Читать книгу Miara człowieka - Marco Malvaldi - Страница 12

Od Autora
Książka pełna błędów

Оглавление

Podjęcie próby napisania książki o Leonardzie da Vinci pozbawionej błędów w przypadku historyka byłoby dowodem arogancji. Przekonanie, że można to uczynić, będąc powieściopisarzem z dyplomem chemika, byłoby dowodem delirium. Dlatego też nie mam wątpliwości, że książka ta pełna jest błędów zarówno w dziedzinie historii, jak i historii sztuki, które prędzej czy później zostaną wyszczególnione. Jednak pewne, zdawałoby się dziwaczne bądź mało prawdopodobne elementy są historycznie potwierdzone.

Prawdą jest mianowicie, że jedną z największych zmór utrudniających życie w Mediolanie w tamtych czasach były korki uliczne, w których blokowały się karety powożone wyłącznie przez panie. Prawdą jest też historia dwóch ludzi uznanych za fałszerzy, de Pesserera i Crancza, którzy zostali uwolnieni po tym, jak odkryto, że są alchemikami.

Prawdopodobne jest natomiast, że w okresie, o którym mowa, Leonardo mieszkał z matką. Począwszy od adnotacji sporządzonej około roku 1493, w której podaje, iż Caterina przybyła dnia 16 lipca 1493, a skończywszy na kawałku papieru z 1494 roku, w którym mowa o wydatkach na pochówek Cateriny w wysokości stu dwudziestu trzech soldów, to jest sześciu lirów lub, jak kto woli, około dukata. Niemało pieniędzy jak na tamte czasy na pochówek, trudno przypuszczać, by chodziło więc o służącą. Tak jak zastanawiające jest, że w notatce na temat przyjazdu Cateriny nie ma wyrażenia, „by się u mnie zatrzymać”, które pojawia się, gdy przyjeżdżali uczniowie – począwszy od Salaia aż po Giulia il Tedesco. Z hipotezą tą zgadzają się różni badacze, wśród nich Luca Beltrami.

Błędne, choć tylko trochę, jest natomiast użycie „do” jako nazwy dźwięku muzycznego. Pierwsze poświadczenia takiej solmizacji pojawiają się dopiero w początkach XVI wieku.

Niezasłużony jest też tytuł książęcy przypisany Philippe’owi de Commynes. Ale jak wiadomo, było wtedy tylu książąt, że wymsknęło mi się i w tym przypadku.

Prawdopodobne jest natomiast, że Salai był dla Leonarda kimś pomiędzy ukochanym uczniem a przysposobionym synem. Podążał za Leonardem właściwie wszędzie. I choć w ich relacji nie brakowało kłótni czy rozbieżności, to jak się wydaje, nigdy nie była ona podawana w wątpliwość.

Możliwe jest, choć mało prawdopodobne, by Leonardo otrzymał zapłatę za Madonnę wśród skał w czasie, o którym tutaj mowa. Zdanie: „jesteście mi dłużni pieniądze za ten obraz” powtarzał przez jakieś dwadzieścia lat. Długo też trwała historia z koniem dla Sforzy, którego Leonardo – ze względu na problemy zarówno techniczne, jak i finansowe – nigdy nie ukończył.

Najlepszą książką szczegółowo opisującą nieprawdopodobny wysiłek i problemy, jakie wiązały się z odlewem konia, jest bez wątpienia Leonardo e il monumento equestre a Francesco Sforza Andrei Bernardoniego, która ukazała się nakładem wydawnictwa Giunti. Korzystając z okazji, pochylę się w tym miejscu nad kilkoma publikacjami, które spodobają się tym, którzy choćby z czystej ciekawości chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o „Leonardzie – człowieku renesansu” z tekstów poważniejszego kalibru niż ta powieść.

Jak już wspominałem, mogłoby nie starczyć życia, by w pełni poznać geniusz Leonarda da Vinci. Dobrym punktem wyjścia jest jednak wspaniała książka Waltera Isaacsona Leonardo da Vinci (we Włoszech wydana przez wydawnictwo Mondadori). Przyjemna, choć może nazbyt przepojona liryzmem powieść Dmitrija Mereżkowskiego Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów – to pierwszy tekst beletrystyczny, w którym pojawia się hipoteza, że w czasie swojego pobytu w Mediolanie Leonardo mieszkał z matką. (Tak się składa, że istnieje wiele, może nawet zbyt wiele powieści, w których Leonardo jest głównym bohaterem lub jedną z głównych postaci. Moim ulubionym fikcyjnym Leonardem – obok roztargnionego samotnego geniusza, który ma problemy ze zrozumieniem, jak działa spłuczka w Tylko siąść i płakać Roberta Benigniego – jest ten z filmu animowanego Pan Peabody i Sherman).

Nie można mówić o Leonardzie, nie wspominając o Florencji Medyceuszy, gdzie malarz kształcił się między innymi w pracowni Verrocchia, czy też nie wzmiankując o znaczeniu pieniądza w tamtych czasach. Społeczność florencka była prawdopodobnie jedną z pierwszych, dla której pieniądz był wartością podstawową, pojęciem abstrakcyjnym, a nie tylko jakimś przedmiotem. Dała ona początek bankowości i rachunkowości, jakie znamy dzisiaj.

Na poziomie akademickim książka Raymonda de Roovera Rise and Decline of the Medici Bank 1397–1494 nadal stanowi, jak sądzę, punkt odniesienia dla wszystkich interesujących się historią florenckiej bankowości. Nie jest to lektura łatwa, wymaga czasu i cierpliwości, a do tego przygotowania z zakresu ekonomii i finansów, co nie każdy posiada. Ja na przykład jej nie miałem i niektóre pojęcia stały się dla mnie jasne dopiero po lekturze dużo bardziej potoczystych i dużo przyjemniejszych opracowań: La fortuna dei Medici Tima Parksa (wyd. Bompiani) oraz 1345. La bancarotta di Firenze Lorenza Tanziniego (wyd. Salerno). Ten aspekt został też interesująco przedstawiony w książce Erica Weinera Genialni. W pogoni za tajemnicą geniuszu (PWN).

Innym bohaterem mojej książki jest Ludovico il Moro, a także, pośrednio, Mediolan. I o ile Florencja jest miastem, w którym narodził się renesans, o tyle Mediolan jest tym, w którym się on w pełni rozwinął pod każdym względem: artystycznym, naukowym i społecznym.

Dwór Ludovica il Moro był centrum tego rozwoju i warto dowiedzieć się o nim więcej.

Nienowa już co prawda, ale bardzo przyjemna w lekturze jest czterotomowa publikacja La corte di Lodovico il Moro Francesca Malaguzziego Valeriego. Jeśli natomiast ktoś chciałby nie tyle przyjrzeć się życiu dworskiemu przekrojowo, ile zgłębić jeden z jego przejawów, jakim była korespondencja między ambasadorami i rządzącymi, bez wątpienia doskonałą lekturę, a do tego w pełni udokumentowaną, stanowią książki Guida Lopeza (Leonardo e Ludovico il Moro. La roba e la libertà oraz Festa di nozze per Ludovico il Moro, wyd. Mursia). Równie przyjemną książką – choć nie wiem, na ile łatwą do zdobycia – jest Beatrice d’Este Silvii Alberti de Mazzeri (mój egzemplarz został wydany przez wyd. Fabbri). To beletryzowana, przy czym bardzo rzetelna opowieść o krótkim, lecz intensywnym życiu Beatrice d’Este.

Zajmowanie się postacią taką jak Leonardo i przyznanie sobie prawa do wyrażania jego myśli wymaga niemało tupetu. Nigdy bym sobie na to nie pozwolił z własnej inicjatywy, ale teraz, po fakcie, mogę być za to tylko wdzięczny! Dziękuję wydawnictwu Giunti, które wybrało mnie do tego projektu, oraz Giulii Ichino, wydawczyni, ale przede wszystkim przyjaciółce, która od samego początku towarzyszyła powstawaniu tej książki, kontaktując mnie z ekspertami za każdym razem, gdy wymagała tego moja niewiedza (to znaczy często!). Przez te półtora roku poznawania Leonarda, człowieka renesansu par excellence, nauczyłem się dużo więcej, niż mogłem tego oczekiwać! Sądziłem, że już sporo o nim wiem, a okazało się, że zaledwie ślizgałem się po powierzchni.

Nigdy nie udałoby mi się nauczyć tego wszystkiego samemu, to jasne. Dlatego in primis składam wyrazy podziękowania Dariowi Dondiemu za to, że wprowadził mnie w świat rękopisów Leonarda oraz że bezbłędnie rozpoznawał to, co właśnie chciałem zrozumieć. Dziękuję – porządek wymienionych tu nazwisk jest absolutnie przypadkowy – Edoardowi Rossettiemu za jego niemającą sobie równych wiedzę historyczną i urbanistyczną na temat Mediolanu z czasów Sforzów, Gabrielowi Baldassariemu za to, że ze skrupulatnością i poczuciem humoru towarzyszył pisaniu w języku Ferrary lat tysiąc czterechsetnych (niemal tysiąc pięćsetnych), Luce Scarliniemu za wskazówki dotyczące mody i uzbrojenia tamtych czasów, a Maristelli Botticini za oświecenie mnie co do pewnych aspektów dotyczących historii instytucji finansowych, które mi umknęły – nie to, żebym teraz wiedział, o co w nich chodzi, ale potrafię o nich opowiadać…

Tym samym, kończąc te uwagi, chciałbym odradzić Czytelnikom posługiwanie się tą książką jako pozycją z zakresu historii. Jest to powieść. I choć wiele faktów historycznych zostało potwierdzonych, nie jest powiedziane, że potwierdzone są także związki między tymi faktami. Prawdą jest, że Leonardo nigdy nie ukończył pomnika konnego Francesca Sforzy, tak jak prawdą jest, że on sam odkrył niezmienniczość proporcji zwierząt względem skali, ale to, że istniał między tymi faktami jakiś związek, jest tylko, jak sądzę, owocem wyobraźni. Uważam przy tym, że nieużywanie wyobraźni przy pisaniu książki z geniuszem Leonarda da Vinci w roli głównej byłoby nie tylko błędem, ale i oznaką braku szacunku.

Miara człowieka

Подняться наверх