Читать книгу Życie oparte na kłamstwach - Magdalena Majcher - Страница 7

Roz­dział 4

Оглавление

Ju­dy­ta sie­dzia­ła nad ter­mi­na­rzem i roz­ło­żo­ny­mi no­tat­ka­mi ze spo­tka­nia z klient­ką. Mo­gła sko­rzy­stać z ga­bi­ne­tu na pię­trze, ale rzad­ko się na to de­cy­do­wa­ła. Wo­la­ła pra­co­wać w kuch­ni, bo uwa­ża­ła to miej­sce za ser­ce domu. Tak na­uczy­ła ją mat­ka. Wszyst­kie spo­tka­nia w ro­dzin­nym domu Ju­dy­ty od­by­wa­ły się wła­śnie w kuch­ni. To tam od­ra­bia­ła lek­cje, uczy­ła się do ma­tu­ry i eg­za­mi­nów. Całe miesz­ka­nie było nie­wiel­kie, a jej po­kój – wręcz mi­kro­sko­pij­ny. Jej sy­tu­acja lo­ka­lo­wa już ja­kiś czas temu ule­gła dia­me­tral­nej zmia­nie zmia­nie, a mimo to wciąż naj­le­piej pra­co­wa­ło jej się w kuch­ni. Poza tym mia­ła stam­tąd wi­dok na Ant­ka, któ­ry osten­ta­cyj­nie lek­ce­wa­żył ist­nie­nie wła­sne­go po­ko­ju i ba­wił się głów­nie w sa­lo­nie. Roz­ło­ży­ła więc pa­pie­ry na bla­cie i usia­dła na wy­so­kim krze­śle. Roz­bo­la­ła ją gło­wa. W pierw­szym od­ru­chu mia­ła ocho­tę na­lać so­bie kie­li­szek wina na ob­ni­że­nie ci­śnie­nia, ale zła­ma­ła­by wte­dy swo­ją za­sa­dę, że poza week­en­da­mi pije tyl­ko wie­czo­rem.

Odło­ży­ła na chwi­lę dłu­go­pis i roz­ma­so­wa­ła pal­ca­mi skro­nie. Z miej­sca, w któ­rym sie­dzia­ła, wi­dzia­ła frag­ment osie­dlo­wej dro­gi i pod­jazd przed ich do­mem. Do­mi­nik już daw­no po­wi­nien być w domu. Ja­kiś czas temu spraw­dzi­ła w sie­ci, czy nie wy­da­rzy­ła się żad­na ka­ta­stro­fa z udzia­łem sa­mo­lo­tu li­nii lot­ni­czej, w któ­rej pra­co­wał jej mąż. Ten od­ruch był bez­wa­run­ko­wy. Wy­pra­co­wa­ła go przez lata mał­żeń­stwa. Do­mi­nik się spóź­niał, pew­nie coś się sta­ło. Kie­dy jed­nak upew­nia­ła się, że mąż jest bez­piecz­ny, po­wra­ca­ły inne wąt­pli­wo­ści. Mo­gła za­dzwo­nić i spraw­dzić, dla­cze­go Do­mi­nik jesz­cze nie wró­cił, ale ni­g­dy tego nie ro­bi­ła. Nie chcia­ła być jed­ną z tych żon, któ­re kon­tro­lu­ją każ­dy ruch męża. Poza tym… bała się tego, co mo­gła­by usły­szeć. Do­mi­nik miał swo­je se­kre­ty, a ona sama nie wie­dzia­ła, czy jest go­to­wa, aby je po­znać. Nie­świa­do­mość mia­ła swo­je plu­sy.

Ju­dy­ta usły­sza­ła, jak cór­ka zbie­ga po scho­dach, a po chwi­li Jul­ka po­ja­wi­ła się w kuch­ni. Za­trzy­ma­ła wzrok na le­żą­cych przed mat­ką kart­kach, po czym po­de­szła do lo­dów­ki. Otwo­rzy­ła ją, po­dra­pa­ła się po gło­wie i za­mknę­ła.

– Jest coś do je­dze­nia? – za­py­ta­ła mat­kę.

– A nie wi­dzia­łaś? – Ju­dy­ta od­po­wie­dzia­ła py­ta­niem na py­ta­nie. – Peł­na lo­dów­ka.

Na­sto­lat­ka się za­wa­ha­ła.

– Zro­bisz mi ka­nap­ki?

– O nie, moja pan­no!

– Do­bra, nie je­stem głod­na – burk­nę­ła Jul­ka. – Taty jesz­cze nie ma?

– Nie. Naj­wy­raź­niej mu coś wy­pa­dło.

– Mogę po­oglą­dać te­le­wi­zję?

Ju­dy­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– A od­ro­bi­łaś lek­cje?

– Tak, mamo. Py­ta­łaś mnie o to pięć razy.

– Wolę się upew­nić. Do­brze, włącz coś, ale bez żad­nych dra­stycz­nych scen, bo po­tem An­tek nie bę­dzie mógł spać.

Jul­ka bez sło­wa wy­szła z kuch­ni. Ju­dy­ta była pew­na, że za naj­wy­żej pięć mi­nut z sa­lo­nu roz­le­gną się od­gło­sy wal­ki, bo kie­dy An­tek zo­ba­czy, że jego sio­stra do­sta­ła po­zwo­le­nie na oglą­da­nie te­le­wi­zji, ta­jem­ni­czym zbie­giem oko­licz­no­ści zo­rien­tu­je się, że wła­śnie jest nada­wa­na jego ulu­bio­na baj­ka. Wpraw­dzie Ju­dy­ta sły­sza­ła od ko­le­ża­nek, że mię­dzy ro­dzeń­stwem co chwi­lę wy­bu­cha­ją gło­śne awan­tu­ry, ale mia­ła na­dzie­ję, że jej uda się tego unik­nąć. Mię­dzy Jul­ką a Ant­kiem było dzie­sięć lat róż­ni­cy. Ju­dy­cie wy­da­wa­ło się więc, że nie będą wcho­dzić so­bie w pa­ra­dę. Nic bar­dziej myl­ne­go.

Wró­ci­ła do stu­dio­wa­nia no­ta­tek ze spo­tka­nia. Umó­wi­ła już wi­zy­tę w sa­lo­nie su­kien ślub­nych i ob­dzwo­ni­ła spraw­dzo­ne re­stau­ra­cje, w któ­rych wcze­śniej or­ga­ni­zo­wa­ła we­se­la i mia­ła pew­ność co do wy­so­kiej ja­ko­ści ob­słu­gi. Za­sta­na­wia­ła się nad za­pro­sze­nia­mi ślub­ny­mi i kar­tecz­ka­mi na stół z na­zwi­ska­mi go­ści. Pan­na mło­da za­su­ge­ro­wa­ła, że chcia­ła­by coś za­baw­ne­go, jej mat­ka upie­ra­ła się na­to­miast przy kla­sy­ce. Co cie­ka­we, Ju­dy­ta nie wie­dzia­ła, ja­kie zda­nie ma ten te­mat przy­szły mąż, bo go nie po­zna­ła. Ży­czy­ła swo­im klient­kom jak naj­le­piej, ale po­dej­rze­wa­ła, że aku­rat to mał­żeń­stwo nie bę­dzie uda­ne, sko­ro pan mło­dy kom­plet­nie nie an­ga­żo­wał się w przy­go­to­wa­nia, a jego na­rze­czo­na sama nie wie­dzia­ła, czy w ogó­le tego ślu­bu chce.

Ju­dy­ta włą­czy­ła lap­top. Fry­zjer­ka, z któ­rą do­tych­czas współ­pra­co­wa­ła, po­szła na urlop ma­cie­rzyń­ski. Ju­dy­ta bę­dzie mu­sia­ła zna­leźć ko­goś in­ne­go. Za­mie­rza­ła prze­wer­to­wać w tym celu opi­nie za­miesz­czo­ne w sie­ci. Czy­ta­ła wła­śnie re­cen­zje jed­ne­go ze znaj­du­ją­cych się w cen­trum Biel­ska-Bia­łej stu­diów fry­zjer­skich, kie­dy na pod­jeź­dzie przed do­mem za­trzy­mał się sa­mo­chód Do­mi­ni­ka. Ju­dy­ta nie ode­rwa­ła się jed­nak od kom­pu­te­ra. Za­mie­rza­ła po­ka­zać mę­żo­wi, że nic a nic nie ob­cho­dzi jej, że wró­cił do domu tak póź­no, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści aż go­to­wa­ła się ze zło­ści.

– Cześć – rzu­cił Do­mi­nik, po czym nie cze­ka­jąc na ja­ką­kol­wiek re­ak­cję ze stro­ny żony i dzie­ci, wbiegł po scho­dach na górę.

Po chwi­li do Ju­dy­ty do­tarł szum wody spod prysz­ni­ca i po­czu­ła bo­le­sny skurcz w żo­łąd­ku. Do­mi­nik ni­g­dy nie ką­pał się od razu po po­wro­cie z pra­cy. Naj­pierw roz­ma­wiał z dzieć­mi, py­tał, jak im mi­nął dzień, co w szko­le, w przed­szko­lu. Cza­sem za­mie­nił też dwa czy trzy zda­nia z żoną. Jadł obiad, a do­pie­ro póź­niej ewen­tu­al­nie szedł pod prysz­nic. Każ­de od­chy­le­nie od nor­my sta­no­wi­ło dla Ju­dy­ty do­wód jej przy­pusz­czeń, ale wo­la­ła uda­wać, że nie do­strze­ga głup­ko­wa­te­go uśmie­chu na jego twa­rzy, że nie czu­je za­pa­chu ob­cych per­fum.

Ju­dy­ta spoj­rza­ła przez łzy na swo­je no­tat­ki. Mia­ła ocho­tę za­dzwo­nić do klient­ki i bła­gać ją, żeby tego nie ro­bi­ła. Żeby nie po­peł­nia­ła naj­więk­sze­go błę­du w swo­im ży­ciu. Ta dziew­czy­na mo­gła się wy­co­fać, póki jesz­cze nie było za póź­no. Mło­dość wią­że się ze swe­go ro­dza­ju bez­kom­pro­mi­so­wo­ścią. Po­tem jest trud­niej. Do­cho­dzą przy­zwy­cza­je­nia, kon­we­nan­se, obo­wiąz­ki. Brnie się w nie­szczę­śli­we mał­żeń­stwo, bo prze­cież dzie­ci, dom, ro­dzi­na, prze­ży­te wspól­nie lata…

Do­mi­nik zszedł z góry i bez­sze­lest­nie prze­mknął obok Ju­dy­ty. Za­trzy­mał się przed lo­dów­ką, jak przed kwa­dran­sem Jul­ka, i po­dob­nie jak ona po­dra­pał się po gło­wie i po chwi­li zre­zy­gno­wał. Jaki oj­ciec, jaka cór­ka.

– Ro­bi­łaś może coś na obiad? – za­py­tał, jak­by do­pie­ro te­raz do­strzegł Ju­dy­tę.

Nie dzi­wi­ło jej to. Za­zwy­czaj przy­po­mi­nał so­bie o niej, kie­dy był głod­ny albo kie­dy nie mógł sam od­wieźć Ant­ka do przed­szko­la.

– W lo­dów­ce jest zupa, wy­star­czy od­grzać – rzu­ci­ła lek­ko, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od no­ta­tek.

– Dzię­ku­ję.

Ju­dy­ta po raz czwar­ty czy­ta­ła to samo zda­nie, ale wciąż nie poj­mo­wa­ła jego sen­su. Zro­zu­mia­ła, że to na nic, więc ze zło­ścią za­trza­snę­ła ter­mi­narz i wy­łą­czy­ła kom­pu­ter. Za­czę­ła po­rząd­ko­wać no­tat­ki, ale nie wy­trzy­ma­ła.

– Dla­cze­go nie za­dzwo­ni­łeś? Nie po­my­śla­łeś, że mo­że­my się mar­twić? – Ob­ró­ci­ła się na pię­cie, sta­jąc z mę­żem twa­rzą w twarz.

Do­mi­nik zbladł. Ju­dy­ta czer­pa­ła ja­kąś dziw­ną przy­jem­ność z przy­pa­try­wa­nia mu się, pod­czas gdy on tak się wił i pró­bo­wał ja­koś wy­tłu­ma­czyć swo­je spóź­nie­nie.

– Wy­le­cie­li­śmy z Do­rt­mun­du z opóź­nie­niem – po­wie­dział, nie pa­trząc jej w oczy. – Nie mia­łem jak cię po­wia­do­mić, a po­tem za­po­mnia­łem włą­czyć te­le­fon.

– Chy­ba spo­re było to opóź­nie­nie – za­uwa­ży­ła Ju­dy­ta. – Sta­ło się coś?

– Nie, nie – za­prze­czył nie­szcze­rze Do­mi­nik. – Po pro­stu dłu­go cze­ka­li­śmy na po­zwo­le­nie na start. Była ko­lej­ka i… – Urwał gwał­tow­nie. – No, a po­tem był wy­pa­dek na au­to­stra­dzie i mu­sia­łem je­chać przez Za­tor. O co ci tak wła­ści­wie cho­dzi?

– Mnie? – Ju­dy­ta uda­ła za­sko­cze­nie. – O nic, zu­peł­nie o nic. Uwa­żaj, żeby zupa się nie za­go­to­wa­ła, bo do­da­łam do niej śmie­ta­ny.

Ze­bra­ła z bla­tu swo­je no­tat­ki, po czym wy­szła z kuch­ni, zo­sta­wia­jąc Do­mi­ni­ka sa­me­go z jego wy­rzu­ta­mi su­mie­nia.


Po­mysł na­ro­dził się w gło­wie Ju­dy­ty spon­ta­nicz­nie. Czu­ła, że się dusi za­mknię­ta w czte­rech ścia­nach, a poza tym do­szła do wnio­sku, że Do­mi­ni­ko­wi do­brze zro­bi, je­śli tro­chę zaj­mie się dzieć­mi. Tak daw­no ni­g­dzie nie wy­cho­dzi­ła. W li­ceum i na stu­diach była du­szą to­wa­rzy­stwa. Wpraw­dzie ni­g­dy nie za­bie­ga­ła o aten­cję ko­le­gów i ko­le­ża­nek, nie na­le­ża­ła też do naj­po­pu­lar­niej­szej pacz­ki, a mimo to lu­dzie do niej lgnę­li. Może dla­te­go, że była do­brą słu­chacz­ką? Do­sko­na­le zda­wa­ła so­bie spra­wę, że to rzad­ki dar. Więk­szość lu­dzi lubi opo­wia­dać o so­bie, a słu­cha­nie śred­nio im wy­cho­dzi. Ju­dy­ta mia­ła tę umie­jęt­ność. Ona po pro­stu lu­bi­ła lu­dzi. Po­trze­bo­wa­ła kon­tak­tu z dru­gim czło­wie­kiem jak tle­nu. Kie­dy jed­nak wy­szła za mąż, a kil­ka­na­ście mie­się­cy póź­niej uro­dzi­ła Jul­kę, od­cię­ła się od daw­ne­go to­wa­rzy­stwa i cał­ko­wi­cie po­świę­ci­ła się ży­ciu ro­dzin­ne­mu. Z daw­nych zna­jo­mych po­zo­sta­ła jej tyl­ko Mal­wi­na. Cza­sem Ju­dy­ta na­ty­ka­ła się na mie­ście na któ­rąś z ko­le­ża­nek. Pa­da­ły so­bie wów­czas w ra­mio­na, opo­wia­da­ły po­krót­ce, co się u nich zmie­ni­ło od po­przed­nie­go spo­tka­nia, so­len­nie za­pew­nia­ły, że zdzwo­nią się w naj­bliż­szym cza­sie, i na tym kon­takt się ury­wał.

Ju­dy­ta pięt­na­ście lat temu zre­zy­gno­wa­ła ze swo­je­go ży­cia cał­kiem świa­do­mie. Pra­gnę­ła tego, cze­go ni­g­dy nie mia­ła – peł­nej, du­żej ro­dzi­ny. Opie­ka naj­pierw nad Jul­ką, a po­tem Ant­kiem spra­wia­ła jej ogrom­ną przy­jem­ność. Zda­rza­ły się lep­sze i gor­sze chwi­le, ale lu­bi­ła być mat­ką. To wła­śnie dla dzie­ci po­rzu­ci­ła peł­no­eta­to­wą pra­cę. Chcia­ła spę­dzać z nimi jak naj­wię­cej cza­su. I choć An­tek na­dal był mały i po­trze­bo­wał mat­ki, to Jul­ka do­ra­sta­ła, a Ju­dy­ta co­raz czę­ściej ła­pa­ła się na my­śli, że prze­cież któ­re­goś dnia dzie­ci wy­fru­ną z gniaz­da, a ona zo­sta­nie z po­czu­ciem zmar­no­wa­ne­go ży­cia.

Za­dzwo­ni­ła do Mal­wi­ny i za­pro­po­no­wa­ła jej spo­tka­nie. Umó­wi­ły się w mod­nym pu­bie Dog’s na Ryn­ku. Mu­sia­ła w tej kwe­stii za­ufać przy­ja­ciół­ce, bo ona sama od kil­ku­na­stu lat nie mia­ła po­ję­cia, co dzie­je się w mie­ście.

Dłu­go przy­go­to­wy­wa­ła się do wyj­ścia. Nie za­mie­rza­ła z ni­kim flir­to­wać, ale chcia­ła znów choć na chwi­lę przy­cią­gnąć mę­skie spoj­rze­nia. Mia­ła ocho­tę znów po­czuć się do­brze w swo­jej skó­rze, od­na­leźć w so­bie utra­co­ną ko­bie­tę. Do­mi­nik już daw­no prze­stał pa­trzeć na nią z po­żą­da­niem. Zresz­tą, gdy­by się tak za­sta­no­wić, ni­g­dy nie do­strze­ga­ła w jego spoj­rze­niu po­dzi­wu. Od po­cząt­ku była żoną, na­wet kie­dy jesz­cze nią nie była. Ju­dy­ta mia­ła wła­sną teo­rię na te­mat tego, kim jest żona. A wła­ści­wie kim nie jest. Żona nie jest ko­chan­ką. Jej się nie uwo­dzi, nie za­bie­ga o nią. Żona ma okre­ślo­ne funk­cje. Mat­ki, po­wier­nicz­ki, pie­lę­gniar­ki, ku­char­ki, sprzą­tacz­ki, spe­cja­list­ki do spraw lo­gi­sty­ki, go­spo­dy­ni. Może być przy­ja­ciół­ką, ale nie ko­chan­ką. Ju­dy­ta wła­śnie od po­cząt­ku była taką żoną.

Do­mi­nik ni­g­dy się o nią nie sta­rał. Po­zna­li ich ze sobą wspól­ni zna­jo­mi. Byli ra­zem na kil­ku im­pre­zach, na któ­rejś z nich za­czę­li ze sobą roz­ma­wiać, po­tem Do­mi­nik od­pro­wa­dził ją do domu, ale nie po­pro­sił o nu­mer te­le­fo­nu i nie za­pro­po­no­wał ko­lej­ne­go spo­tka­nia. Znów wpa­dli na sie­bie przy­pad­kiem na czy­ichś uro­dzi­nach, Ju­dy­ta na­wet nie pa­mię­ta­ła, kto był wte­dy so­le­ni­zan­tem. Kil­ka ty­go­dni póź­niej spo­tka­li się w cen­trum, wy­pi­li ra­zem kawę i wła­ści­wie od tej kawy się za­czę­ło, ale ze stro­ny Do­mi­ni­ka nie było mowy o żad­nej ad­o­ra­cji. Spo­ty­ka­li się na sto­pie ko­le­żeń­skiej przez pół roku. Ju­dy­ta w koń­cu nie wy­trzy­ma­ła ro­sną­ce­go na­pię­cia i sama pierw­sza go po­ca­ło­wa­ła. Od tam­tej pory byli parą, ale ich zwią­zek zu­peł­nie od­bie­gał od wy­obra­żeń Ju­dy­ty. Mal­wi­na z wy­pie­ka­mi na twa­rzy opo­wia­da­ła jej o sza­lo­nych no­cach, gło­śnych awan­tu­rach i jesz­cze gło­śniej­szych po­wro­tach, na­mięt­no­ści i po­żą­da­niu. Ju­dy­ta wy­słu­chi­wa­ła tych hi­sto­rii z nie­do­wie­rza­niem, ale w koń­cu do­szła do wnio­sku, że sta­bi­li­za­cja jest dla niej waż­niej­sza. Nie mia­ła nie­ziem­skie­go sek­su, o któ­rym Mal­wi­na mó­wi­ła z ta­jem­ni­czym bły­skiem w oku, ale Do­mi­nik ją sza­no­wał i ni­g­dy się nie kłó­ci­li. To prze­wa­ży­ło. Zresz­tą spo­dzie­wa­ła się, że kie­dy już za­miesz­ka­ją ra­zem, wszyst­ko się zmie­ni. Do­mi­nik na pew­no czuł się skrę­po­wa­ny obec­no­ścią ro­dzi­ców za ścia­ną. Znaj­do­wa­ła wy­tłu­ma­cze­nie dla każ­de­go jego uni­ku. Naj­waż­niej­sze, że ją ko­chał – tak prze­cież mó­wił – i chciał za­ło­żyć z nią ro­dzi­nę. Pod­czas gdy jego ró­wie­śni­cy ba­wi­li się w mod­nych klu­bach i zmie­nia­li dziew­czy­ny jak rę­ka­wicz­ki, on chciał się oże­nić i mieć dzie­ci.

Ju­dy­ta co­raz czę­ściej była zła na tam­tą na­iw­ną dziew­czy­nę, któ­rą była pięt­na­ście lat temu. Nie po­że­gna­ła się ze złu­dze­nia­mi z dnia na dzień. Nie po­tra­fi­ła. Wciąż mia­ła na­dzie­ję na zmia­nę, choć po ślu­bie było jesz­cze go­rzej niż przed nim. Wspól­ne miesz­ka­nie nie spra­wi­ło, że Do­mi­nik zbli­żył się do Ju­dy­ty. Co­dzien­nie kładł się obok niej, ale ni­g­dy jej nie do­ty­kał, nie ca­ło­wał, nie pie­ścił. Ju­dy­ta cier­pia­ła po ci­chu. Ni­g­dy się nie skar­ży­ła. Bała się tego, co Do­mi­nik mógł­by o niej po­my­śleć. Nie wy­cho­dzi­ła z roli, któ­rą przy­pi­sa­ło jej – jako ko­bie­cie – spo­łe­czeń­stwo. Ona mia­ła być tą, któ­rą się od­da­wa­ła, kie­dy mąż miał na to ocho­tę. A że mąż ocho­ty nie mie­wał, pró­bo­wa­ła za­głu­szyć po­trze­by, wy­ci­szyć swo­ją ko­bie­cość. W dniu ślu­bu była mło­dą, dwu­dzie­sto­trzy­let­nią ko­bie­tą i mia­ła pew­ne wy­obra­że­nia, jak po­win­no wy­glą­dać jej ży­cie sek­su­al­ne. Zna­li się z Do­mi­ni­kiem od czte­rech lat, ale wciąż mo­gła okre­ślić swo­je do­świad­cze­nie jako nie­wiel­kie. W za­sa­dzie nie­wie­le się od tam­te­go cza­su zmie­ni­ło. Zbli­ża­ją­ce się czter­dzie­ste uro­dzi­ny w po­łą­cze­niu z bra­kiem za­in­te­re­so­wa­nia ze stro­ny męż­czy­zny, któ­ry prze­cież miał jej po­żą­dać, spra­wi­ły, że nie ak­cep­to­wa­ła sie­bie i swo­je­go cia­ła. Dla­te­go dba­ła o sie­bie cza­sem wręcz prze­sad­nie. Re­gu­lar­nie od­wie­dza­ła ko­sme­tycz­kę i fry­zjer­kę, ku­po­wa­ła mar­ko­we ubra­nia i do­dat­ki, a ostat­nio zde­cy­do­wa­ła się na­wet na bo­toks. Tyl­ko z fi­gu­rą nie mo­gła so­bie po­ra­dzić. Dwie cią­że spra­wi­ły, że za­okrą­gli­ła się tu i ów­dzie. Poza tym nade wszyst­ko ko­cha­ła sło­dy­cze. Osła­dza­ła so­bie ży­cie, cze­go re­zul­ta­ty były wi­docz­ne go­łym okiem.

Za­krę­ci­ła wło­sy lo­ków­ką, a zie­lo­ne oczy pod­kre­śli­ła czar­ną kred­ką. Spoj­rza­ła kry­tycz­nie na od­bi­cie w lu­strze. Da­le­ko jej było do ide­ału, ale wy­glą­da­ła o wie­le le­piej niż na co dzień. Po­sta­wi­ła na krót­ką, od­ci­na­ną pod biu­stem su­kien­kę. Zgrab­ne nogi na­dal, mimo upły­wu lat, były jej atu­tem. Su­kien­ka pod­kre­śla­ła to, co mia­ła uwy­dat­nić, i ma­sko­wa­ła to, cze­go Ju­dy­ta wo­la­ła­by nie po­ka­zy­wać. Ju­dy­ta od­na­la­zła w sza­fie buty, któ­rych nie no­si­ła chy­ba od dzie­się­ciu lat. Kla­sycz­ne be­żo­we san­da­ły na wy­so­kiej szpil­ce. Przy­mie­rzy­ła je, ale mu­sia­ła się pod­dać. Za­bi­ła­by się w nich, za­nim wy­szła­by z domu. Szpil­ki były ko­lej­ną z wie­lu rze­czy, z któ­rych zre­zy­gno­wa­ła. Mia­ła sto sie­dem­dzie­siąt sie­dem cen­ty­me­trów wzro­stu, Do­mi­nik – tyl­ko o trzy wię­cej. Twier­dził, że czu­je się nie­kom­for­to­wo, kie­dy ko­bie­ta jest wyż­sza od nie­go, dla­te­go w sza­fie Ju­dy­ty za­go­ści­ły głów­nie ba­le­ri­ny i buty na ni­skim słup­ku. Szyb­ko prze­ko­na­ła się, że ten kom­pro­mis wy­szedł jej na do­bre. Nie wy­obra­ża­ła so­bie, że mia­ła­by go­nić za ucie­ka­ją­cą Jul­ką albo pchać wó­zek z wrzesz­czą­cym Ant­kiem w bu­tach na szpil­ce. W kwe­stii obu­wia sta­wia­ła na wy­go­dę. Ten je­den raz chcia­ła jed­nak za­sza­leć, ale od­wy­kła od cho­dze­nia na ob­ca­sach.

Ze­szła na dół, gdzie Do­mi­nik sie­dział z Ant­kiem na ka­na­pie i uda­wał, że oglą­da z nim baj­kę. Kie­dy Ju­dy­ta po­ja­wi­ła się w sa­lo­nie, na­tych­miast scho­wał te­le­fon do kie­sze­ni, na co po­czu­ła bo­le­sny ucisk w klat­ce pier­sio­wej. Nie dała jed­nak po­znać po so­bie, że wie, z kim mąż wy­mie­nia wia­do­mo­ści. Zresz­tą prze­cież nie wie­dzia­ła. Mo­gła tyl­ko po­dej­rze­wać.

– Wy­star­czy te­le­wi­zji na dziś. An­tek oglą­dał już baj­kę – po­wie­dzia­ła.

– A ty gdzieś się wy­bie­rasz? – Do­mi­nik za­trzy­mał wzrok na nie­co zbyt krót­kiej su­kien­ce Ju­dy­ty.

Uwa­żał, że ko­bie­ty w pew­nym wie­ku po­win­ny wie­dzieć, co im wy­pa­da, a co nie, ale w su­mie to nie była jego spra­wa. Je­śli Ju­dy­ta chce świe­cić go­łym tył­kiem, pro­szę bar­dzo. Niech my­śli, że na­dal ma dwa­dzie­ścia lat.

– Tak, umó­wi­łam się z Mal­wi­ną. Przy­pil­nuj, żeby Jul­ka po­szła spać naj­póź­niej o dwu­dzie­stej pierw­szej trzy­dzie­ści. Rano ni­g­dy nie mogę jej do­bu­dzić.

– Nie uwa­żasz, że po­win­naś ze mną usta­lić, że wy­cho­dzisz? – mruk­nął zi­ry­to­wa­ny Do­mi­nik. – A co, gdy­bym miał inne pla­ny?

– A masz? – Ju­dy­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Nie, ale mógł­bym. Poza tym mu­szę ju­tro wcze­śnie wstać, dla­te­go chciał­bym nie­dłu­go się po­ło­żyć.

– A czy ktoś ci bro­ni? Mu­sisz tyl­ko dać dzie­ciom ko­la­cję, wy­ką­pać i po­ło­żyć Ant­ka i przy­pil­no­wać Jul­ki, żeby wcze­śnie po­szła spać.

An­tek, do któ­re­go chy­ba w koń­cu do­tar­ło, co się dzie­je, ode­rwał wzrok od ekra­nu te­le­wi­zo­ra, a na jego twa­rzy po­ja­wił się nie­po­kój.

– Mamo, gdzie ty idziesz?

– Umó­wi­łam się z cio­cią Mal­wi­ną, ko­cha­nie. Wró­cę, jak już bę­dzie­cie spa­li.

– Ale… – Dziec­ko spoj­rza­ło oskar­ży­ciel­sko na mat­kę. – Mogę iść z tobą?

– Nie tym ra­zem, mi­siu. Idę, bo za­mó­wi­łam już tak­sów­kę.

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.

Życie oparte na kłamstwach

Подняться наверх