Читать книгу Saga rodu z Lipowej 5: Ścieżki zła - Marian Piotr Rawinis - Страница 7

SEN JAKUBA

Оглавление

Wiosna 1384

Jakub z Lipowej pogrążał się we śnie. Dziwne odrętwienie, w jakie zapadł po tym, jak otrzymał uderzenie od swojego syna Ostasza, już przed wieloma miesiącami, pogłębiało się i nic nie wskazywało, żeby miał się z niego ocknąć. Nie odzywał się, nie słyszał już, kiedy do niego mówiono. Poruszał się tylko wydeptanymi ścieżkami, które dla niego zaczynały się i kończyły tuż obok, ani na krok nie wychodząc poza dwór w Lipowej.

– Zachorował – mówili jedni, którzy pamiętali Jakuba, jakim był przed laty.

– Rozum postradał – powiadali inni.

W Lipowej nikt już chyba nie kojarzył starego mieszkańca szopy z dawnym panem majątku, pięknym, dostojnym i wyniosłym ale na swój sposób sprawiedliwym. Między dzierżawcami i służbą wspominano czasem Jakuba dla jego prawości, ale nikt nie pamiętał już, że stary, milczący człowiek i ów wspaniały rycerz to jedna i ta sama osoba.

W szopie, którą za mieszkanie wyznaczył mu syn, zamieszkał z wiekowym sługą imieniem Czeszko, który miał pilnować starego.

Jakub z Lipowej, nazywany teraz zwykle starym Jakubem, od czasu, gdy Ostasz zatrzymał go na progu i siłą wykręcił rękę, nie chodził już do wielkiego domu. Prawie nie opuszczał szopy, nawet kiedy syna długo nie było w Dolinie. Zdawało się, że zasnął. Prawa ręka dokuczała mu coraz bardziej i z czasem zupełnie stracił w niej władzę.

Mijały tygodnie i miesiące, Jakub trwał w swoim dziwnym śnie, nie widząc i nie słysząc niczego.

Zamknięty w szopie, tylko w towarzystwie sługi, który zimnymi okładami starał się złagodzić ból, kurczył się i zanikał. Okłady na chwilę łagodziły ból ręki, ale nie łagodziły bólu, jaki odczuwało jego serce. Na to cierpienie nie było okładów. Jakub z Lipowej cierpiał. Prawą rękę miał już zupełnie bezwładną. Kiedy po kilku tygodniach przekonał się, że jej sprawność nie wróci, popadł w jeszcze większe odrętwienie. Odtąd trzymał prawą dłoń w rozcięciu kaftana czy kurty, a posługiwał się tylko lewą.

Początkowo ciekawił się jeszcze życiem dworu, ale wkrótce, niezależnie od tego, czy młody pan był czy nie był obecny, starego Jakuba widywano już tylko, jak siedzi na pieńku w otwartych drzwiach szopy. Nie wstawał, nie odpowiadał na pytania, jakby nie rozumiał, co do niego mówią.

– Chcecie jeść i spać pod dachem, bądźcie posłuszni i nie gadajcie, kiedy was nie pytają – zapowiedział Ostasz.

Rządził Lipową niepodzielnie. Po powrocie z wojaczki wygłosił do ojca groźne przemówienie:

– Będziecie siedzieli, gdzie wam przykazałem i będziecie posłuszni. Tak postanowiłem. Dam wam pełną miskę i moją opiekę. Nie będziecie się wtrącali do moich spraw, inaczej pożałujecie. Teraz ja jestem panem Lipowej, teraz ja jestem waszym następcą w całej Dolinie i ostrzegam, byście się nie ważyli mojej woli sprzeciwić. Spaliłem Dębowiec, spalę i co innego. Zasadzę się na waszego wnuka i flaki z niego wypruję. A tak to jeszcze urządzę, żeby stało się owo na oczach waszej córki. Nie śmiejcie mi powiadać, jak mam postępować. Dosyć mnie uczyliście i nic dobrego z tej nauki nie wyniknęło.

Podniósł rękę do nieba.

– Przysięgam na wszystko – powiedział. – Na wszystko, co tylko istnieje. Spalę Krasawę i waszego wnuka upiekę na wolnym ogniu, by ślad nie pozostał po waszym zapchlonym rodzie. Ruszcie się tylko bez mojego pozwolenia poza Lipową, a będziecie tego żałować jeszcze i na tamtym świecie.

Zgodnie z zapowiedziami Ostasz zajął się majątkiem. Usuwał dzierżawców, nakładał kary i nowe obowiązki. Chodził pijany, krzyczał, kazał bić i sam ćwiczył czym popadnie i za byle co. Kmiecie i chłopi, wszyscy, których nie trzymały poważne zobowiązania, odeszli już z dworu, wyprowadzali się z okolicy i szli szukać ochrony i opieki u kogo innego – do Krasawy, Potoka albo jeszcze dalej, do Jastrzębic czy Staropola.

Jakub zaś popadał w coraz większe odrętwienie. Nikt już nie pamiętał, że dawniej bywało inaczej. Czeszko wyprowadzał czasem starego pana do ogrodu albo na łąki, ale nie za daleko, bo Ostasz zabronił oddalać się od dworu więcej niż na odległość spojrzenia. Czeszko wychodził z podopiecznym coraz rzadziej, bo Jakub szedł zupełnie bezwolnie, a kiedy mu kazano, siadał i patrzył w jedno miejsce – na drzewo, na płot, na pniak, na ścianę. Sługa przemawiał do niego w rozmaitych sprawach, opowiadał, co się działo we dworze i w okolicy, ale Jakub nigdy nie dał po sobie poznać, że cokolwiek usłyszał albo zrozumiał. Z czasem opiekun zaprzestał i tych opowieści.

W ostatnim tygodniu Wielkiego Postu przyjechała do Lipowej Alena, córka Jakuba, żeby osobiście sprawdzić, ile jest prawdy w tym, co ludzie powiadają o chorobie jej ojca.

Ostasz wyszedł przed dom i witał przyrodnią siostrę, kłaniając się przesadnie nisko.

– Cóż to słyszę? Ojca więzisz? – pytała przerażona. – Czyżby Bóg rozum ci odjął?

Stanął naprzeciw, silny, pewny siebie. Długie jasne włosy, jak zawsze, miał rozpuszczone, a rany na policzkach, zadane kiedyś przez paznokcie Agnieszki, były prawie niewidoczne.

– Dobrze, że wreszcie przyjechałaś – powiedział łaskawie. – Sama ocenisz i opowiesz ludziom.

Zainteresował się stanem Aleny, ostrożnością, z jaką schodziła z siodła i z udaną troską pokiwał głową.

– Może nie powinnaś jeździć konno, skoro spodziewasz się dziecka.

– Sama wiem najlepiej, co powinnam – ucięła. – Gdzie ojciec? Chcę go natychmiast zobaczyć.

– Nie wiedziałem, że przyjedziesz, więc nie jest uprzedzony, że po roku przypomniałaś sobie o jego istnieniu. Muszę cię też ostrzec, że bywa groźny. Potrafi rzucać czym popadnie. Taka jest prawda o dziwnym jego zachowaniu.

I ruszył przodem. Alena szła za nim drobnymi krokami, przytrzymując w garści fałdy sukni. Ostasz otworzył drzwi szopy, kiedy była jeszcze z dziesięć kroków za nim i powiedział szybko cichym, ale wyraźnym szeptem:

– Ani pary z gęby! Inaczej gorzko pożałujecie!

Alena zmartwiała, widząc ojca w takich warunkach. Zwykła szopa, w której stało proste posłanie, ława do siedzenia, pieniek przy wrotach, na którym lubił siadywać i na którym siedział teraz. Sługa Czeszko w głębi izby naprawiał odzienie.

– Ojcze! – zawołała Alena, przypadając do stóp siedzącego. – Ojcze!

Jakub z Lipowej nie odpowiedział. Patrzył na córkę, jakby jej nie poznawał. Był zupełnie siwy, pomarszczony i odziany w łachmany.

– Coś ty z nim zrobił? – krzyknęła na Ostasza, podskakując do niego w pięściami.

Chwycił ją za przeguby rąk i zatrzymał.

– Siostro! – odpowiedział groźnie. – Uspokój się. Słyszysz? Uspokój się!

Kiedy przestała się rzucać, uwolnił jej ręce.

– Sama zobaczyłaś. Twój ojciec jest chory, może nawet szalony. Nie może mieszkać pod jednym dachem z kimkolwiek, bo gotów mu zrobić krzywdę. Musiałem go przenieść tutaj i przydzielić sługę, żeby go stale pilnował. Czy wiesz, że dwa razy próbował targnąć się na życie?

– To straszne! – wołała Alena. – Nie wiedziałam, że to takie straszne. Dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Dlaczego nikt mi nic nie powiedział?

Znowu przypadła do ojca, chwyciła jego ręce w swoje dłonie i zauważyła, jak cofa rękę prawą, wykrzywioną, najwyraźniej bolącą.

– Jest chory – powtórzył Ostasz. – Mieszka tutaj, ale poza tym niczego mu nie brak. Ma dobrą opiekę. O nic nie musi się troszczyć. Wychodzi do ogrodu albo na łąki. Coś jednak nie jest w porządku z jego głową i pilnować muszę, żeby nie dawali mu piwa, bo wtedy staje się bardzo groźny.

– Potrzebuje opieki – wołała Alena, przytłoczona wyrzutami sumienia, które pojawiły się, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo niewiele troszczyła się ostatnio o rodzica. – Zabiorę go do siebie. Pojedziesz do mnie, ojcze.

Jakub z Lipowej nie odpowiedział. Jego twarz wyrażała ból, z oczu płynęły łzy, ale Alena nie mogła z nich odczytać jego woli. Wsunął prawą rękę w rozcięcie starego kaftana i odwrócił wzrok.

Ostasz dotknął ramienia Aleny.

– Niech odpocznie. Rzadko przyjeżdżasz, więc zupełnie nie wiesz, ile mam z nim utrapienia. Chodźmy, usiądziemy i zastanowimy się, jak powinniśmy postąpić.

Uprzejmie, prawie jak kochający brat, poprowadził siostrę do dworu, do wielkiej, dobrze jej znanej świetlicy. Nic się tu nie zmieniło, tylko belki poczerniały, a poblakły opony na ścianach.

Kiedy zaś usiedli przy stole, zapytał wprost:

– Zarzucasz mi, że coś ukrywałem? Nie doceniasz tego, co zrobiłem dla naszego wspólnego ojca?

– Nie – odpowiedziała Alena. – Niczego ci nie wypominam. Sobie zarzucam, że się nie zajmowałam ojcem i pozwoliłam, by się doprowadził do takiego stanu. Czas, żebym przypomniała sobie moje obowiązki. Zabiorę ojca do Krasawy.

– Nie zgadzam się – odpowiedział z naciskiem, choć patrzył na nią wzrokiem pełnym łagodności, robiąc wrażenie spokojnego, przyjacielskiego nawet człowieka.

– Przecież nie może żyć w takich warunkach!

– Może i musi. To także mój ojciec. Co możesz wiedzieć o nim, jeśli nie widziałaś go pewnie z rok? Co możesz wiedzieć o tym, jak należy się nim opiekować? Wiesz, że bywa niebezpieczny?

– Zgodzę się na wszystkie niedogodności. Nie zostawię go w tej szopie!

Ostasz uśmiechnął się, jego blade oczy patrzyły na Alenę ostrzegawczo.

Saga rodu z Lipowej 5: Ścieżki zła

Подняться наверх