Читать книгу Saga rodu z Lipowej 5: Ścieżki zła - Marian Piotr Rawinis - Страница 5

DZIECI MŁYNARZA

Оглавление

Wiosna 1384

- Koniec pracy! – młynarz Marcisz przełożył dźwignię, a potem przeżegnał się z westchnieniem. – Dzięki ci, dobry Boże, za udany tydzień!

Mechanizm zazgrzytał, żarna przestały się obracać i w młynie nastała nagle cisza.

Obaj synowie młynarza wymietli gęsimi skrzydłami resztki mąki do drewnianej rynny, wsypali je do worka, a ten odstawili pod ścianę.

Wzorem ojca przeżegnali się, ale szybko i z niecierpliwością, co nie uszło jego uwagi.

– Co to? – zapytał cierpko. – Czasu wam szkoda na porządne podziękowanie Panu, że dał nam dość roboty, abyśmy mieli chleb codzienny?

Zerknęli na siebie, a potem ponownie uczynili znak krzyża.

– Dziękujemy, Panie Boże, za ten tydzień – powiedział Dobek.

Był starszy, miał już czternasty rok i jedenastoletni Jacek we wszystkim go naśladował.

Marcisz wyprostował grzbiet, zdjął fartuch i krzyknął do żony, żeby podawała wieczerzę, choć do zachodu słońca jeszcze sporo brakowało.

– Coś w kościach mnie łamie – poskarżył się. – Chciałbym położyć się wcześniej. A ty mi Zofki dopilnuj, kobieto, żeby nowego nieszczęścia nie było. Starczy, że jednego jej dzieciaka muszę karmić.

Zofka wróciła do ojcowskiego domu przed kilkoma miesiącami. Wróciła, prawdę mówiąc, tak jak i wyszła, mając tyle tylko, co na sobie i przywiodła z sobą córeczkę imieniem Odina. W Dolinie powiadali, że pan Ostasz odprawił ją nie dlatego, że jej już nie chciał, ale że miał się żenić z bogatą panną szlachetnego rodu. Nie miała chyba źle w Lipowej, choć pan Ostasz to gwałtowny człowiek, co ręki nigdy nie oszczędza, ale Zofka nie pozwalała o nim złego słowa powiedzieć.

– Jeszcze go chwalisz? – zżymał się młynarz. – Tego wyrodka, co własnemu ojcu za wszystkie jego dobrodziejstwa kazał w szopie mieszkać? Gorzko jeszcze zapłacze Dolina, że go nie ubili na wojnie. A we młynie lepiej się niech nie pokazuje, bo własnymi rękami uduszę.

Zofka nic sobie nie robiła sobie z tych pogróżek.

– Możecie go przeganiać, ale i tak pójdę, kiedy tylko zawoła – pyskowała.

– Tylko spróbuj! Tak cię spiorę, że na tyłku nie usiądziesz! – groził Marcisz. – Wstydu nie masz!

– A wy macie? – odpowiadała bezczelnie. – Zapomnieliście już, że kiedy pan Ostasz siłą mnie brał, wy ani słowem nie pisnęliście? Sami jeszcze kazaliście mi iść do niego.

Marcisz milknął i nawet przestawał wypominać, że musi utrzymywać Odinę.

Któregoś dnia powiedział:

– Skoro pan Ostasz taki dobry, niech ci co da na posag. Klemens Osica już dwa razy prosił, żebym cię za niego wydał.

– Możecie wydać – odpowiedziała lekko Zofka. – Ale pamiętajcie, że i tak pójdę za Ostaszem, kiedy mnie tylko będzie chciał.

Ostasz z Lipowej, syn Jakuba, wrócił z wojny z początkiem roku. Z jednym tylko pachołkiem umykał z Wielkopolski czym prędzej. Paliło go rozczarowanie i wstyd. Odstąpił znaków, którym przysięgał wierność, bo nie był na tyle głupi, żeby dać się schwytać czy też zabić w walce. Książę mazowiecki Ziemowit zawiódł oczekiwania ich wszystkich. Wybrali go królem i wodzem, a on dał się podejść Małopolanom. Skusili go rozejmem, dali odpocząć, uwierzyć w przewagę, by niespodziewanie złamać umowy, uzbroić się, wezwać Węgrów na pomoc, a potem uderzyć i zwyciężyć.

Ostasz już na to nie czekał. Widząc, że może być tylko gorzej, porzucił księcia i uwielbianego przez siebie wodza, Bartosza z Odolanowa, i zwyczajnie uciekł. Bo cóż miał robić? Przez kilka ostatnich lat brał udział w wyłącznie przegranych wyprawach. Tracił ludzi, konie i złoto, nie zyskał żadnych łupów. Teraz, straciwszy także łaski, mógł tylko się ukryć i czekać. Może któregoś dnia będzie sposobność odegrać się jeszcze.

Na razie umknął do Doliny.

Nie zapomniał Zofki. Kiedy zajechał do Marciszowego młyna, rzuciła wszystko i pobiegła daleko za rzekę, do starych stogów, gdzie wyznaczył jej spotkanie.

Biegła, pełna radości, że o niej pamięta, że nie zapomniał całkiem, że nie ożenił się z panną z Potoka, o czym plotkowano jeszcze nie tak dawno. Czekał w umówionym miejscu.

– Bałam się, że zapomniałeś. A przecież obiecałeś, że mnie nigdy nie porzucisz.

– Nie porzuciłem.

– Ale chciałeś się żenić.

– Nie tylko chcę, ale się i ożenię. Tobie nic do tego. Chcesz, będę przychodził. Nie zechcesz, też będę przychodził, więc lepiej się nie opieraj.

Całowała go po stopach i krzyczała z rozkoszy, kiedy był brutalny i bił ją po twarzy.

– Żebyś tylko był – szeptała. – Bij mnie, bij, poniewieraj, żebyś tylko był ze mną.

Zofka nigdy nie chodziła do Lipowej, zabronił jej pod surową groźbą, ale każdego dnia czekała, aż przyjedzie, wywoła, a potem będzie się z nią kochał, na trawie, na sianie, pod drzewem, na śniegu albo gdziekolwiek indziej. Byleby tylko był. Przysięgał, że będzie przychodził, nawet kiedy wprowadzi żonę pod swój dach.

– Nie bądź głupia – tłumaczył. – To tylko tak, dla niepoznaki. Nie godzi się żonatemu szlachcicowi trzymać w domu nałożnicę. I nie martw się, zadbam też należycie o twojego bękarta.

– Odina to twoja córka – przypomniała.

– Może i moja, ale bękart to bękart.

Saga rodu z Lipowej 5: Ścieżki zła

Подняться наверх