Читать книгу Głębia. Skokowiec - Marcin Podlewski - Страница 10
Оглавление
Wykluczony.
Natrium Ybessen Gatlark z rodu Gatlarków siedział na tarasie pradawnego rodowego zamku Gatlark, patrząc z niesmakiem przez nadkruszoną barierkę.
Impreza dopiero się rozkręcała. Bal, świętujący narzeczeństwo Isy Anemotrii Ybessen Gatlark z księciem Runhoffem Kazarem z Iseminów, transmitowany na żywo przez tysiące latających holokamer, był zapowiadany od ponad jednego błękitnego miesiąca i miał potrwać przynajmniej kolejny jeden. Uroczystość potwierdzająca przyszłe zamążpójście głupkowatej Isy z podobno nieco psychopatycznym Runhoffem nie była bądź co bądź zwykłym przyjęciem. Związek dwojga młodych miał zakończyć stary konflikt pomiędzy systemami Gatlark i Isemin. W zasadzie nie konflikt, pomyślał Natrium, a bezsensowną szarpaninę. Szarpaninę, z której nic nie wynikało i która mogła ciągnąć się swobodnie przez kilka następnych stuleci.
Gatlark, Isemin i kilkanaście innych pobliskich układów oficjalnie należało do Zjednoczenia, które – w swej wielkiej łaskawości – zezwalało na częściowe zachowanie struktur Starego Imperium. Im bliżej Jądra Wypalonej Galaktyki i Błękitu – planety-stolicy Zjednoczenia, tym taka tolerancja stawała się mniejsza. Kto jednak przejmowałby się Księstwami Granicznymi? Systemy Zewnętrzne, leżące na obrzeżach Wypalonej Galaktyki, może i łączyły się w koalicje czy toczyły ze sobą romantyczne wojenki, ale – i to było najważniejsze – płaciły regularnie należne podatki oraz udzielały części swych flot Strażnikom w trakcie ich patroli Granicy Galaktycznej. Pozwalano im zatem trwać – przez sentyment, wygodę, jak i z braku możliwości pełnej nad nimi kontroli.
Cóż... ciekawe, czy pozwolą nam potrwać teraz, kiedy zrzeszamy się z pobliskim układem, pomyślał Nat z przekąsem. Na razie wygląda to nieciekawie. Byli generałowie kręcą się na dole jak zepsute karuzele, wspominając dawne dni kosmicznej chwały i walki z Iseminem. Z punktu widzenia naszego nowego sojusznika interes jest opłacalny. Gatlarkowe systemy Hades, Ezoon czy Martwy Pies solidnie wzbogacą ich galaktyczne portfolio. Ale pokój? Stagnacja? Generałowie zapewne się upiją, uznał. I ja także bym się napił. O ile ojciec puściłby na dół kalekiego syna rodu, chorego na psychofizję.
Wykluczony, mruknął do siebie ponownie. Wykluczony.
Z rezygnacją nacisnął klawisze swojego antygrawitacyjnego wózka i przybliżył fragmenty holoobrazu ukazującego imprezę. Podpite damy, młodzi dandysi, urzędnicy. Gdzieś tam jest ojciec. Ciekawe, czy...
Chwileczkę.
To był tylko moment, dosłownie mignięcie, ale coś przeleciało po obrazie. Coś, co Natrium powinien od razu skojarzyć. Coś niepokojącego.
Przeciągnął palcami po klawiszach wózka. Obraz zamigotał i ustabilizował się, koncentrując na jednej konkretnej osobie w szarym urzędniczym uniformie. Uniformie charakterystycznym tylko dla jednej grupy, świetnie znanej w całej Wypalonej Galaktyce.
Kontroler Zjednoczenia.
Niemożliwe.
Walter Dinge, poinformował usłużnie Strumień. Kontroler Zjednoczenia bez przydzielonego sektora kontroli.
Nat niemal natychmiast nacisnął przycisk wezwania. Wpięte w fotel holo zaszumiało i wypluło niewielką sferę, w której pojawiła się zaspana twarz ostrzyżonej na jeża Kirke Bloom. W tle widać było zagracony przez fragmenty genokomputerów pokój i skołtunioną niemiłosiernie pościel.
– Nat... – Kirke przetarła oczy. Zauważył biegnący od jej ramienia kabel: znów się podpięła. – Czego chcesz? Nie bawisz się na tym czymś?
– Kanał jest kodowany? Nikt nas nie słyszy?
– Moment. – Twarz Bloom zniknęła na chwilę ze sfery. – Już nie – powiedziała, kiedy pojawiła się z powrotem. – Sto procent ekranowania. Spać mi się chce – ziewnęła. – Reperowałam klientowi system osobisty... uszkodzenie personala z wyłączeniem funkcji szyszynki. Wiesz, Nat, to plagowo boli, jak ktoś cię wpina z powrotem do świadomości, bo chce sobie o czymś tam popierdaczyć.
– Nic mnie to nie obchodzi, Bloom. Mamy na głowie Kontrolera Zjednoczenia – wycedził Natrium. – Szpicla z Błękitu!
– Kontroler tutaj? Na takim zadupiu? – Kirke sięgnęła i odpięła kabel. Widać było, jak przez jej ciało przechodzi dreszcz, odłączanie od systemu nie należało do przyjemności. – Co tu robi?!
– Ty mi powiedz. Ja go tylko... – zawahał się. Bloom wiedziała może o psychofizji, ale niekoniecznie musiała się dowiedzieć, co choroba oznacza dla niego. – Tylko go namierzyłem i wiem, że nie jest dobrze – dokończył pewniejszym głosem. – Może Zjednoczenie interesuje się sojuszem z Iseminem? Może to pierwsze kroki, by wsadzić nas pod pełną jurysdykcję Błękitu? A może dowiedział się czegoś o Loży? – ściszył głos. – Muszę wiedzieć, po co go tu przysłali. Podepniesz się pod niego. Pełen raport z holotransmisją non stop. Chcę widzieć i słyszeć, co mówi i z kim, gdzie łazi, gdzie sypia, z kim sypia... wszystko.
– W porządku. – Kirke nie wyglądała już na półprzytomną. – Robi się, Nat.
– Wolę: tak jest, Wasza Wysokość.
– Tak jest, Wasza w dupie to mam Wysokość.
– Do roboty – rozkazał Natrium i wyłączył holo.
Miał złe przeczucia. W zasadzie wcale nie chciał wiedzieć, do czego dokopie się Kirke Bloom.
Cały Gatlark cuchnął.
Był to denerwujący, kleisty zapach – dziwna mieszanina potu, mokrych kamieni i czegoś nieuchwytnego, ale znacząco niesmacznego. Starość, zdecydował Dinge. To była starość. Stara planeta, stare kamienie, starzy ludzie. Starość i pełzająca, planetarna śmierć. Goście na przyjęciu z okazji zaręczyn idiotki i psychopaty drażnili go w sposób, który uznał za wyjątkowo nieprzyjemny. Przede wszystkim nie byli czyści. Rzecz jasna nie chodziło o czystość fizyczną, choć mógłby się założyć, że ich ciała roją się od niewidocznych gołym okiem pasożytów i planetarnych bakterii. Czystość w rozumieniu Waltera Dinge’a była wszakże czymś transcendentnym, niezależnym od ciała. Czystość to stan ducha. Powiedzmy, że brakowało im ogłady.
Przeklęte wsioki.
Rzecz jasna próbowali go zatrzymać.
Najpierw uczepiła się go jakaś dama, za często korzystająca z zakazanych przez Zjednoczenie genotransformatorów. Widać to było po bladej, niemal przezroczystej skórze, która przeszła przez zbyt wiele genetycznych przeciążeń. Jeszcze trochę, pomyślał, i przyjmą ją do Elohim. Dama była najwyraźniej pijana i Dinge ledwo się powstrzymał, by jej nie odepchnąć. Następny był jakiś grubas, który usiłował przedstawić się jako „baron Henhoffen”, choć Walter nie miał pewności co do jego nazwiska wybełkotanego przez ociekające śliną usta. Potem znów jakiś sztucznie dystyngowany oficer i kolejna dama, tym razem na tyle stara, by być matką Waltera. Dinge uśmiechał się do wszystkich i poruszał językiem, wydając kulturalne dźwięki, ale w oczach płonęło mu obrzydzenie, którego – na szczęście – nie potrafili dostrzec.
Przeklęte, lubieżne, śmierdzące mrowisko. Ale nie miał wyjścia, musiał tu przybyć. Tylko tu mógł ściągnąć te przeklęte dane. Wyliczenia z powierzchni planety.
Przyśpieszył kroku, nie dbając już o pozory, i wdarł się niemal do swojego pokoju, wyposażonego w proste pole magnetyczne odpychające holokamery. Goście balu potrzebowali nieco intymności. Zamknął dokładnie drzwi i wyjął płytkę kontrolną personala, uruchamiając w nim opcję holokontaktu. Urządzenie zapiszczało cicho, łącząc się z ustawionym nad Gatlarkiem satelitą, po czym Dinge włączył wbudowany w personal wygłuszacz. Od tego momentu wszystkie nadajniki i przekaźniki w pobliżu powinny wyłapać z jego pokoju tylko biały szum. Wybierając kontakt i potwierdzając go zieloną ikonką przywołania, Walter uśmiechnął się do siebie.
Nareszcie, choć przez chwilę, był zupełnie sam.
Kirke Bloom wściekła się, kiedy straciła kontakt z Walterem Dinge’em.
Nie przejęła się zbytnio, gdy holokamery odepchnęła od pokoju Kontrolera bariera magnetyczna. Zamek był najeżony pluskwami, których nie zabrakło nawet w pozornie odseparowanym pokoju gościnnym. Część już działała, część nie, a część udało jej się reaktywować. Po chwili miała tego śmiesznego, dystyngowanego człowieczka jak na tacy i z rozbawieniem patrzyła, jak wyjmuje płytkę od personala i kładzie ją na stole. Połączenie z satelitą! Zapewne plagowe Zjednoczenie, uznała z mściwą satysfakcją. Niemal odruchowo zapisała dane satelity i numer kanału komunikacyjnego. Nie było tajemnicą, że każdy z zamieszkanych systemów miał przynajmniej jednego dyndającego na orbicie szpicla Błękitu.
Jesteś mój, pomyślała z zadowoleniem.
Niestety, właśnie w tym momencie sukinsyn włączył wygłuszacz strumieniowy.
Urządzenia mające na celu zagłuszenie sygnałów były tak stare, jak pierwsze przekaźniki danych. Tak samo zatem stare były sposoby na ich obejście. Słyszała jednak plotki o nowej interesującej technologii, którą można było, rzecz jasna nieoficjalnie, wbudować już w personale, od wieków stanowiące część ludzkich organizmów – tę plątaninę wpuszczonych w ciało przewodów, nanitów i mikrochipów, bez których normalne funkcjonowanie w Wypalonej Galaktyce nie byłoby możliwe.
To koniec, zdecydowała Kirke. Nikt i nic nie przebije się przez taki biały szum. Istniały programy filtrujące, które rzekomo potrafiły odsączyć wygłuszony przekaz, ale Bloom wiedziała, że na razie to tylko pobożne życzenia. Z umiejętnie wygłuszonego Strumienia można było otrzymać najwyżej chaos, przetykany nielicznymi fragmentami danych.
Nat się wścieknie.
Cóż, to nie był już jej problem. Nic więcej zrobić nie mogła. Natowi zawdzięczała wiele, w tym życie, ale nikt nie przebije się przez wygłuszacz. To było po prostu niemożliwe. Plagowy Kontroler ekranował cały pokój tak, jakby znajdował się w bąblu informacyjnej próżni.
Chyba że...
Zaskoczona uruchomiła nerwokonektor. Nie wpięła się całkowicie, wywołała jedynie interfejs konsoli komputerowej i szybko przejrzała zapisy z ostatnich kilku minut. Dane satelity i numer kontaktowy ciągle tam były, błyszczały zielonymi cyferkami na czarnym tle. Bloom odruchowo sprawdziła łącze. Satelita zalewał fragment planety polem skanującym z opcją wysyłki i odbioru danych. Odbierał biały szum z pokoju Waltera, ale w swoim wnętrzu przechowywał niezakodowany przekaz, który zapewne szyfrował dopiero wewnętrznym oprogramowaniem i przekazywał go na Błękit, wysyłając dane z pomocą emitera głębinowego.
Dinge mógł wygłuszyć pokój, ale nie mógł wygłuszyć satelity.
Bloom zaś miała dostęp do satelity Zjednoczenia, o ile zdąży się na niego włamać... czy raczej podsłuchać, o czym szepcze w Strumieniu.
Nigdy nie robiła nic tak ryzykownego. Jeśli Zjednoczenie ją namierzy, będzie musiała wynosić się z Gatlarku. A może i z całej Wypalonej Galaktyki.
Była to dość przerażająca perspektywa. I nieco podniecająca.
Kirke Bloom wahała się tylko przez chwilę. A potem ponownie wpięła w system, zmieniając się w ciąg komputerowych danych. Popłynęła z nimi w górę i przyczaiła się w bebechach satelity, spacerując niczym zero-jedynkowa mucha po bąblu napęczniałych firewalli. Wystarczyło jej kilka sekund, by stwierdzić, że satelita ma wprogramowane standardowe zapory niestanowiące większego wyzwania dla genohakera. Nie przebijała się jednak przez nie. Pozwoliła im trwać, kopiując wszystkie dane – razem z rozmową Waltera Dinge’a – do własnego systemu. Sam proces kopiowania był w zasadzie wykrywalny, ale Bloom znała się dobrze na swojej robocie. Uruchomiła hakerski podprogram, symulujący kasowanie kopii w trybie rzeczywistym i udający wewnętrzne oprogramowanie satelity. Dzięki tej operacji wszystko wyglądało tak, jakby sam satelita zrzucał swoje dane do pamięci podręcznej w celu bezpiecznego ich przeładowania i defragmentacji. Ten system miał niestety wadę: ułamkowosekundowe drgnięcie w pamięci satelity, przez które mogli ją namierzyć. Tego drgnięcia Kirke bała się najbardziej. Nie miała już jednak żadnego wyboru.
Po upływie kilku błękitnych minut upewniła się, że przekaz Kontrolera został zakończony. Dinge przesłał swoje dane i otrzymał informację zwrotną, zapewne wysłaną wcześniej i oczekującą na odbiór w pamięci satelity. Sprawdziwszy, czy na pewno ściągnęła wszystko, zakończyła proces i wycofała się z satelity, w miarę możliwości zacierając wszelkie ślady świadczące o jej bytności. Odłączyła się także od wpięcia, wybudzając się z genokomputerowego transu.
Usiadła na łóżku. Było jej zimno, jak zwykle po zbyt stresującym przebywaniu w systemie. Odruchowo podrapała się po ramieniu, tuż przy interfejsie wtykowym – porcie dostępowym personala, umożliwiającym połączenie się ze Strumieniem przez nerwokonektor.
– No dobrze – oznajmiła zachrypniętym głosem, ponownie uruchamiając nerwokonektor i konsolę. Teraz mogła już przebić się przez skopiowane firewalle bez przeszkód. – Popatrzmy sobie, co tam mamy.
Przekaz Waltera Dinge’a i przekaz z Błękitu trwały około trzech standardowych błękitnych minut. Kirke Bloom uruchomiła odtwarzanie. Cokolwiek miał dostać Nat, chciała usłyszeć to pierwsza.
W miarę jak słuchała, jej piękne, migdałowe oczy robiły się coraz większe.