Читать книгу Mała wielka Wyspa Wielkanocna - Marek Fiedler - Страница 5
2.
NAJSAMOTNIEJSZE MIEJSCE NA ŚWIECIE?
ОглавлениеRapa Nui: nikły punkcik geograficzny zagubiony w bezmiarze Pacyfiku, oddalony od Ameryki Południowej o 3700 kilometrów, a od najbliższej zamieszkanej wysepki Pitcairn o 2086 kilometrów. Trudno się dziwić, że spośród wszystkich wysp globu, na których żyją ludzie, Rapa Nui zyskała miano najbardziej samotnego miejsca na świecie. Tak mówili o niej pierwsi europejscy żeglarze, którzy docierali tu w XVIII wieku, tak też postrzegano ją w burzliwym i nieszczęsnym dla niej XIX stuleciu, niewiele w tym względzie zmieniło się również w wieku XX.
Przywołajmy rok 1914 i historię angielskiej uczonej Katherine Routledge. Dzielna niewiasta była jedną z pierwszych kobiet, które ukończyły uniwersytet w Oksfordzie. A gdy w British Museum ujrzała posąg moai z Rapa Nui, było to dla niej tak ogromne przeżycie, że postanowiła udać się na wyspę, na której powstały takie dzieła. Jej Ekspedycja Mana zorganizowana w latach 1914–1915 była pierwszą poważną badawczą wyprawą na Rapa Nui. Katherine Routledge interesowało wszystko to, co przetrwało w pamięci najstarszych tubylców. Wypytywała ich niestrudzenie o dawne wierzenia, zwyczaje i tradycje. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu udało jej się częściowo ocalić historię tego niezwykłego ludu, tak tragicznie doświadczonego przez XIX-wiecznych łowców niewolników i inne dopusty losu. Jej książkę The Mystery of Easter Island (Tajemnica Wyspy Wielkanocnej) przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem[3].
Jednak i tej kobiecie, chociaż oddawała się pracy z autentyczną pasją, przytrafiały się na wyspie chwile słabości, doskwierało życie w odosobnieniu, z dala od jej świata w dalekiej Europie. Skarżąc się na przytłaczającą izolację Rapa Nui, w swoich notatkach nazwała ten zakątek, podobnie jak inni przed nią, „najsamotniejszym miejscem na globie”. W odruchu buntu wobec nękającego ją poczucia dotkliwego osamotnienia wpadła na ekscentryczny (Anglicy w tym celują) pomysł. W swoich pismach zaproponowała, aby powołać komitet, który zwróciłby się z solennym adresem do Imperium Brytyjskiego o wypowiedzenie bezwzględnej wojny wszelkim przejawom samotności!
Uczonej z trudem przychodziło pogodzić się z faktem, że wyspa leży na tak koszmarnym odludziu. Jedynie raz w roku docierał tu okręt chilijskiej marynarki wojennej z zaopatrzeniem. Niekiedy przed zmierzchem Katherine Routledge siadała na brzegu i nostalgicznie patrzyła w bezmiar oceanu. Jej wzrok szybował daleko, sięgając widnokręgu. W kobiecie tliła się nadzieja, że być może kiedyś dostrzeże jakiś nadpływający statek. Mijały dni przepełnione bolesną tęsknotą, a ona daremnie wytężała wzrok: rozpościerał się przed nią bezgranicznie pusty ocean. Jednakże któregoś ranka czekała ją ogromna niespodzianka! Kiedy wyszła z namiotu i zaczęła krzątaninę wokół śniadania, raptem stanęła się jak wryta. Zobaczyła coś tak niesamowitego i nieoczekiwanego, że doznała gwałtownego wstrząsu, aż jej się w głowie zakręciło. Na morzu, w pobliżu wyspy, stała cała flotylla potężnych, najeżonych groźnymi działami, wojennych okrętów! Skąd się tu wzięły te stalowe monstra?! Jawa to czy sen?! Zdumiona sięgnęła po lornetkę: były to niemieckie krążowniki i kontrtorpedowce! Jakie licho je przygnało na ten kraniec ziemi? Badaczka nie miała najmniejszego pojęcia, że w dalekiej Europie wybuchła wielka wojna. Angielka dopiero co roiła o walce Brytanii z samotnością, tymczasem jej ojczyzna rozpoczęła zupełnie na serio śmiertelne zapasy z całkiem realnym, potężnym wrogiem.
Okręty dotarły na wody Rapa Nui, realizując plan niemieckiego dowództwa, które właśnie tu wyznaczyło wielkie rendez-vous całej swojej flocie Pacyfiku. Położona z dala od morskich szlaków wyspa nadawała się do tego najlepiej: Niemcy byli przekonani, że nie napatoczą się w tym rejonie na brytyjskie jednostki. Katherine Routledge nie musiała się obawiać nieproszonych gości. Wyspa Wielkanocna należała do neutralnego Chile i Niemcy uszanowali jej status prawny. Niebawem ich okręty odpłynęły tak nagle, jak nieoczekiwanie się zjawiły. Dodajmy, że w listopadzie 1914 roku niemiecka eskadra pokonała Brytyjczyków u wybrzeży Chile. Była to pierwsza porażka Royal Navy od czasu wojen napoleońskich. Brytyjczycy wzięli srogi odwet miesiąc później w pobliżu Falklandów: z niemieckiej eskadry ocalał tylko jeden krążownik.
Wróćmy na Wyspę Wielkanocną. W 1952 roku przybył tu doktor Dario Verdugo, przysłany przez Chile, by leczyć tubylców. Powierzono mu tę misję, bo urzędników rządowych w Santiago de Chile ruszyło sumienie: wreszcie dotarło do nich, że Rapanujczycy, będący od kilkudziesięciu lat ich poddanymi, żyją w skrajnej nędzy i cierpią na liczne przypadłości, takie jak gruźlica, choroby weneryczne, a nawet trąd. Zacny doktor miał wiele zapału i dobrych chęci, w trudnych warunkach na rapanujskiej placówce spędził dwa lata, starając się nieść pomoc wyspiarzom. W tych wysiłkach wspierała go dzielnie towarzysząca mu przez cały czas żona. Miał przy sobie także dwóch synów. Wydawać by się mogło, że otoczony najbliższymi, kto jak kto, ale on nie powinien się lękać samotności. A jednak…
Na wyspie nie było prądu, wodociągów, telefonu, dróg i wielu innych cywilizacyjnych udogodnień. Lecz nie to mu doskwierało; przyjeżdżając tu, wiedział przecież, w jakich warunkach przyjdzie mu żyć. Doktor lubił robić w wolnych chwilach piesze wycieczki. Któregoś dnia wspiął się na najwyższe wzniesienie Maunga Terevaka, będące stożkiem wygasłego wulkanu. Jest to miejsce szczególne, z którego dobrze widać całą wyspę jak długa i szeroka. Doktor rozejrzał się… i nagle poczuł się nieswojo – wszędzie dokoła maleńkiego lądu rozciągał się bezmiar pacyficznych wód. Raptem odniósł wrażenie, że jest odcięty od całego świata, zawieszony w środku zionącej przygnębieniem pustki, w sercu jakiejś zawrotnej kosmicznej otchłani, jakiejś druzgocącej samotności. To szarpało nerwy, wytrącało z równowagi. Odtąd poczciwiec zaczął skrzętnie liczyć dni, które dzieliły go od powrotu do rodzinnego domu w Chile.
W roku 1955 przybył na Rapa Nui Thor Heyerdahl z zespołem naukowców. Słynny podróżnik szukał odpowiedzi na wiele nurtujących go pytań. Skąd przypłynęli twórcy olbrzymich posągów moai? Kim byli? Kiedy wykonali te rzeźby? W jakim celu? W jaki sposób? Jak je transportowali? Ciekawość świata Heyerdahla, jego żądza przygód i niezwykłe dokonania były inspiracją dla wielu. Charyzmatyczny globtroter wzbudzał entuzjazm, rozpalał wyobraźnię, swymi pomysłami porywał ludzi. Swój siedmiomiesięczny pobyt na Rapa Nui opisał w fascynującym reportażu Aku-Aku. Ta książka będzie dla nas jednym z przewodników po wyspie. A sam Heyerdahl jeszcze nie raz się pojawi w kolejnych rozdziałach naszej opowieści. Obecnie dodam tylko, że rozsławił Rapa Nui jak nikt przed nim. Równocześnie w swej książce – jakżeby inaczej! – zdecydowanie potwierdził powszechną opinię, że jest to „najbardziej samotne ze wszystkich miejsc zamieszkania człowieka”.
A dzisiaj, czy coś się w tym względzie zmieniło? Otóż opinia ta tak mocno przylgnęła do wyspy, że nadal często pojawia się w podróżniczych reportażach wielu obieżyświatów. Odnoszę wrażenie, że ciągle jeszcze wypada pisać o Rapa Nui jako o zakątku, który otacza aura osamotnienia. A przecież wszystko się zmieniło, odkąd w latach 60. XX wieku zbudowano tu lotnisko i zaczęli pojawiać się turyści. Podczas naszego pobytu na wyspie z pewnym niepokojem obserwowaliśmy lądujące samoloty. Każdego dnia przybywał co najmniej jeden boeing, raz z Santiago de Chile, raz z Limy. Rozpoczął się festiwal Tapati, więc częstotliwość lotów zwiększono. Każdy samolot przywoził około ćwierć tysiąca pasażerów.
– Tego się nie spodziewałem! Jeśli tak dalej pójdzie, to ludziska zadepczą Rapa Nui – martwił się mój syn, a ja mu wtórowałem.
Co ciekawe jednak, w maleńkiej mieścinie Hanga Roa nie było widać szczególnego przypływu turystów. Gdzież, do diaska, się podziewali? Odpowiedź okazała się prosta: każdy boeing zabierał z wyspy (nawet podczas trwania festiwalu!) tyle samo pasażerów, ile przywoził. Większość ludzi przyjeżdża tu na bardzo krótko. Zaliczają dwie, trzy wycieczki do najciekawszych miejsc, sycą oczy widokiem pięknych tancerek, będących ozdobą Tapati – i odlatują.
Cecylia, sympatyczna gospodyni, szóstego dnia naszego pobytu w jej cabaña zaczęła zdradzać dziwny niepokój. Siódmego dnia nie mogła się powstrzymać przed zadaniem nam nieoczekiwanego pytania, kiedy wreszcie zamierzamy wyjechać! Zaskoczony przypomniałem jej, że przecież wynajęliśmy pokój na dłużej. Spojrzała na nas z niedowierzaniem. Dopiero kiedy pokazałem jej kwit za opłacenie noclegów z góry, jaki sama nam wystawiła, zaczęła się gęsto tłumaczyć:
– Och, przepraszam, palnęłam głupstwo… Wielu moich gości wpada tylko na kilka dni, rzadko siedzą dłużej. Zupełnie zapomniałam, że wy macie inne plany.
Dzisiaj Rapa Nui odwiedza coraz więcej turystów, są tu telefony, telewizja, kafejki internetowe… Zapomnijmy o oceanicznej samotni. Tutaj już jej nie znajdziemy!