar­diasz. An­tek przy­sy­piał na ka­na­pie, Jul­ka za­szy­ła się w swo­im po­ko­ju, a Ju­dy­ta nie mo­gła się do­cze­kać, aż wszy­scy pój­dą i da­dzą jej świę­ty spo­kój. Pięt­na­ście lat temu Ju­dy­ta nie spo­dzie­wa­ła się, że wła­śnie tak bę­dzie wy­glą­dać jej ży­cie. Pa­trzy­ła w przy­szłość z opty­mi­zmem. Do­mi­nik był jej pierw­szym męż­czy­zną, a ona jego pierw­szą ko­bie­tą. Tak jej przy­naj­mniej po­wie­dział. Mal­wi­na i inne ko­le­żan­ki z więk­szą lub mniej­szą sku­tecz­no­ścią uma­wia­ły się na rand­ki z róż­ny­mi fa­ce­ta­mi, a ona była szczę­śli­wa, bo od razu do­brze tra­fi­ła. Zwią­zek z Do­mi­ni­kiem za­pew­niał jej sta­bi­li­za­cję, któ­rą bar­dzo so­bie ce­ni­ła. Od po­cząt­ku mię­dzy nimi było ja­koś tak… spo­koj­nie. Żad­nych fa­jer­wer­ków, wy­bu­chów, mi­ło­snych unie­sień. Ju­dy­ta nic so­bie z tego jed­nak nie ro­bi­ła. Tłu­ma­czy­ła, że ro­man­tyzm jest do­bry w sce­na­riu­szach hol­ly­wo­odz­kich pro­duk­cji albo na kar­tach po­wie­ści. W ży­ciu waż­niej­szy był prag­ma­tyzm. Mal­wi­na wpraw­dzie su­ge­ro­wa­ła jej, że Do­mi­nik jest dziw­ny, ale Ju­dy­ta tłu­ma­czy­ła to jego ła­god­nym cha­rak­te­rem. Ow­szem, był ja­kiś taki mięk­ki, ale czy to źle?

Przy go­ściach piła nie­wie­le. Po­tra­fi­ła się po­ha­mo­wać, dla­te­go wie­rzy­ła, że nie ma pro­ble­mu. Nie chcia­ła ro­bić z sie­bie po­śmie­wi­ska. Wie­dzia­ła, jak lu­dzie pa­trzą na pi­ja­ną ko­bie­tę. Ju­dy­ta ni­g­dy nie upi­ja­ła się do nie­przy­tom­no­ści. Po pro­stu wie­czo­ra­mi wy­pi­ja­ła lamp­kę wina, cza­sem dwie. Co­dzien­nie cze­ka­ła na mo­ment, kie­dy dzie­ci w koń­cu pój­dą spać, a ona bę­dzie mo­gła się na­pić. Jej my­śli krą­ży­ły wo­kół al­ko­ho­lu od rana, ale wciąż to­wa­rzy­szy­ło jej złu­dze­nie kon­tro­li. Po­tra­fi­ła być bar­dzo cier­pli­wa w swo­im nie­pi­ciu. Nie chcia­ła da­wać sy­gna­łów ostrze­gaw­czych ani so­bie, ani oto­cze­niu. Dla­te­go do­pie­ro kie­dy za­mknę­ła drzwi za ostat­ni­mi go­ść­mi i upew­ni­ła się, że Do­mi­nik po­szedł na górę po­ło­żyć Ant­ka, na­la­ła so­bie pe­łen kie­li­szek i z ulgą od­da­ła się je­dy­nej czyn­no­ści, któ­ra ją uspo­ka­ja­ła.

Usia­dła przy bla­cie w kuch­ni i przez dłuż­szą chwi­lę wpa­try­wa­ła się tępo w kie­li­szek, ce­le­bru­jąc chwi­lę spo­ko­ju i ci­szy. Pew­nie gdy­by spoj­rza­ła na sie­bie z ze­wnątrz, do­strze­gła­by, jak ża­ło­sny był ten ob­ra­zek. Ale mo­gła być spo­koj­na. Nikt jej nie za­uwa­ży, nikt nie oce­ni. Do­mi­ni­ko­wi jej pi­cie prze­szka­dza­ło tyl­ko wte­dy, gdy w po­bli­żu była jego ro­dzi­na. Kie­dy drzwi za­my­ka­ły się za jego ro­dzi­ca­mi czy sio­stra­mi, Ju­dy­ta na po­wrót sta­wa­ła się trans­pa­rent­na. Kil­ka razy na koń­cu ję­zy­ka mia­ła py­ta­nie, po co on wła­ści­wie się z nią oże­nił. Nie za­py­ta­ła, mimo że po al­ko­ho­lu sta­wa­ła się od­waż­niej­sza, za­czep­niej­sza. Na to jed­nak ni­g­dy nie star­czy­ło jej śmia­ło­ści. Nie przy­pusz­cza­ła, że Do­mi­nik mógł­by się zdo­być na akt od­wa­gi i od­po­wie­dzieć jej szcze­rze, ale co, je­śli to zro­bi? Czy bę­dzie po­tra­fi­ła za­ak­cep­to­wać praw­dę, od­na­leźć się w rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej była tyl­ko na­rzę­dziem w grze, któ­rej re­guł nie poj­mo­wa­ła?

Dzie­ci. Musi kie­ro­wać się przede wszyst­kim ich do­brem. Z tą my­ślą na­la­ła so­bie ko­lej­ny kie­li­szek i wy­pi­ła go jed­nym hau­stem. Naj­gor­sze było to, że wino jej po pro­stu sma­ko­wa­ło. Piła je jak sok, colę czy inny bez­al­ko­ho­lo­wy na­pój. Zresz­tą już daw­no uod­por­ni­ła się na jego dzia­ła­nie. Wino prze­sta­ło za­głu­szać my­śli.

Usły­sza­ła kro­ki na scho­dach, a po chwi­li w kuch­ni po­ja­wił się Do­mi­nik. Mi­nął ją obo­jęt­nie i pod­szedł do lo­dów­ki, z któ­rej wy­cią­gnął małą bu­tel­kę wody nie­ga­zo­wa­nej. Ju­dy­ta przy­pa­try­wa­ła mu się w sku­pie­niu. Ob­ser­wo­wa­ła usta, któ­rych od tak daw­na nie do­ty­ka­ła, po­ru­sza­ją­cy się mia­ro­wo prze­łyk i to wzno­szą­cą się, to opa­da­ją­cą klat­kę pier­sio­wą. Mąż był dla niej w za­sa­dzie ob­cym czło­wie­kiem. Ni­g­dy tak na­praw­dę go nie po­zna­ła.

O czym my­ślał, cze­go pra­gnął, za czym tę­sk­nił, kogo ko­chał?

– Nie po­świę­tu­jesz ze mną? – za­py­ta­ła bar­dziej na­pa­stli­wie, niż pla­no­wa­ła.

Do­mi­nik spoj­rzał na nią ze zdzi­wie­niem, zu­peł­nie jak­by do­pie­ro te­raz do­strzegł jej obec­ność. Za­trzy­mał wzrok na opróż­nio­nej do po­ło­wy bu­tel­ce wina. Nie­od­łącz­nym atry­bu­cie jego żony.

– Wiesz, że mu­szę wstać wcze­śnie – po­wie­dział, pod­cho­dząc do niej nie­pew­nie.

Ju­dy­ta po­kle­pa­ła krze­sło obok sie­bie, za­chę­ca­jąc męża, aby z nią usiadł. Do­mi­nik za­wa­hał się, ale po­słusz­nie wy­ko­nał to nie­wy­po­wie­dzia­ne po­le­ce­nie.

– To gdzie ju­tro bę­dziesz? W Pa­ry­żu, Bar­ce­lo­nie, Am­ster­da­mie?

Do­sko­na­le zda­wa­ła so­bie z tego spra­wę, że Do­mi­nik na­wet nie po­sta­wi sto­py na fran­cu­skiej, hisz­pań­skiej czy ho­len­der­skiej zie­mi. Nie bę­dzie miał ku temu oka­zji. To już nie były te cza­sy, kie­dy za­ło­ga po wy­lą­do­wa­niu opusz­cza­ła po­kład i wra­ca­ła do kra­ju na­stęp­ne­go dnia. Te­raz li­nie lot­ni­cze, na­sta­wio­ne na zysk, dba­ły o to, żeby w jak naj­krót­szym cza­sie ob­słu­żyć jak naj­więk­szą licz­bę pa­sa­że­rów. W cią­gu jed­ne­go dnia Do­mi­nik miał dwa albo czte­ry loty. Na przy­kład z Kra­ko­wa do Rzy­mu, z Rzy­mu do Kra­ko­wa, z Kra­ko­wa do Lon­dy­nu i z Lon­dy­nu do Kra­ko­wa, jak ostat­nio. Te dni były dla pi­lo­tów szcze­gól­nie trud­ne, bo mu­sie­li przy­go­to­wać czte­ry star­ty, lą­do­wa­nia i pla­ny lo­tów pod­czas dwu­dzie­sto­pię­cio­mi­nu­to­wych tran­zy­tów.

– W Do­rt­mun­dzie – od­po­wie­dział Do­mi­nik, zgnia­ta­jąc w dło­ni pu­stą bu­tel­kę.

– Tyl­ko?

– Tak, ju­tro lecę tyl­ko do Do­rt­mun­du i wra­cam.

Ju­dy­ta za­trzy­ma­ła wzrok na jego zmę­czo­nej twa­rzy. Mia­ła ocho­tę go przy­tu­lić, ale się po­wstrzy­ma­ła. Nie wie­dzia­ła, czy to efekt wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, czy po­trze­ba bli­sko­ści dru­gie­go czło­wie­ka. A je­śli to dru­gie, czy cho­dzi­ło jej wła­śnie o Do­mi­ni­ka, czy też mógł­by to być kto­kol­wiek? Czy jesz­cze tli­ły się w niej reszt­ki uczu­cia? Nie po­tra­fi­ła od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie. Kie­dy za nie­go wy­cho­dzi­ła, ko­cha­ła go. Była tego pew­na. Nie wie­dzia­ła jed­nak, ile z tej mi­ło­ści po­zo­sta­ło.

– Faj­nie – wy­mam­ro­ta­ła pod no­sem, bo nie wie­dzia­ła, co jesz­cze mo­gła­by po­wie­dzieć.

Za­pa­dła ci­sza. Do­mi­nik wy­glą­dał na zmie­sza­ne­go, jak­by i jego krę­po­wa­ła ta roz­mo­wa-nie­roz­mo­wa.

– A ty masz ja­kieś pla­ny na ju­tro? – za­py­tał w koń­cu.

Ju­dy­tę bo­la­ło, że nikt z ro­dzi­ny nie uwa­żał jej za­ję­cia za nor­mal­ną pra­cę. Na­wet jej mat­ka są­dzi­ła, że to tyl­ko ka­prys znu­dzo­nej pani domu. Jo­lan­ta ni­g­dy nie po­wie­dzia­ła­by tego gło­śno, ale Ju­dy­ta do­sko­na­le zda­wa­ła so­bie spra­wę z tego, że mat­ka spo­dzie­wa­ła się, iż cór­ka szyb­ko stra­ci za­pał i zre­zy­gnu­je. Ku zdu­mie­niu wszyst­kich, Ju­dy­ta zaj­mo­wa­ła się or­ga­ni­za­cją ślu­bów już od pra­wie dzie­się­ciu lat, i szło jej to cał­kiem nie­źle. Po­tra­fi­ła na jed­nej ta­kiej im­pre­zie za­ro­bić na­wet osiem ty­się­cy zło­tych, nikt jed­nak nie na­zy­wał jej za­ję­cia pra­cą, bo prze­cież nie wy­cho­dzi­ła co­dzien­nie rano do biu­ra i bra­ła zle­ce­nia, je­śli mia­ła na to ocho­tę.

– Mam spo­tka­nie z jed­ną z klien­tek. – Ju­dy­ta do­la­ła so­bie wina i ze zdzi­wie­niem od­kry­ła, że wy­pi­ła już pra­wie całą bu­tel­kę. – Ale jesz­cze nie wiem, czy po­dej­mę się tej współ­pra­cy.

– Dla­cze­go?

– Mam dziw­ne wra­że­nie, że ta dziew­czy­na wca­le nie chce ślu­bu i szu­ka nie tyle or­ga­ni­za­tor­ki we­se­la, ile ra­czej ko­goś, kto utwier­dzi ją w prze­ko­na­niu, że po­dej­mu­je słusz­ną de­cy­zję – wy­zna­ła Ju­dy­ta z roz­bra­ja­ją­cą szcze­ro­ścią.

Za­sko­czy­ły ją wła­sne sło­wa. Za­zwy­czaj za­cho­wy­wa­ła tego typu uwa­gi dla sie­bie.

– To po co się zgo­dzi­ła?

Ju­dy­ta nie była do koń­ca prze­ko­na­na, czy at­mos­fe­ra rze­czy­wi­ście zgęst­nia­ła, czy to tyl­ko pro­jek­cja jej zmę­czo­ne­go umy­słu.

– Do­bre py­ta­nie. Wiesz, to jest mło­da dziew­czy­na z bo­ga­te­go domu, spo­dzie­wa się dziec­ka…

Do­mi­nik ski­nął gło­wą na znak, że ro­zu­mie, i już wsta­wał z krze­sła, ale Ju­dy­ta go za­trzy­ma­ła.

– Kie­dy by­li­śmy gdzieś ra­zem tyl­ko we dwo­je, bez dzie­ci? Kie­dy po­szli­śmy do kina, na ko­la­cję? Mamy pięt­na­stą rocz­ni­cę, po­win­ni­śmy świę­to­wać, a nie sie­dzieć w kuch­ni przy kiep­skiej ja­ko­ści wi­nie i uda­wać, że roz­ma­wia­my.

– To ty pi­jesz kiep­skiej ja­ko­ści wino – po­pra­wił ją Do­mi­nik. – Ju­dy­to, wiesz prze­cież, że dla mnie i dla mo­jej ro­dzi­ny waż­ne jest, aby ta­kie oka­zje ob­cho­dzić w więk­szym gro­nie.

– Dla cie­bie to też jest waż­ne, czy tyl­ko dla nich? – Ju­dy­ta wy­ce­lo­wa­ła pal­cem w stro­nę drzwi, za któ­ry­mi przed kil­ku­dzie­się­cio­ma mi­nu­ta­mi znik­nę­li ostat­ni go­ście.

– Daj spo­kój, nie mamy po dwa­dzie­ścia lat, żeby roz­bi­jać się po knaj­pach.

– Czy­li uwa­żasz, że w wie­ku czter­dzie­stu lat po­win­no się już tyl­ko we­ge­to­wać? – Ju­dy­ta po­de­rwa­ła się z krze­sła i za­chwia­ła się, co ją samą za­nie­po­ko­iło.

Naj­wy­raź­niej wy­pi­ła wię­cej, niż za­mie­rza­ła.

– Nie wiem, o co ci cho­dzi. – Do­mi­nik udał, że nie za­uwa­ża, w ja­kim żona jest sta­nie. – Było miło, przy­jem­nie, a ty jak zwy­kle mu­sisz do­pa­try­wać się we wszyst­kim dru­gie­go dna.

– Miło i przy­jem­nie z two­im oj­cem? Czy ty sie­bie sły­szysz?

Kie­dy do­tarł do niej sens wy­po­wie­dzia­nych wła­śnie słów, na­tych­miast ich po­ża­ło­wa­ła, ale było już za póź­no. Te­mat trud­nych re­la­cji Do­mi­ni­ka z Fran­cisz­kiem był tabu. Znaj­do­wał się na sa­mym szczy­cie li­sty spraw, o któ­rych w tej ro­dzi­nie się po pro­stu nie roz­ma­wia­ło. Każ­dy wie­dział, jaki jest Fran­ci­szek, ale nikt tego nie ko­men­to­wał. Je­śli Ju­dy­ta cze­goś się na­uczy­ła przez tych pięt­na­ście lat mał­żeń­stwa, to tego, że cza­sem war­to uda­wać, iż nie do­strze­ga się nie­wy­god­nej praw­dy. Do­pó­ki nie uwie­ra aż tak bar­dzo, po co co­kol­wiek zmie­niać? Każ­da zmia­na to prze­cież nie­pew­ność. Ni­g­dy nie wia­do­mo, czy spra­wy przy­bio­rą lep­szy, czy gor­szy ob­rót.

– Idę spać, a ty już nie pij, sko­ro ju­tro masz spo­tka­nie z klient­ką – oznaj­mił Do­mi­nik, po czym, nie za­szczy­ciw­szy Ju­dy­ty na­wet spoj­rze­niem, wy­szedł z kuch­ni, zo­sta­wia­jąc ją oszo­ło­mio­ną wi­nem i sło­wa­mi, któ­re nie­spo­dzie­wa­nie pa­dły tego wie­czo­ru.

Czy aż tak chcia­ła zwró­cić na sie­bie uwa­gę, że mu­sia­ła po­su­wać się do naj­tań­szych za­grań? Sku­li­ła się i scho­wa­ła twarz w dło­niach. Za­pła­ka­ła ża­ło­śnie nad sobą i swo­im mał­żeń­stwem. W pięt­na­stą rocz­ni­cę ślu­bu czu­ła się doj­mu­ją­co sa­mot­na, nie­ro­zu­mia­na i, co naj­gor­sze, nie­ko­cha­na.

Życie oparte na kłamstwach

Подняться наверх