Читать книгу Lato 39. Jeszcze żyjemy - Marcin Zaborski - Страница 9

Już czas sięgnąć nieba!

Оглавление

Może jednak niebawem uda się wygrać batalię o nasze bezpieczeństwo. Kto wie? Może naprawdę zdołamy pokonać przyziemne problemy, skoro gotowi jesteśmy sięgać nieba! Wyobraźni nam na pewno nie brakuje, bo przecież szykujemy się już do pierwszej polskiej wyprawy w stratosferę... Przygotowania mają być zakończone jeszcze w sierpniu i – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – pełne pogotowie startowe będzie osiągnięte 1 września. Ustalono już ostatecznie, że Gwiazda Polski rozpocznie swoją podróż w Sławsku koło Stryja, choć wcześniej nastawiano się na start z Doliny Chochołowskiej. „Startowi balonu nie będą towarzyszyły żadne imprezy i odbędzie się on bez udziału publiczności w ciszy i spokoju naukowym” (KW). Może i dobrze. Niejeden pewnie pamięta, jak to się skończyło przed rokiem. Stratosferyczny balon spalił się po wybuchu gazu. Wielkie pieniądze poszły z dymem. Profesor Wolfke nie daje jednak za wygraną. Wodór postanowił zastąpić helem i już sprowadza z Ameryki 200 tysięcy stóp sześciennych tego gazu. Sprężony hel w butlach płynie do Gdyni na frachtowcu Vigrid. Nie wszystkim się to jednak podoba. Niektórzy już głośno mówią, że potrzebne to nam jak psu buty. Bo przecież za pieniądze, które znów mogą rozpłynąć się w powietrzu bez żadnego efektu, można by kupić niejeden samolot.

Do stratosfery wybiera się też wspaniały lotnik amerykański i milioner Howard Hughes. Ten sam, który w ubiegłym roku odbył lot dookoła świata w 91 godzin i 14 minut. Teraz napisał podanie do władz aeronautycznych z prośbą o zgodę na przelot do Europy przez stratosferę. Kazał już sobie zbudować w tym celu specjalny samolot. Ma to być czterosilnikowy Boeing.


Wilanów. Członkowie służby ratowniczej przy spalonych wagonach kolejki wilanowskiej.


Służba ratownicza przeszukuje wnętrze spalonego wagonu.

Co w kolejnym kroku? Wyprawa na Księżyc? Kto wie... W gazetach znów piszą o uczonych różnych narodowości, którzy w to naprawdę wierzą i przekonują, że Ziemia jest już dla nas za mała. Na przykład taki Robert Esnault-Pelterie. „Podróż na księżyc jest możliwa – oświadczył. – Zależna jest obecnie od jednego tylko czynnika: mianowicie od znalezienia mecenasa, który poświęci na ten cel pięćdziesiąt miliardów franków!” (KW). A to jakieś 8 miliardów złotych. Kto mógłby tyle wyłożyć? Który rząd sobie dzisiaj na to pozwoli? Ale gdyby się jednak udało – i otworzylibyśmy stratosferę dla lotów – rakietowy samolot miałby pomknąć z niezwykłą szybkością nawet tysiąca kilometrów na godzinę! Sama podróż na Księżyc zajęłaby 48 godzin – tyle co z Warszawy do Paryża i z powrotem. Może więc za jakiś czas powiemy, że w zasadzie to taka podróż podmiejska? Tym bardziej że musimy pokonać tylko 384 tysiące kilometrów. To przecież drobiazg, skoro od Wenus dzielą nas 42 miliony kilometrów, od Marsa 79 milionów, a od Saturna – 600 milionów! Może więc śmiałe marzenia uczonych nie są wcale takie śmiałe?

Choć może jednak trzeba będzie zmienić plany... Uczeni donoszą, że zbliża się do nas inna planeta. Niewielka – ma dwa kilometry średnicy i waży miliard ton. Porusza się z prędkością 29 kilometrów na sekundę. Z wyliczeń astronomów wynika, że za kilka miesięcy – na początku przyszłego roku – będą ją od nas dzieliły jakieś 2 miliony kilometrów. Ale jeżeli tylko tor lotu planety nachyliłby się o półtora stopnia, to finał jej wędrówki mógłby być dramatyczny. Spadłaby na Ziemię jako nieproszony gość, wywołując wielkie kataklizmy...

343 godziny i 46 minut. Niezwykły rekord! Fantastycznie ustanowili go dwaj bracia z amerykańskiego Dalton City. Ich nieprzerwany lot na lekkim samolocie trwał 14 dni, 7 godzin i 46 minut. Kilka dni dłużej niż poprzedni taki wyczyn. Bez wątpienia Hunter i Humphrey Moody przejdą do historii razem z Miss Springfield, czyli maszyną, na której dokonali swojego wyczynu. Pokonali około 27 tysięcy mil. I gdyby nie pogoda, zostaliby w powietrzu na pewno jeszcze dłużej. Do lądowania zmusiła ich dopiero gwałtowna burza, która przeszła nad stanem Illinois. Wcześniej bracia Moody planowali, że będą latać tak długo, aż 55-konny motor całkowicie odmówi posłuszeństwa. Nie przerwali lotu nawet wtedy, gdy oderwały się drzwiczki do kabiny samolotu, narażając ich na nieustanne przeciągi. Zażądali po prostu dostarczenia nowych drzwiczek i kontynuowali swój wyczyn. W gazetach piszą, że „lotnicy zaopatrzeni byli w czasie lotu w smary, benzynę i żywność oraz prowadzili ożywioną korespondencję z rodziną i przyjaciółmi na ziemi” (KW). Bez ich pomocy nie byłoby oczywiście tego sukcesu. W tak długiej podróży kilkaset razy trzeba było zatankować bez przerywania lotu. Wykorzystywali do tego ciężarówkę, która poruszała się z taką samą prędkością jak ich samolot. Za pomocą opuszczanej liny wciągali z niej puszkę z benzyną. Tą samą drogą śmiałkowie pobierali z lotniska świeże posiłki przygotowywane przez żonę jednego z nich – Dorothy. Spali na zmianę na materacu z tyłu samolotu. Dwa tygodnie podniebnych niewygód w połączeniu z brakiem ruchu zrobiły swoje. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdy lotnicy dotarli na ziemię, trzeba było im pomóc dostać się do czekających na nich samochodów.

Pokonujemy kolejne bariery. Dokonujemy niemożliwego. Czystą fantazję zamieniamy w niezwykłą rzeczywistość. W laboratorium Uniwersytetu Harvarda przeprowadzono niedawno doświadczenie, które pokazało, że możemy słyszeć dźwięk pękającego pączka kwiatu. Wystarczy tylko specjalna aparatura. Szmer został wzmocniony 12 tysięcy razy i dzięki temu obecni przy doświadczeniu słyszeli go bardzo wyraźnie. Być może więc niebawem usłyszymy, jak rośnie trawa...

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1Spis nazw i skrótów cytowanych gazet znajduje się na końcu książki.

Lato 39. Jeszcze żyjemy

Подняться наверх